Jeszcze jeden fragment
: 2020-05-20, 09:46
Około jedenastej detektyw wybrał się z Kafczysynem na spacer, obchodząc ścieżki i uliczki, prowadzące przez siedlisko lewaków. Marszruta wiodła przez niewielki park, gdzie spuszczał jednoroczną suczkę ze smyczy. Mogła swobodnie gonić za gołębiami lub szukać ich resztek w mijanych klombach i zakamarkach.
Obserwując zabawę podopiecznej, rozmyślał o wszystkim, co nastąpiło po rozwiązaniu zagadki zaginionej Zuzanny Kowalskiej, małżonki lokalnego przedsiębiorcy. Znów wracał myślami do pobytu w jej pokoju w rezydencji państwa Kowalskich i konsekwencji wydarzeń i zjawisk, których tam doświadczył.
Z przeciwległej strony powolnym krokiem nadchodził osobnik, który z zaciekawieniem przyglądał się detektywowi.
- Zombie! - pomyślał John. Zdecydowanym, szybkim ruchem lewej ręki wyciągnął z kabury, zawieszonej u pasa pistolet Glock 17. Wymierzył i nacisnął spust. Pocisk kalibru 9 milimetrów roztrzaskał głowę przechodnia. Mieszanina krwi i mózgu rozchlapała się na witrynie kawiarenki, do której zmierzał detektyw. Mniej więcej o tej porze z pieca wyjmowane były zawijane ciastka z orzechową posypką, które tak sobie upodobał.
- Ejo, Ejo, Ejo – zawyła syrena policyjnego radiowozu, który na nieszczęście znajdował się niedaleko i którego kierowca i pasażer musieli być świadkiem nieprzyjemnego zajścia.
- No to mam przechlapane. - rozpaczał w duchu zabójca.
Przednia, przyciemniana szyba zjechała w dół. - Proszę wyciągnąć prawą dłoń w moim kierunku. - Poinstruował Johna policjant. Ten natychmiast zastosował się do polecenia. Między kciukiem, a palcem wskazującym wszyty miał mikroczip, do którego funkcjonariusz przyłożył skaner. Sczytał dane z odbiornika.
- Panie władzo – tłumaczył się detektyw. - Ten martwy obywatel nie miał założonej maseczki. Zgodnie z rozporządzeniem prezesa rady ministrów każdy praworządny mieszkaniec ma prawo do zlikwidowania osobnika, który stanowi zagrożenie epidemiologiczne dla otoczenia.
- To czy jesteście praworządni za chwilę będziemy wiedzieć. - powątpiewał policjant, przyglądając się informacjom, pojawiającym się na cyfrowym wyświetlaczu urządzenia. - No pięknie, nie zaszczepiliście się na ostatnią mutację sezonowej grypy.
Detektyw poczuł się jak wczesnośredniowieczny herezjarcha, którego skomplikowany sofizmat, będący podstawą głoszonej nauki, został ostatecznie obalony przez zwołany w tym celu synod biskupi. Pot zaczął obficie płynąc po czole i innych intymnych miejscach. Śniady towarzysz funkcjonariusza, którego dotąd nie dostrzegł, wychylił się zza rozmówcy i wycelował trzymanym w dłoni pistoletem w Johna.
Poczekajcie Muhammad – ten bardziej gadatliwy chwycił kolegę za rękę. - Termin szczepienia mija dopiero pojutrze. - Możecie odejść. Dziękujemy za obywatelską, odpowiedzialną postawę.
Z całego zajścia najbardziej zadowolony był Kafczysyn, który chciwie chłeptał gorącą jeszcze posokę, która spływała po szybie ciastkarni. Gdy nie był już w stanie dosięgnąć pyszczkiem fragmentów mózgu oddalił się kilka kroków i przystąpił do robienia kupki. Detektyw sięgnął do tylnej kieszeni. Była pusta. Zapomniał woreczka na psie nieczystości.
- Ech. A jednak pechozol. - jęknął w środku. - Bez mandatu się nie obejdzie.
Obserwując zabawę podopiecznej, rozmyślał o wszystkim, co nastąpiło po rozwiązaniu zagadki zaginionej Zuzanny Kowalskiej, małżonki lokalnego przedsiębiorcy. Znów wracał myślami do pobytu w jej pokoju w rezydencji państwa Kowalskich i konsekwencji wydarzeń i zjawisk, których tam doświadczył.
Z przeciwległej strony powolnym krokiem nadchodził osobnik, który z zaciekawieniem przyglądał się detektywowi.
- Zombie! - pomyślał John. Zdecydowanym, szybkim ruchem lewej ręki wyciągnął z kabury, zawieszonej u pasa pistolet Glock 17. Wymierzył i nacisnął spust. Pocisk kalibru 9 milimetrów roztrzaskał głowę przechodnia. Mieszanina krwi i mózgu rozchlapała się na witrynie kawiarenki, do której zmierzał detektyw. Mniej więcej o tej porze z pieca wyjmowane były zawijane ciastka z orzechową posypką, które tak sobie upodobał.
- Ejo, Ejo, Ejo – zawyła syrena policyjnego radiowozu, który na nieszczęście znajdował się niedaleko i którego kierowca i pasażer musieli być świadkiem nieprzyjemnego zajścia.
- No to mam przechlapane. - rozpaczał w duchu zabójca.
Przednia, przyciemniana szyba zjechała w dół. - Proszę wyciągnąć prawą dłoń w moim kierunku. - Poinstruował Johna policjant. Ten natychmiast zastosował się do polecenia. Między kciukiem, a palcem wskazującym wszyty miał mikroczip, do którego funkcjonariusz przyłożył skaner. Sczytał dane z odbiornika.
- Panie władzo – tłumaczył się detektyw. - Ten martwy obywatel nie miał założonej maseczki. Zgodnie z rozporządzeniem prezesa rady ministrów każdy praworządny mieszkaniec ma prawo do zlikwidowania osobnika, który stanowi zagrożenie epidemiologiczne dla otoczenia.
- To czy jesteście praworządni za chwilę będziemy wiedzieć. - powątpiewał policjant, przyglądając się informacjom, pojawiającym się na cyfrowym wyświetlaczu urządzenia. - No pięknie, nie zaszczepiliście się na ostatnią mutację sezonowej grypy.
Detektyw poczuł się jak wczesnośredniowieczny herezjarcha, którego skomplikowany sofizmat, będący podstawą głoszonej nauki, został ostatecznie obalony przez zwołany w tym celu synod biskupi. Pot zaczął obficie płynąc po czole i innych intymnych miejscach. Śniady towarzysz funkcjonariusza, którego dotąd nie dostrzegł, wychylił się zza rozmówcy i wycelował trzymanym w dłoni pistoletem w Johna.
Poczekajcie Muhammad – ten bardziej gadatliwy chwycił kolegę za rękę. - Termin szczepienia mija dopiero pojutrze. - Możecie odejść. Dziękujemy za obywatelską, odpowiedzialną postawę.
Z całego zajścia najbardziej zadowolony był Kafczysyn, który chciwie chłeptał gorącą jeszcze posokę, która spływała po szybie ciastkarni. Gdy nie był już w stanie dosięgnąć pyszczkiem fragmentów mózgu oddalił się kilka kroków i przystąpił do robienia kupki. Detektyw sięgnął do tylnej kieszeni. Była pusta. Zapomniał woreczka na psie nieczystości.
- Ech. A jednak pechozol. - jęknął w środku. - Bez mandatu się nie obejdzie.