Dlaczego zwyczajni ludzie dopuszczają się okrutnych zachowań
: 2013-04-18, 21:51
[hide]„Linia oddzielająca dobro od zła biegnie przez serce każdej istoty ludzkiej. A kto jest skłonny zniszczyć kawałek własnego serca?”
Aleksander Sołżenicyn „Archipelag Gułag”
„Potrzebujemy więcej psychologii, musimy lepiej zrozumieć ludzką naturę, ponieważ jedynym prawdziwym niebezpieczeństwem, które istnieje, jest człowiek sam w sobie, a my jesteśmy lekkomyślnie nieświadomi tego faktu. Nic nie wiemy o człowieku, w każdym razie – dużo za mało. Musimy badać ludzką psychikę, ponieważ jesteśmy źródłem każdego zła”.
Carl Gustav Jung w programie „Face to Face” Johna Freemana z 1959 roku
Jak pogodzić istnienie dobrego, miłosiernego Boga ze złem? Czy rodzimy się z wirusem, który tylko czeka, aby znaleźć odpowiednią pożywkę do wzrostu, a w efekcie – do erupcji w postaci gwałtu, bestialstwa i przejawów bezmyślnej destrukcji? W jaki sposób wytłumaczyć okrutne zbrodnie zwyczajnych ludzi, takich jak my?
Na pierwsze z zadanych pytań teolodzy i filozofowie próbowali odpowiedzieć przed wiekami, tworząc tym samym pojęcie teodycei, co z greki oznacza „oddanie sprawiedliwości Bogu”. W swoich pismach Leibnitz (2001) ponownie zadał pytania, nad którymi wcześniej głowili się Sokrates, św. Augustyn czy Akwinata: Jeśli jest Bóg, to skąd się wzięło zło? Jeśli go nie ma, to skąd dobro? Odpowiedź na nie sformułował w czterech punktach: 1) Żyjemy w najlepszym z możliwych światów, 2) Jednym z objawów doskonałości świata jest istniejąca w nim wolność. Bez wolności nie byłoby zła, ale mimo to świat byłby gorszy, 3) Zło widoczne w szczegółach jest niezbędne dla doskonałości całości, 4) Wątpimy w to bo nie dysponujemy boskim oglądem całości.
Odpowiedzi Leibnitza na problem unde malum (łac. skąd zło) są kolejną próbą. Istnienie zła wyjaśniano na wiele sposobów. Raz to zostawiając je domenie Szatana, innym razem - tłumacząc niewiedzą, zawężonym poznaniem czy wynikiem cierpienia i grzechu.
Z wielu tych konstatacji wynikać mogłoby, że ludzie przez wieki zwykli przypisywać zło w dużej mierze czynnikom nadprzyrodzonym, chcąc tym samym zrzucić z siebie brzemię, by móc myśleć o sobie jako o prawych i mądrych. Zostawiając problem Bogu, Szatanowi, naturze, innym ludziom... możemy iść z podniesionym czołem wierząc w swoje wrodzone dobro, a czyny niegodne traktować jako anomalia, którymi obarczyć możemy „coś”, co jest nam w istocie obce. Dodatkowym czynnikiem uprawniającym taką interpretację dla ludzi z chrześcijańskiego kręgu kulturowego, są dwie opowieści biblijne – historia Hioba, o którego Bóg z Szatanem się „założyli” oraz Abrahama, który w wyrazie posłuszeństwa dla woli bożej miał zabić zabić swego syna Izaaka. Nie wnikając w szczegółowe rozważania na temat obu tych opowieści, wynika z nich zasadnicza prawda, że człowiek jest zabawką w rękach potężnych sił, od których zależy jego los. A poczucie sprawczości, wolnej woli czy odpowiedzialności za swoje czyny, są tylko iluzją w obliczu wektorowo działających sił „jasności” i „ciemności”. To tak, jakby liść miał decydować o tym, gdzie poniesie go huragan.
Podobnie sprawa ma się z Księgą Rodzaju, gdzie Adam i Ewa popełniają grzech pierworodny polegający na złamaniu nakazu Wszechmogącego dysponując nadaną im przez niego wolną wolą. Pytaniem otwartym pozostaje czy Bóg stwarzając węża jeszcze zanim tchnął życie w człowieka, nie miał zamiaru doprowadzenia pierwszych ludzi do popełnienia grzechu, a więc czy idea Boga doskonale dobrego i sprawiedliwego jest niepełna, skoro ma on również moc tworzenia rzeczy złych, a wręcz popychania człowieka do czynienia zła.
Pozostawmy tego typu dywagacje teologom i filozofom, w większej mierze interesuje nas bowiem psychologiczne wytłumaczenie zjawiska. Problemu nie da się zamknąć w tak łatwym (i przyjemnym dla ludzkiego samopoczucia) rozumowaniu, że zło jest tak naprawdę poza człowiekiem, wynika z uwarunkowań pozostających w sferze pozapsychicznej, transcendentalnej, wobec których próby ustosunkowania się czy przejęcia kontroli są w zasadzie zbędne, bo pozbawione szans na sukces i należy im się poddać jak czyni to Abraham czy Hiob. Jeśli z rozważań o naturze zła odrzucić wszelkie odniesienia religijne, stajemy nagle przeraźliwie obciążeni, skrajnie odpowiedzialni. W jednym momencie z całą swą bezwzględną mocą unaocznia nam się zdanie Carla Gustava Junga: „Jesteśmy źródłem każdego zła”. Jung (1996, s. 145) pisał: "Zło - mówiąc psychologicznie - jest strasznie realne. Pomniejszanie jego mocy i realności to fatalny błąd - nawet jeśli czyni się to w sensie metafizycznym. Zło doprawdy nie zmaleje, jeśli się je zatuszuje, traktując jako nierealne czy jako zwykłe przewinienie ze strony człowieka”.
Szymon Wiesenthal, żydowski łowca zbrodniarzy nazistowskich, powiedział kiedyś: „Popełniamy dramatyczny błąd, zakładając, że tylko źli ludzie są zdolni do złych uczynków. Wielu największych prominentów narodowego socjalizmu było niezwykle czarującymi ludźmi. Ci sami ludzie, wychodząc rano z domu, czule całowali swoje dzieci, a kilka godzin później mogli posłać do gazu lub zatłuc na śmierć kilku Żydów” (Knopp, 2008).
Tak też byli zapamiętywani najwięksi zbrodniarze hitlerowscy. Rudolf Franz Ferdinand Hess, budowniczy i dowódca największego kombinatu śmierci II Wojny Światowej – Auchwitz-Birkenau, wychował się w porządnej, katolickiej rodzinie. W dzieciństwie był ministrantem, ojciec zabierał go na pielgrzymki do Lourdes, chciał, by syn został kapłanem. Mały Rudolf bardzo lubił zwierzęta i samotne wędrówki. Jako dorosły mężczyzna postrzegany był jako wzorowy mąż i kochający ojciec pięciorga dzieci. Dla przełożonych – wzorowy pracownik, sumienny i dokładny (Knopp, 2008).
Podobne obserwacje poczyniła Hannah Arendt, wybitna żydowska filozof, uczennica Karla Jaspersa, Edmunda Husserla, kochanka Martina Heideggera, w swojej książce „Eichmann w Jerozolimie” dostrzega porażającą zwyczajność ludzkiej bestii. Wizerunek Adolfa Eichmanna – mordercy zza biurka, głównego koordynatora i wykonawcy planu Ostatecznego Rozwiązania Kwestii Żydowskiej, którego beznamiętna normalność uderzała w trakcie jego procesu w Jerozolimie, skłoniła Arendt do postawienia tezy o „banalności zła”. Uświadomiła ona sobie, że współpracownicy nazizmu nie byli "mordercami z natury", ale prostymi ludźmi, którzy słuchali rozkazów i nie rozumieli, dlaczego zarzuca się im lojalność - uznawaną generalnie za cnotę. "Normalność owa - konkluduje Arendt - była dużo bardziej przerażająca niż wszystkie potworności wzięte razem" (za: Delsol, 2003), ponieważ zwykły człowiek dokonywał zbrodni, nawet o tym nie wiedząc (Delsol, 2003).
Historia pełna jest postaci, które trudno byłoby posądzać o czyny, które popełnili, zanim je popełnili. Pol Pot, odpowiedzialny za zagładę 1,7-2,5 mln swoich rodaków w 7,5-milionowej Kambodży był wysublimowanym intelektualistą, w młodości – mnichem buddyjskim, studentem francuskich uczelni, żywo zainteresowanym europejską myślą filozoficzną. Chcielibyśmy myśleć, że potworne czyny są jedynie udziałem ludzi zwyrodniałych, psychopatów pozbawionych jakichkolwiek odruchów serca. Nie wydaje się jednak, aby była to przypadłość tylko tych, którzy trafili do encyklopedii i almanachów ludobójstwa. Tyle razy słyszymy o przerażających zbrodniarzach z ust ich sąsiadów: „To był taki miły, spokojny człowiek, zawsze elegancki, uśmiechnięty...”, a gdy zadamy sobie pytanie czy sami bylibyśmy zdolni do wstrząsających swym okrucieństwem czynów, odpowiemy za Sartre'm: „Piekło to inni”.
Doprawdy? Zygmunt Freud twierdził, że człowiek jest w równej mierze opanowany przez Erosa i Thanatosa, zamknięty w klatce tych dwóch popędów balansuje między nimi dokonując wyborów i kształtując swoją osobowość. Nikt nie stanie się monolitem zła bądź dobra – obie siły są nierozerwalnie ze sobą połączone tworząc prawdziwą naturę człowieka. Nie jest to koncepcja nowa – znamy ją chociażby od Goethe'go (równie dobrze można by sięgnąć do Szekspira czy twórców tragedii greckiej). „Dwie dusze żyją we mnie w wiecznym sporze” mówi Faust (Goethe, 1962, str. 96).
Polemikę z Freudem podjął Erich Fromm w swojej książce „Anatomia ludzkiej destrukcyjności”, w której broni tezy, iż ludzie są z natury dobrzy i neguje jednocześnie popędową koncepcję twórcy psychoanalizy. Za najbardziej niebezpieczne i najbardziej złośliwe formy ludzkiej orientacji charakterologicznej Fromm uważa trzy zjawiska: miłość śmierci, złośliwy narcyzm oraz symbiotyczną kazirodczą fiksację. Te trzy orientacje łącznie tworzą „syndrom rozpadu”, który pcha człowieka do niszczenia dla samego niszczenia i do nienawiści dla samej nienawiści. Kultura, w której żyjemy jest, według Fromma, w strukturze swojej nekrofilna, nastawiona na produkcję rzeczy, automatyzująca działania ludzi, aby coraz bardziej bezbłędnie wytwarzali rzeczy, które można kupić i sprzedać, tworząc złudzenie chwilowego ukojenia (Iwona Kozłowska – Piwowarczyk, 2004). Fromm (2008, str. 485) pisze: „Jak długo wierzy się, że zły człowiek ma na czole rogi, nie uda się znaleźć złego człowieka”.
Czy dokonywanie okrutnych czynów jest więc wynikiem fiksacji charakterologicznej uwarunkowanej dodatkowo czynnikami kulturowymi? Czy gdy słyszeliśmy w telewizyjnych wiadomościach o mordach dokonywanych przez sąsiadów na sąsiadach w byłej Jugosławii, albo o tym jak spokojni dotąd rolnicy zarzynali maczetami tysiące innych rolników w Rwandzie, o historii z Jedwabnego, gdy Polacy palili w stodołach Żydów, z którymi wcześniej żyli w zgodzie, to skłonni byliśmy tłumaczyć te wszystkie akty nienawiści specyficzną konstrukcją psychiczną sprawców, bądź ich szczególnym zamiłowaniem do bestialstwa? Odpowiedź taka byłaby kolejną próbą stwierdzenia, że „Piekło to inni”, podczas gdy prawdziwą odpowiedzią jest: „Piekło to my”.
W sposób najzupełniej dobitny udowodnił to stanfordzki eksperyment więzienny, przeprowadzony przez Philipa Zimbardo w 1971 roku. Oto do zaadaptowanych na eksperymentalne więzienie piwnic Wydziału Psychologii Uniwersytetu Stanforda trafia grupa zupełnie zwyczajnych studentów (wielu zaangażowanych w działalność pacyfistyczną), którym losowo zostaje przydzielona rola strażnika lub więźnia. W ciągu kilku dni trwania eksperymentu uczestnicy wchodzą w swoje role z przerażającą łatwością. Strażnicy gnębią i poniżają więźniów wymuszając w ten sposób posłuszeństwo, ci drudzy zaś podporządkowują się ich woli pozostając bierni na przejawy psychicznego dręczenia współtowarzyszy niedoli – dając w ten sposób wyraz kolejnemu przejawowi zła – bezczynności wobec niego. Wkrótce po zakończeniu eksperymentu Strażnik Varnish powiedział: „Byłem zaskoczony samym sobą. Kazałem im obrzucać się wzajemnie wyzwiskami i czyścić toalety gołymi rękami. Właściwie, to miałem więźniów za 'bydło' i ciągle myślałem, że muszę mieć na nich oko, aby nie próbowali czegoś zrobić” (Zimbardo, 2008a, str. 209). Strażnik Vandy stwierdził zaś: „Przyjemność, jaką sprawiało mi nękanie i karanie więźniów, była raczej dla mnie nienaturalna, ponieważ zwykłem myśleć o sobie jako o człowieku zdolnym do współczucia dla krzywdzonych, szczególnie zwierząt. Myślę, że wynikało to z pełnej swobody rządzenia więźniami, jaką miałem; zacząłem nadużywać mojej władzy” (Zimbardo, 2008a, str. 209).
Potęgę rozpętanego żywiołu dodatkowo potwierdza postawa samego Zimbardo w trakcie trwania eksperymentu. Przyjął on rolę nie tylko koordynatora naukowego, ale i naczelnika zaimprowizowanego więzienia, przy czym w tą drugą funkcję wszedł znacznie głębiej niż sobie to uświadamiał. W szóstym dniu trwania eksperymentu Christina Maslach, w owym czasie – studentka psychologii, wyraźnie sprzeciwiła się jego dalszej kontynuacji zwracając się do Zimbardo słowami: „To, co robisz tym chłopcom, to okropność!” (Zimbardo, 2008a, str. 191). Sam Zimbardo (2008a, str. 191) opisuje kłótnię z Maslach w następujący sposób: „Była wściekła. Nie obchodziło jej, że cały świat uważa, że to, co robię, jest w porządku. To, co robiłem było po prostu złe. Chłopcy cierpieli. Jako główny badacz byłem odpowiedzialny za ich krzywdę. Nie byli więźniami, nie byli osobami badanymi, ale chłopcami, młodymi mężczyznami, dehumanizowanymi i poniżanymi przez innych chłopców, którzy w tej sytuacji stracili swą moralną busolę”. Christina Maslach, która już wtedy była w związku z Zimbardo (dziś jest jego żoną) wspomina, że w tym momencie jej ukochany Phil nigdy nie był tak obcy, tak krańcowo różny od człowieka, którego znała (Zimbardo, 2008a).
W filmie „Cicha furia” dokumentującym eksperyment stanfordzki, Zimbardo mówi: „Zastanawiało mnie co się stanie, gdy dobrych ludzi umieścimy w złym miejscu”. Czy ludzka moralność, poczucie krzywdy, opór przeciwko niesprawiedliwości, wartości wspólnotowe są w stanie wznieść uczestników ponad okropne warunki sytuacyjne? Czy to sytuacja tworzy człowieka? Czy faktycznie jest tak, że znamy samych siebie jedynie na tyle, na ile zostaniemy sprawdzeni? Wnioski z eksperymentu przeprowadzonego przez Zimbardo nie skłaniają do optymistycznych odpowiedzi na te pytania. Przede wszystkim zostało wykazane ponad wszelką wątpliwość, że sytuacje, w których postawimy zwykłych ludzi mają niebagatelny wpływ na ich zachowanie, dlatego zanim przystąpimy do analizy dyspozycyjnej danej jednostki (geny, cechy osobowości, indywidualne patologie...) powinniśmy zbadać determinantę środowiskową. Ta może być bowiem kluczowa dla ustalenia przyczyn zaistniałego zła, szczególnie wtedy, gdy sankcjonują ją reguły systemu, którym zmuszeni są podporządkować się uczestnicy sytuacji. Kolejnym czynnikiem mającym znaczenie jest fakt, że ludzie gładko, bez namysłu, wchodzą w wyznaczone im role posługując się skryptami zachowań. Strażnicy w „więzieniu” stanfordzkim nigdy nie widzieli jak funkcjonuje prawdziwy zakład karny. Posłużyli się gotowymi scenariuszami, które znali z książek i telewizji, aby znaleźć się w nowej dla nich sytuacji - postępowali więc tak, jak wydawało im się, że powinien postępować strażnik. Innym elementem układanki jest kwestia anonimowości i deindywiduacji. Łatwiej dokonywać czynów aspołecznych, gdy pozostajemy anonimowi – wystarczy spojrzeć jakiego spustoszenia dokonują zamaskowani kibole.
Wnioski wynikające z eksperymentu stanfordzkiego łączą się nierozerwalnie z tymi, które dziesięć lat wcześniej wysunął Stanley Milgram. Efekt, który osiągnął demonstrując genezę ślepego posłuszeństwa autorytetowi polega na nieoczekiwanie wysokich wskaźnikach takiej uległości, bowiem dwie trzecie badanych poszła na całość w aplikowaniu wstrząsów elektrycznych, jak miało się wydawać – ze skutkiem śmiertelnym. Paradygmat Milgrama, czyli receptę na przemianę ludzkiego zachowania, na stworzenie czy też wyzwolenie bestii, można przedstawić w kilku punktach: 1) Należy podać możliwe do przyjęcia uzasadnienie, czyli racjonalną podstawę angażowania się w niepożadane działanie, 2) Przygotować jakąś formę zobowiązania o charakterze umowy, 3) Rozdać uczestnikom znaczące role, 4) Przedstawić podstawowe reguły, które mają być przestrzegane i które wydają się mieć sens, 5) Zmienić znaczenie czynu i działania – zamiast mówić o krzywdzie ofiar, mówić o tym, że w istocie im się pomaga, 6) Stworzyć okazję do rozproszenia odpowiedzialności, 7) Zainicjować drogę ku skrajnie złemu czynowi przez jakiś mały, nieznaczący krok, 8) Podnosić poziom agresji stopniowo, etapami, 9) Stopniowo zmieniać naturę oddziałującego autorytetu, przechodząc od tego co „sprawiedliwe” do tego, co „niesprawiedliwe”, 10) Sprawić, że „koszty wyjścia” będą wysokie, a proces wyjścia – trudny (Zimbardo, 2008b).
Psychologowie społeczni wymieniają pięć głównych przyczyn źródłowych zła: 1) Instrumentalizm, czyli stosowanie przemocy jako środka do osiągania różnych celów – pieniędzy, zasobów, władzy, seksu, wpływu na innych... Ludzie wyrządzają innym krzywdę, aby sprawić, by robili lub myśleli tak, jak chce tego sprawca. Cele same w sobie nie muszą być złe. Złe stają się metody ich realizacji, 2) Zagrożony egotyzm, czyli atakowanie tych, którzy zranili naszą dumę lub zszargali honor. Sprawą kluczową staje się tu obraz samego siebie, nie zaś korzyść materialna, przy czym badania wykazały, że większą skłonność do agresji mają osoby o wysokiej samoocenie, narcystyczne, które nie potrafią znieść krytyki ze strony innych, 3) Idealizm, czyli błędne staranie o osiągnięcie dobra, a więc motyw szczególnie tragiczny jeśli spojrzymy na przykład na liczbę ofiar idealistycznej utopii jaką był komunizm, 4) Sadyzm, czyli radość zadawania bólu tłumaczona oswajaniem poczucia winy występującego po skrzywdzeniu innych istot, i w końcu 5) Zaburzenia mechanizmu samokontroli, który jest potężnym wewnętrznym antidotum na przemoc. Większość naszych agresywnych pobudek jest tłumiona. Gdy samoregulacja zostaje zablokowana, albo gdy się załamuje, jak na przykład może się zdarzyć pod wpływem alkoholu lub cierpienia emocjonalnego – przemoc wybucha z olbrzymią siłą (Baumeister i Vobs, 2008).
Wszystkie te wnioski wskazują na bardzo znaczący wpływ parametrów sytuacyjnych na amoralne działanie człowieka i wywołują przygnębienie. Okazuje się bowiem, że w każdym z nas tkwi pierwotny, diaboliczny pierwiastek, który jedynie czeka na odpowiedni moment, by się ujawnić w aktach nienawiści, destrukcji i bestialstwa. Na szczęście, obraz ten nie jest tak jednostronny, jak mogłoby się wydawać. Historia pełna jest postaci, które skutecznie przeciwstawiały się złu, bez względu na beznadziejność sytuacji czy ponoszone konsekwencje, co daje nam prawo do wiary w człowieka i jego wrodzone pragnienie dobra. Gdy wymieniamy takie nazwiska jak Nelson Mandela, Desmond Tutu, Steve Biko, Irena Sendler, Vaclav Havel czy Mahatma Ghandi czujemy dumę z człowieczeństwa, bo oto są ludzie, którzy wyznaczali standardy moralnego postępowania w czasach rozpaczy, w czasach gdy zło szerzyło się na niespotykaną skalę. Nie chodzi jednak o to, by wielkmi nazwiskami koić wewnętrzny niepokój o kondycję ludzkiego serca. Tak jak mówiliśmy o „banalności zła” - możemy mówić o „banalności heroizmu”. Jakże często słyszymy o zwykłych ludziach, którzy stawiają czoła potędze nienawiści nie widząc w tym nic szczególnego. „Banalność heroizmu oznacza, że my wszyscy jesteśmy bohaterami oczekującymi na swoją kolej – pisze Philip Zimbardo (2008a, str. 458) w ostatnich słowach „Efektu Lucyfera”. - Jest to wybór, którego być może, wszyscy, w pewnym momencie będziemy musieli dokonać. Jestem przekonany, że czyniąc heroizm egalitarnym atrybutem natury ludzkiej, a nie rzadką cechą niewielu wybranych, możemy lepiej upowszechniać heroiczne czyny w każdej społeczności”.
Literatura cytowana:
Baumeister, R. F., Vobs K.D. (2008). Cztery korzenie zła w: „Dobro i zło. Perspektywa psychologii społecznej” pod redakcją Arthura Millera, Kraków: WAM, str. 122-132.
Delsol, C., Banalność zła, Tygodnik Powszechny, 4 maja 2003, str. 8.
Fromm, E. (2000). „Anatomia ludzkiej destrukcyjności”, Warszawa-Wrocław: Dom Wydawniczy REBIS.
Goethe, J. W. (1962). „Faust”, Warszawa: Państwowy Instytut Wydawniczy.
Jung, C.G. (1996). „O istocie psychiczności. Listy 1906-1961”, Warszawa: KR.
Knopp, G. (2008). „Dzieci Hitlera”, Warszawa: Świat Książki.
Kozłowska – Piwowarczyk I. (2004). Ku sztuce istnienia. Refleksje nad Ericha Fromma koncepcją psychoterapii, „Psychoterapia” 3/2004, str. 24.
Leibnitz G.W. (2001). „O dobroci Boga, wolności człowieka i pochodzeniu zła”, Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN.
Zimbardo P. „Efekt Lucyfera” (2008). Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN.
Zimbardo P. (2008). Psychologia zła z perspektywy sytuacyjnej w: „Dobro i zło. Perspektywa psychologii społecznej” pod redakcją Arthura Millera, Kraków: WAM , str. 43-44.[/hide]
Aleksander Sołżenicyn „Archipelag Gułag”
„Potrzebujemy więcej psychologii, musimy lepiej zrozumieć ludzką naturę, ponieważ jedynym prawdziwym niebezpieczeństwem, które istnieje, jest człowiek sam w sobie, a my jesteśmy lekkomyślnie nieświadomi tego faktu. Nic nie wiemy o człowieku, w każdym razie – dużo za mało. Musimy badać ludzką psychikę, ponieważ jesteśmy źródłem każdego zła”.
Carl Gustav Jung w programie „Face to Face” Johna Freemana z 1959 roku
Jak pogodzić istnienie dobrego, miłosiernego Boga ze złem? Czy rodzimy się z wirusem, który tylko czeka, aby znaleźć odpowiednią pożywkę do wzrostu, a w efekcie – do erupcji w postaci gwałtu, bestialstwa i przejawów bezmyślnej destrukcji? W jaki sposób wytłumaczyć okrutne zbrodnie zwyczajnych ludzi, takich jak my?
Na pierwsze z zadanych pytań teolodzy i filozofowie próbowali odpowiedzieć przed wiekami, tworząc tym samym pojęcie teodycei, co z greki oznacza „oddanie sprawiedliwości Bogu”. W swoich pismach Leibnitz (2001) ponownie zadał pytania, nad którymi wcześniej głowili się Sokrates, św. Augustyn czy Akwinata: Jeśli jest Bóg, to skąd się wzięło zło? Jeśli go nie ma, to skąd dobro? Odpowiedź na nie sformułował w czterech punktach: 1) Żyjemy w najlepszym z możliwych światów, 2) Jednym z objawów doskonałości świata jest istniejąca w nim wolność. Bez wolności nie byłoby zła, ale mimo to świat byłby gorszy, 3) Zło widoczne w szczegółach jest niezbędne dla doskonałości całości, 4) Wątpimy w to bo nie dysponujemy boskim oglądem całości.
Odpowiedzi Leibnitza na problem unde malum (łac. skąd zło) są kolejną próbą. Istnienie zła wyjaśniano na wiele sposobów. Raz to zostawiając je domenie Szatana, innym razem - tłumacząc niewiedzą, zawężonym poznaniem czy wynikiem cierpienia i grzechu.
Z wielu tych konstatacji wynikać mogłoby, że ludzie przez wieki zwykli przypisywać zło w dużej mierze czynnikom nadprzyrodzonym, chcąc tym samym zrzucić z siebie brzemię, by móc myśleć o sobie jako o prawych i mądrych. Zostawiając problem Bogu, Szatanowi, naturze, innym ludziom... możemy iść z podniesionym czołem wierząc w swoje wrodzone dobro, a czyny niegodne traktować jako anomalia, którymi obarczyć możemy „coś”, co jest nam w istocie obce. Dodatkowym czynnikiem uprawniającym taką interpretację dla ludzi z chrześcijańskiego kręgu kulturowego, są dwie opowieści biblijne – historia Hioba, o którego Bóg z Szatanem się „założyli” oraz Abrahama, który w wyrazie posłuszeństwa dla woli bożej miał zabić zabić swego syna Izaaka. Nie wnikając w szczegółowe rozważania na temat obu tych opowieści, wynika z nich zasadnicza prawda, że człowiek jest zabawką w rękach potężnych sił, od których zależy jego los. A poczucie sprawczości, wolnej woli czy odpowiedzialności za swoje czyny, są tylko iluzją w obliczu wektorowo działających sił „jasności” i „ciemności”. To tak, jakby liść miał decydować o tym, gdzie poniesie go huragan.
Podobnie sprawa ma się z Księgą Rodzaju, gdzie Adam i Ewa popełniają grzech pierworodny polegający na złamaniu nakazu Wszechmogącego dysponując nadaną im przez niego wolną wolą. Pytaniem otwartym pozostaje czy Bóg stwarzając węża jeszcze zanim tchnął życie w człowieka, nie miał zamiaru doprowadzenia pierwszych ludzi do popełnienia grzechu, a więc czy idea Boga doskonale dobrego i sprawiedliwego jest niepełna, skoro ma on również moc tworzenia rzeczy złych, a wręcz popychania człowieka do czynienia zła.
Pozostawmy tego typu dywagacje teologom i filozofom, w większej mierze interesuje nas bowiem psychologiczne wytłumaczenie zjawiska. Problemu nie da się zamknąć w tak łatwym (i przyjemnym dla ludzkiego samopoczucia) rozumowaniu, że zło jest tak naprawdę poza człowiekiem, wynika z uwarunkowań pozostających w sferze pozapsychicznej, transcendentalnej, wobec których próby ustosunkowania się czy przejęcia kontroli są w zasadzie zbędne, bo pozbawione szans na sukces i należy im się poddać jak czyni to Abraham czy Hiob. Jeśli z rozważań o naturze zła odrzucić wszelkie odniesienia religijne, stajemy nagle przeraźliwie obciążeni, skrajnie odpowiedzialni. W jednym momencie z całą swą bezwzględną mocą unaocznia nam się zdanie Carla Gustava Junga: „Jesteśmy źródłem każdego zła”. Jung (1996, s. 145) pisał: "Zło - mówiąc psychologicznie - jest strasznie realne. Pomniejszanie jego mocy i realności to fatalny błąd - nawet jeśli czyni się to w sensie metafizycznym. Zło doprawdy nie zmaleje, jeśli się je zatuszuje, traktując jako nierealne czy jako zwykłe przewinienie ze strony człowieka”.
Szymon Wiesenthal, żydowski łowca zbrodniarzy nazistowskich, powiedział kiedyś: „Popełniamy dramatyczny błąd, zakładając, że tylko źli ludzie są zdolni do złych uczynków. Wielu największych prominentów narodowego socjalizmu było niezwykle czarującymi ludźmi. Ci sami ludzie, wychodząc rano z domu, czule całowali swoje dzieci, a kilka godzin później mogli posłać do gazu lub zatłuc na śmierć kilku Żydów” (Knopp, 2008).
Tak też byli zapamiętywani najwięksi zbrodniarze hitlerowscy. Rudolf Franz Ferdinand Hess, budowniczy i dowódca największego kombinatu śmierci II Wojny Światowej – Auchwitz-Birkenau, wychował się w porządnej, katolickiej rodzinie. W dzieciństwie był ministrantem, ojciec zabierał go na pielgrzymki do Lourdes, chciał, by syn został kapłanem. Mały Rudolf bardzo lubił zwierzęta i samotne wędrówki. Jako dorosły mężczyzna postrzegany był jako wzorowy mąż i kochający ojciec pięciorga dzieci. Dla przełożonych – wzorowy pracownik, sumienny i dokładny (Knopp, 2008).
Podobne obserwacje poczyniła Hannah Arendt, wybitna żydowska filozof, uczennica Karla Jaspersa, Edmunda Husserla, kochanka Martina Heideggera, w swojej książce „Eichmann w Jerozolimie” dostrzega porażającą zwyczajność ludzkiej bestii. Wizerunek Adolfa Eichmanna – mordercy zza biurka, głównego koordynatora i wykonawcy planu Ostatecznego Rozwiązania Kwestii Żydowskiej, którego beznamiętna normalność uderzała w trakcie jego procesu w Jerozolimie, skłoniła Arendt do postawienia tezy o „banalności zła”. Uświadomiła ona sobie, że współpracownicy nazizmu nie byli "mordercami z natury", ale prostymi ludźmi, którzy słuchali rozkazów i nie rozumieli, dlaczego zarzuca się im lojalność - uznawaną generalnie za cnotę. "Normalność owa - konkluduje Arendt - była dużo bardziej przerażająca niż wszystkie potworności wzięte razem" (za: Delsol, 2003), ponieważ zwykły człowiek dokonywał zbrodni, nawet o tym nie wiedząc (Delsol, 2003).
Historia pełna jest postaci, które trudno byłoby posądzać o czyny, które popełnili, zanim je popełnili. Pol Pot, odpowiedzialny za zagładę 1,7-2,5 mln swoich rodaków w 7,5-milionowej Kambodży był wysublimowanym intelektualistą, w młodości – mnichem buddyjskim, studentem francuskich uczelni, żywo zainteresowanym europejską myślą filozoficzną. Chcielibyśmy myśleć, że potworne czyny są jedynie udziałem ludzi zwyrodniałych, psychopatów pozbawionych jakichkolwiek odruchów serca. Nie wydaje się jednak, aby była to przypadłość tylko tych, którzy trafili do encyklopedii i almanachów ludobójstwa. Tyle razy słyszymy o przerażających zbrodniarzach z ust ich sąsiadów: „To był taki miły, spokojny człowiek, zawsze elegancki, uśmiechnięty...”, a gdy zadamy sobie pytanie czy sami bylibyśmy zdolni do wstrząsających swym okrucieństwem czynów, odpowiemy za Sartre'm: „Piekło to inni”.
Doprawdy? Zygmunt Freud twierdził, że człowiek jest w równej mierze opanowany przez Erosa i Thanatosa, zamknięty w klatce tych dwóch popędów balansuje między nimi dokonując wyborów i kształtując swoją osobowość. Nikt nie stanie się monolitem zła bądź dobra – obie siły są nierozerwalnie ze sobą połączone tworząc prawdziwą naturę człowieka. Nie jest to koncepcja nowa – znamy ją chociażby od Goethe'go (równie dobrze można by sięgnąć do Szekspira czy twórców tragedii greckiej). „Dwie dusze żyją we mnie w wiecznym sporze” mówi Faust (Goethe, 1962, str. 96).
Polemikę z Freudem podjął Erich Fromm w swojej książce „Anatomia ludzkiej destrukcyjności”, w której broni tezy, iż ludzie są z natury dobrzy i neguje jednocześnie popędową koncepcję twórcy psychoanalizy. Za najbardziej niebezpieczne i najbardziej złośliwe formy ludzkiej orientacji charakterologicznej Fromm uważa trzy zjawiska: miłość śmierci, złośliwy narcyzm oraz symbiotyczną kazirodczą fiksację. Te trzy orientacje łącznie tworzą „syndrom rozpadu”, który pcha człowieka do niszczenia dla samego niszczenia i do nienawiści dla samej nienawiści. Kultura, w której żyjemy jest, według Fromma, w strukturze swojej nekrofilna, nastawiona na produkcję rzeczy, automatyzująca działania ludzi, aby coraz bardziej bezbłędnie wytwarzali rzeczy, które można kupić i sprzedać, tworząc złudzenie chwilowego ukojenia (Iwona Kozłowska – Piwowarczyk, 2004). Fromm (2008, str. 485) pisze: „Jak długo wierzy się, że zły człowiek ma na czole rogi, nie uda się znaleźć złego człowieka”.
Czy dokonywanie okrutnych czynów jest więc wynikiem fiksacji charakterologicznej uwarunkowanej dodatkowo czynnikami kulturowymi? Czy gdy słyszeliśmy w telewizyjnych wiadomościach o mordach dokonywanych przez sąsiadów na sąsiadach w byłej Jugosławii, albo o tym jak spokojni dotąd rolnicy zarzynali maczetami tysiące innych rolników w Rwandzie, o historii z Jedwabnego, gdy Polacy palili w stodołach Żydów, z którymi wcześniej żyli w zgodzie, to skłonni byliśmy tłumaczyć te wszystkie akty nienawiści specyficzną konstrukcją psychiczną sprawców, bądź ich szczególnym zamiłowaniem do bestialstwa? Odpowiedź taka byłaby kolejną próbą stwierdzenia, że „Piekło to inni”, podczas gdy prawdziwą odpowiedzią jest: „Piekło to my”.
W sposób najzupełniej dobitny udowodnił to stanfordzki eksperyment więzienny, przeprowadzony przez Philipa Zimbardo w 1971 roku. Oto do zaadaptowanych na eksperymentalne więzienie piwnic Wydziału Psychologii Uniwersytetu Stanforda trafia grupa zupełnie zwyczajnych studentów (wielu zaangażowanych w działalność pacyfistyczną), którym losowo zostaje przydzielona rola strażnika lub więźnia. W ciągu kilku dni trwania eksperymentu uczestnicy wchodzą w swoje role z przerażającą łatwością. Strażnicy gnębią i poniżają więźniów wymuszając w ten sposób posłuszeństwo, ci drudzy zaś podporządkowują się ich woli pozostając bierni na przejawy psychicznego dręczenia współtowarzyszy niedoli – dając w ten sposób wyraz kolejnemu przejawowi zła – bezczynności wobec niego. Wkrótce po zakończeniu eksperymentu Strażnik Varnish powiedział: „Byłem zaskoczony samym sobą. Kazałem im obrzucać się wzajemnie wyzwiskami i czyścić toalety gołymi rękami. Właściwie, to miałem więźniów za 'bydło' i ciągle myślałem, że muszę mieć na nich oko, aby nie próbowali czegoś zrobić” (Zimbardo, 2008a, str. 209). Strażnik Vandy stwierdził zaś: „Przyjemność, jaką sprawiało mi nękanie i karanie więźniów, była raczej dla mnie nienaturalna, ponieważ zwykłem myśleć o sobie jako o człowieku zdolnym do współczucia dla krzywdzonych, szczególnie zwierząt. Myślę, że wynikało to z pełnej swobody rządzenia więźniami, jaką miałem; zacząłem nadużywać mojej władzy” (Zimbardo, 2008a, str. 209).
Potęgę rozpętanego żywiołu dodatkowo potwierdza postawa samego Zimbardo w trakcie trwania eksperymentu. Przyjął on rolę nie tylko koordynatora naukowego, ale i naczelnika zaimprowizowanego więzienia, przy czym w tą drugą funkcję wszedł znacznie głębiej niż sobie to uświadamiał. W szóstym dniu trwania eksperymentu Christina Maslach, w owym czasie – studentka psychologii, wyraźnie sprzeciwiła się jego dalszej kontynuacji zwracając się do Zimbardo słowami: „To, co robisz tym chłopcom, to okropność!” (Zimbardo, 2008a, str. 191). Sam Zimbardo (2008a, str. 191) opisuje kłótnię z Maslach w następujący sposób: „Była wściekła. Nie obchodziło jej, że cały świat uważa, że to, co robię, jest w porządku. To, co robiłem było po prostu złe. Chłopcy cierpieli. Jako główny badacz byłem odpowiedzialny za ich krzywdę. Nie byli więźniami, nie byli osobami badanymi, ale chłopcami, młodymi mężczyznami, dehumanizowanymi i poniżanymi przez innych chłopców, którzy w tej sytuacji stracili swą moralną busolę”. Christina Maslach, która już wtedy była w związku z Zimbardo (dziś jest jego żoną) wspomina, że w tym momencie jej ukochany Phil nigdy nie był tak obcy, tak krańcowo różny od człowieka, którego znała (Zimbardo, 2008a).
W filmie „Cicha furia” dokumentującym eksperyment stanfordzki, Zimbardo mówi: „Zastanawiało mnie co się stanie, gdy dobrych ludzi umieścimy w złym miejscu”. Czy ludzka moralność, poczucie krzywdy, opór przeciwko niesprawiedliwości, wartości wspólnotowe są w stanie wznieść uczestników ponad okropne warunki sytuacyjne? Czy to sytuacja tworzy człowieka? Czy faktycznie jest tak, że znamy samych siebie jedynie na tyle, na ile zostaniemy sprawdzeni? Wnioski z eksperymentu przeprowadzonego przez Zimbardo nie skłaniają do optymistycznych odpowiedzi na te pytania. Przede wszystkim zostało wykazane ponad wszelką wątpliwość, że sytuacje, w których postawimy zwykłych ludzi mają niebagatelny wpływ na ich zachowanie, dlatego zanim przystąpimy do analizy dyspozycyjnej danej jednostki (geny, cechy osobowości, indywidualne patologie...) powinniśmy zbadać determinantę środowiskową. Ta może być bowiem kluczowa dla ustalenia przyczyn zaistniałego zła, szczególnie wtedy, gdy sankcjonują ją reguły systemu, którym zmuszeni są podporządkować się uczestnicy sytuacji. Kolejnym czynnikiem mającym znaczenie jest fakt, że ludzie gładko, bez namysłu, wchodzą w wyznaczone im role posługując się skryptami zachowań. Strażnicy w „więzieniu” stanfordzkim nigdy nie widzieli jak funkcjonuje prawdziwy zakład karny. Posłużyli się gotowymi scenariuszami, które znali z książek i telewizji, aby znaleźć się w nowej dla nich sytuacji - postępowali więc tak, jak wydawało im się, że powinien postępować strażnik. Innym elementem układanki jest kwestia anonimowości i deindywiduacji. Łatwiej dokonywać czynów aspołecznych, gdy pozostajemy anonimowi – wystarczy spojrzeć jakiego spustoszenia dokonują zamaskowani kibole.
Wnioski wynikające z eksperymentu stanfordzkiego łączą się nierozerwalnie z tymi, które dziesięć lat wcześniej wysunął Stanley Milgram. Efekt, który osiągnął demonstrując genezę ślepego posłuszeństwa autorytetowi polega na nieoczekiwanie wysokich wskaźnikach takiej uległości, bowiem dwie trzecie badanych poszła na całość w aplikowaniu wstrząsów elektrycznych, jak miało się wydawać – ze skutkiem śmiertelnym. Paradygmat Milgrama, czyli receptę na przemianę ludzkiego zachowania, na stworzenie czy też wyzwolenie bestii, można przedstawić w kilku punktach: 1) Należy podać możliwe do przyjęcia uzasadnienie, czyli racjonalną podstawę angażowania się w niepożadane działanie, 2) Przygotować jakąś formę zobowiązania o charakterze umowy, 3) Rozdać uczestnikom znaczące role, 4) Przedstawić podstawowe reguły, które mają być przestrzegane i które wydają się mieć sens, 5) Zmienić znaczenie czynu i działania – zamiast mówić o krzywdzie ofiar, mówić o tym, że w istocie im się pomaga, 6) Stworzyć okazję do rozproszenia odpowiedzialności, 7) Zainicjować drogę ku skrajnie złemu czynowi przez jakiś mały, nieznaczący krok, 8) Podnosić poziom agresji stopniowo, etapami, 9) Stopniowo zmieniać naturę oddziałującego autorytetu, przechodząc od tego co „sprawiedliwe” do tego, co „niesprawiedliwe”, 10) Sprawić, że „koszty wyjścia” będą wysokie, a proces wyjścia – trudny (Zimbardo, 2008b).
Psychologowie społeczni wymieniają pięć głównych przyczyn źródłowych zła: 1) Instrumentalizm, czyli stosowanie przemocy jako środka do osiągania różnych celów – pieniędzy, zasobów, władzy, seksu, wpływu na innych... Ludzie wyrządzają innym krzywdę, aby sprawić, by robili lub myśleli tak, jak chce tego sprawca. Cele same w sobie nie muszą być złe. Złe stają się metody ich realizacji, 2) Zagrożony egotyzm, czyli atakowanie tych, którzy zranili naszą dumę lub zszargali honor. Sprawą kluczową staje się tu obraz samego siebie, nie zaś korzyść materialna, przy czym badania wykazały, że większą skłonność do agresji mają osoby o wysokiej samoocenie, narcystyczne, które nie potrafią znieść krytyki ze strony innych, 3) Idealizm, czyli błędne staranie o osiągnięcie dobra, a więc motyw szczególnie tragiczny jeśli spojrzymy na przykład na liczbę ofiar idealistycznej utopii jaką był komunizm, 4) Sadyzm, czyli radość zadawania bólu tłumaczona oswajaniem poczucia winy występującego po skrzywdzeniu innych istot, i w końcu 5) Zaburzenia mechanizmu samokontroli, który jest potężnym wewnętrznym antidotum na przemoc. Większość naszych agresywnych pobudek jest tłumiona. Gdy samoregulacja zostaje zablokowana, albo gdy się załamuje, jak na przykład może się zdarzyć pod wpływem alkoholu lub cierpienia emocjonalnego – przemoc wybucha z olbrzymią siłą (Baumeister i Vobs, 2008).
Wszystkie te wnioski wskazują na bardzo znaczący wpływ parametrów sytuacyjnych na amoralne działanie człowieka i wywołują przygnębienie. Okazuje się bowiem, że w każdym z nas tkwi pierwotny, diaboliczny pierwiastek, który jedynie czeka na odpowiedni moment, by się ujawnić w aktach nienawiści, destrukcji i bestialstwa. Na szczęście, obraz ten nie jest tak jednostronny, jak mogłoby się wydawać. Historia pełna jest postaci, które skutecznie przeciwstawiały się złu, bez względu na beznadziejność sytuacji czy ponoszone konsekwencje, co daje nam prawo do wiary w człowieka i jego wrodzone pragnienie dobra. Gdy wymieniamy takie nazwiska jak Nelson Mandela, Desmond Tutu, Steve Biko, Irena Sendler, Vaclav Havel czy Mahatma Ghandi czujemy dumę z człowieczeństwa, bo oto są ludzie, którzy wyznaczali standardy moralnego postępowania w czasach rozpaczy, w czasach gdy zło szerzyło się na niespotykaną skalę. Nie chodzi jednak o to, by wielkmi nazwiskami koić wewnętrzny niepokój o kondycję ludzkiego serca. Tak jak mówiliśmy o „banalności zła” - możemy mówić o „banalności heroizmu”. Jakże często słyszymy o zwykłych ludziach, którzy stawiają czoła potędze nienawiści nie widząc w tym nic szczególnego. „Banalność heroizmu oznacza, że my wszyscy jesteśmy bohaterami oczekującymi na swoją kolej – pisze Philip Zimbardo (2008a, str. 458) w ostatnich słowach „Efektu Lucyfera”. - Jest to wybór, którego być może, wszyscy, w pewnym momencie będziemy musieli dokonać. Jestem przekonany, że czyniąc heroizm egalitarnym atrybutem natury ludzkiej, a nie rzadką cechą niewielu wybranych, możemy lepiej upowszechniać heroiczne czyny w każdej społeczności”.
Literatura cytowana:
Baumeister, R. F., Vobs K.D. (2008). Cztery korzenie zła w: „Dobro i zło. Perspektywa psychologii społecznej” pod redakcją Arthura Millera, Kraków: WAM, str. 122-132.
Delsol, C., Banalność zła, Tygodnik Powszechny, 4 maja 2003, str. 8.
Fromm, E. (2000). „Anatomia ludzkiej destrukcyjności”, Warszawa-Wrocław: Dom Wydawniczy REBIS.
Goethe, J. W. (1962). „Faust”, Warszawa: Państwowy Instytut Wydawniczy.
Jung, C.G. (1996). „O istocie psychiczności. Listy 1906-1961”, Warszawa: KR.
Knopp, G. (2008). „Dzieci Hitlera”, Warszawa: Świat Książki.
Kozłowska – Piwowarczyk I. (2004). Ku sztuce istnienia. Refleksje nad Ericha Fromma koncepcją psychoterapii, „Psychoterapia” 3/2004, str. 24.
Leibnitz G.W. (2001). „O dobroci Boga, wolności człowieka i pochodzeniu zła”, Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN.
Zimbardo P. „Efekt Lucyfera” (2008). Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN.
Zimbardo P. (2008). Psychologia zła z perspektywy sytuacyjnej w: „Dobro i zło. Perspektywa psychologii społecznej” pod redakcją Arthura Millera, Kraków: WAM , str. 43-44.[/hide]