Pracy nad sobą ciąg dalszy. Rzecz o wolności.

artykuł, kronika, reportaż, polemika, felieton, recenzja, wywiad, relacja, formy dziennikarskie, wlasna publicystyka na kazdy temat

Moderator: anty-czka

wwww
Posty: 2581
Rejestracja: 2009-11-10, 16:24
Kontakt:

Pracy nad sobą ciąg dalszy. Rzecz o wolności.

Post autor: wwww »

A teraz zabiorę was w górę metafizyki. Zrobię wam taki kajakowy spływ do wtóru muzyki ptolemejskich sfer. Kto ma uszy, niechaj słucha! Swą podróż zacznę u źródła nowoczesności.

Na nowo odkręcę ujęcie, ów kran, wodotrysk, by zalał wasze mózgi duchem człowieczym idealnie. Byście byli nim wypełnieni po brzegi, niczym ocean.

Absolutnym początkiem dnia dzisiejszego jest Kant. (Chciałbym zacząć, kurwa!, od kogoś innego, ale nie mogę jakaś wolna konieczność, pcha mnie do niego.) To chyba musi być miłość!)
Immanuel był ułomnym człowiekiem, taki trochę niedorozwój umysłowy, a świadczy o tym fakt oto taki – dysproporcja w jego dziele. KCZR, to cegła, przy której KPR, to niemal broszura. Interesował go bowiem noumen po stronie świata, ukryty po stronie rzeczy, przedmiotu, a nie jego samego. Sobą samym się cymbał nie interesował prawie kompletnie, Bał się, to widać, a wszystkiemu jest winny zapewne seks i jego wątła budowa ciała. Nieapetyczność jakaś zapewne się z niego wydzielała, i damy dworu omijały go szerokim łukiem. Dlatego też nie miał żony i dzieci. Co innego jego najwierniejszy uczeń, Schopenchauer, tego drania z kolei interesował tylko on sam i jego wola. Ale o tym później.

Po napisaniu KCZR, Immanuel zorientował się, że zabrakło w systemie miejsca na wolność. Dlatego też postanowił - „dla ojczyzny ratowania rzucim się przez morze”. I tak też uczynił. Tak zapewne pomyślał, i zagłębił się w odmęty nieświadomości, starając się dzielnie przebierać łapkami, by jak najszybciej dotrzeć do ojczyzny duchowej człeka poczciwego – wolności. Był jednak wątły i słaby, co raz jeszcze podkreślę, widać to w jego dziele wyraźnie. Płynął wpław, bez żadnego ekwipunku i należytego wyposażenia, bez kół ratunkowych, łodzi rybackich, gps-u itp., żadnej asekuracji. Jego naiwność sięgnęła zenitu. Dotarł zaledwie do małej wysepki, znajdującej się tuż obok brzegu, a mianowicie odkrył tzw. „ja”. No bo jak tu, („no bo” co to zwierz?, to chyba jakaś małpa z Bonobo?) zbudować moralność i prawo? Musi dać się przecież coś znaleźć, do diabła!, co uchroni nas ode złego, amen! Świat rzeczy, a raczej świat fenomenów rządzony jest bowiem przez logiczną konieczność. Ów świat, „zespawany logiką” przez jego umysł był tak mocno, że szykowała się niemal antyczna tragedia galaktycznych rozmiarów. Nie!, nie szykowała się, ona w umyśle Kanta się właśnie zrodziła! (Narodziny tragedii – Nietzsche) Przerażony swym odkrycie śmiertelnie, umieścił deus ex machina, noumen w umyśle. Źródło wolnej woli, bo jakże wytłumaczyć niewątpliwy wszak fakt naszej wolności? Ów fakt, owo „ja” przesławetne stało się przyczyną całego nieszczęścia współczesnej Europy, wszelkich wojen i tego co dzieje się obecnie, tego niszczenia naszej planety, tej całej globalizacji i czego tam chcecie jeszcze.

Tyle o Kancie. Nie chcę w to wchodzić dalej, bo się wszystko stanie rozwlekłe. Chociaż nie, muszę kilka słów dodać, bo będzie to niezrozumiałe.
Wolność tworzy u Kanta konieczność, każdy bowiem fakt wyprodukowany przez wolność, każdy nasz ruch zainicjowany przez wolność, daje się już dalej opisać w świecie fenomenalnym za pomocą żelaznych praw logiki. Wolny jest jedynie sam akt podejmowania decyzji. Później bezwzględna konieczność. I tu ma rację, bowiem tak właśnie postępuje prawo i policja, a także fizyka. Gdyby było inaczej, żaden policjant nie mógłby złapać złodzieja, mordercy, a prawo go osądzić, to oczywiste. W świecie fizycznym jest dokładnie tak samo, gdyby nie logika i konieczność rządząca naszym fenomenalnym umysłem, nie mógłbym gadać z wami, ponieważ komputer robiłby, co chciał, raz by przesłał dane, a raz nie, jak by mu się spodobało. A tak przecież nie jest. Zasada nieoznaczoności, z której jakieś cymbały wyssały idee indeterminizmu panującego jakoby w przyrodzie powinny iść i jak najszybciej utopić się w jakim pobliskim bagienku, które wessało by ich w swe czeluści. Opary absurdu w jakich unoszą się umysły co poniektórych mędrców jest wprost przerażająca. Przecież właśnie zasady mechaniki kwantowej, w tym i zasada nieoznaczoności, precyzują absolutnie dokładnie, „jak gdyby”, niejaką „wolność” cząstek w świecie mikro. Wszystko jest zdeterminowane z niebywałą precyzją, na co dowód w postaci współczesnej techniki. To tyle. Wolny jest jedynie akt wyboru, moment decyzji!!! Dlatego też nie umiemy wytłumaczyć postępowania, np. mordercy. I zadajemy sobie pytanie: „Dlaczego on to zrobił?” Jednak na to pytanie nie ma już żadnej odpowiedzi. I być jej po prostu nie może, inaczej wszystko byśmy wiedzieli i, wszystko byłoby zdeterminowane, żadnej wolności. Im mniej „dlaczego”, tym więcej wolności!!! Dlatego też Kant, stwierdza, jedynie sama, czysta, i wolna wola może być dobra, ale oczywiście nie musi, co widać w świecie idealnie, choćby na przykładzie owego mordercy. Dalej pojawiają się u niego imperatywy i postulaty, ale to mnie nie interesuje, bo jest tylko nadbudówką, sztucznym tworem, o który mieli do niego wszyscy pretensję. Bowiem rozum, sam z siebie, nie jest w stanie wziąć ludzi za pysk i ich o tym przekonać, jak należy postępować. Sama logika jest za cienka w sprawie moralności i etyki.

Problemem złej woli, a raczej woli zła, zajął się na poważnie Schelling w swej króciutkiej, ale jakże esencjonalnej pracce (O wolności ludzkiej woli i sprawami z tym związanymi – przeczytać to muszę raz jeszcze – koniecznie!!! I daję wszystkim pismakom zajebistą wprost radę - pisać należy o ważnych sprawach jak Schelling w owym pisemku, a nie cegły produkować, do betoniarni won!), którą uważam za jedną z najciekawszych w historii ducha człowieczego jakie powstały. Jednak nie będę się nią zajmował tu, teraz, bo idzie ona w trochę innym kierunku niż moje rozważania. Nie taki jest mój cel i nie miejsce na to. Notabene, niewiele jest prac w nowożytności, tak dogłębnie i uczciwie badających to zagadnienie – zagadnienie wolności i zła. Jedną z tych nielicznych, jest praca Schopenchauera, ale o tym za chwilę.

Natomiast co do Fichtego, to nie miał tu prostak, pustak, wieśniak i pastuch w jednej osobie, nic ciekawego do powiedzenia. Nie zrozumiał Kanta w ogóle. Brednie jakich wiele, aczkolwiek wskazane, bo ukazały innym właściwą drogę. No!, może trochę tu przesadziłem, z tą drogą, ale ścieżkę jakąś chociażby, taką wiejską drożynę ciągnącą się kilometrami przez pole – z kopytnikiem rzecz jasna!
Fichte do tego stopnia był pochłonięty i opętany odkryciem Kanta, że ubzdurał sobie biedak, iż owo kantowskie, noumenalne „ja”, jest absolutne. Ja tworzy nie ja itd. Bzdury po prostu, ale czego można spodziewać się po wiejskim umyśle. Był chłopem, to widać wyraźnie, niewolnikiem jakiegoś pana i tak miał już tego dość, że gdy usłyszał o „ja”, że je posiada, po prostu oszalał. Nie chcę się tym zajmować, bo to głupoty przeokrutne. Niech się zajmuje nimi Siemek.

No i jesteśmy już przy Heglu. Dość sprawnie nam idzie. Nurt metafizyki jest wartki i niebezpieczny zarazem, zewsząd wystające kamienie, mielizny, można się poturbować niemiłosiernie, albo utknąć gdzieś po drodze. Tak to już jest. Dlatego tak ważna jest muzyka, trzeba się w nią wsłuchać uważnie i podążać za jej niebiańską melodią. Harmonia sfer. Pięknie.

Co do Hegla jedna uwaga. „Biorę” go jak chcę, i kiedy chcę, ponieważ jest skurwiel „płodny” nieskończenie, tak jak nieskończony był jego duch, więc proszę mi tu nie robić żadnych uwag, bo ja się kocham z kim chcę, gdzie chcę, kiedy chcę, i jak chcę. Tyle w temacie jebania, czy też kochania, jak kto woli.

A więc, Hegel i jego Fenomenologia ducha. Dzieło genialne w stu procentach. Kto tego nie rozumie, na tym stawiam krzyż pański i go wypierdalam za burtę mego kajaku. Tak po prostu, bez zbędnego gadania, bez zająknięcia. Bez jednego nawet pierdnięcia.

Nie będę tu oczywiście przedstawiał całej dialektyki świadomości i jej wędrówki na skraj świata, bo nie ma sensu tego robić. O całej pracy świadomości, by dostać się na wyżyny ducha absolutnego już wystarczająco nagadano. Wspomnieć tylko należy o panu i niewolniku, bo to najważniejsze. Wolności bowiem nie można zrozumieć bez jej drugiego członu, bez je przeciwieństwa, a więc konieczności. Wolność staje się wtedy nic nieznaczącą wydmuszką, przeradza się w samowolę, ale o tym za moment. Hegel połączył te skrajne człony (wolność i konieczność w jednym ja, czy też lepiej w duchu) w swej dialektyce świadomości, z tak wielką precyzją i siłą, bo inaczej, bez siebie nawzajem byłyby jedynie pustymi nazwami. Popełnił tylko dwa małe błędy. Do opisu użył zagmatwanego języka, ale to Niemiec, więc mu wybaczam, no i drugi błąd, a mianowicie, u niego, ów rozwój jest logicznie zdeterminowany. Tak jednak nie jest, kompletnie, bowiem duch się rozwija, to pewne, ale nie logicznie, dialektycznie, tylko alogicznie, wolno i twórczo, duch bowiem jest samą-wolą, a ta z kolei jest czystą, wolną koniecznością. Derrida zrozumiał to, i Hegla opanował dość dobrze. Poszedł jednak w zupełnie odwrotnym niż on kierunku. Bo o ile, u Hegla wszystko, cały rozwój ducha i świadomości zmierza do jedności, do Idei, o tyle u Derridy wszystko zdąża do różnorodności. Hegel za mordę i w kaganiec wziął myślenie i tak je prowadził na smyczy jak psa, przez dzieje. Ujarzmił żywioł na tyle skutecznie, że ten w końcu zdechł. Duch doszedł do kresu swych sił w postaci jego filozofii i zamarł. U Derridy natomiast wszystko pączkuje, rozkwita, w myśl rizomatyzmu Deleuza. Krótko mówiąc, Hegel pragnął jedności, postmoderna różności. I ja ich w tym punkcie bardzo dobrze rozumiem. Pragną bowiem wolności, by duch człowieczy rozwijał się pięknie, niczym nieskrępowany w swym dążeniu donikąd. Dość. Wracajmy do Hegla.

Otóż Hegel odkrył niesłychanie, zajebiście ważną rzecz, że to sama świadomość jest swym panem i niewolnikiem w jednej osobie. Kant nie mógł na to wpaść, ponieważ brakowało mu pojęcia „ducha”. U Kanta było tylko i wyłącznie cherlawe „ja”, (no i intelekt, bo rozum, to dla Kanta czarna magia zupełnie) siedlisko woli i naszej wolności stąd wypływającej, natomiast konieczność była zawarta w intelekcie, w jego kategoriach i zasadach. Jednak jak już wspomniałem, intelekt, to zbyt słaby kaganiec na wolne myślenie. To jego (Kanta) sensacyjne odkrycie doprowadziło jednak do dzisiejszej sytuacji, marnych czasów, „wszych” czasów dla filozofii, ale nie tylko, dla świata również. Zapomniano bowiem o Heglu i całej sferze ducha, bo tylko on, duch, może powstrzymać dzisiejsze szaleństwo, którego jesteśmy świadkami. Niszczymy naszą planetę w zastraszający tempie i jeżeli tak dalej pójdzie zniszczymy ją idealnie. Nie wiem czy fizyka za tym nadąży i nas uratuje, ale w niej pokładam nadzieje szczególne. Mam tu na myśli podróże w czasie, fazary itd., teleportację na inne planety. Boże ale herezje! Nie skończę o tym Heglu chyba nigdy.

A więc, owo „ja” przesławetne, wolne, jak u Kanta, u Hegla ma jeszcze jednego sojusznika w postaci ducha, który je jakoś ujarzmia i kontroluję, bowiem istotą ducha jest logika. Dlatego też u Hegla logika jest metafizyką. Później, po Heglu nastaje czas marny. „Ja” zostaje rozbuchane do takich rozmiarów, jest tak nadęte, że nic nie jest już w stanie powstrzymać jego woli niszczenia i panowania.

Wolność „ja” u Hegla, jak już wspomniałem jest kontrolowana przez ducha, który jest czymś dużo potężniejszym od owego „ja” i sprawuje nad nim jak gdyby kontrolę. Duch, również jest wolny, tyle tylko, że jest logiczny i kieruje rozwojem owego „ja” w sposób znakomity. Jest jego panem i władcą. Wszystko jest logicznym procesem, bowiem istotą ducha, jest wolna logiczna konieczność. Logika jest istotą ducha, podkreślmy raz jeszcze - wolnego ducha. Ja, świadomość, jest u Hegla, i wolne, i konieczne jednocześnie. Z innej beczki, inaczej troszeczkę, „ja”, świadomość, to fenomeny, przypadkowo zjawiające się w mej głowie, stąd samo-wola owego „ja”, natomiast „duch”, jest noumenalny jak gdyby, logiczny i wolny w swej najskrytszej istocie, stąd też nazywam go samą-wola. Niewolnik (ja) ma swego pana (ducha), a pan ma swego niewolnika. Wszystko wydaje się być skomplikowane, ale tak nie jest, i mam nadzieję, że za chwilę się trochę rozjaśni. Z pewnością jak zwykle nie jestem precyzyjny. Proszę o wybaczenie.

W każdym bądź razie, sens o jaki mi chodzi, co do Hegla, jest jeden.

Aby wolność nie przerodziła się w pustą wydmuszkę, musi być powiązana z pewną alogiczną koniecznością, jak ją nazywam, równie wolną jak sama wola może być tylko wolną, a jednocześnie konieczną. W przeciwnym bowiem razie, „ja”, staje się panem absolutnym, niszczycielem i burzycielem, geniuszem jakimś wyuzdanym, i tu przechodzimy do Schopenchauera.

Pomijam tu Kierkegaarda, będzie o nim w innym artykule, bo bez niego, i jego najważniejszej metafizycznej kategorii, a mianowicie „skoku”, nie będzie można „w pełni” zrozumieć mojej metafizyki. Ale o tym, przekonacie się późniejszym terminie.

Artur, w przeciwieństwie do Kanta, (Co do charakteru, był jego totalnym zaprzeczeniem. Wyjaśniam tu trochę filozofię, jej rozwój logiczno-duchowy, za pomocą psychologii, nie przeczę, jest w tym ciut prawdy, iż to charakter osobnika decyduje o wielu sprawach, ale postaram się również wykazać, że Schopenchauer, był tylko i wyłącznie logiczną konsekwencją odkrycia Kanta, odkrycia „ja”) miał silną, dziką i nieokiełznaną niczym naturę. Jak wiadomo mienił się, sam siebie nazywał, jedynym prawowiernym następcą Kanta. Poszedł jednak inną drogą. Z noumenu, jakim w systemie Kanta jest „ja”, uczynił wolę. Bo to prawdą jest okrutną, że „ja” jest czystą wolą, i stąd płynie cała wolność podmiotu. Jednak, o ile Kant, chciał okiełznać ową wolę za pomocą rozumu, imperatywów i postulatów, bo zapewne zdawał sobie świetnie sprawę czym grozi spuszczenie „ja” ze smyczy, o tyle Artur, pierdolnął cały rozum w łeb i puścił wolę wolno. Ale sama wolna wola, puszczona przed siebie wolno, (zapomniał o tym czy jak?) przeradza się w swe przeciwieństwo, ślępą wolę, instynkt jakiś, konieczność. Dlatego też napisał kolejne arcydzieło, jakich świat jeszcze nie widział, „O wolności ludzkiej woli”, w którym to dowodził, że nie istnieje na świecie nic innego, niż tylko konieczność. Nie będę się tym zajmował, bo to są bździny, (takie interesujące pierdnięcia) a jak wiecie, nie mam czasu na głupoty, bo czas zapierdala w zastraszającym tempie, a ja już stary chuj jestem.

Wspomnieć jedynie należy, że na końcu owej dzikiej woli zjawia się geniusz i tylko on jest w stanie nad ową dzikością jakoś zapanować, tworząc ……, kurwa? Już nie wiem sam, co tworzy geniusz! Zapewne kolejne arcydzieła jakieś zajebiste! Chciałbym trochę pobluźnić, ale dam spokój, nie mam czasu. Zadam mu tylko jedno pytanie, skąd celowość w przyrodzie? Jeżeli mi na to odpowie, przyznam mu rację. Bo od niepamiętnych już czasów, wszystkie ludziska się dziwią nad teleologią przyrody, której żadne prawa fizyki, ni chemii nie są w stanie wytłumaczyć. Tłumaczono to różnie, najczęściej oczywiście przez bogów jakichś, a później, gdy bogów wyjebano w kosmos, przez czystą teleologię. Zagadka sama w sobie. Jak to się dziś wyjaśnia?, niech ktoś podpowie. Skąd piękno w przyrodzie? Może właśnie z wolności jakiejś? A może z Nicości? Jeżeli wola byłaby dzika, ślepa, nieokiełznana, prąca jedynie naprzód, bez celu i rozumu jakiegoś pierdolniętego, jak by to wszystko miało się ustrukturyzować w całości jakieś niepojęte? Bo fakty są przecież takie, że każdy organizm, każda drobina, w tym świecie naszym kochanym, ma swoje miejsce w całości zdeterminowane. Czy to tylko ślepy los? Przypadek jest w stanie stworzyć organizm?

No i widzisz fobiak, w tym właśnie miejscu, odpowiem ci na pytanie, dlaczego tak trudno wykroczyć poza swój czas, poza ducha człowieczego, jak go nazywam. Dlaczego sowa Minerwy wylatuje po zmierzchu? Ano dlatego, że aby duch mógł się poznać, musi najpierw się sam określić, a określić, znaczy w tym przypadku, przedstawić się w swych przedstawieniach. Krótko mówiąc, musi wyeksterioryzować się na zewnątrz, musi stworzyć swe dzieła. Musi się zanegować i przejść w to, co inne, w swój tzw. innobyt. Podmiot musi zamienić się w przedmiot! Po prostu, zmiana stanu skupienia, czy jak wolisz, energia zamienia się w materię i na odwrót (E=mc2, jak na razie największa dialektyka przyrody). Jak już coś stworzy pozytywnego, albo negatywnego, wtedy dopiero będzie mógł się zobaczyć, za pomocą oglądu sławetnego, co stworzył i się rozpoznać w tym wszystkim. Będzie mógł stwierdzić, kim tak naprawdę jest. Dlatego też nie pytaj mnie więcej, czy odkryłem, czy poznałem swe „ja”, bo to będzie wiadome dopiero po mojej śmierci. To tyle, mógłbym ci tu jeszcze bazgrolić, ale odbiegłbym za bardzo od tematu. Jedna tylko uwaga. Nie twierdzę, że jest to zupełnie niemożliwe, to wyjście poza bieżące dzieje ducha, bo wierzę również w geniusz, wykraczający poza czas i przestrzeń, ale to już są tak mało zbadane przeze mnie zagadnienia, że lepiej będzie jak zamilknę.

I tu przechodzimy do następnego genialnego artysty, Nietzschego. U niego nie pozostaje już nic, prócz woli, woli mocy, chcącej tylko i wyłączne samej siebie. Zostaje samo nagie „ja”, gołe i niszczycielskie, zapierdalające na oślep, bóg jeden wie gdzie i po co? Przed siebie, przed siebie, na wprost, do taktu ruszyła maszyn po szynach ospale, to tak, to to tak, to to tak, i ciągnie za sobą wagony i gna coraz prędzej…….. ja pierdolę! Nie chce mi się pisać o biednym Fryderyku. Wpadł po uszy w gówno, jak śliwka w kompot, nie zdając sobie z tego sprawy. Jedyną ciekawą rzeczą jaką u niego znalazłem, to idea wiecznego powrotu. A mianowicie, wg Nietzschego, była to najbardziej okrutna i przerażająca myśl jaka go nawiedziła. Że jego istnienie, będzie się powtarzało przez miliardy lat, biliony, bilionów takich samych wcieleń. Wciąż i wciąż, bez końca. Ja go rozumiem. Jest to najczarniejsza z czarnych wizji, jaka może dopaść człowieka. Ale już śpieszę mu z pomocą z odpowiednim wyjaśnieniem. Brakowało Ci biedaku jednego, jedynego pojęcia, a wszystko zamknęłoby się w logiczną całość i być może byś nie zwariował, a mianowicie, pojęcia Nicości.

Wszechświat nasz rodzi się i umiera i tak bez końca, owe cykle powtarzać się będą w nieskończoność, lecz cóż mnie to obchodzi, jeżeli zdechnę. (Mam taką cichą nadzieję, że tak właśnie się stanie, [chodzi o cykle rzecz jasna, a nie o to, że zdechnę, bo to jest pewne jak dwa razy dwa] i fizycy znajdą brakującą im masę wszechświata i znów wszystko zacznie się kurczyć do punktu, który, jak twierdzi Waldi, nie istnieje, ale Nicość, Waldi, istnieje, Nicość istnieje!!!) Wszechświat, tak jak i umysł, rodzi się i umiera. (Idea mikro i makrokosmosu jest prawidłowa, owe wszechświaty są kompatybilne i paralelne [„Paralel univers” –Red Chot Chilli Papers]. I tu, znów zjawia się Kant, z martwych powstaje, bowiem miał zajebistą intuicję, i sam się do tego gdzieś cymbał przyznał, chyba w jakimś liście do przyjaciela, że spłynęło na niego w pewnym momencie wielkie światło. A mianowicie, odkrył, że świat i ja, że noumen po stronie świata i noumen po stronie podmiotu, że podmiot i przedmiot mogą być [tak zdaje się sugerował, a ja jestem tego niemal pewny] tym samym. Zwę to Nicością i niech tak pozostanie.) Wszechświat rodzi swe dzieci i je zabija. Taka jest natura wszechrzeczy. Konstrukcja i dekonstrukcja. Wszystko jest ze sobą splątane.

A więc, Nietzsche przeraził się nieśmiertelności. Tak go te nowe odkrycie sparaliżowało, obezwładniło mu umysł do tego stopnia, że zwariował nie mogąc tego znieść w żaden logiczny sposób. Bo on przecież boga zabił, a tu znów jakaś pierdolnięta nieśmiertelność?! Jednakże i jemu należy się krótkie wyjaśnienie.
Przecież zdechniesz człowieku i nic nie będziesz pamiętał z tego swojego obecnego wcielenia. Cóż z tego że wszechświat odrodzi się w tej samej, identycznej postaci, atomy ułożą się w nowe, ale te same, identyczne schematy, i znów powstaniesz z martwych. Nie będziesz przecież tego pamiętał idioto!, bo Nicość zagoi twe rany. („Materia i pamięć” – Bergson się kłania w pas uniżenie) Siły wszechświata zniszczą nawet twą pamięć. Tak, tak! Ów rozpad atomów i ponowne ich powstanie, może trwać niemalże w nieskończoność, jednak dla nas, po naszej śmierci, owa niemalże wieczność, będzie tylko chwilą, mrugnięciem powieki, a raczej w ogóle jej nie będzie, ponieważ spoczywając w ramionach Nicości, nic o tym wiedzieć nie będziemy. Jak długo to trwało? Ów rozpad i ponowne powstanie? Odpowiadam, nie będzie trwało ani chwili, ułamka, mikrona czasu. Oto prawdziwa idea nieśmiertelności. Dlatego też, nie zgadzam się z hindusami i innymi popaprańcami, że pamięć może w jakiś sposób przetrwać i możliwe jest pamiętanie, poprzednich wcieleń.

Biedny Nietzsche, słaby, schorowany Fryderyk, tak jak i chrześcijaństwo całe. Był jego ostatnim ogniwem. Nie mógł pojąć innej idei nieśmiertelności niż ta, z którą walczył jak opętany. I ja również Fryderyku, nie mogę jej pojąć, bo cóż bym tam robił, w tym niebie, przez wieki całe. Nie mógłbym bluźnić, bo grzech, nie mógłbym pierdnąć, bo wstyd, nie mógłbym robić wielu rzeczy, to fakt. Do diabła z taką nieśmiertelnością! Piekło jest dużo ciekawsze, bo zło, od wieków, zawsze niosło w sobie magię. Dobro jest nudne i ciągnie się jak flaki z olejem.

No dobrze, dajmy już temu spokój. Wróćmy na moment do Nietzschego. A więc, u niego, na placu boju pozostaje samo czyste „ja genialne”, sama wola, czysta wola mocy. Zostaje sam pan, w postaci „ja”, który wszystko może i chce. Sama-wola, a raczej samo-wola. Wszystko jest dozwolone, nic nas już bowiem nie trzyma za ryj. „Ja” panuje teraz nad światem w sposób absolutny. Jest jego jedynym władcą. (Patrz – Stirner „Jedyny i jego własność”, obaj chujowo skończyli, Nietzsche zwariował, a tamtego ugryzła mucha, czy coś, i wyzionął ducha, tak właśnie wykańcza się „ja”, gdy owo „ja” nie rozumie samego siebie, skąd się tu wzięło i co tutaj robi.) „Ja” stanęło na szczycie stworzenia i zakrzyknęło – panuję więc jestem! No i dalej to już znowu tylko konsekwencje, w postaci hodowli rasy panów i inne, tego tam typu. Jednym słowem kult jednostki, Hitler, Stalin i Mao, oraz chmara innych afrykańskich watażków.

Kończę powoli. Odkrycie „ja” doprowadziło świat niemal do katastrofy, samo-wola „ja”, oraz jego panowanie nie mają końca. Jedynym ratunkiem jak mi się zdaje jest powrót do ducha, tyle że nie ogólnego, a jednostkowego. Ponowne odkrycie ducha człowieczego, jak go nazywam, może nas jedynie z tych wszystkich opresji wybawić, ponieważ „panować”, nie znaczy tylko niszczyć, rozpychać się łokciami. Słowo „panować” ma dialektyczną, metafizyczną strukturę.

Słowo „panować”, jest jedną z najważniejszych metafizycznych kategorii. Jest metafizyczne, jak chuj!, bowiem „panować”, nie znaczy jedynie rozkazywać, czynić ziemię sobie poddaną. „Władać” znaczy również, umiejętnie obchodzić się z danym zagadnieniem, jakimś zajęciem, czy też przedmiotem, lub innym człowiekiem, (jest to jedyne chyba źródło możliwej etyki płynącej z metafizyki) tak, jak umiejętnie potrafi „władać” jakiś władca, król jakiś pierdolnięty, rząd i co tam chcecie jeszcze. Z owego „władania”, wynika również heideggerowska „troska”, o to, czym się włada, by tego nie zniszczyć zupełnie. „Panować”, znaczy również poskramiać swą wolę, panować nad sobą, nad swym „ja”, by nie zniszczyło samo siebie i świata naszego jedynego przy okazji, panie daj nam dzisiaj, amen.

Wszystko to, co tu dziś w wielki skrócie napisałem, (a napierdalam w klawiaturę od dziewiątej rano) być może wyda wam się niejasne, zwracam się wszak do poetów, oddam więc głos poecie. Blake napisał kiedyś takie oto zdanie: „człowiek posiadający jakieś zdolności robi to, co potrafi, geniusz to, co musi”. To jest owa wolna konieczność, o którą mi chodzi. Jestem wolny w swej wolnej woli i jednocześnie spełniam jej rozkazy. Nie odczuwam żadnego przymusu, jedynie wolną konieczność.

Piszę o tym językiem filozofii, topornie i ciężko, wiem o tym, dlatego zrozumieć należy postulat Martina – upoetycznić trzeba filozofię, tak jak w starożytności bywało. Parmenides i inni pisali poematy. Martin gryzmolił bowiem, tak nieudolnie i ciężko, jak na Niemca przystało. Kaligrafia, to jego specjalność. Kupuję mu do kompletu kalkomanię i rozkazuję - won z filozofii z takim pisaniem!!!

Jedno zdanie poety zawiera w sobie często więcej treści, niż cały traktat metafizyczny, bo o czym można powiedzieć, o tym powiedzieć da się jasno. Dlaczego tak się dzieje? Że czasem jedno zdanie wystarczy. Odpowiedzi udziela sam Blake – to Wyobraźnia.
Awatar użytkownika
fobiak
Posty: 15401
Rejestracja: 2006-08-12, 07:01
Has thanked: 12 times
Kontakt:

Post autor: fobiak »

stary chuju moges sie mnie zapytac zamiast tak pierdolic o impotencji filozofow. popraw sobie, twoj fryderyk raz sobie zaruchal i zalapal syfa, ta jego choroba psychiczna to tylko wyzsze stadium. kant wcale nie zaruchal, wittgenstein tez nie.
wiec nie pierdol, ze oni pierdolili. gdybys mnie poprosci o pomoc to bym tobie wyjasnil, ze wolnosc to utopia i zaoszczedzilbys sobie czytania tomow makulatury.
dajcie zyc grabarzom
Awatar użytkownika
Margot
Posty: 1288
Rejestracja: 2007-09-18, 00:26
Lokalizacja: Sheffield
Kontakt:

Post autor: Margot »

Na temat "Ja", wwww, to dość nieskładnie i prymitywnie popierdalasz.
Pamiętaj, że Heidegger zakochał się w Hitlerze, ten Twój pieszczotliwie nazywany "Martin".
Wyobrażnia, jak najbardziej.

/Fobiaku, Wittgenstein był homoseksualistą./
It is my happiness in you that you don't know me yet.
/Andrzej Partum/
Awatar użytkownika
fobiak
Posty: 15401
Rejestracja: 2006-08-12, 07:01
Has thanked: 12 times
Kontakt:

Post autor: fobiak »

zgadza
platonicznym
dajcie zyc grabarzom
anty-czka
Posty: 2981
Rejestracja: 2007-02-20, 13:36
Kontakt:

Post autor: anty-czka »

Wymagasz słuchania, a wymykają ci się spod nóg, tzn. spod pióra…tffuuuu – spod klawiatury, pewne dźwięki i akordy.
Wsłuchaj się w swoją muzykę i zastanów, czy wygrywane przez Ciebie gamy istotnie pozwalają na swobodny taniec, czy jednak sam dla siebie i na sobie wymuszasz konkretny, dość powtarzalny rytm. Powiem więcej - śmiem twierdzic, że jesteś jego niewolnikiem, czujesz wprost konieczność utrzymania się w nim.
Może nie masz odwagi i ze strachu przyczepiasz gwiazdy do wyklaskiwanych rytmów, jak światełka do choinki. A te - nawet jeśli mrugają – są ozdobą mocno trzymająca się drzewka.
Powiem Tobie kto wg mnie jest wolny. Wolny jest tylko kałużnik, o którym rozmawiałysmy wczoraj z Pełnym Szkłem w siewniku. On i tylko on.
(I na miłośc boską nie wytocz w tym miejscu działa z nabojem ‘nagie ja’)

P.S. Myśli są chyba materialne? Wymiar duchowości zaczyna się, gdy nie ma mysli?
P.S.1 Masz całkowitą rację w przedostatnim akapicie.
W ostatnim zresztą również.
Waldi
Posty: 546
Rejestracja: 2006-08-12, 21:05
Kontakt:

Post autor: Waldi »

Wolność „ja” u Hegla, jak już wspomniałem jest kontrolowana przez ducha, który jest czymś dużo potężniejszym od owego „ja” i sprawuje nad nim jak gdyby kontrolę. Duch, również jest wolny, tyle tylko, że jest logiczny i kieruje rozwojem owego „ja” w sposób znakomity. Jest jego panem i władcą. Wszystko jest logicznym procesem, bowiem istotą ducha, jest wolna logiczna konieczność. Logika jest istotą ducha, podkreślmy raz jeszcze - wolnego ducha. Ja, świadomość, jest u Hegla, i wolne, i konieczne jednocześnie.

Stary! wg twego rozważania stwierdzić należy, iż „Duch” i „Ja” są nierozłączni trwający w ascetycznie rycerskiej symbiozie niczym kod „binarny”, w którym 0 i 1 są sobie (wypierdol matematykę) równe pod względem wagi, istoty, bez których nie istnieje określenie. zawarłeś nic w przestrzeni, do której nie ma dostępu. wszak to żaden dowód!
a dlaczegoż „Duch” jakoby a priori wolności, logiki miałby jednać się z „Ja”? cóż tam szuka? Skoro niepowtarzalny.

Ano dlatego, że aby duch mógł się poznać, musi najpierw się sam określić, a określić, znaczy w tym przypadku, przedstawić się w swych przedstawieniach. Krótko mówiąc, musi wyeksterioryzować się na zewnątrz, musi stworzyć swe dzieła. Musi się zanegować i przejść w to, co inne, w swój tzw. innobyt. Podmiot musi zamienić się w przedmiot! Po prostu, zmiana stanu skupienia, czy jak wolisz, energia zamienia się w materię i na odwrót (E=mc2, jak na razie największa dialektyka przyrody). Jak już coś stworzy pozytywnego, albo negatywnego, wtedy dopiero będzie mógł się zobaczyć, za pomocą oglądu sławetnego, co stworzył i się rozpoznać w tym wszystkim. Będzie mógł stwierdzić, kim tak naprawdę jest.

i tu przeczysz sobie, choć nie powiem może to być prawdziwe, lecz tylko wtedy, gdy „Duch” nie jest wolnym!
ja wiem! ty po prostu się nawróciłeś!!! jesteś blisko stary chrześcijaństwa. z małą jednak różnicą, iż tam „Duch” w „Ja” jest uwięziony.
mam tylko prośbę nie pisz mi o reinkarnacji, bo cię kurwa znielubię!
boisz się wiecznego bycia nieskończonej egzystencji? a skąd wiesz czy będziesz miał możliwość obserwacji płynącego czasu? jeśli zabraknie Ci punktu odniesienia widocznego przez „Ja”, którego nie ma.
a tak głośno!!! Oni tak namiętnie szukają czarnej materii! głupcy! Wystarczy przeanalizować wybuch gwiazdy. oczywiście, że to inna skala, lecz przestrzeń nieogarnięta umysłem no i ciemno wszędzie jest. Lecz istotniejsze są, o których się niewiele mruczy nanosekundowe rozbłyski docierające z poza naszej przestrzeni a których moc jest niewiarygodna. może to jakiś następny wielki wybuch gdzieś tam obok?
jestem który jestem. tako rzecze waldemor
wwww
Posty: 2581
Rejestracja: 2009-11-10, 16:24
Kontakt:

Post autor: wwww »

[quote="Margot"]Na temat "Ja", wwww, to dość nieskładnie i prymitywnie popierdalasz.


I tu się z tobą zgadzam w 100%, temat przerasta mnie nieskończenie.

[ Dodano: 2009-12-17, 10:16 ]
anty-czka, z tobą również się zgodzę, co do moje formy pisania w której ugrzęzłem w tym artykuliku i innych także. W którymś z poprzednich postów napisałem wyraźnie, że na razie oczyszczam pole. Temat, przedmiot, wymusza na mnie pewną konieczność. Tłumaczyłem wam również, że jeżeli najpierw określi się przedmiot, którym ktoś chce się zajmować, a później zaczyna go badać, to jest to już koniec poznania, bowiem ów przedmiot, w tym wypadku historia filozofii, sam narzuca w głównej mierze ową formę i strukturę (patrz. Gombrowicz i jego męczarnie z formą). Ten sposób badania musi być stosowany w naukach pozytywnych, zgoda, bo inaczej się nie da po prostu, jednak w świecie ducha jest zupełnie nieprzydatny, wręcz szkodliwy. To tyle.

Jeżeli się od tego uwolnię, od wszelkiego przedmiotu, w tym wypadku filozofii i kilku innych zagadnień, będzie ok, tzn. będę mógł pisać do wtóru ptolemejskich sfer. Jak na razie, jak widać, jest to niemożliwe. Ale próbuję, bo próbować zawsze warto. Poza tym, napisałem gdzieś, że nie mogę od razu rzucić się w przepaść, bo spłonę. (Przykład Wittgensteina jest świetny i pokazuje genialnie, że nie jest to proste zadanie, filozofia bowiem, czy cokolwiek innego, jest pewnym rodzajem schorzenia, z którego należy się wyleczyć, wyleczyć tzn. przezwyciężyć. Można w tym miejscu dorzucić wiele innych chorób, które są barierami nie do pokonania w drodze do celu.)
Awatar użytkownika
fobiak
Posty: 15401
Rejestracja: 2006-08-12, 07:01
Has thanked: 12 times
Kontakt:

Post autor: fobiak »

Waldi pisze:a dlaczegoż „Duch” jakoby a priori wolności, logiki miałby jednać się z „Ja”? cóż tam szuka? Skoro niepowtarzalny.

Ano dlatego, że aby duch mógł się poznać, musi najpierw się sam określić, a określić, znaczy w tym przypadku, przedstawić się w swych przedstawieniach. Krótko mówiąc, musi wyeksterioryzować się na zewnątrz, musi stworzyć swe dzieła. Musi się zanegować i przejść w to, co inne, w swój tzw. innobyt. Podmiot musi zamienić się w przedmiot! Po prostu, zmiana stanu skupienia, czy jak wolisz, energia zamienia się w materię i na odwrót
na jakiej podstawie takie a priori?
tam wszedzie gdzie jest "musi" nie mozna mowic o wolnosci
dajcie zyc grabarzom
wwww
Posty: 2581
Rejestracja: 2009-11-10, 16:24
Kontakt:

Post autor: wwww »

Fobiak, duch musi, ponieważ jest wolny, musi, bo inaczej się udusi. Czytaj zdanie Blejka, to może w końcu zrozumiesz. Módl się i mrucz je jak mantrę, jak pacierz jakiś pierdolnięty.
Awatar użytkownika
fobiak
Posty: 15401
Rejestracja: 2006-08-12, 07:01
Has thanked: 12 times
Kontakt:

Post autor: fobiak »

wolny nic nie musi

[ Dodano: 2009-12-17, 10:59 ]
utknales na twoim fryderyku
dajcie zyc grabarzom
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość