Perła wypłynęła przez erekcjato
: 2008-11-20, 02:24
Nie zrozum mnie źle, kiedy mówię, że bezduszna
jest saharyjska plaża (inna, jakże różna
od tej w Copacabana). Tu na horyzoncie
w słońcu skąpane, wiecznie zaś żarem ziejące
fatamorgańskie morze, pogrążone w falach
złotych, wydmiańskich, z każdym krokiem się oddala,
a kolejny metr naprzód przybliża do Styksu.
O życie moje! Tyś jest bardziej od onyksu
w swym scenariuszu a la istnienie czarniejsze.
Kiedy grad pada, dajesz mi skrzydła, piękniejsze
od elizejskich pól przez stwórce malowanych,
A kiedy mnie gnasz ku tym mirażom, zdyszany
ustaję w drodze, bo tam nad morzem się chowa
oślepiające słońce, ten kłamca-niemowa!
I wówczas padam, czekam już tylko na ciszę...
Na firmamencie już ktoś zmienił dla mnie kliszę,
oglądam perły kina nocnego na niebie
i w spadających gwiazdach widzę tylko siebie.
Spuszczam kurtynę na me oczy, lecz wciąż widzę
tego olbrzyma, w płaszczu z fal, z błękitnym licem.
Po jego grzbiecie sunie statkiem, w sukni barwnej
moja Izolda, pytam jakie żagle płyną
i tylko wiatr do ucha gwiżdże, że są czarne...
Po jedenastu wiekach stałem się pustynią,
każde ziarenko pisaku zna moją legendę,
więc kiedy będziesz gonić morze, które i ja
długo goniłem z wielką nadzieją (obłędem),
padniesz, piasek ci szepnie ugryzła cie żmija.
Płaczemy przez kobiety
[ Dodano: 2008-11-20, 02:54 ]
Nie zrozum mnie źle, kiedy mówię, że bezduszna
jest saharyjska plaża (inna, jakże różna
od tej w Copacabana). Tu na horyzoncie
w słońcu skąpane, wiecznie zaś żarem ziejące
fatamorgańskie morze, pogrążone w falach
złotych, wydmiańskich, z każdym krokiem się oddala,
a kolejny metr naprzód przybliża do Styksu.
O życie moje! Tyś jest bardziej od onyksu
w swym scenariuszu a la istnienie czarniejsze.
Kiedy grad pada, dajesz mi skrzydła, piękniejsze
od elizejskich pól przez stwórce malowanych,
A kiedy mnie gnasz ku tym mirażom, zdyszany
ustaję w drodze, bo tam nad morzem się chowa
oślepiające słońce, ten kłamca-niemowa!
I wówczas padam, czekam już tylko na ciszę...
Na firmamencie już ktoś zmienił dla mnie kliszę,
oglądam perły kina nocnego na niebie
i w spadających gwiazdach odnajduję siebie.
Spuszczam kurtynę na me oczy, lecz wciąż widzę
tego olbrzyma, w płaszczu z fal, z błękitnym licem.
Po jego grzbiecie sunie statkiem, w sukni barwnej
moja Izolda, pytam jakie żagle płyną
i tylko wiatr do ucha gwiżdże, że są czarne...
Po jedenastu wiekach stałem się pustynią,
każde ziarenko piasku zna moją legendę,
więc kiedy będziesz gonić morze, które i ja
długo goniłem z wielką nadzieją (obłędem),
padniesz, piasek ci szepnie ugryzła cie żmija.
Płaczemy przez kobiety
jest saharyjska plaża (inna, jakże różna
od tej w Copacabana). Tu na horyzoncie
w słońcu skąpane, wiecznie zaś żarem ziejące
fatamorgańskie morze, pogrążone w falach
złotych, wydmiańskich, z każdym krokiem się oddala,
a kolejny metr naprzód przybliża do Styksu.
O życie moje! Tyś jest bardziej od onyksu
w swym scenariuszu a la istnienie czarniejsze.
Kiedy grad pada, dajesz mi skrzydła, piękniejsze
od elizejskich pól przez stwórce malowanych,
A kiedy mnie gnasz ku tym mirażom, zdyszany
ustaję w drodze, bo tam nad morzem się chowa
oślepiające słońce, ten kłamca-niemowa!
I wówczas padam, czekam już tylko na ciszę...
Na firmamencie już ktoś zmienił dla mnie kliszę,
oglądam perły kina nocnego na niebie
i w spadających gwiazdach widzę tylko siebie.
Spuszczam kurtynę na me oczy, lecz wciąż widzę
tego olbrzyma, w płaszczu z fal, z błękitnym licem.
Po jego grzbiecie sunie statkiem, w sukni barwnej
moja Izolda, pytam jakie żagle płyną
i tylko wiatr do ucha gwiżdże, że są czarne...
Po jedenastu wiekach stałem się pustynią,
każde ziarenko pisaku zna moją legendę,
więc kiedy będziesz gonić morze, które i ja
długo goniłem z wielką nadzieją (obłędem),
padniesz, piasek ci szepnie ugryzła cie żmija.
Płaczemy przez kobiety
[ Dodano: 2008-11-20, 02:54 ]
Nie zrozum mnie źle, kiedy mówię, że bezduszna
jest saharyjska plaża (inna, jakże różna
od tej w Copacabana). Tu na horyzoncie
w słońcu skąpane, wiecznie zaś żarem ziejące
fatamorgańskie morze, pogrążone w falach
złotych, wydmiańskich, z każdym krokiem się oddala,
a kolejny metr naprzód przybliża do Styksu.
O życie moje! Tyś jest bardziej od onyksu
w swym scenariuszu a la istnienie czarniejsze.
Kiedy grad pada, dajesz mi skrzydła, piękniejsze
od elizejskich pól przez stwórce malowanych,
A kiedy mnie gnasz ku tym mirażom, zdyszany
ustaję w drodze, bo tam nad morzem się chowa
oślepiające słońce, ten kłamca-niemowa!
I wówczas padam, czekam już tylko na ciszę...
Na firmamencie już ktoś zmienił dla mnie kliszę,
oglądam perły kina nocnego na niebie
i w spadających gwiazdach odnajduję siebie.
Spuszczam kurtynę na me oczy, lecz wciąż widzę
tego olbrzyma, w płaszczu z fal, z błękitnym licem.
Po jego grzbiecie sunie statkiem, w sukni barwnej
moja Izolda, pytam jakie żagle płyną
i tylko wiatr do ucha gwiżdże, że są czarne...
Po jedenastu wiekach stałem się pustynią,
każde ziarenko piasku zna moją legendę,
więc kiedy będziesz gonić morze, które i ja
długo goniłem z wielką nadzieją (obłędem),
padniesz, piasek ci szepnie ugryzła cie żmija.
Płaczemy przez kobiety