Jak to chciał ze mną zrobić krasnoludek w windzie
: 2010-06-24, 16:22
Jechałem windą na jedenaste piętro. Wynajmowałem pokój w dość tanim hotelu.
Pierwsza dwadzieścia po północy. W siatce parę piw, chipsy i żarcie dla kota. W pokoju czekała na mnie gorąca dziewczyna. Ona ciągle była gorąca i mokra, zupełnie jakby miała tam jakiś zajebisty nawilżacz z Mediamarktu.
Jakaś odmiana po ostatnich suchych dniach. Ledwo wylizałem się z ran po otarciach. Poznałem ją dwa dni temu przypadkiem i jakoś nie mogliśmy się rozstać. Większość czasu spędzaliśmy w łóżku. Tylko ja, co jakiś czas wyskakiwałem na stację benzynową po zakupy. Hotel stał w szczerym polu i gdyby nie ta stacja benzynowa musiałbym żywić się przepoconym ochroniarzem sterczącym ciągle w tym samym miejscu za szklanymi drzwiami tuż przy tym nieczynnym aparacie telefonicznym, wiecie, jakim.
Zamierzałem ją dzisiaj jeszcze trochę rozkręcić. Kobieta zawsze jest lepsza po kilku piwach. Wystarczy pół piwa i zaczyna mięknąć. Ja mięknę po dziesięciu przy dobrych wiatrach. Wtedy jestem szczególnie mięciutki między nogami.
Potrzebowałem tych piw w siatce. Bez nich mógłbym sobie, co najwyżej pogrzebać w nosie. Dla niej były chipsy i żarcie dla kota. Uwielbiała solone chipsy wysmarowane żarciem dla kota. Kobiety są nieprzewidywalne.
W połowie drogi winda stanęła. Najpierw dostała przedśmiertelnych drgawek i zacięła się. Dobrze, że chociaż światło zostało.
Gówno. Wyłączyło się. Po omacku naciskałem wszystkie przyciski. Po kolei, z góry. Nic z tego. Utknąłem na amen.
Jaśniejszym momentem w tym wszystkim był fakt, że miałem ze sobą tych kilka piw. Otworzyłem puszkę, pół litrową. Nie piję żadnych gównianych 0,3. Zawsze duże.
Pociągnąłem porządnego łyka. Nie ma nic lepszego od zimnego łyka, szczególnie pierwszego. Smakuje najlepiej. Później już samo leci. Możecie zamknąć faceta w windzie, możecie wyłączyć mu prąd, możecie nawet naszczać na niego. Nic nie szkodzi. Kiedy ma piwo, zawsze się uratuje. Wszystko inne ma w dupie.
Usiadłem na podłodze. Pociągnąłem następnego łyka. Coraz jaśniej. Nareszcie jakiś jasny punkt. Drugi jasny punkt. Coraz jaśniej. Zaraz pojawił się trzeci jasny punkt, za nim czwarty, piąty. Od cholery jasnych punktów.
Jasne punkty pełzały po podłodze. W windzie stało się na tyle jasno, żebym zobaczył, co jest grane. Przede mną stały NAJPRAWDZIWSZE KRASNOLUDKI, MAŁE LUDZIKI z wielkimi brodami, nosami jak młode ziemniaki i ze stożkowatymi czapeczkami. Każdy z nich trzymał w ręku pochodnię. Wychodzili z małych drzwiczek w ścianie windy.
- Skąd wy się tu do jasnej cholery wzięliście? - krzyknąłem do nich. Tak mnie zamurowało, że nie potrafiłem nawet wstać.
- Spokojnie – powiedział jeden i zbliżył się do mnie. - Jesteśmy u siebie, to nasz teren. Coś ci nie pasuje?
Krasnoludek wyciągnął z kieszeni malutki sprężynowy nóż i skierował go w moją stronę. Zaczęło się robić gorąco.
- Bez nerwów szefie – zacząłem go uspokajać. - Dawno wyniósłbym się stąd, ale wysiadł prąd. Winda się zatrzymała i muszę tu sterczeć... A w łóżku mi stygnie kobieta.
Krasnoludek długo patrzył mi w oczy.
- No dobra – odezwał się wreszcie. – Powiedzmy, że ci wierzę.
Szef krasnoludków schował nóż. Powiedział coś do innego krasnoludka w krasnoludkowym języku i tamten zniknął w drzwiczkach.
- Ty chyba tu rządzisz - zwróciłem się do niego. - Może masz ochotę?
Podsunąłem mu puszkę piwa z siatki. Krasnoludek kiwnął przecząco głową. Wyciągnął zza pazuchy piersiówkę. W życiu nie widziałem tak malutkiej piersiówki.
Pociągnął z niej porządnie. Swój chłop. Szkoda, że nie miał większej, chętnie zamoczyłbym w niej swój dziób.
Krasnoludek zakręcił piersiówkę. Otworzyłem następne piwo. Zbliżyłem puszkę do ust i o mało co nie zakrztusiłem się piwem. TEN SKUBANY SKURCZYBYK ZACZĄŁ ROSNĄĆ W OCZACH!
- No to teraz możemy pogadać jak ludzie - powiedział, kiedy urósł na tyle, żeby móc go uznać za człowieka.
- Jezu, co ty pijesz?!
- To nalewka według specjalnego przepisu. Już po łyku się rośnie. Jedynym minusem jest to, że trzeba ciągle ją pić, żeby nie przestała działać.
- A możesz stać się jeszcze większym?
- Nie. Rośnie się tylko do waszego przeciętnego wzrostu. Gdzieś około 175 cm.
- A czemu reszta nie pije?
- A chcesz, żeby wszyscy urośli? Chcesz skończyć życie w tak młodym wieku? Zobacz, ilu ich jest, winda, by się urwała, gdyby oni wszyscy urośli. Poza tym nalewka jest dla wybranych. Sam ją robię. Przepisu nauczył mnie nasz czarodziej, zanim jeszcze uciekł do was.
- Czemu uciekł?
- Miał dosyć małych. Wystarczył mu jego mały kutas.
- To wy też mówicie na kutasy: kutasy?
- Znamy jeszcze inne nazwy. Fiuty, ptaki, chuje, fredy, wacki, kuśki.
- To mówicie: marszczyć freda?!
- Jasne.
- Myślałem, że krasnoludki inaczej nazywają swoje fiuty... Tak naprawdę myślałem, że w ogóle ich nie macie.
- Jesteś człowiekiem i mało o nas wiesz. Na przyszłość nie mów podobnych rzeczy.
- Dobra, dobra. Też, bym się wkurzył, kiedy ktoś mówiłby coś nie tak o moim fiucie... A, co się stało z waszym czarodziejem?
- Nic. Uciekł do was i gdzieś zniknął. Na pewno pije na okrągło i ukrywa się przed nami. Nieważne. Nie potrzebujemy już czarodzieja. Chwilowo ja sprawuję tę funkcję. Czasem też wydzielam w nagrodę działkę nalewki, co dzielniejszym krasnoludkom, żeby zabawili się z waszymi panienkami.
- Wy nie macie panieniek?
- Już nie.
- Jak to?
- Nie chcę o tym rozmawiać.
- Dobra... Często wpadacie do nas?
- Codziennie. Ale wasz wzrost osiągają tylko nieliczni. Łatwo nas rozpoznać.
- Jak?
- Nosimy długie brody, czerwone spiczaste czapeczki i czerwone ubranka.
- A można was spotkać, kiedy jesteście mali?
- Jasne. Jesteśmy wszędzie. Wy ludzie łazicie, jakby świat do was należał i zupełnie nie uważacie na to, co macie pod nogami. No chyba, że przykleja się wam gówno do buta. Już niejednego z naszych rozgnietliście. Poza tym lepiej, żebyś uważał, gdzie rzucasz swoje gacie. Chciałbyś, żeby tobie spadły nagle na głowę jakieś gigantyczne majty?
- Trzeba się nie plątać pod nogami większych.
- Wielkość o niczym nie świadczy. Liczy się tylko technika.
- Myślałem, że to przy seksie.
- Daj łyka.
- Masz całe. Jest jeszcze kilka.
- Dzięki. Zazwyczaj spijam tylko ochłapy z puszek. Do tego ciepłe. Nie ma jak zimne piwko.
Otworzył puszkę. Stuknął się ze mną i pociągnął solidnie. Swój chłop.
- Naprawdę cholernie zimne – skomentował.
- Oto w tym wszystkim chodzi... Słuchaj, jak wy tu się w ogóle dostaliście.
- Mamy tutaj takie małe drzwi... Cholera!
- Co jest?
- Chyba maleję.
- Skąd wiesz? Nie widać.
- Widzę podwójnie. To pierwszy znak.
- Napij się.
- Już nic nie mam.
Odkręcił malutką piersiówkę. Na dnie zostało kilka kropli. Wypił je do końca.
- Dobra, ściągnij spodnie! – rozkazał.
- Co?!
Krasnoludek zaczął się rozbierać.
- Słyszałeś!
- O co ci chodzi?!
- Majtki też! Już, dalej! na co czekasz?! Rozbieraj się i wypnij dupę!
Stał teraz w samych czerwonych majtkach i łypał na mnie przekrwionymi oczami. Nie wiem jak to by się skończyło.
- Cholera! – powiedział i zaczął gwałtownie maleć. Kiedy był już tego samego wzrostu co pozostali, wciągnął szybko spodnie i uciekł. Pozostali za nim. Światełka zaczęły znikać. Po chwili zupełnie pociemniało.
Wyciągnąłem po omacku ostatnie piwo z siatki. Wypiłem je szybko i położyłem się na podłodze. Pod głowę podłożyłem rękę. Zasnąłem.
Obudził mnie warkot windy. Włączyło się światło. Wjechałem na jedenaste. Byłem już na korytarzu, kiedy przypomniałem sobie, że zapomniałem chipsów i żarcia dla kota. Wróciłem do windy, ale niczego nie znalazłem. Te małe skurczybyki musiały mi podprowadzić zakupy.
Poszedłem do swojego pokoju. Za oknem robiło się coraz jaśniej. Świt przychodzi jak złodziej, szybko i niezauważenie. Było duszno. Otworzyłem drzwi od balkonu. Zapowiadał się gorący dzień. Pójdę chyba z nią nad jezioro. Całe szczęście nie będę musiał jej wcierać olejku do opalania, bo ona nie znosi słońca.
Rozebrałem się i wskoczyłem do rozgrzanego wyrka. Przytuliłem się do jej gorącego tyłka. Lubiłem wskakiwać do rozgrzanej pościeli. Było tam cudownie gorąco i wydobywał się stamtąd najwspanialszy zapach świata. Można od niego zwariować.
Zjechałem ręką. Dotarłem do tego puszystego wzgórka. Zamruczała przez sen. Naprężyła się i przeciągnęła. Nie miałem wiele roboty, bardzo szybko zwilgotniała. Płynęliśmy powoli. Ona mruczała i nasadzała się głębiej na mnie.
- Był tu jakiś dziwny facet - mówiła nie otwierając oczu i lekko się uśmiechając. - Jakiś dziwnie mały facet. Powiedział, że winda się zepsuła i że przyjdziesz później. Myślałam, że to facet z recepcji, ale tamten jest przecież od niego większy. Mały facet mówił, że nie powinien w ogóle pić. Lekarz mu zabronił, ale kto słucha lekarzy. Nie mógł się powstrzymać, więc się napił i zamienił w wielkiego, czerwonego kutasa ze spiczastą czapeczką na główce. Nie mogłam się powstrzymać i wsadziłam go sobie całego. Było cudownie... Tylko, że on chyba teraz nie żyje. Kiedy go wyciągnęłam, nie oddychał. Położyłam go na fotelu.
Spojrzałem w stronę fotela. Był tam jeden z tych małych czerwonych skurczybyków. Żył i to bardzo. Siedział na poręczy fotela i brandzlował się patrząc na nas. Mały zboczeniec. Te krasnoludki są większymi świntuchami od nas.
Kto, by pomyślał.
Pierwsza dwadzieścia po północy. W siatce parę piw, chipsy i żarcie dla kota. W pokoju czekała na mnie gorąca dziewczyna. Ona ciągle była gorąca i mokra, zupełnie jakby miała tam jakiś zajebisty nawilżacz z Mediamarktu.
Jakaś odmiana po ostatnich suchych dniach. Ledwo wylizałem się z ran po otarciach. Poznałem ją dwa dni temu przypadkiem i jakoś nie mogliśmy się rozstać. Większość czasu spędzaliśmy w łóżku. Tylko ja, co jakiś czas wyskakiwałem na stację benzynową po zakupy. Hotel stał w szczerym polu i gdyby nie ta stacja benzynowa musiałbym żywić się przepoconym ochroniarzem sterczącym ciągle w tym samym miejscu za szklanymi drzwiami tuż przy tym nieczynnym aparacie telefonicznym, wiecie, jakim.
Zamierzałem ją dzisiaj jeszcze trochę rozkręcić. Kobieta zawsze jest lepsza po kilku piwach. Wystarczy pół piwa i zaczyna mięknąć. Ja mięknę po dziesięciu przy dobrych wiatrach. Wtedy jestem szczególnie mięciutki między nogami.
Potrzebowałem tych piw w siatce. Bez nich mógłbym sobie, co najwyżej pogrzebać w nosie. Dla niej były chipsy i żarcie dla kota. Uwielbiała solone chipsy wysmarowane żarciem dla kota. Kobiety są nieprzewidywalne.
W połowie drogi winda stanęła. Najpierw dostała przedśmiertelnych drgawek i zacięła się. Dobrze, że chociaż światło zostało.
Gówno. Wyłączyło się. Po omacku naciskałem wszystkie przyciski. Po kolei, z góry. Nic z tego. Utknąłem na amen.
Jaśniejszym momentem w tym wszystkim był fakt, że miałem ze sobą tych kilka piw. Otworzyłem puszkę, pół litrową. Nie piję żadnych gównianych 0,3. Zawsze duże.
Pociągnąłem porządnego łyka. Nie ma nic lepszego od zimnego łyka, szczególnie pierwszego. Smakuje najlepiej. Później już samo leci. Możecie zamknąć faceta w windzie, możecie wyłączyć mu prąd, możecie nawet naszczać na niego. Nic nie szkodzi. Kiedy ma piwo, zawsze się uratuje. Wszystko inne ma w dupie.
Usiadłem na podłodze. Pociągnąłem następnego łyka. Coraz jaśniej. Nareszcie jakiś jasny punkt. Drugi jasny punkt. Coraz jaśniej. Zaraz pojawił się trzeci jasny punkt, za nim czwarty, piąty. Od cholery jasnych punktów.
Jasne punkty pełzały po podłodze. W windzie stało się na tyle jasno, żebym zobaczył, co jest grane. Przede mną stały NAJPRAWDZIWSZE KRASNOLUDKI, MAŁE LUDZIKI z wielkimi brodami, nosami jak młode ziemniaki i ze stożkowatymi czapeczkami. Każdy z nich trzymał w ręku pochodnię. Wychodzili z małych drzwiczek w ścianie windy.
- Skąd wy się tu do jasnej cholery wzięliście? - krzyknąłem do nich. Tak mnie zamurowało, że nie potrafiłem nawet wstać.
- Spokojnie – powiedział jeden i zbliżył się do mnie. - Jesteśmy u siebie, to nasz teren. Coś ci nie pasuje?
Krasnoludek wyciągnął z kieszeni malutki sprężynowy nóż i skierował go w moją stronę. Zaczęło się robić gorąco.
- Bez nerwów szefie – zacząłem go uspokajać. - Dawno wyniósłbym się stąd, ale wysiadł prąd. Winda się zatrzymała i muszę tu sterczeć... A w łóżku mi stygnie kobieta.
Krasnoludek długo patrzył mi w oczy.
- No dobra – odezwał się wreszcie. – Powiedzmy, że ci wierzę.
Szef krasnoludków schował nóż. Powiedział coś do innego krasnoludka w krasnoludkowym języku i tamten zniknął w drzwiczkach.
- Ty chyba tu rządzisz - zwróciłem się do niego. - Może masz ochotę?
Podsunąłem mu puszkę piwa z siatki. Krasnoludek kiwnął przecząco głową. Wyciągnął zza pazuchy piersiówkę. W życiu nie widziałem tak malutkiej piersiówki.
Pociągnął z niej porządnie. Swój chłop. Szkoda, że nie miał większej, chętnie zamoczyłbym w niej swój dziób.
Krasnoludek zakręcił piersiówkę. Otworzyłem następne piwo. Zbliżyłem puszkę do ust i o mało co nie zakrztusiłem się piwem. TEN SKUBANY SKURCZYBYK ZACZĄŁ ROSNĄĆ W OCZACH!
- No to teraz możemy pogadać jak ludzie - powiedział, kiedy urósł na tyle, żeby móc go uznać za człowieka.
- Jezu, co ty pijesz?!
- To nalewka według specjalnego przepisu. Już po łyku się rośnie. Jedynym minusem jest to, że trzeba ciągle ją pić, żeby nie przestała działać.
- A możesz stać się jeszcze większym?
- Nie. Rośnie się tylko do waszego przeciętnego wzrostu. Gdzieś około 175 cm.
- A czemu reszta nie pije?
- A chcesz, żeby wszyscy urośli? Chcesz skończyć życie w tak młodym wieku? Zobacz, ilu ich jest, winda, by się urwała, gdyby oni wszyscy urośli. Poza tym nalewka jest dla wybranych. Sam ją robię. Przepisu nauczył mnie nasz czarodziej, zanim jeszcze uciekł do was.
- Czemu uciekł?
- Miał dosyć małych. Wystarczył mu jego mały kutas.
- To wy też mówicie na kutasy: kutasy?
- Znamy jeszcze inne nazwy. Fiuty, ptaki, chuje, fredy, wacki, kuśki.
- To mówicie: marszczyć freda?!
- Jasne.
- Myślałem, że krasnoludki inaczej nazywają swoje fiuty... Tak naprawdę myślałem, że w ogóle ich nie macie.
- Jesteś człowiekiem i mało o nas wiesz. Na przyszłość nie mów podobnych rzeczy.
- Dobra, dobra. Też, bym się wkurzył, kiedy ktoś mówiłby coś nie tak o moim fiucie... A, co się stało z waszym czarodziejem?
- Nic. Uciekł do was i gdzieś zniknął. Na pewno pije na okrągło i ukrywa się przed nami. Nieważne. Nie potrzebujemy już czarodzieja. Chwilowo ja sprawuję tę funkcję. Czasem też wydzielam w nagrodę działkę nalewki, co dzielniejszym krasnoludkom, żeby zabawili się z waszymi panienkami.
- Wy nie macie panieniek?
- Już nie.
- Jak to?
- Nie chcę o tym rozmawiać.
- Dobra... Często wpadacie do nas?
- Codziennie. Ale wasz wzrost osiągają tylko nieliczni. Łatwo nas rozpoznać.
- Jak?
- Nosimy długie brody, czerwone spiczaste czapeczki i czerwone ubranka.
- A można was spotkać, kiedy jesteście mali?
- Jasne. Jesteśmy wszędzie. Wy ludzie łazicie, jakby świat do was należał i zupełnie nie uważacie na to, co macie pod nogami. No chyba, że przykleja się wam gówno do buta. Już niejednego z naszych rozgnietliście. Poza tym lepiej, żebyś uważał, gdzie rzucasz swoje gacie. Chciałbyś, żeby tobie spadły nagle na głowę jakieś gigantyczne majty?
- Trzeba się nie plątać pod nogami większych.
- Wielkość o niczym nie świadczy. Liczy się tylko technika.
- Myślałem, że to przy seksie.
- Daj łyka.
- Masz całe. Jest jeszcze kilka.
- Dzięki. Zazwyczaj spijam tylko ochłapy z puszek. Do tego ciepłe. Nie ma jak zimne piwko.
Otworzył puszkę. Stuknął się ze mną i pociągnął solidnie. Swój chłop.
- Naprawdę cholernie zimne – skomentował.
- Oto w tym wszystkim chodzi... Słuchaj, jak wy tu się w ogóle dostaliście.
- Mamy tutaj takie małe drzwi... Cholera!
- Co jest?
- Chyba maleję.
- Skąd wiesz? Nie widać.
- Widzę podwójnie. To pierwszy znak.
- Napij się.
- Już nic nie mam.
Odkręcił malutką piersiówkę. Na dnie zostało kilka kropli. Wypił je do końca.
- Dobra, ściągnij spodnie! – rozkazał.
- Co?!
Krasnoludek zaczął się rozbierać.
- Słyszałeś!
- O co ci chodzi?!
- Majtki też! Już, dalej! na co czekasz?! Rozbieraj się i wypnij dupę!
Stał teraz w samych czerwonych majtkach i łypał na mnie przekrwionymi oczami. Nie wiem jak to by się skończyło.
- Cholera! – powiedział i zaczął gwałtownie maleć. Kiedy był już tego samego wzrostu co pozostali, wciągnął szybko spodnie i uciekł. Pozostali za nim. Światełka zaczęły znikać. Po chwili zupełnie pociemniało.
Wyciągnąłem po omacku ostatnie piwo z siatki. Wypiłem je szybko i położyłem się na podłodze. Pod głowę podłożyłem rękę. Zasnąłem.
Obudził mnie warkot windy. Włączyło się światło. Wjechałem na jedenaste. Byłem już na korytarzu, kiedy przypomniałem sobie, że zapomniałem chipsów i żarcia dla kota. Wróciłem do windy, ale niczego nie znalazłem. Te małe skurczybyki musiały mi podprowadzić zakupy.
Poszedłem do swojego pokoju. Za oknem robiło się coraz jaśniej. Świt przychodzi jak złodziej, szybko i niezauważenie. Było duszno. Otworzyłem drzwi od balkonu. Zapowiadał się gorący dzień. Pójdę chyba z nią nad jezioro. Całe szczęście nie będę musiał jej wcierać olejku do opalania, bo ona nie znosi słońca.
Rozebrałem się i wskoczyłem do rozgrzanego wyrka. Przytuliłem się do jej gorącego tyłka. Lubiłem wskakiwać do rozgrzanej pościeli. Było tam cudownie gorąco i wydobywał się stamtąd najwspanialszy zapach świata. Można od niego zwariować.
Zjechałem ręką. Dotarłem do tego puszystego wzgórka. Zamruczała przez sen. Naprężyła się i przeciągnęła. Nie miałem wiele roboty, bardzo szybko zwilgotniała. Płynęliśmy powoli. Ona mruczała i nasadzała się głębiej na mnie.
- Był tu jakiś dziwny facet - mówiła nie otwierając oczu i lekko się uśmiechając. - Jakiś dziwnie mały facet. Powiedział, że winda się zepsuła i że przyjdziesz później. Myślałam, że to facet z recepcji, ale tamten jest przecież od niego większy. Mały facet mówił, że nie powinien w ogóle pić. Lekarz mu zabronił, ale kto słucha lekarzy. Nie mógł się powstrzymać, więc się napił i zamienił w wielkiego, czerwonego kutasa ze spiczastą czapeczką na główce. Nie mogłam się powstrzymać i wsadziłam go sobie całego. Było cudownie... Tylko, że on chyba teraz nie żyje. Kiedy go wyciągnęłam, nie oddychał. Położyłam go na fotelu.
Spojrzałem w stronę fotela. Był tam jeden z tych małych czerwonych skurczybyków. Żył i to bardzo. Siedział na poręczy fotela i brandzlował się patrząc na nas. Mały zboczeniec. Te krasnoludki są większymi świntuchami od nas.
Kto, by pomyślał.