Władysław Broniewski

bez komentarzy, sprawdź czy nie ma takiego tematu
Awatar użytkownika
fobiak
Posty: 15412
Rejestracja: 2006-08-12, 07:01
Has thanked: 12 times
Kontakt:

Władysław Broniewski

Post autor: fobiak »

Ze złości

Kochałbym cię (psiakrew, cholera!),
gdyby nie ta niepewność,
gdyby nie to, że serce zżera
złość, tęsknota i rzewność.

Byłbym wierny jak ten pies Burek,
chętnie sypiałbym na słomiance,
ale ty masz taką naturę,
że nie życzę żadnej kochance.

Kochałbym cię (sto tysięcy diabłów),
kochałbym (niech nagła krew zaleje!),
ale na mnie coś takiego spadło,
że już nie wiem, co się ze mną dzieje:

z fotografią, jak kto głupi, się witam,
z fotografią (psiakrew!) się liczę,
pójdę spać i nie zasnę przed świtem,
póki z grzechów się jej nie wyliczę,

a te grzechy (psiakrew!) malutkie,
więc (cholera) złości się grzesznik:
że na przykład, wczoraj piłem wódkę
lub że pani Iks — niekoniecznie.

Cóż mi z tego (psiakrew!), żem wierny,
taki, co to "ślady po stopach"?...
Moja miła, minął październik,
moja miła (psiakrew!), mija listopad.

Moja miła, całe życie mija...
Miła! Miła! — powtarzam ze szlochem...
To mi życie daje, to zabija,
że j ciągle (psiakrew!) ciebie kocham.


Wiersz ostatni

Tyś mnie kochała, ale nie tak,
jak kochać trzeba,
i szliśmy razem, ale nie w takt —
przebacz.

Ja jeszcze długo... Rok albo dwa.
Potem zapomnę.
Teraz, gdy boli, teraz, gdy trwa,
dzwonię podzwonne.

A tobie, miła, na co ten dzwon
brzmiący z oddali?
Miłość niewielka, błahy jej zgon,
i idziesz dalej.

Cóż mam od życia? — troskę i pieśń
(ciebie już nie ma).
Muszę im ufać, muszę je nieść,
pisać poemat.

Cóż mam od życia? — chyba już wiesz,
czujna i płocha? —
tylko ten smutek, tylko ten wiersz,
który mnie kocha.


Moja miła

Ja już nie chcę poetycko łgać,
ja chcę widzieć to, na co patrzę,
a przy tobie — śmiać się i łkać,
i tak na zawsze.

Spojrzyj, miła, jaki biały śnieg,
nad nim błękit sklepiony jak kościół.
Chodź na nartach na tamten brzeg
radości.

W tym pokoju, pełnym słońca, bez krat,
dobrze sercu, ale za ciasno...
Wiesz, nie spałem tysiąc lat,
teraz chcę zasnąć.

Rozpalimy na szczytach gór
ogromne ognie,
będzie głód, pożoga i mór —
ty pomyśl o mnie.

Ja tak kocham, jak pada śnieg,
jak świeci Orion.
Nie ma drutów. Jest tamten brzeg —
krematorium.


Na odjezdne

Â?adne wiersze tu nie pomogą,
alkohol ani łzy:
pójdziemy inną drogą —
ja i ty.

Ale wiersz się sączy i sączy,
jak krew,
kazirodczo w sercu się łączy
tkliwość i gniew,

ale alkohol płynie:
strumyczek krwi.
Ja już wiem, co mnie nie ominie.
Drwij.

Ale łzy, prawdziwe łzy, rzewne,
płyną i gdzież ich kres?
Powiesz na pewno:
"Szkoda łez".

Odjedziesz, zapomnisz, lekkomyślna, czarowna,
i tyle.
Powiedz, czy jest jakiś sens
w łaskawości twych rzęs,
żem był jak pochodnia
przez chwilę?


Jaskółka

Napłynęła na mnie fala miłosna,
jak powódź, co lody znosi.
Ty nie jesteś już taka młoda, ale jak wiosna,
i kto ciebie o to prosił?

Może moje serce prosiło na klęczkach
w rozmaitych rozpaczach i klęskach,
całując z rozpaczą na spółkę
ciebie — jaskółkę?

A może te jaskółki w niebie,
podobne do ciebie,
latały, kwiliły i wylatały,
żebym był radosny i śmiały?

[ Added: 2008-09-30, 18:41 ]
Bezrobotny

Nie mam za co jeść i pić,
trzeba robić , aby życ,
jak robota się nadarzy,
to przystanę do murarzy,
aby jeść i pić.

Bracie, bierz do ręki kielnię,
napracujesz się rzetelnie,
dadzą ci tu jeść i pić.
Staną ściany i sklepienie,
stanie wielki gmach-więzienie,
w tym więzieniu będziesz gnić.

Nie chcę ryglów, nie chcę krat,
pójdę sobie od was w świat,
wezmę z sobą młot ze stali
i przystanę do kowali,
nie chcę ryglów, krat.

Bracie , z nami wal obuchem,
jest robota nad łańcuchem,
na ten łańcuch czeka kat.
Wyjdzie z ognia hartowany,
zrobią z niego twe kajdany,
będziesz nieść je wiele lat.

Co mam robić, dokąd iść?
Chyba z głodu kamień gryźć.
Takie moje przeznaczenie:
bezrobocie, głód, więzienie.
Bracia, dokąd iść?

Towarzyszu, jest robota
i dla kielni , i dla młota,
tylko z nami śmiało stój.
Gdy nadejdzie dzień zapłaty,
będziesz młotem walił w kraty,
będziesz szedł w śmiertelny bój.


Do towarzysza - więźnia

Drzwi zamknięte, okute drzwi,
w wąskim oknie żelazna krata...
Tutaj miną najlepsze dni,
miną miesiące i lata.

Trzeba zęby zacisnąć i trwać,
łamiąc w sercu słabość więzienną.
Czemu nocą nie możesz spać,
towarzyszu więziony wraz ze mną,

czemu puścić nie mogą krat
twe ściśnięte kurczowo palce?
Tam, za oknem, walczący świat,
czemuż ciebie nie ma w tej walce?

Tam, za oknem, wzywa cię dal,
w którą śmiało trzeba się rzucić...
Słychać, słychać już trzaski salw,
słychać twardy krok rewolucji.

Towarzyszu więzienny, trwaj,
więcej woli, nadziei, hartu,
z tobą cały walczący kraj,
z tobą masy robocze i partia

W arsenałach jeszcze broni dość,
wiele gazów, dynamitu, stali,
ale idzie, ale musi dojść
do, przepaści dziejów kapitalizm.

Przyjdzie wiosna, cała we krwi,
wyścielemy jej most piersiami.
Drzwi zamknięte, okute drzwi
otworzymy na oścież, sami!


Poezja

Ty przychodzisz jak noc majowa
biała noc, noc uśpiona w jaśminie,
i jaśminem pachną twoje słowa,
księżycem sen srebrny płynie.

Płyniesz cicha przez noce bezsenne,
- cichą nocą tak liście szeleszczą -
szepczesz sny, szepczesz słowa tajemne,
w słowach cichych skąpana jak w deszczu...

To za mało! Za mało! Za mało!
Twoje słowa tumanią i kłamią!
Piersiom żywych daj oddech zapału,
wiew szeroki i skrzydła, do ramion!

Nam te słowa ciche nie starczą.
Marne słowa. I błahe. I zimne.
Ty masz werbel nam zagrać do marszu!
Smagać słowem! Bić pieśnią! Wznieść hymnem!

Jest gdzieś radość ludzka, zwyczajna,
jest gdzieś jasne i piękne życie. -
Powszedniego chleba słów daj nam
i stań przy nas, i rozkaż bić się!

Niepotrzebne nam białe westalki,
noc nie zdławi świętego ognia -
bądź jak sztandar rozwiany wśród walki,
bądź jak w wichrze wzniesiona pochodnia!

Odmień, odmień nam słowa na wargach,
naucz śpiewać płomienniej i prościej,
niech nas miłość ogromna potarga,
więcej bólu i więcej radości!

Jeśli w pieśni potrzebna ci harfa,
jeśli harfa ma zakląć pioruny,
rozkaż żyły na struny wyszarpać
i naciągać, i trącać jak struny.

Trzeba pieśnią bić aż do śmierci,
trzeba głuszyć w ciemnościach syk węży.
Jest gdzieś życie piękniejsze od wierszy.
I jest miłość. I ona zwycięży.

Wtenczas daj nam, poezjo, najprostsze
ze słów prostych i z cichych - najcichsze,
a umarłych w wieczności rozpostrzyj
jak chorągwie podarte na wichrze.


Psy policyjne w Â?ucku
Ninie Matuliwnie

Zamień na kamień łzy,
wytęż oczy i słuchaj:
wyją, wyją policyjne psy
przeciągle, ochryple, głucho.

Czemuż je słychać aż tutaj,
gdy noc zapadła nad Polską,
choć dudnią buty podkute,
maszeruje policja i wojsko?...

Psia tresura, żmudna i mądra,
to zasługa komisarza Zaremby:
psy potrafią targać za jądra
więźnia, który zaciska zęby.

Pan komisarz Zaremba bada,
słychać sznurów naprężonych skrzyp:
"W pysk go, Postowicz! No co, gada?
Chcesz jeszcze, ścierwo? Tkaczuk, syp!

Won z nim. Następny." -- "Panie komisarzu
są tu dziewczynki, jedna niczego...
Niech pan komisarz tylko rozkaże,
znajdzie się sposób... Można by... tego..."

Naga, bezbronna, obca męczarni,
nogi i ręce związane w kij...
Oczy! oczy! wilki wśród psiarni!
"Teraz bykowcem! Tkaczuk, rżnij!"

Pies policyjny długo wył
na więziennym podwórku w nocy,
bo poczuł krew z otwartych żył,
skamlał i wył: pomocy

Wył długo, przeciągle, głucho,
przeraźliwie, prawie po ludzku..
Uwiązano go na łańcuchu
i znów była cisza w Â?ucku.

Słyszałem to wycie i słyszę.
Serce, do walki się krzep!
Przyjaciele, mówię, coraz ciszej,
lecz daleko słychać mój szept,

bo szeptem o siłę pyta
i szeptem gniew przypomina
moja pieśń, gwałcona i bita,
jak Ty, towarzyszko Nino.


No pasaran!

Umierający republikanie,
brocząc po bruku krwią swoich ran,
w krwi umaczanym palcem po ścianie
wypisywali: "No pasaran!"

Ogniem, żelazem napis ten ryto
pośród barykad z bruku i serc.
Tak się rodziła wolność Madrytu,
droższa niż życie, trwalsza niż śmierć.

Na nią dwa lata parły faszyzmy,
ogniem, żelazem żłobiąc jej kształt.
Wolność na posąg rosła ojczyzny,
tej, która depcze ucisk i gwałt.

W wierszu mym - wolność, równość, braterstwo,
wiersz mój zbroczony krwią swoich ran.
Jeśli ma zginąć, niech poprzez śmierć swą
głosi nadzieje: "No pasaran!"


Przyjacielu, los nas poróżnił...

Przyjacielu, los nas poróżnił,
rozstajemy się obcy prawie.
Ty do Â?odzi wracasz, ja w próżni,
w śnie zostaję, w obcej Warszawie.

Wiem, na diabła ci być poetą,
ćwierkającym lirycznie świerszczem:
stopy parzy ci łódzki beton,
każdy krok w twoim dniu jest wierszem.

Znam ja radość walki codziennej
i zazdroszczę ci jej, bo lekka,
bo mi ciąży i krwawi we mnie
pieśń, tęsknota i ból człowieka.

Nic ludzkiego nie jest mi obce,
ból i radość rozdaję wszystkim,
człowiek pieśni mojej surowcem,
pieśni pełnej krwi, a nie mistyki.

Przyjacielu, czemuś nie pojął,
skąd krew pieśni i moc jej czerpię? -
jeśli wierszem staję do boju,
wierszem kocham i wierszem cierpię.

Nie pozwolę nikomu dotknąć
harfy mej ze stu żył stustrunnej,
będę niósł ją groźną, samotną
choćby cięższa była od trumny.

Moja pieśń mnie zdradzić nie może,
ona trwogi ni klęski nie zna,
z mego serca wzięci jak orzeł
i na twoje runie drapieżna,

z łupem ponad straszliwe głębie,
poza krańce myśli poleci.
Jeśli skona spadnie gołębiem.

Tylko tak umierają poeci.
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 9 gości