Strona 1 z 1

Zapisy do kościoła świętego Walniętego

: 2010-02-13, 01:48
autor: remik
Zapisy do kościoła świętego Walniętego rozpoczęły się o szustej (po południu). Do zakochania jeden krok nucił oddźwierny. Ustami portalu niedowierni przedostawali się do ocieplonej kruchty gdzie składali nieświadomie podpis przynależności zakochaniowej albo zakochaniastej czyli orientowali się lub nie na tę płeć. Chodziło o północ-południe per saldo. Summa-różnica, kasztan - akacja, rombeo – julita, szablodzioby – dynia (kurozwęka), groszek - broszka?
Dalej stała para egzekutorów z wazeliną nie mających nic wspólnego tudzież - sam Walnięty z Walniętą (...). Stali się i kiwali w obłokach. Pytali o rozmiar buta, czy psuje, o ulubioną potrawę, przodków i dzieci, fundamentalizm, bombizm i środki opatrunkowe do transportu, filtrowali co nie miara, frywolitka.
Walnięty lubiał zagadywać o wędkarstwo rzeczne, najistotniejszych autorów encyklopedii recyklingu jazzu i fuck rocka, kultowe śróbki.
Walnięta szydełkiem palca pytała o przyszłości porodów, o densie on najt i rudziakach oraz trwającym już 24 ... romansie, z jak się jej wydawało fizyczną zjawą, też mówiła osobno, w zachwycie popiskując. Popapilała ze stworami które mówiły tak absolutnie szczerze że szybciej niż myślały. Indukcyjnie.
On był nieco lepszy choć na co dzień gorszy.
To był test nadawalności i zakochaniości no men o men wobec przybyłych.
Łumenki odsłoniły pomnik słynnej Walentyny – pierwszej i jedynej politycznej podpowiedzi na święto – po to by nigdy nie pomiatać bez wynagrodzenia, tylko wyżej, rakietą też. Popiersiem jej spływały słowa wyznania obecności w kosmosie (nieudolność kamieniarza zawiniła). Łumeni (zdrowo walnięci już) podkładali się z tego jawnego po d stępu jak śledzie mleczaki. Na ogół było fajnie a atmosfera pachniała sandałem. Był tylko jeden zawód.

kronikarz
Plotoniusz
Dziurdzionek
Corazdłuższyy


Opis niebywałej prywaty w kościele w następnych akapitach zagubiony i zafałszowany. Z nielicznych relacji dźwiękowych wiesz albo nie wiesz iż po imprezie w nawie głównej zwanej parkową lub majówką (przez złośliwych niedowiernych określany też dzimdzirymdzi) nagle następował moment inicjacji. Miłośnicy stawali na ostrzu noża którym był skąpany w sosie egzotyczny owoc (ówczesny banan) i do tego rozbujany po wsze. Próba taka była: razem czy oddzielnie. Zjeżdżali po nim bo było bardzo ślisko. Nieśli swoje szczęście całemu krajowi i krajalnicom.

: 2010-02-13, 10:14
autor: wwww
Skończyłem czytać, gdzieś w trzeciej linijce. Dno.