kra
: 2012-09-18, 19:42
I
gdy nastaje pora zwiastunów pora oczekiwania
siadam do przechowanych wierszy i rwę je jak chleb
później wkładam do ust i powoli przełykam
w tym czasie zima odcina dostęp do ludzi
w mieście po drugiej stronie sen podchodzi jak złodziej
na białej arktycznej pustyni gdzie szuka się zawsze czyjegoś wzroku
można umrzeć w odosobnieniu albo odosobnić się w umieraniu
bo śmierć o ile w ogóle istnieje jest tylko wariantem głębokiego snu
którego granica jest tak samo nierzeczywista
jak zarys drzew na horyzoncie
II
przeciągam i dźwigam po nocy
dłoń z mapą wątłych żyłek przez uchylone zasłony wypuszcza ptaki
pierwsze długo kołują nad wychłodzonymi gniazdami
po drugiej stronie miasta zaczyna pękać skorupa
wiatr ściga się z samochodami
ludzie mogą wysiąść z siebie w dowolnym kierunku
przejść kilka przecznic dysząc i wsunąć się w ciało kochanków
domyślam się że miłość o ile istnieje jest wariantem przywiązania
którego intensywność zmienia się z czasem
jak światło pod zadymionym kloszem
III
piszę do ojca pochyłą kursywą
jestem silna i waleczna jak lew którego cień rzucały twoje dłonie
nigdy nie dam się zamknąć w cyrku
gdy nastaje pora zwiastunów pora oczekiwania
siadam do przechowanych wierszy i rwę je jak chleb
później wkładam do ust i powoli przełykam
w tym czasie zima odcina dostęp do ludzi
w mieście po drugiej stronie sen podchodzi jak złodziej
na białej arktycznej pustyni gdzie szuka się zawsze czyjegoś wzroku
można umrzeć w odosobnieniu albo odosobnić się w umieraniu
bo śmierć o ile w ogóle istnieje jest tylko wariantem głębokiego snu
którego granica jest tak samo nierzeczywista
jak zarys drzew na horyzoncie
II
przeciągam i dźwigam po nocy
dłoń z mapą wątłych żyłek przez uchylone zasłony wypuszcza ptaki
pierwsze długo kołują nad wychłodzonymi gniazdami
po drugiej stronie miasta zaczyna pękać skorupa
wiatr ściga się z samochodami
ludzie mogą wysiąść z siebie w dowolnym kierunku
przejść kilka przecznic dysząc i wsunąć się w ciało kochanków
domyślam się że miłość o ile istnieje jest wariantem przywiązania
którego intensywność zmienia się z czasem
jak światło pod zadymionym kloszem
III
piszę do ojca pochyłą kursywą
jestem silna i waleczna jak lew którego cień rzucały twoje dłonie
nigdy nie dam się zamknąć w cyrku