Dzidek (Ciąg dalszy)
: 2011-07-22, 15:03
Cos tknęło go żeby zajrzeć do kabiny ubikacyjnej. Otworzył drzwi. To był widok uderzający jak smród gówna. Lutek leżał pod stertą opróżnionych butelek, w ścianie pomiędzy dwoma kabinami widniała ogromna dziura. Widocznie dla Ludwika pomieszczenie to było za ciasne. Dzidek odczuł litość, było możliwe, że jego towarzysz nie żyje. Odwrócił go z brzucha na plecy. Jego twarz była uwalona tortem. W naszego bohatera wstąpił duch Detektywa. "To dziwne wszystko" - stwierdził głośno myśląc. Nagle z drugiej kabiny dobiegł go głos przeciągający się w jęk. Bełkot. Zajrzał przez dziurę. Z podłogi próbował się podnieść wąsaty osobnik w białym stroju kucharza. Po chwili z ziemi podniósł kapeluszowaty przedmiot i nałożył na głowę. Wyglądał jak typowy mistrz kuchni. "Mamma mia" - zaklął w końcu wydając z siebie pierwsze artykułowane słowa. „Gdzie ja jestem?” – zapytał nie wiadomo czy siebie czy Dzidka kucharz. „Znajduje się pan w kabinie numer dwa szaletu, restauracji „Pod złamanym krucyfiksem” ” – odpowiedział uprzejmie nasz bohater. „Aha” – zdawkowo odpowiedział ubrany na biało osobnik, po czym wstał, odepchnął stojącego mu na drodze Zdzisława i wyszedł z toalety. Po chwili zadumy spowodowanej brutalnym atakiem skacowanego kucharza, Dzidek przypomniał sobie o lezącym na podłodze Lutku. „Luciuniu drogi, obudź się” – szeptał do jego ucha bohater, jednocześnie poklepując przyjaciela po twarzy. Niestety zabiegi te spełzły na niczym. Alkoholowy denat spoczywał na podłodze bez przytomności. Po krótkim zastanowieniu Dzidek spostrzegł stojące w pobliżu wiadro z mopem w środku. „Tak to powinno pomóc” – pomyślał i podniósł wiadro z podłogi, wylał zawartość wątpliwej jakości(miał szacunek do swojego kompana) i napełnił je zimną wodą. Z tak wypełnionym wiadrem stanął nad Lutkiem i po chwili wahania chlusnął orzeźwiająco w twarz przyjaciela. To co nastąpiło potem można nazwać „Nagłym Atakiem Rzeczywistości”. „Co ja, Gdzie ja, Po co ja, <parsknięcie>, <machanie rękami jakby się topił>, Kurwy jebane” – wykonał Ludwik po czym na jakieś 30 sekund popadł w katatoniczne otępienie. W końcu dostrzegł stojącego nad sobą ukochanego Dzidka, i na jego twarz wypłynął uśmiech bezgranicznej ulgi. „Przynieś mi setkę czystej, natychmiast, natychmiast!” – krzyknął do swojego przyjaciela, trzęsąc się cały. „Bo dostanę wylewu!”. Zdzisław dobrze wiedział, że nie dostanie żadnego wylewu, ale wiedział też o tym, że po setce będzie mógł normalnie z Lutkiem porozmawiać, a do okrucieństwa wobec kompanów nie przywykł.