Nowe.
: 2012-06-26, 20:02
Domyka się swoje sprawy w kilku sytuacjach:
Kiedy decydujesz się zawisnąć na jakimś drzewie. Kiedy planujesz wyprowadzkę z kraju, w którym aktualnie żyjesz, ale żyć w nim już nie zamierzasz. Kiedy chcesz wkroczyć "na nową drogę życia". Kiedy z tej drogi schodzisz, bo się, kurwa, rozwodzisz (chociaż przecież "MY nigdy", "nie ma takiej możliwości u NAS", "MY się kochaMY", "daMY sobi radę z każdym kryzysem"). Kiedy idziesz do więzienia. Kiedy spierdalasz z dziećmi nocą od męża alkoholika. Lub kiedy postanawiasz, że pora wyleczyć alkoholizm/narkomanię/nimfomanię/dendrofilię/czy innego kurwa borderline'a i musisz/chcesz/powinieneś zniknąć na rok w jakimś chuj wie czym, zwanym szumnie "OŚRODKIEM".
Kiedy te sprawy domykasz, zdajesz sobie, jak niewiele znaczysz. Niespodziewanie łatwo odłączyć to, co zajmowało Ci całe dni, miesiące, lata, cały Twój umysł.
Kot pies królik - ogłoszony oddany.
Stare listy pamiętniki pocztówki maile - spalone skasowane schowane.
Ubrania - wyprane poskładane sprzedane wyjebane.
Meble - zabezpieczone wywiezione oddane zmagazynowane.
Urzędy - odwiedzone popapane na pożegnanie.
Mieszkania domy garaże - wynajęte sprzedane po rodzinie wspaniałomyślnie w obiegu.
Dzieci - u babci zaopiekowane niespłodzone dorośnięte.
Lekarz - odwiedzony odpłakany odhaczony.
Znajomi - pożegnani przemilczeni zapomniani zignorowani w próżni zawieszeni udająco nieistniejący.
Zostaje jakieś tam przekonanie, że przecież to nie jest Twoje życie, bo jak ma być, kurwa, Twoje, skoro właśnie wszystko się zmieniło, przecież, kurwa, to właśnie BYŁO Twoje życie, a to, co jest teraz, to nawet kształtu podobnego nie ma.
Ale powtarzasz, że żeby zacząć coś nowego, trzeba zamknąć coś starego, że "dziś jest pierwszy dzień reszty twojego życia", że "kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa" i że "nie bój się zmiany na lepsze". Oczywiście kurwa w momencie tej zmiany pojęcia nie masz, czy na lepsze, ale dwie ręce dałbyś sobie upierdolić, że na pewno na lepsze, bo musi być na lepsze, skoro od zawsze jest chujowo. I brniesz, broczysz w tym po uda, stawiasz kolejne mury. Na tym samym podwórku. Z tą samą determinacją. Na przegniłych już fundamentach. A tak co rok, dwa, dwadzieścia. Ale przecież budujesz, walczysz o coś, zmieniasz.
A kiedy i to jebnie - bo jebnie - domkniesz stare sprawy. Ruszysz dziarsko w NOWE. A NOWE jest lepsze. NOWE jest inne. NOWE na pewno Cię usatysfakcjonyje.
NOWE jest, kurwa, NOWE.
No. Przecież wiadomo.
Kiedy decydujesz się zawisnąć na jakimś drzewie. Kiedy planujesz wyprowadzkę z kraju, w którym aktualnie żyjesz, ale żyć w nim już nie zamierzasz. Kiedy chcesz wkroczyć "na nową drogę życia". Kiedy z tej drogi schodzisz, bo się, kurwa, rozwodzisz (chociaż przecież "MY nigdy", "nie ma takiej możliwości u NAS", "MY się kochaMY", "daMY sobi radę z każdym kryzysem"). Kiedy idziesz do więzienia. Kiedy spierdalasz z dziećmi nocą od męża alkoholika. Lub kiedy postanawiasz, że pora wyleczyć alkoholizm/narkomanię/nimfomanię/dendrofilię/czy innego kurwa borderline'a i musisz/chcesz/powinieneś zniknąć na rok w jakimś chuj wie czym, zwanym szumnie "OŚRODKIEM".
Kiedy te sprawy domykasz, zdajesz sobie, jak niewiele znaczysz. Niespodziewanie łatwo odłączyć to, co zajmowało Ci całe dni, miesiące, lata, cały Twój umysł.
Kot pies królik - ogłoszony oddany.
Stare listy pamiętniki pocztówki maile - spalone skasowane schowane.
Ubrania - wyprane poskładane sprzedane wyjebane.
Meble - zabezpieczone wywiezione oddane zmagazynowane.
Urzędy - odwiedzone popapane na pożegnanie.
Mieszkania domy garaże - wynajęte sprzedane po rodzinie wspaniałomyślnie w obiegu.
Dzieci - u babci zaopiekowane niespłodzone dorośnięte.
Lekarz - odwiedzony odpłakany odhaczony.
Znajomi - pożegnani przemilczeni zapomniani zignorowani w próżni zawieszeni udająco nieistniejący.
Zostaje jakieś tam przekonanie, że przecież to nie jest Twoje życie, bo jak ma być, kurwa, Twoje, skoro właśnie wszystko się zmieniło, przecież, kurwa, to właśnie BYŁO Twoje życie, a to, co jest teraz, to nawet kształtu podobnego nie ma.
Ale powtarzasz, że żeby zacząć coś nowego, trzeba zamknąć coś starego, że "dziś jest pierwszy dzień reszty twojego życia", że "kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa" i że "nie bój się zmiany na lepsze". Oczywiście kurwa w momencie tej zmiany pojęcia nie masz, czy na lepsze, ale dwie ręce dałbyś sobie upierdolić, że na pewno na lepsze, bo musi być na lepsze, skoro od zawsze jest chujowo. I brniesz, broczysz w tym po uda, stawiasz kolejne mury. Na tym samym podwórku. Z tą samą determinacją. Na przegniłych już fundamentach. A tak co rok, dwa, dwadzieścia. Ale przecież budujesz, walczysz o coś, zmieniasz.
A kiedy i to jebnie - bo jebnie - domkniesz stare sprawy. Ruszysz dziarsko w NOWE. A NOWE jest lepsze. NOWE jest inne. NOWE na pewno Cię usatysfakcjonyje.
NOWE jest, kurwa, NOWE.
No. Przecież wiadomo.