debile

opowiadania, nowele, biografie, etc.
publikacje uzytkownikow
quenterro
Posty: 196
Rejestracja: 2006-12-14, 00:14
Kontakt:

debile

Post autor: quenterro »

w kuchniach sa tez debile. bede wyliczal tych z ktorymi sie zetknalem. powiedzmy, ze w ten sposob sie z nich oczyszcze, wspomne ich i zapomne. bo gdzies tam jednak czuje sie skazony praca z całą tą bandą idiotow. musze ich wypuscic.
pierwszym glombem na ktorego trafilem w kuchennym swiadku byl alan. znany byl pod uszczypliwymi pseudonimami.. banless wonder, slapping big mackin, texas pig. kiedys pamietam jak chef enrique mu zabronil dlubac w nosie podczas pracy, nie mogl sie odnalesc. taki generalnie nieudacznik. gdyby mi przyszlo wysluchac calej historii od poczatku i dowiedzialbym sie dlaczego jego zycie sie nie udalo, to pewnie mialbym dla niego wiecej sympatii i wspolczucia, ale w kuchniach to jednak tak nie dziala. robota jest ciezka. albo ktos jest w niej dobry i ci sie z nim dobrze robi albo nawala i utrudnia w ten sposob wszystkim do okola. to zdecydowanie nie jest caritas ani nic z tych rzeczy. bardziej swiat zwierzat. slabi maja przejebane. teraz nie w modzie sa takie okreslenia, ale kuchnie sie tak chyba za szybko nie zmieniaja.
rok temu bylem w osrodku terapii uzaleznien. spedzilem tam ponad rok. tam wlasciwie wszyscy bylismy slabi. zupelnie inny klimat. tez bylem dosc slaby. tym najslabszym trzeba bylo pomagac. w sumie wszystkim. zupelnie inny swiat. ale nie o tym.
kazda kuchnia ma swojego patafiana. w sagebrush byl nim alan slapping big mackin, w etcetera byl ryan. sam mu nadalem pseudonim: skywalker. mial dziewczyne z polski, z tarnowa podgornego czy cos. wybitnie nieurodziwa. taka ogolnie bardzo nieciekawa. sywalker byl legendarny. z samem bendetto go wspominalismy ze wzruszeniem, bo byl do tego stopnia popaprany, ze az rozczulal. gotowanie mu nie szlo. bardzo byl pierdolowaty, powolny, glupawy i mial wyraz twarzy debila. byla taka historia, ktora go okresla. mial motor. zaparkowal go na noc gdzies na podworku, jakis metr od samochodu. w nocy ktos wybil w samochodzie szybe ceglą i go podpalil. samochod splonal doszczetnie a w motorze stopilo sie wszystko co bylo plastikowe lub gumowe. takie mial ubezpieczenie, ze mu nawet nie oddali. a motor sie juz nie nadawal. taki wlasnie z niego byl czlowiek. magnes na wszystkie mozliwe rykoszety. ktoregos dnia zaspal 2 godziny do roboty. bardzo bylismy zbulwersowani wszyscy. kolejnego dnia znowu zaspal 2 godziny. taki pechowiec, pierdola. a potem jakos zniknal.
w gilgameshu, pracowalem z tyloma popaprancami ze trudno byloby kogos wyroznic. ale jeden z nich byl zabawny a na imie mial junior. czarny jak smoła, jamajczyk, pracy nie lubil ale chyba mu ktos kazal przychodzic. generalnie nie okazywal zadnych checi. mial fajny wyraz twarzy, taki zolw, troche jak manu arboleda ale jednak duzo smieszniejszy. udawal takiego wielkiego gangstera i czesto mi sie odgrazal bo wyrzucilem z roboty jakiegos jego dobrego koleszke. w sumie to straszny byl z niego patafian i nieudacznik ale jednak mial w sobie jakis czar. tyle ze nie tyle by sie warto bylo rozpisywac.
w firehouse znowu, mialem problem. pracowal z nami jakis taki buc, ktorego imienia nawet nie zapamietalem, garry czy jakis taki. ale problem polegal na tym ze chlopina kibicowal liverpoolowi a byl przy tym traumatycznie zjebany. raz ze nic sie nie dalo rozumiec z tego co mowi, bo nie dosc ze wybral sobie jakis najbardziej mozliwy bristolski ultra dialekt, to jeszcze mial chyba z 5 wad wymowy na raz i taki zwyczaj wypowiadania tylko cwierci z kazdego wyrazu. to bardzo utrudnialo. nie zebym jakos mial ochote go sluchac, ale jednak czasem trzeba bylo sie komunikowac. cos w tym jest, ze bardzo niscy ludzie sa czesto jacys wredni jak kaczynscy a on siegal do pepka czlowiekowi wysokiemu. zatem mi stredniemu gdzies do klaty. generalnie latwo mi nie bylo bo jednak kibic liverpoolu ale taki przy tym malo sympatyczny, ze powinien byc uzyty przez ludzkosc w roli eksponatu w jakims muzeum harakterow. ciekawe ze jeszcze czegos takiego nie ma. eksponaty siedzialyby w pokojach i byly soba a po zamknieciu muzeow slaloby sie ich do chaty, normalna robota na etacie. w sumie nie wymagajaca bo bylby tylko soba. taki mam dla niego pomysl, bo do kuchni sie chlop nie nadaje. zbytnim jest bucem. ludzie go za to nie lubia, a on jest przez to jeszcze wiekszym bucem i tez wszystkich nie lubi bo oni jego nie lubia itd.
mam jeszcze potrzebe oczyszczenia sie z jakiegos palanta z ktorym pracowalem i ktory byl juz totalnym zjebem ale takim bez uroku. sa ludzie spaprani ale jednak w tym popapraniu jakos urzakajacy, jak skywalker. takich sie nie lubi i bywa ze sie nawet z nich szydzi, ale jednak wspominam go z sentymentem i czasem sie zastanawiam jak jego zycie sie toczy. a sa tacy kompletnie bezsensu. jak ten gosc mial na imie nie pamietam, pracowalismy razem w full moon, przybyl na chwile i sie nie polubilismy. ja jednak mialem troche konfrontacyjny stosunek do ludzi, jak tak to teraz analizuje. bo czesto pomagalem tym roznym popaprancom opuszczac nasze progi. czesto mieli jakis problem ze mna. a ja zawsze trzymalem sie z tymi co trzeba wiec musieli wypierdalac.
potem byl rudy. to juz bylo w knajpce ktorą sam dowodzilem. bardzo chcial u mnie pracowac i mi go polecali, ze fajny chlopak. ale wcale nie fajny chlopak a zwykly knot gromniczy. kiedys sie spoznil z godzine i usprawiedliwil sie w sposob tak idiotyczny, ze o stokroc lepiej by wypadl gdyby poprostu oznajmil, ze jest skonczonym imbecylem. juz nie pamietam do konca tej czerstwej gadki. powiedzialem mu wtedy zeby sobie darowal i moze poszukal roboty w cyrku albo w kanalach. ale prosil, blagal jak jakis blazen i nie chcial sobie pojsc, az wkoncu pozwolilem mu zostac. to byl blad. nie wiem co on tam dzisiaj gotuje ale ponoc chodzi po poznaniu i krzyczy ze chcialby sie ze mna zmierzyc i zobaczyc czy juz mnie przerosl, ze niby uczen mistrza. straszna zenada.
potem pracowalem w kanadzie i tam bylo takich 2 braci, cos nowego. zjebani bracia. i jeszcze mathias. mathias byl niemcem z monahium i desernikiem, wiec to go w polowie tlumaczy. nikt nie wybiera gdzie sie urodzil. a z tą sekcją deserow to jednak sie pograzyl. tu mogl zdecydowac inaczej. jednemu z popapranych braci nadalem pseudonim goosneck barnacle. strasznie to byl dziwaczny pseudonim tak jak dziwnymi zyjatkami sa owe goosnek barnacles. takie jakby skaliste minikutasy poprzyklejane do skal w oceanie. mozna to jesc. nie zeby bylo jakies dobre, ale sa rzeczy ktore sie je bo sa dziwne i mozna je zjesc. goosneck barnacles mial podjarke na eko zarcie i chcial byc wielkim kucharzem. obaj bracia mieli generalnie jakis problem ze oni byli z kanady i mieli jakies chujowe prace zlecone, typu zmywanie garow (przy calym moim uwielbieniu do tej roboty) i sniadania. ja bylem na warzywach i ich to bolalo. generalnie obaj byli slabi ale goosneck barnacle byl juz najgorszy, a ja z nimi mialem problem bo mnie lubili i nie bardzo mi sie udawalo im wypersfadowac, ze nie odwzajemniam. wkoncu zaczalem po nich jechac dosc bezposrednio i sie troche wyluzowali. ale generalnie to byl klopot. obaj udawali takich super uduchowionych ale wychodzilo to strasznie trywialnie. ze niby sie przejmowali tym co jedza ludzie i swiat i kanada i ameryka. pamietam taka scene, ze jeden z tych koczkodanow podnisl jakiegos chwasta z ziemi i mowi, ze tyle w tym bialka i wartosci odrzywczych oraz, ze lubuje wielce tą rosline. a potem sie jeszcze troche ogolnie zachwycal nad jej pieknem i wkoncu zjadl. nie zartuje, za duzo tam ludzie jaraja i tak im pada na gary.
no i dochodzimy do witusia. wlasciwie to nie chce mi sie o nim pisac, bo raz, ze jest zupelnie nieciekawy a dwa to popracuje z nim jeszcze pewnie jakis miesiac albo dwa, wiec sie nie da oczyscic. oby jak najkrocej.
i koniec.
Wojciech Graca
Posty: 3472
Rejestracja: 2007-10-02, 20:07
Kontakt:

Post autor: Wojciech Graca »

Joh. Albrecht Brauhaus było i jest miejscem specyficznym. Położony przy starym rynku, elewacja - mur pruski, w okiennicach dziwne, stare przedmioty patrzyły na przechodniów i na gości wchodzących przez dwuskrzydłowe drzwi, wpierw do wiatrołapu, następnie do małego holu z którego było już widać wielkie, miedziane kadzie połączone labiryntem rur wpadających w drewnianą podłogę - robiły one wrażenie na każdym turyście i nie każdy wiedział, że między stołami, trzy metry od wielkiego baru, znajduje się warzelnia, a jeszcze większe doznania zapewniały: smak i moc piwa z tychże.
Z tego holu można było przejść przez basztę do ogrodu, zejść basztą na dół do ubikacji, szatni personelu, a także przejść do piwnic. Piwnice to inny świat, więc i inny opis się im należy. Można było jeszcze, idąc siusiu, zobaczyć przez wielką szybę wielkie gary, tak wielkie jak figura o podstawie koła z promieniem dwa metry i wysokością na dwa metry, a w tych garach ferment, drożdże.
Można było pójść również do góry, a tam, jak to w górze - inny świat.
Z tego też holu widać było moje okna, przyciemnione nieco ponad wysokość wzroku przeciętnego człowieka. Miałem cztery okna i drzwi na ogród, z których korzystałem tylko i wyłącznie w okresie nieogrodowym.
Spędziłem za tymi oknami prawie dwa lata.
Do mnie przychodzili wszyscy zatrudnieni w tym lokalu, tzn. nie do mnie, tylko do tego pomieszczenia. Jakoś od początku poczułem, że jest to miejsce strategiczne, a ja jako strateg takie miejsca zajmować powinienem.
I owszem.
Odwiedzający?
Debile, ćpuny, pedały, studenci, kurwy i skurwysyny ale i kilku przyjaciół, więc można napisać, że miało się tam życie i to nie byle jakie, bo jedzenie i alkohol były darmowe, co więcej jedzenie na każde podniebienie i alkohol z prawie każdej pułki, nie wliczając już tych wszystkich degustacji nonstop ważonego piwa.
I z ręką na kuflu, z piętnem obserwatora i z poszarpaną pamięcią można odtworzyć legendy i historie tego specyficznego miejsca, podać to jak wtorkową pieczoną golonkę z gotowana kapustą i dwa kluskami w sosie piwnym, gdzie na pierwszy rzut oka niejedna amatorka kulinarnych doznań podziękowałaby za takie danie, ale wystarczyło tylko oderwać skórkę, niczym chrupki peppies becon, zamoczyć ją w sosie i zagryź płatem mięcha zmoczonego w tymże, jak i kluską oraz kapustą a całość zapić ciemnym piwskiem z Piczera, to wówczas świat w którym do tej pory się funkcjonowało zdawał się być lukrowym kurwidołkiem.
Miesiące spędzone za tymi oknami to było życie w najtwardszym wydaniu.
Były intrygi, romanse, nałogi, fobie i zboczenia i o wiele więcej - a to wszystko było rzucone na klatę dwudziestolatka, który znał wielki świat tylko z kina.
dean
Posty: 1379
Rejestracja: 2009-02-20, 16:29
Kontakt:

Post autor: dean »

nooooooo...
ann13

Post autor: ann13 »

mi jak mryga przed oczami, w locie ptaka, więcej jak trzy twarze, to nie mogę żadnej zapamiętać, niespecjalnie mi podeszło i tak jakoś bez jaja, najbardziej mnie zainteresował ten fragment, który potraktowałeś po macoszemu, bo miało być o tamtych

rok temu bylem w osrodku terapii uzaleznien. spedzilem tam ponad rok. tam wlasciwie wszyscy bylismy slabi. zupelnie inny klimat. tez bylem dosc slaby. tym najslabszym trzeba bylo pomagac. w sumie wszystkim. zupelnie inny swiat. ale nie o tym.

i co i co?:P)
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 24 gości