Kryminał (I,II,III)

opowiadania, nowele, biografie, etc.
publikacje uzytkownikow
robert kobryń

Kryminał (I,II,III)

Post autor: robert kobryń »

KRYMINAŁ


Rozdział I - „Detektyw John przygotowuje się do śledztwa”


Edyta szybkim krokiem zmierzała do mieszkania Rafała. Mimo lekkiego niedoczasu, a może, po części, ze względu na chęć dalszego opóźnienia momentu swojego przyjścia, który mężczyzna powinien obowiązkowo wyczekać, postanowiła zatrzymać się na chwilę i przejrzeć w witrynie sklepowej. Długie, ciemne włosy opadały swobodnie, z wyjątkiem miejsc poniżej uszu, gdzie zmysłowym łukiem omijały pokaźne, okrągłe, czerwone kolczyki. Szyję zdobiły korale w tym samym kolorze. Rozchyliła pełne, malinowe dziś usta, uśmiechając się do siebie, po to, by upewnić się po raz kolejny, że powstające dzięki temu wybrzuszenia w górnej części policzków, nadają jej twarzy szlachetnego i jednocześnie sympatycznego wyrazu. Była niewielkiego wzrostu. Założyła jedwabną, czerwoną spódniczkę, kończącą się poniżej kolan. Niechęć do odkrywania zbyt dużej połaci nóg, czyniła sylwetkę skromną. Jednak postronny męski obserwator, który podniósł wzrok na wysokość bioder i zmierzył się z widokiem pośladków, ściśle opatulonych tkaniną, musiał zadać sobie pytanie, czy kontrast między powściągliwością w zakresie długości materiału, a eksponowaniem niebywale zgrabnych okrągłości jest zamierzony, czy to raczej on, doznawszy nagłego ataku chuci, zaczyna podejrzewać niewinną kobietę o brak przyzwoitości. Niebieska bluzeczka, zakrywająca jędrny biust, idealnie współgrała z błękitem cienia do oczu i kolorem torebki.

Edyta powiedziała sobie w duchu, bez cienia wątpliwości. A jeśli ktokolwiek, usłyszawszy te słowa, gotów byłby oskarżyć ją o zarozumiałość, równie dobrze mógłby mieć pretensje do granitu, gdyby ten okazał dumę ze swej twardości. - „Żaden mężczyzna nie jest w stanie mi się oprzeć. Jeśli tylko zechcę, uwiodę go tego wieczoru.”

Ale czy rzeczywiście tego chciała? Zadawała sobie pytanie nieustannie, kontynuując drogę do przyjaciela, a może już wkrótce kochanka. Po wczorajszej rozmowie z Piotrem, który zrobił wielką scenę zazdrości, wydało się jej pewne, że to właśnie w objęciach Rafała, zakończy kilkutygodniowy taniec godowy, w którym dwaj mężczyźni rywalizowali o jej wdzięki. A chciała już podjąć ostateczną decyzję, bo dalsze trwanie w trójkącie, działało negatywnie na emocjonalną stabilność i co nie bez znaczenia, coraz głośniej o swoje prawa zaczynała dopominać się sfera jej rozbudowanych i nieco wyuzdanych potrzeb fizycznych.

Rafał czekał na przyjaciółkę. Przyglądał się sobie w lustrze. Był wysokim, przystojnym blondynem o charakterystycznym, zniewieściałym typie urody. Ubrał się jak zawsze nienagannie. Miał na sobie sweter w karo o różnych, subtelnie zmieniających się odcieniach, spod którego wystawał jasny kołnierzyk od koszuli. Jednolite, materiałowe spodnie, wraz ze święcącymi się lakierkami i zerówkami na nosie, dodawały zaplanowanej dystynkcji.

Zadzwoniła. Otworzył.

- „Ach. Przepraszam Cię za spóźnienie.” - wyrzuciła z siebie, przechodząc przez próg.
- „Nic się nie stało. To nawet lepiej. Wiem z pewnych źródeł, że przedstawienie zacznie się o dobrą godzinę później.”
- „Cudownie. Mam trochę czasu by odsapnąć. Pozwolisz?”- zapytała, kierując wzrok sugestywnie w stronę sofy. - „Jestem taka roztrzęsiona.”
- „Oczywiście. Ale co się stało?” - zapytał zaniepokojony mężczyzna.
- „Już. Opowiadam po kolei. Ale proszę. Poczęstuj mnie szklanką wody.”
- „Może coś mocniejszego?”
- „Nie, woda w zupełności wystarczy.” - odmówiła.
- „Wyobraź sobie, że wczoraj spotkałam się z Piotrem.” - kontynuowała, gdy przyjaciel wracał z kuchni, ten zaś, usłyszawszy te słowa, zastygł, a kubka, wypełnionego przed zaledwie chwilą płynem, nalanym z półtoralitrowej, plastikowej butelki, o mało nie wypuścił z rąk. - „No i strasznie się pokłóciliśmy.”

Postawił przed nią na stoliku wodę, a sam usiadł koło niej.

„Odpocznij teraz.” - zaproponował, podsuwając ramię do oparcia.
„Dziękuję.” - skorzystała z propozycji. - „Wiesz. On bywa taki, nieuprzejmy.” - dodała znacznie już spokojniej.
„Już nic ci nie grozi.” - wyszeptał delikatnie, a jego ręka zaczęła gładzić jej włosy.

Siedzieli tak w milczeniu, przytulając się do siebie. Zapach ich perfum zmieszał się, wypełnił salon i nozdrza. Edyta nie wiedziała czy robiła się bardziej ospała, czy to dłoń Rafała stawała się coraz cięższa. Jej głowa schylała się coraz niżej, opierała się teraz o jego klatkę piersiową i wszystko wskazywało na to, że ta powolna tendencja do opadania nie miała się zmienić. „Czy tak to się rozstrzygnie? Tak, niespodziewanie? - Walczyła z myślami Edyta. - A co z Piotrem?”

Ekran telewizora nagle się zmienił. Mieszkanie zastąpiła sylwetka Marcina Prokopa.
- „Drodzy telewidzowie. Jeśli chcecie, żeby Edyta Herbuś obsłużyła Rafała Mroczka, wyślijcie esemesa o treści jeden, jeśli zaś chcecie, żeby obciągnęła Piotrowi Rubikowi, wyślijcie o treści dwa. Pamiętajcie, to wy decydujecie, co będzie w następnym odcinku serii „Jak oni się bzykają”. Każdy esemes bierze udział w losowaniu nagród, ufundowanych przez „Morską bryzę”, producenta niegazowanej wody mineralnej. Przypominam jednocześnie, że już w kolejnych częściach pojawi się wasza, długo oczekiwana, ulubiona para, laureaci ostatniej edycji „Tańca z Gwiazdami”, matka małej Madzi i Marcin Pe Ambergold.”

Detektyw John wyłączył telewizor. Nie miał czasu na programy rozrywkowe. Dzisiaj miał się spotkać po raz pierwszy z tajemniczym klientem.


Rozdział II - „Detektyw John spotyka się po raz pierwszy z tajemniczym klientem”


Wyszedł z klatki starej kamienicy, w której od kilku lat wynajmował sporych rozmiarów apartament, służący jednocześnie za biuro prywatnej agencji detektywistycznej, której był nie tylko właścicielem, ale także jedynym pracownikiem. Decyzję o przeniesieniu do tej części miasta podjął, zauroczony specyficzną atmosferą miejsc, które po niegdysiejszym okresie rozwoju i prosperity, popadają w powolne zapomnienie, a przed całkowitą ruiną dzieli je zaledwie, nieubłagany upływ czasu. Na twarzach przechodniów, na których lata wcześniej musiał odbijać się wszechobecny urok kupieckiego blichtru, dziś rysowało się typowe, proletariacko – kryminalne zawzięcie, skrywające wszechogarniające strach i bezradność. John nie znał tu nikogo i cieszył się, że żaden z okolicznych mieszkańców nie dąży do zmiany tego stanu rzeczy. Nie opuszczał mieszkania po zmierzchu, bo wiedział, że ten sam człowiek, który rano jeszcze kupował przed nim ziemniaki w obskurnym, osiedlowym warzywniaku, gotów byłby, niebywale zwinnym ruchem, wbić nóż sprężynowy między trzecie, a czwarte żebro, w jakimś ciemnym zaułku, o który nie było tu trudno, gdyby John odmówił mu papierosa albo niewielkiej pożyczki na zakup alkoholu. Miał w prawdzie, zawsze przy sobie, schowanego pod płaszczem lugera, ale nie miał pewności, czy pistolet, pamiętający lata świetności, mniej więcej z tego samego okresu, co okoliczne czynszówki, nie zawiódłby akurat w najważniejszym momencie. Nigdy nie spotykał się w swoim biurze z interesantami. Jeśli nawet któryś odważyłby się na wizytę w tym sektorze miasta i odnalazł adres podany w książce telefonicznej, to w dalszym ciągu musiałby przebrnąć przez zwodniczą sieć korytarzy, półpięter i odnóg, prowadzącą do mieszkania detektywa, która upewniała go w przekonaniu, że architekt kamienicy cierpieć musiał na ciężką odmianę schizofrenii paranoidalnej, co ostatecznie uzupełniało uczucie pełnej alienacji, w jakiej tak rozkosznie pławił się główny bohater.

„To nie będzie łatwa sprawa.” - rozmyślał John, zmierzając do małej kafeterii, oddalonej o kilkanaście przecznic od miejsca zamieszkania, już w bardziej cywilizowanej dzielnicy metropolii. Męski głos, na ucho, około czterdziestki, tam właśnie wyznaczył spotkanie w trakcie wczorajszej rozmowy telefonicznej. Nie podał żadnych szczegółów dotyczących własnej osoby, czy tematu śledztwa, jednak niebywała dbałość w określeniu optymalnej dla obojga, lokalizacji pierwszej rozmowy, a także sugerowane między wersami, zachowanie najwyższej dyskrecji, podpowiadało detektywi, że zadanie, jakie zostanie mu wyznaczone, należeć będzie do tych najtrudniejszych, a więc takich, jakie lubił najbardziej.

Zatrzymał się w połowie drogi. Znad przeciwka sunęła w jego kierunku, całą szerokością jezdni i chodnika, potężna manifestacja. Chociaż określenie „sunęła” nie oddawało sposobu poruszania się pikiety. Wszyscy uczestnicy demonstracji skakali, odbijając się z dwóch nóg, jak żaby. W rękach trzymali transparenty z napisami - „Kto kroczy, ten faszysta”, „Żądamy radykalnych limitów” itp. Detektyw początkowo zdziwiony, szybko zrozumiał. Od jakiegoś czasu w mediach głośna była sprawa, proponowanego przez Komisję Europejską wprowadzenia limitu liczby kroków, przysługujących każdemu obywatelowi, w miesięcznym rozliczeniu. Jak dowiedli naukowcy, zbyt długie poruszanie się na własnych nogach, powodowało, że zmęczony człowiek oddychał coraz szybciej, a co za tym idzie, wydychał znacznie zwiększoną ilość dwutlenku węgla, powodując dalsze ocieplenie klimatu. Trwały właśnie ożywione dyskusje w podkomisjach, w których próbowano ustalić ostateczny pułap, dostępnych co miesiąc kroków. Ścierały się opinie zwolenników radykalnych rozwiązań oraz środowisk bardziej konserwatywnych. John odczekał, gdy postępowcy przeżabkują się na kilkadziesiąt metrów dalej, by nie wyjść w ich obecności na ignoranta w kwestii ratowania planety i ruszył dalej, niczym już nie niepokojony, jednak wydłużywszy kroku, chcąc sprawdzić, czy nie jest to aby dobra metoda, zapewniająca w przyszłości swobodne przemieszczanie się, bez konieczności płacenia kar za przekroczenie limitów. - „Jednak chyba kupię samochód.” - pomyślał po chwili.

Wszedł do kawiarni. Jedynym gościem był mężczyzna o potężnej budowie ciała, siedzący przy najdalszym stoliku, dodatkowo schowany w oparach dymu, wydobywających się z cygara, trzymanego w dłoni.


Rozdział III - „Detektyw przyjmuje zlecenie”


Tak było jeszcze poprzedniego dnia. W obecnej chwili detektyw leżał we własnym mieszkaniu, wyciągnięty na dywanie, pokrywającym parkiet. Ręce miał wygięte za plecy i przytrzymywane przez nieznanego mężczyznę. Zaś but drugiego osobnika przyciskał twarz do podłogi. Niezapowiedziani goście pojawili się z samego rana, tuż przed śniadaniem i zanim zdążył zaoponować, wyciągnęli go z łóżka i ułożyli w tej dość niekomfortowej pozycji.

„W co ja się wpakowałem?” - rozmyślał intensywnie. Wczorajsza rozmowa, mimo towarzyszącej aury tajemniczości, zakończyła się przyjęciem zlecenia w sprawie dość typowej, żeby nie powiedzieć, banalnej. I gdyby nie wysoka gaża, oraz obiecana pokaźna nagroda, na wypadek owocnego zakończenia śledztwa, w co John ani przez chwilę nie wątpił, nie zdecydowałby się najprawdopodobniej na rozpoczęcie poszukiwań zaginionej małżonki klienta. Analizował skromne informacje dotyczące okoliczności jej zniknięcia, uzyskane w trakcie spotkania. Po więcej danych miał udać się z wizytą do domu zleceniodawcy dziś po południu, jak ustalili, po to żeby dać detektywowi czas, na przemyślenie szczegółowych pytań, jakie będzie chciał zadać. I choć John nie uważał, że potrzebuję jakiegokolwiek czasu na skonstruowanie pytań i że upływ kilkunastu godzin wpłynie znacząco na ich treść, to przystał na takie rozwiązanie, uznając, iż pracodawca, jakim stał się jego rozmówca, nie tylko ma prawo do dysponowania czasem swojego pracownika, ale najwyraźniej gdzieś się śpieszy. Byli dobrze sytuowanym małżeństwem w średnim wieku. On prowadził przedsiębiorstwo wielobranżowe, ona zaś wspólne gospodarstwo. Trzy doby temu wyszła na zakupy i nie wróciła. - „Na pewno doszło do poważniejszej, niż zazwyczaj, sprzeczki i urażona połowica, chce zademonstrować swoje niezadowolenie, ewentualnie wybrała się ze swym kochankiem na dłuższy wypad poza miasto.”- koncypował.

Nie podjął jeszcze konkretnych działań w związku ze śledztwem. Jego styl charakteryzował się niechęcią do wykonywania raptownych ruchów, tutaj na dodatek wszelaki pośpiech nie był w żaden sposób narzucony. Ze względu na samotny tryb życia nie mógł podejrzewać, że popadł w obecne tarapaty z innych przyczyn niż praca, choć i taką opcję dokładnie przemyślał, by całkowicie odrzucić.

- „Detektyw John?”
- „Tak” - odpowiedział bełkotliwe, ze względu na fakt, że nacisk podeszwy na policzek zwiększył się, tak jakby intruz potrzebował dodatkowej energii płynącej z twarzy leżącego, poprzez własną nogę i tors do strun głosowych, by móc wyartykułować pytanie. Drugi mężczyzna, krępujący górne kończyny Johna, ukląkł kolanem na jego plecach, dzięki czemu uwolnił jedną ze swych rąk, sięgnął do tylnej kieszeni i przystawił Johnowi przed oczy legitymację.
- „Starszy aspirant Kuciak, służba politycznej poprawności.” - przedstawił się.
- „Uff, a więc to zwykła kontrola” - odsapnął w duchu detektyw. Funkcjonariusze zluzowali więzy i pomogli mu wstać.
- „Panowie, nie mam nic do ukrycia” - powiedział, wskazując szerokim gestem regały z segregatorami. - „Dokumentację agencji prowadzę od zawsze prawidłowo. Sprawdzajcie”
- „O tym to my już będziemy wyrokować” - odrzekł aspirant i obaj urzędnicy wzięli się do pracy. Zaczęli przeglądać faktury, wyciągi, sprawozdania i inne papiery, które wpadły im w łapy.

W trakcie krzątaniny nie przejmowali się Johnem, tak więc i on, siedzący teraz przy biurku, szybko o nich zapomniał i wrócił do rozmyślań na temat zadania, które mu powierzono. „Zasadniczo, może niepotrzebnie bagatelizowałem sprawę. Kto wie? Może małżonka została uprowadzona i będzie potrzebny mój udział w negocjacjach z porywaczami, albo uciekła od męża, pozbawiwszy uprzednio całego majątku?.”

- ”Kiedy miał miejsce pierwszy w Polsce akt nietolerancji?” - snop światła z latarki, która ni stąd, ni zowąd znalazła się w dłoni młodszego, jak wywnioskował detektyw, aspiranta, wycelowany został w twarz gospodarza.
- ”W 972 roku, w trakcie bitwy pod Cedynią, kiedy nazistowskie oddziały polskie, użyły jako żywych tarcz, dzieci niemieckich par homoseksualnych” - John nie dał się zaskoczyć i wyrecytował błyskawicznie. - „To było proste” - pomyślał. - „Wie o tym każde dziecko w szkole”.

Inspektor odszedł spokojnym krokiem i zapisał coś w swoim notesie.

„Z drugiej strony, jeśli sprawa, jest rzeczywiście tak pilna, to dlaczego przedsiębiorca nie nalegał, żebym rozpoczął dochodzenie niezwłocznie i dlaczego w ogóle, tak naprawdę, nie wiem nic o całej sytuacji.” - kontynuował dywagacje. - „W sumie rozmawialiśmy zaledwie kilka minut.”

- „Co Pan o tym sądzi?” - warknął aspirant Kuciak, który niepostrzeżenie obszedł go od tyłu. Rzucił na stół najnowsze wydanie gazety, otworzył, a palec wskazujący wbił w nagłówek artykułu, wlepiając wzrok w oblicze Johna. Tytuł brzmiał „Oburzenie po słowach Benedykta XVII -ego. Pierwszy transgeniczny papież sprzeciwia się stanowczo związkom partnerskim pomiędzy księżmi kościoła katolickiego.”
- „To antysemita i ksenofob.” - Detektyw dopiero po chwili wydukał z siebie. Starał się szybko znaleźć w zakamarkach pamięci sposób, w jaki w danej kwestii wypowiadają się najbardziej pierwszoplanowe, moralne autorytety. - „A kościół to najbardziej zbrodnicza organizacja w historii ludzkości” - dodał po kolejnych, trwających wieczność, ułamkach sekundy.

Wiedział doskonale, że momenty zawahania będą słono kosztować, a sama kontrola poważnie uszczupli, skromne już i tak, konto. Jednak nie brak przygotowania i wiedzy ogólnej był przyczyną opieszałości w udzieleniu odpowiedzi. Kątem oka dostrzegł w bocznej kolumnie kilka linijek tekstu i teraz kiedy jego umysł mógł już całkowicie skupić się na ich treści, przeczytał. „Zaginęła żona lokalnego potentata branży handlowo – usługowej. Trwają, zakrojone na niespotykaną dotąd skalę, poszukiwania, w których biorą udział policja, straż graniczna, pożarna oraz wszelkie, dostępne mundurowe służby. Zaangażowano najwybitniejszych detektywów i innych specjalistów.”

-„Kurwa, to jest grubsza afera” - wykrzyknął.


Rozdział IV -„ Detektyw John spotyka się po raz drugi, z nieco już mniej tajemniczym klientem.”
ann13

Post autor: ann13 »

no rajski, popłakałam się
ze śmiechu
a już dawno mi się to nie zdarzyło :p)
robert kobryń

Post autor: robert kobryń »

wybacz Aniu, że nie podjąłem dyskusji niezwłocznie, w owym czasie dojrzewała koncepcja kontynuacji opowiadania i nie chciałem się dekoncentrować.

skoro tekst rozweselił, to dobrze się stało. zaiste, taka była również intencja.
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 19 gości