smoking allowed, no tobacco

opowiadania, nowele, biografie, etc.
publikacje uzytkownikow
robert kobryń

smoking allowed, no tobacco

Post autor: robert kobryń »

Obrazek

Detektyw John wpadł w ciąg, w ciąg komunikacyjny. Mechanizm, ściślej rzecz ujmując, był siecią nieskończenie-krotnie przecinających się połączeń, umożliwiających przemieszczanie za pomocą kilku środków transportu. Chodniki, ścieżki rowerowe, ulice dla samochodów i autobusów, szyny tramwajowe oraz kanały wodne, które ukazały się po wyjściu z pokoju Izy, tworzyły nierozerwalną strukturę, na podobieństwo krwiobiegu, układu limfatycznego i nerwowego zrośniętych w jedną całość. Porwał go tłum i ulokował w jednym z korytarzy. Początkowo zdawał się nie przejmować, czy zmierza we właściwym kierunku. Rozkosz uczestnictwa w skomplikowanej, niby fraktalnej strukturze ruchu była wystarczająca, by kwestię dotarcia do punktu docelowego, przesunąć bez żalu do działu spraw nieistotnych. Gdy po jakimś czasie zorientował się, że jednak posuwa się w zaplanowaną stronę, nie odczuł satysfakcji. Uświadomił sobie, że musiało to być oczywiste od pierwszej chwili, a odmienna opcja była praktycznie niemożliwa. Stał się nic nieznaczącą cząstką, otoczoną równie nic nieznaczącymi cząstkami. Jednakowe twarze towarzyszy wędrówki zdobiły jednakowe uśmiechy, wyrażające radość z udziału w rwetesie mrowiska. John poruszał się swobodnie, lekko i z gracją, lecz to nie on decydował o obranym kursie, mimo że zgodnym z jego pierwotnym zamiarem. Nie decydował również legion jemu podobnych. Nurt wyznaczał system. Olbrzymie szczęście oblazło detektywa, jakby został poddany niebywale przyjemnej odmianie procesu Bokanowskiego.

Kiedy minęła pierwsza euforia, zaczął delektować się detalami. Gawiedź niosła go w tempie jednostajnym. Pomimo, że co rusz napotykał rowerzystów, samochody, tramwaje nigdy nie musiał zwalniać, czy przyśpieszać, a przecież mijał je na minimetry. Somatyczna podróż trwała bez zakłóceń. W pewnym momencie dostrzegł przerażenie na twarzy, nadjeżdżającej znad przeciwka cyklistki. Płynęli na kursach kolizyjnych. Detektyw zbyt zaufał systemowi, by podjąć jakikolwiek wysiłek w celu uniknięcia zderzenia. I jak się okazało, miał słuszność, rowerzystka zrobiła niewielką korektę kierownicą. Jej sylwetka wróciła do pełnego dostojeństwa, a na licach ponownie zagościł uśmiech, o tyle pełniejszy, o ile, chciała zmyć z siebie hańbę odczuwanego przed momentem strachu. Tak jakby wyrażaniem zwiększonej ilości szczęścia zrekompensować chciała sobie i innym popełnioną gafę. John rozważył, oczywiście w czysto akademickim ujęciu, ze względu na niemożność zaistnienia takiego zjawiska, konsekwencje jakie wywołałaby stłuczka. Nie był w stanie rozstrzygnąć, czy w efekcie rozjechania przez dwukołowy pojazd, nastąpiłby paraliż w całym mieście, czy raczej zmiany w okolicy byłyby niedostrzegalne, zaś w niedalekim, wielkim porcie dźwigowy omyłkowo chwyciłby w trakcie przeładunku za niewłaściwy uchwyt i spowodował upadek kontenera z wysokości. Nagle, gdy szedł grzecznie gęsiego na końcu kilkuosobowego peletoniku, zobaczył skrót, który jak wyliczył, pozwoliłby mu wysforować się na prowadzenie. Gdy już prawie witał się z gąską, drogę przecięli piesi, idący na czele pochodu. Musieli więc wydłużyć kroku, kalkulował. Żaden go nie przepuścił, a każdy spojrzał z pełną dezaprobatą, graniczącą z nienawiścią. Próba obejścia zasad nie była tam mile widziana. Wrócił na swoje miejsce i zawstydzony zwiesił nos na kwintę. Kiedy odważył się podnieść głowę, uchwycił kontakt wzrokowy z mijanym niepełnosprawnym, jadącym na wózku elektrycznym, którego nieruchoma, zdeformowana twarz przypominała postać szalonego medyka z filmów grozy klasy be. Musiało upłynąć sporo czasu zanim zdołał wymazać wszystkie okropieństwa, które stanęły mu przed oczyma. System ukarał go za próbę niesubordynacji.

Zmęczenie nakazało usiąść i napić się. Na stoliku stały dwa pucharki, a w nich dwójniak i trójniak. Dubelek zachwycał winnym aromatem oraz niesamowitym bogactwem gamy smakowej, począwszy od owoców cytrusowych, poprzez bardziej rodzime poziomki i truskawki, na wędzonych figach i śliwkach kończąc. Był przy tym bardzo, nawet jak na ciemne piwo, mocny, lecz jednocześnie wysokie procenty w żaden sposób nie utrudniały orgii kubkom smakowym, ba były wręcz niedostrzegalne, jakby utonęły w zmysłowej powodzi. Trippel był znacznie bezczelniejszy. Nie dostarczał tak wielu wrażeń językowi i podniebieniu, ani uniesień olfaktorycznych, co więcej był jeszcze bardziej wyskokowy, bezceremonialnie i amoralnie wyskokowy, zwłaszcza jak na piwo jasne. Miał spirytusowy posmak, uzyskiwany dotychczas w wyniku dodania do brzeczki cukru przed fermentacją, charakterystyczny dla produktów bardzo niskiej jakości. W sobie tylko znany sposób, ta ewidentna alkoholowość, pełniąca funkcję podobną do nuty głowy przy komponowaniu perfum, czyniła trunek szlachetnym i wybornym. Napój był oksymoronem, siermiężnie eleganckim, topornie wymyślnym. I trójniak o tym wiedział i prężył się dumnie, spoglądając z wyższością na swego młodszego kolegę. Dwójniak skromnie przyznawał rację, znał swoje miejsce w szeregu, choćby ze względu na przyjętą numerację. Sugerował jednak. „Napij się mnie.” A wtedy śmiał się złośliwie. „Hi, hi, hi, a może jestem lepszy?” Niema rywalizacja ciągnęła się do opróżnienia kielichów, a detektyw nie był w stanie rozstrzygnąć, który napitek bardziej mu zaimponował. Nie miałoby to zresztą większego sensu. Czwórniak miał tą cechę, że łączył w sobie wszystko co najlepsze w obu trunkach. Degustacja trwała dalej. Autor receptury kolejnego nektaru chmielowego, jak i każdy, kto kiedykolwiek wszedł w jej posiadanie, również wszyscy mnisi, którzy brali udział w jego produkcji, powinni zostać skazani na dożywotnie więzienie. John uzmysłowił sobie, że jeśli resztę życia spędzi w celi, otoczony niekończącymi się zbiorami beczek pełnych wzmiankowanego trunku, to nic więcej do szczęścia nie będzie mu potrzebne. Jakież negatywne konsekwencje dla gospodarki wywołać może piwo, które rodzi u konsumenta chęć oddania się błogiemu lenistwu. Smakiem i mocą było ciut życzliwsze od dwunastoletniej whisky z kolą, zmieszanych w odpowiednich proporcjach. „Trappistes Rocheffort 10” - powiedział w myślach. „T r a p p i s t e s R o c h e f f o r t 1 0” - powtórzył. „Trappistes Rochefort 10” smarowali chłopcy do kajetów, prosto z pierwszej ręki. Mimo wszystko czuł się ogromnie uradowany, że dostąpił tego zaszczytu. Ostatnio był tak zadowolony z siebie, gdy po wielu miesiącach poszukiwań, udało mu się odnaleźć sposób, jak usunąć konto z fejsa. „Przerzucę się jednak na jakiegoś zacnego, słodowego lagerka.” - skonkludował.

Spojrzał w lewo. Na ścianie wisiał obraz, przedstawiający pole pszenicy przed burzą. Zieleń, żółć i granat. Wskoczył do środka i zanurzył w strumieniu szafirków szerokolistnych. Czasem dokraulił do brzegu i wytarzał się w tulipanach jak kundel w trawie, a potem w nasturcjach i we frezjach. W tym miejscu powinien powstać oskarowy czuciofilm. Gdy podziwiał woń i kształty tysięcy, różnobarwnych hiacyntów, wyobraził sobie, jak zapracowany byłby tutaj postimpresjonista i ile krajobrazów by stworzył. Kwiaty rosły uporządkowane, nawet kaczki zdawały się wzbijać do lotu i opadać na taflę stawu według wcześniej ustalonego klucza, określonego w umowie zawartej z zarządcami ogrodu. Wrócił myślami do tej samej pory roku sprzed dwunastu miesięcy. Przebywał wtedy w lasach grądowych ostatniej na kontynencie puszczy pierwotnej. Umiejscowił malarza w rezerwacie ścisłym. Ten zapewne byłby równie szczęśliwy, próbując wydobyć charakter przestrzeni, nie tak kolorowej, a jedynie fantastycznie zielonej. Zastanawiające, jakich użyłby farb, jakich technik i odcieni. W jaki sposób zilustrowałby śpiew ptaków? Bo, że dokonałby tego, John nie miał wątpliwości. Sam nie był w stanie rozsądzić, która świątynia przyrody spodobała mu się bardziej. Doszedł do wniosku, że piękno osiągnąwszy pewien poziom, nie podlega kwalifikacji, a ewentualne przyznanie palmy pierwszeństwa jest czysto subiektywne. W dużym uproszczeniu, jeśli ktoś lepiej czuję się w ogrodach w stylu francuskim, bardziej pokocha Keukenhof, jeśli zaś w angielskim, Puszczę Białowieską.

Zapłacił rachunek i opuścił wyszynk. Skręcił w niewielką, wąziutką uliczkę, która jak głosiła nazwa, upamiętniać miała lecznicze właściwości rozmarynu. W połowie drogi dostrzegł, zawieszony na murku afisz, utrzymany w stylistyce polskiej szkoły plakatu. Prezentował lewą dłoń, trzymającą przechylony kielich, wypełniony bursztynową cieczą.
Napis brzmiał - „Obwoźna trupa świętego graala zaprasza na przedstawienie”. Podane zostały czas i miejsce. Zegarek wskazywał właściwą godzinę i datę. Alejka wychodziła na, otoczony zwartą zabudową, placyk. Na środku stał namiot, a przed nim wił się sznureczek po bilety. Detektyw ustawił się w rządku. Gdy nadeszła jego kolej, przywitała się z nim pyzata, uśmiechnięta kasjerka o kasztanowych włosach.
- „Heljoł” - zrobiła ruch otwartą ręką, zataczając kółko, jakby ścierała niewidoczną plamę z nieistniejącej szyby.
- „Poproszę jednego tyketa.” - odrzekł.

Wydała kwitek, a na miejscu gdzie stała, ustawiła tabliczkę z informacją „wysprzedane”. Gestem zaprosiła Johna do środka namiotu, a po tym jak weszli, zasunęła tropik na zamek błyskawiczny. W niewielkiej przestrzeni znajdowały się już cztery osoby.
- „Drodzy państwo.” - rozpoczęła pulchna nastolatka. - „Zebraliście się, żeby zobaczyć spektakl. Zanim jednak zaczniemy, muszę was poinstruować, jak powinniście się zachowywać, żeby mistrz mógł swobodnie przystąpić do prezentacji. W pierwszej kolejności musicie wszyscy ubrać te stroje.” - Podała widzom pięć czarnych, ortalionowych płaszczy oraz masek Guya Fawkesa.

Skrupulatnie wypełniali polecenie. - „Załóżcie kaptury.” - zażądała.

Gdy poczuła się usatysfakcjonowana sposobem realizacji swych dyspozycji, kontynuowała.
- ”W trakcie widowiska zabronione są wszelkie dyskusje, w szczególności niedopuszczalne jest bezpośrednie zwracanie się do mistrza, czy jakakolwiek inna próba nawiązania z nim rozmowy. Zakazane jest dotykanie mistrza, czy nawet zbliżanie się do niego na odległość mniejszą niż trzy metry. Najlepiej po prostu jeśli będziecie siedzieć na miejscach, a wstaniecie dopiero po opuszczeniu sceny przez mistrza. Nie zdejmujcie strojów ani masek. Nie starajcie się nawiązać z nim kontaktu wzrokowego. W przypadku jeśli ktoś nie jest w stanie podporządkować się tym regułom, proszę o bilet. Zostaną mu zwrócone pieniądze. Zrozumiano?”
- „Tak, tak.” - z pewnym ociąganiem wszyscy zgodzili się na określone warunki.

Rozsunęła suwak, ukryty w innym fragmencie płótna, tworząc niskie, półokrągłe wejście, nad którym pojawił się napis. - „Gdy miałem cztery lata, chciałem zostać strażakiem, w wieku lat ośmiu chciałem być Napoleonem. Później moje ambicje urosły. Teraz jestem Marcinem Rajskim i nikim innym.”

Weszli do pomieszczenia, które musiało stanowić centrum namiotu, o czym świadczył kształt poszycia oraz znajdujący się na środku maszt. Po jednej jego stronie ustawiono w rzędzie pięć taboretów, po drugiej prostokątne podwyższenie, na którego szczycie stało biurko i krzesło. Na biurku leżał zeszyt. Miejsce obok zajmowała tykwa z ilustracją, repliką plakatu powstańczego „Do broni w szeregach A.K.” oraz logiem Muzeum Powstania Warszawskiego i wystającą bombillą.

Asystentka w milczeniu obserwowała, jak piątka szczęśliwców, którym udało się nabyć bilet, rozsiadła się po stołkach. Spojrzeniem dała do zrozumienia, że dalszy harmider opóźnia niepotrzebnie rozpoczęcie występu. Odczekała, do momentu kiedy nastała cisza i skupienie. Przeszła za podest i opuściła salkę w kolejnym, uczynionym przez siebie otwarciu. Po dłuższej chwili pojawił się mistrz w trampkach z nubuku, bawełnianych, kremowych spodniach i koszuli w rubinowo, miętowo, lazurową kratę. Usiadł. Otworzył zeszyt i zaczął czytać.
- „Edyta szybkim krokiem zmierzała do mieszkania Rafała...”

Odczyt trwał kilka godzin i nie napotkał żadnych zakłóceń. Mistrz robił krótkie przerwy pomiędzy rozdziałami, żeby zwilżyć usta. Bileterka przychodziła i zaparzała yerbę, dolewając wrzątku z przezroczystego dzbana. Gdy skończył, siedział chwilę nieruchomo. Nagle wyciągnął lewą rękę, a palec wskazujący wycelował w Johna.
- „Ty, zostań. Pozostali won.”

Detektywa sparaliżowało wyróżnienie. Reszta uszanowała wolę mistrza.

Pisarz zapytał, nie zmieniając pozycji. - „Co zobaczyłeś wczoraj na widelcu?”
- „Hmm..” - wróciła mu pewność siebie. - „ Na starter zamówiłem mule, potem zjadłem zupę serową, a na główne, antrykot po baskijsku z takowej właśnie krówki.” - oblizał wargi na wspomnienie wyżerki.
- „Co zobaczyłeś wczoraj na widelcu?” - powtórzył wyraźnie poirytowany artysta, a jego ręka zaczęła dygotać.

John zbity z tropu, usilnie starał się przypomnieć sobie coś istotnego, co zdarzyło się podczas któregoś z posiłków.
- „Widziałem ślimaka, który pełzł po widelcu, powoli, nieśpiesznie. Wlókł muszlę w górę zębiska.”
- „Jaki obraz przykuł twoją uwagę najdłużej?” - drżączka ustała.
- „Słoneczniki.”
- „Muszla i słoneczniki.” - podsumował mistrz, wpatrzony w sylwetkę detektywa. W związku z faktem, że ostatnie słowa nie wzbudziły reakcji u rozmówcy, a jego twarz, dostrzegalna przez geniusza nawet przez maskę, pełna była głupawego wyrazu, kończyna ponownie wpadła w dygotanie, tym intensywniejsze, im więcej czasu minęło od ich wypowiedzenia.

Niespodziewanie detektyw rzucił się w stronę Rajskiego. Upadł przed nim na kolana, chwycił za dłoń, zaczął całować i rozpłakał się. Zrozumiał podsunięte rozwiązanie zagadki.
- „Dziękuję, dziękuję.” - szlochał.
Mistrz zniesmaczony, cofnął obślinioną rękę. Wstał i wyszedł, zostawiając Johna zalanego łzami.

Ten wziął się po chwili w garść, opuścił namiot i poczuł, że zgłodniał. Postanowił sprawdzić, gdzie można dobrze zjeść.

PRZEWODNIK KULINARNY

Za cel pierwszej kulinarnej podróży obraliśmy Wrocław. Niestety gruzińska restauracja zawiodła nasze oczekiwania, co gorsza wywołała wrażenie, że winny nie był kucharz, czy właściciel lokalu, a ubogość kaukaskiej kuchni. Na szczęście po drodze zdarzyły się rzeczy godniejsze uwagi. W Kruszwicy oberża przy Mysiej Wieża przenosi w czasy, kiedy Polską nie rządził jeszcze Władymir Putin, a Konstantyn Czernienko, tak pod względem wystroju wnętrz, jak i obsługi. Osobom w naszym wieku przywodziła na myśl dzieciństwo i wczasy pod tak zwaną gruszą, współsponsorowane przez fundusze zakładowe. Atmosfera, którą w ograniczonym stopniu napotkać można i odczuć również w warsach, nakazuje spożywanie posiłków przy akompaniamencie kieliszka wódki. Jajecznica była właśnie taka, jaka być powinna. W Poznaniu obok konsumpcji obowiązkowych pyr z gzikiem, warto było odwiedzić Brovarię, jeden z zaledwie kilku w kraju browarów restauracyjnych, serwujących dania wykwintne, tak i podane, nawet jeśli jakością nie dorównywały wytworności. Wart zainteresowania był gościniec w Rogalinie. Najistotniejszym wydarzeniem była jednak wizyta w Jarocinie, a ściślej rzecz biorąc w kafeterii Pinacolada Rest-Cafe. To miejsce, a raczej tortilla z tuńczykiem, która była swobodną wariacją na temat meksykańskiego jedzenia, zmusza człowieka do podjęcia rozważań filozoficznej natury. „Życie jest jak pudełko czekoladek.” Czy coś w ten deseń. Zdałem sobie sprawę, że żeby naprawdę dobrze zjeść, trzeba mieć szczęście. Skąd miałem przypuszczać, że w tym brzydkim mieście natrafię na coś tak fenomenalnego? Zastanawiam się, czy gdybym teraz tam pojechał i zamówił ponownie to danie, smakowało by tak, jak za pierwszym razem. Może była to kwestia dyspozycji dnia, kucharza lub mojej? Może decydujące znaczenie miały wypite Jack Daniel's z kolą i Latte? Tego nie wiem. Wiem jednak, że pamięć o tym miejscu pozostanie na zawsze w mym żołądku.

Gwoździem programu kolejnej gastrycznej peregrynacji była Knajpa u Fryzjera w Kazimierzu Dolnym, specjalizująca się w kuchni żydowskiej. Żeby dokonać właściwego wyboru wystarczyło zamknąć oczy i wycelować palcem w kartę, albo powiedzieć kelnerowi, żeby przyniósł cokolwiek. Nie miało to większego znaczenia, bo wszystko było niebotycznie fantastyczne. Za napitek posłużył grzany miód i wino z obowiązkowym plastrem pomarańczy, podane w kamionce. Nie można było również nie przecenić gospody w Bramie Ostrołęckiej w Modlinie, w której, jak się okazało w wyniku wielokrotnie podejmowanych powtórzeń, zjadłem najlepszy w życiu tatar. Wspomnieć wypada zaskoczenie wywołane pierwszy raz spożywanymi, podsmażanymi kopytkami w Nałęczowie oraz luwakiem w Lublinie.

Niestety żubr, tak w formie pieczeni, jak i piwa sprawił olbrzymi zawód. Pocieszenie przyniosły golonki w Białymstoku i austerii gdzieś niedaleko Stębarka, każda z oryginalnie podwędzaną lub podpieczoną skórką. Warto było skosztować tradycyjnej kuchni tatarskiej w Kruszynianiach.

Na Kazimierzu wypadało przejść się do którejś z tamtejszych oberży. W prawdzie epitet „żydowski” w nazwie nie gwarantował, że danie rzeczywiście należeć będzie do tej właśnie kuchni, to dawał pewność wysokiej jakości. Pół kaczki i pół gęsi w owocach sprawiły, że poczułem się wzniośle. Zacnie nakarmili pod zamkiem w Bobolicach. Hańbą byłoby nie odwiedzić Benedyktynów z Tyńca. Najlepszy bogracz i gorąca czekolada trafiły się w Częstochowie.

Z oczywistych względów najbardziej obeznany jestem w trójmiejskiej i pomorskiej gastronomi. Godną polecenia jest restauracja japońska w Orłowie. Myślę, że każdy zachorował, choruje, albo będzie chorować na sushi. Jak odkryłem, tajemnica polega na tym, ze nigdy nie można najeść się do syta. Rozwiązaniem jest zakup wszystkich odpowiednich produktów i zrobienie specjału we własnym zakresie w takich ilościach, by po posiłku nie móc się ruszać przez kilkanaście godzin. Skutecznie zniechęca to do dalszego trwonienia majątku na surową rybę w ryżu. Tajska jadłodajnia w Sopocie dostarcza wielu miłych wrażeń, nawet jeśli mają dziwną manierę taplania wszystkiego w mleczku kokosowym. Hinduska kuchnia jest jedną z bardziej niedocenianych na świecie. Nie zdarzyło mi się narzekać na dzieła kucharzy z Indii. Równie smaczne, choć bardziej trywialne są karczmy włoskie, hiszpańskie, francuskie i meksykańskie. Grzechem nie byłoby wpaść do rosyjskiej restauracji na Długiej, czy na wołowinę Kebo do Sheratona. Ostatnim krzykiem mody są zaś steki i hamburgery rodem z Ameryki Północnej. Fit burger z Classic Restaurant przy Parku Oliwskim okazał się być balsamem na mój zblazowany układ pokarmowy. Pieczywo na zakwasie orkiszowym idealnie współgra z marcheweczkami na gorąco w kształcie frytek. Rybę jemy na Helu, przysmaki kaszubskie w Chmielnie i Kościerzynie. Piwo pijemy ciemne w gdańskiej Brovarni, a najchętniej w minibrowarze w Szymbarku.

Oczywiście sztuka polega na właściwym wyborze. Nie jest to rzeczą prostą, choć praktyka czyni mistrza. Wypada być kulturalnym, nigdy nie wiadomo, czy prawdą nie są mrożące krew w żyłach opowieści o złośliwych zachowaniach kelnerów na zapleczu. Z doświadczenia wiem, że jakość potraw skutecznie zawyża niezobowiązująca rozmowa, prowadzona w obecności obsługi.
- „Napisałaś już ten artykuł?”
- „Jaki?”
- „No ten, do redakcji. Mieliśmy przesłać go do wczoraj. Co nam jeszcze zostało? Chińska, węgierska. Co jeszcze?”
- „Hmm ..”
- „Nie jestem już chyba w stanie nic w siebie zmieścić. Co mają na drugie?”
- „Niech spojrzę.”

Detektyw zamknął poradnik. Postanowił przejść na dietę.

Kanały stały się płytsze, budynki niższe, uliczki węższe, zaś całość równie, jeśli nie bardziej, oszałamiająca. Ciemnofioletowy parasol pasował do kobaltu na fajansach. Podziw wzbudziły precyzja i odwaga z jaką autochtoni parkowali auta równolegle do pionowych brzegów cieków wodnych. John poszedł do kościoła. Była to pierwsza świątynia, w której się znalazł, gdzie za niewielką opłatą można było skorzystać z ubikacji. Krzyż, pierwotny symbol przybytku był zabroniony, prawdopodobnie ze względu na niechęć do urażenia przedstawicieli innych religii. System nie lubi religii, szczególnie chrześcijańskiej. Ta dostarcza alternatywny zespół wartości, który utrudnia warunkowanie jednostek.

Usiadł przy stoliku nad kanałem. Po drugiej stronie dumnie prezentowały się, oddzielone od wody wąskim chodnikiem, renesansowe kamieniczki. Jedna zasługiwała na szczególną uwagę. Nie pasowała do pozostałych, utrzymana w stylu kolonialnym, jakby przeniesiona z amerykańskiego Savannah. Para kaczek krzyżówek, samiec i samiczka, wzleciała na murek i przyglądała się detektywowi. John rzucił kawałki czekoladowego ciasta, co przyjęły z dużym zadowoleniem, domagając się kolejnych kęsów. Przysnął.

Gdy się obudził, ptaków nie było. Kawa ostygła a talerzyk ze słodkościami opustoszał. Przed nim siedziała kobieta. Nosiła na sobie delikatną, białą sukienkę na ramiączkach z falbanami u dołu. Stopy zdobiły jasne pantofle, każdy udekorowany pelargonią. Twarz miała prześliczną, po części skrytą pod dużymi okularami przeciwsłonecznymi. Szatynowe włosy upiększały blond pasemka. Niewiasta czekała najprawdopodobniej na moment przebudzenia się mężczyzny. Wstała, podeszła do niego i wyciągnęła dłoń.
- „Proszę ze mną.”
- „Gdzie mnie pani zabiera?” - zapytał.
- „W miejsce, które jeśli raz tylko się odwiedzi, będzie trzeba wracać ciągle. Żadna siła nie będzie w stanie pana powstrzymać.” - odpowiedziała.
- „To jest niemożliwe. Nie ma takiego miejsca. Nie ma sensu wracać, skoro jest jeszcze tyle zakamarków do odkrycia.”
- „Haha.” - zaśmiała się, jakby była babcią i usłyszała z ust wnusia piramidalną niedorzeczność, przytarganą z piaskownicy.

Wstał i poszli razem, trzymając się za ręce. Zeszli po kamiennych schodkach na niewielką platformę, do której przymocowano drewnianą łódkę o błękitnych burtach. Na tylnej ławce stał wiklinowy koszyk, na którym, pod rączką, przeciągnięty był akrylowy koc w panterkę.
- „Proszę usiąść po środku i wiosłować. Ja będę sterować” - zaordynowała. Sama zaś spoczęła obok koszyka.

Detektyw wykonał polecenie. Zrobił to jednak tylko ze względu na chęć dotarcia do celu i tylko żeby udowodnić kobiecie, że żadne miejsce nie jest w stanie obudzić w nim potrzebę powrotu. Praca fizyczna wywoływała u niego wstręt, jakżeby inaczej, fizyczny. Sama myśl o wysiłku powodowała drgawki. Tą wrodzoną niedogodność rekompensował tym, że uważał się z kolei za mistrza odpoczynku. Dulki zaczęły pracować.
- „Daleko?”
- „Blisko, bliżej niż się panu wydaje.”

W powietrzu mieszał się zapach dwóch gatunków dojrzewających serów podpuszczkowych. Płynęli bez przeszkód. Mosty, tak te mniejsze dla przechodniów, jak i większe dla aut były zwiedzone, nie utrudniając żeglugi.
- „Musi pan jednak wiedzieć, że niebezpieczeństwo, lub też, precyzując, unikatowość tego miejsca, wiąże się nie tylko z koniecznością stałego powrotu w wyniku czaru, jaki rozsiewa. Samo to miejsce chcieć będzie ponawianych wizyt i zrobi wszystko, żeby dać zadość temu pragnieniu.” - nimfa musiała dokładnie wyczuwać wątpliwości wioślarza. Wypowiedziane słowa odniosły skutek. John miał wrażenie, że obok niego płynie ekipa z Cambridge, on zaś broni honoru Oxfordu, albo na odwrót.
- „Niech pan tak nie forsuje. Niech pan pozwoli, że troszkę mu pomogę.” - subtelnie szydziła kusicielka. Jej dłoń skierowała się w kierunku wiosła, lecz pomoc ograniczyła się do intensywnego muskania dulki.

Kolory budynków stały się jakby bardziej przewidywalne. Szalona błyskotliwość Van Gogha ustąpiła rutynie Van Eycków i Van Dycków. Wreszcie dopłynęli do zalesionego ostrowu. Wyszli na brzeg i ruszyli drogą, wybraną przez płeć nadobną. Alejkę wyznaczały dwa rzędy kwitnących magnolii. Skręcili. Teraz leśną ścieżynę określały wiśnie piłkowane, a po następnym zmianie kierunku, bzy, w widmie barw niezmiennym od pokoleń. Doszli do polany. W wysokiej trawie z rzadka przebijały się kurkumy i lewkonie. Kobieta zatrzymała się, wyciągnęła koc i rozłożyła na łące. Położyła się na nim, na brzuchu, nie zwracając uwagi na towarzysza. Ten zajrzał do koszyka.
- „A gdzie jest piwo? Co to za piknik, skoro nie ma piwa?”

Inicjatorka schadzki zdała się nie słyszeć prostackich utyskiwań detektywa. Podniosła się. Zrzuciła z siebie leciuśkie wdzianko i wróciła do poprzedniej pozycji, odziana zaledwie w dwuczęściowy strój kąpielowy. John, nie uzyskawszy satysfakcjonującej, zasadniczo żadnej, odpowiedzi, położył się obok. Leżeli tak przez dłuższą chwilę. Mężczyzna przypatrywał się kobiecie. Ta patrzyła przed siebie. Detektyw spojrzał w tym samym kierunku. Nie był jednak w stanie uchwycić wzrokiem czegokolwiek, co mogłoby zafrapować go w stopniu, usprawiedliwiającym całkowity brak zainteresowania, jakim obdarzyła go nieznajoma. „Chyba się obraziła.” - pomyślał.

Podniósł się na łokciu, znudzony milczeniem i bezczynnością. Uświadomił sobie, że to co wziął początkowo za bikini, było w rzeczywistości koronkową bielizną. Jej piersi były zasłonięte, przyciśnięte do podłoża, pośladki zaś wyeksponowane w ten szczególny sposób, gdzie mniejsza, dolna część była odkryta, niby to przypadkiem. W tym momencie gotów był wyznaczyć wzór matematyczny, mający na celu określenie optymalnej, dostrzegalnej dla oka powierzchni, dla wszystkich wzrokowców, estetów. Przejął się jednak nadto uchybieniem, jakiego się dopuścił swoim prymitywnym narzekaniem na brak alkoholu. Pocałował ją w ramię. Nie zareagowała.

Uniósł się lekko. Prawą dłoń umiejscowił koło dalszego boku ciała kobiety. Ssał szyję i kark. Zszedł niżej. Zębami zluzował wiązanie staniku. Pieścił ustami jej plecy. Przerywał co chwilę, po to by dać upust emocjom werbalnie.
- „Jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie.”
- „Kocham cię, kwiatuszku.”
- „Tylko twoje, idealne ciało dostarczyć może pełnię rozkoszy.”

Jęknęła.

Zafascynował się wgłębieniem lędźwiowym. Zsunął majtki na wysokość kolan. Wysunęła pupcię stanowczo do góry. Głaskał i gniótł, lizał i podgryzywał jej pośladki. Wzmogły się pojękiwania. Naglę podniósł głowę i lewą dłonią wymierzył sowitego klapsa. Westchnęła głęboko. Obserwował powstający rumieniec oraz gibkość rozchodzących się fal na lustrze szyneczki. Potem ...

Obudził się tym razem naprawdę. Poszedł dalej. Quasi barokowa architektura, osiągnięta dzięki kongijskiej kości słoniowej, przytłaczała monumentalnym wapieniem. I tylko słodka brugijska czekolada dorównać mogła marihuanie. Pieniądze skończyły się, a wraz z nimi skróceniu o jeden dzień uległa cała eskapada.

Detektyw John dotarł, zapukał do drzwi od pokoju pani Zuzanny.
ann13

Post autor: ann13 »

no wiesz co rajski, ty to jesteś jednak świnia :P)
mówiłeś mi, że tak ci śniłam

Doszli do polany. W wysokiej trawie z rzadka przebijały się kurkumy i lewkonie. Kobieta zatrzymała się, wyciągnęła koc i rozłożyła na łące. Położyła się na nim, na brzuchu, nie zwracając uwagi na towarzysza. Ten zajrzał do koszyka.
- „A gdzie jest piwo? Co to za piknik, skoro nie ma piwa?”
Uniósł się lekko. Prawą dłoń umiejscowił koło dalszego boku ciała kobiety. Ssał szyję i kark. Zszedł niżej. Zębami zluzował wiązanie staniku. Pieścił ustami jej plecy. Przerywał co chwilę, po to by dać upust emocjom werbalnie.
- „Jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie.”
- „Kocham cię, kwiatuszku.”
- „Tylko twoje, idealne ciało dostarczyć może pełnię rozkoszy.”
Wysunęła pupcię stanowczo do góry. Głaskał i gniótł, lizał i podgryzywał jej pośladki. Wzmogły się pojękiwania. Naglę podniósł głowę i lewą dłonią wymierzył sowitego klapsa.

(nie wiem gdzie umknął hiacyncik, być może nie doczytałam, albo już uwiądł, od nadmiaru rozkoszy;)

a zrobiłeś sobie tylko próbę generalną uścisków inicjatorki z detektywem, kiedy ja się napaliłam



























fajką pokoju :P
robert kobryń

Post autor: robert kobryń »

to są pomówienia, żadna kobieta mi się nie śni i w ogóle z Tobą nie rozmawiałem :)
ann13

Post autor: ann13 »

hehe, rajski, w sodomii i gomorze mogę się domyślać, że tylko faceci w stringach, ale mam dowody i odciski na infantylnym piśmie













bezduszności adresatki
której się dostało rykoszetem, za oziębłość i chłód w podejściu, do urojeń ;)
robert kobryń

Post autor: robert kobryń »

a tak, przypominam sobie teraz,
podziękowałem Tobie za wsparcie na innym portalu tematycznym
;-)
ann13

Post autor: ann13 »

no nie bój się, przecież bym ich nie wywlokła, z krótkiego rękawa (też i tak ten twój sen odczytałam, jako formę podziękowania:P), przyszłam pożartować

z technikaliów, po co ci te cudzysłowia przy dialogach?
no i mam zastrzeżenia do pupciowych momentów z ukochanym kwiatuszkiem, mi nawet powieka nie drgnęła przy klapsiku niedojrzałym


















do ruchania :P
robert kobryń

Post autor: robert kobryń »

cudzysłowy są chyba OK (jeśli ktoś wypowiada zdanie, które jest w środku jakiegoś tekstu, wtedy są wręcz nieodzowne)
co zaś się tyczy Twoich wątpliwości, no cóż, nie każda miała to szczęście, by poznać prawdziwego rębajłę

:roll:
nuel
Posty: 790
Rejestracja: 2013-02-06, 23:35
Kontakt:

Post autor: nuel »

fajny ten twój ciąg
komunikacyjny :-)

prawdziwy wirtualny miód na moje kubki smakowe (i nie tylko)
...może z wyjątkiem obślinionej ręki...

generalnie
przerażają mnie wszelkie ciągi
komunikacyjne w szczególności
ale tak to napisałeś rajski, że już podjęłam decyzję

























ruszam w miasto ;-)

dać się porwać nurtowi, który poniesie mnie jakby od niechcenia- zupełnie jak twojego detektywa
trasą
gdzie wszystko TAK WŁAŚNIE
jak powinno płynie-bez pośpiechu najmniejszego, w kierunku obieranym za niego...niezależnie od niego
a jednak
ze wszech miar- właściwym

po przeczytaniu, nie mam najmniejszych wątpliwości, że tak to właśnie działa












w ciągu













wizualizacji

...jak się miało szczęście nabyć bilet na przedstawienie i można złamać zasady wygarniając mistrzowi

...że jest na świ...
- bo znowu urwał w takim momencie, że niech go! ;-)
nuel
ann13

Post autor: ann13 »

masz tu i nie pstrzyj więcej cudzysłowem, tam gdzie jest zbędny

http://www.ekorekta24.pl/proza/130-inte ... ac-dialogi
http://piorem-feniksa.blog.onet.pl/2010 ... low-kilka/

jeśli chodzi o rębajłę, to nie wiem, nigdy nie miałam do czynienia









z klucznikiem
robert kobryń

Post autor: robert kobryń »

tak jest, psze pani
czego mnie pani jeszcze nauczy?

:oops:
ann13

Post autor: ann13 »

już nietzschego, bo by ci się w głowie przekręcało, koniec audiencji














majtki na dupę :P
roxy.mjuzik

Post autor: roxy.mjuzik »

Nic w tym tekście
jeno seks






















































































































































i ruchanie
Awatar użytkownika
fobiak
Posty: 15409
Rejestracja: 2006-08-12, 07:01
Has thanked: 12 times
Kontakt:

Post autor: fobiak »

dobrze, ze znasz ta roznice
i wiesz, ze ruchanie jest za darmo
a za seks trzeba zaplacic

[ Dodano: 2013-05-30, 10:32 ]
i jest bez buziaczkow
dajcie zyc grabarzom
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 9 gości