Proza, w której żyją motyle

opowiadania, nowele, biografie, etc.
publikacje uzytkownikow
Elutka2
Posty: 16
Rejestracja: 2024-09-28, 18:13
Kontakt:

Proza, w której żyją motyle

Post autor: Elutka2 »

W tej prozie przemycę wiersz? Piękny jak dłonie mojej matki, która gaśnie. Układa je na piersiach; coraz zachłanniej chwyta oddech. Kiedyś jej dłonie haftowały kwiatowe motywy - do dzisiaj, wykrochmalone, barwią kawowe stoliki. W tej prozie mówię o genach i gestach we mnie, w mojej siostrze. Wiodą do ojca, który śmiechem odczyniał gaśnięcie:

- Panie Eugeniuszu, niech pan spojrzy na mnie. - błagał lekarz.

- Nie gustuję w mężczyznach, doktorze. - Wyrywał cewnik i cichł.


Geny ojca, to długie rozmowy z nieznajomymi na przystankach, to śmiech w puentach dowcipów, kiedy boli. Metoda znieczulania struktur nerwowych, kiedy żebrowa rwa skraca oddech, a śmiech sprawia, że zbiera się dowody na istnienie życia, pojemniejszego od klatki… na tej planecie pełnej genów i niepowtarzalności.


Usta matki układają się w słowa bez dźwięków. Czytamy z ruchu warg, że “ładna sukienka”. W motyle (passe w poezji), w kolorach, które wciąż kocha - żółcienie wypełnione słońcem; czerwień, jak tętnicza krew, tłocząca tlen w zakamarki prywatnego kosmosu.


Packą zabijam muchy - siadają na dłoniach matki, lgną do ciepła.


Siostra pokazuje zdjęcia na smartfonie. Matka poznaje prawnuczkę - świadectwo przedłużenia gatunku człowieka śmiertelnego, zdumionego, że kiedyś… I trzeba to oswoić, najlepiej żartem, że ziemi nie wolno przeludnić, bo nie udźwignie takiego balastu.

Albo: - Dlaczego nie ja? Ktoś inny?


Łyżeczką dozujemy zblendowany niedzielny rosół z makaronem:

- Chcę chleba. - piszą bezgłośnie wargi. I co z tym zrobić…? Mogę jedynie zagadać ten kęs w prozie, w której nie wiem jak przemycić wiersz. Może o jej kruczoczarnym warkoczu, długim i grubym, tym ze zdjęcia. Matka matki płakała, kiedy opadł na posadzkę w zakładzie fryzjerskim.

Poprawiam grzywkę - jej i moją.


Mam w genach włosy ojca - nie chcą siwieć, zbierają pojedyncze sreberka i są odporne na zęby grzebieni i czasu. Niepokorne, krnąbrne.

Pogłaskałam ojca po włosach, kiedy seledynowy parawan odgrodził go od świata. Ależ gorące miał czoło! Aż trudno uwierzyć!



Warkocz mojej matki
Siwizna mojej matki
Dłonie młodsze od niej
I chleb którego nie przełknie
Chleb który przegadam
Zaśmieję żartami ojca
Pogłaszczę włosy
Przygładzę sukienkę
W kolorach które matka
Tak kocha



Podobno umrę “w biegu”, wyprzedzając strach i chleb nie do przełknięcia.


Ciągnę siostrę za łokieć - Chodź, ty z włosami matki; ty, która ukrywasz przed nią, że omijasz rozpędzoną ciężarówkę, która właśnie rozjechała twoje trzydzieści cztery lata bycia żoną. Powiozła “kochanego zięcia” w ramiona obcej kobiety - z genami innej matki, innego ojca.


- Chodź ze mną; nie spacerem; potrafię tylko biegiem, obcasami o chodnik zagłuszać…


Wiem, przegadałam tę prozę; na śmierć zagadałam
przyczajoną, niezłomną jak wola trwania, śmierć.





___________'_______
* Wrzesień 2018
Nie ma rymu bez dymu.
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość