Absurdalny Dramat Znikad

opowiadania, nowele, biografie, etc.
publikacje uzytkownikow
limes

Absurdalny Dramat Znikad

Post autor: limes »

ABSURDALNY DRAMAT ZNIKÂ?D, ROZGRYWAJÂ?CY SI?Š W NIGDZIE

Bohaterowie:
Wesoły Chińczyk z Metrowymi Warkoczami;
Staruszka o Wyłupiastych Oczach;
Marsjanin Jedzący (Ziemskiego) Marsa;
Kotek Miauczący na Widok Staruszki;
Właściciel Brudnej Restauracji;
Dziewczynka o Piskliwym Głosiku;
Milicjant Przeniesiony Prosto z PRL-u;
Wiecznie Radosny Piesek;
Â?ółtko Jaja Kurzego;

Akt I
Wesołe rozpoczęcie banalnego Sylwestra

Scena I
Sylwestrowa, kiczowato banalna dekoracja w Brudnej Restauracji. Kotek siedzi na stole i próbuje chłeptać mleko. Przeszkadza mu w tym nieustannie i bez przerwy i znowu i znowu i znowu śpiewająca Dziewczynka o Piskliwym Głosiku. Milicjant Przeniesiony Prosto z PRL-u żongluje krzyżami zabranymi wcześniej kilku księżom. Wesoły Chińczyk zaplata swoje warkocze.

Dziewczynka: la la la la la la la la la la, hej siup!

Kotek Miauczący na Widok Staruszki próbuje schować głowę do miski z mlekiem, żeby nie słyszeć śpiewu, ale mleka jest niestety za mało.
Wesoły Chińczyk rozczesuje swoje włosięta i zaplata je skrupulatnie i z niegodnym naśladowania namaszczeniem w metrowe warkocze. Nabiera na szczotkę czarnej pasty do butów i wciera ją we włosy.

Milicjant Przeniesiony Prosto z PRL-u: I jak tam szanowny- za przeproszeniem- obywatelu pasta? Ostatnie opakowanie spod lady od pani Mani dostałem. Za dwa krzyże biskupie, które żeśmy ostatnio- z kumplami po fachu rzecz jasna- dwóm takim typkom na przesłuchaniu zarekwirowali.

Wesoły Chińczyk: Bardzo Wam dziękuję obywatelu Milicjancie za tę pastę, ale zawsze żem myślał żeście ateista, a wy krzyżami handlujecie?

Milicjant: Co robić? Takie to pieskie czasy (wzdycha ciężko ku niebu z myślą: gdzieżeś jest Leninie?). Wszystkiej roboty trza się chwytać. A ci dwaj z krzyżami to krzyczeli, że hej! A jak to ducha nieczystego ze mnie wypędzali, ale nie dałem (uśmiecha się grymaśnie). Ja gospodarz, nie oni, to co oni mojego gościa chcą wypędzać?! Jeszcze pałą zdzieliłem jednego i drugiego, bez cackania się, porządnie, tak że aż im w krzyżach coś chrupło.

Wesoły Chińczyk: Dobrze żeście zrobili towarzyszu, ale dlaczego żeście im wody poświęcić nie kazali? Ostatnio Józek z rzeźni (tu wzdryga się na myśl o Józku) za wiadro święconej wody kilo salcesonu dawał. A za kropidło to jeszcze pół litra na popicie dorzucał.

Milicjant wyrywa sobie w widowiskowy sposób włosy z głowy (Chińczyk krzywi się zdegustowany takim brakiem szacunku dla Włosiąt). Krzyże żonglerskie (dotąd śmigające w powietrzu dzięki wielkiemu kunsztowi obrońcy ludu) spadają na podłogę. Milicjant blednie.

Milicjant: Czego żeście mi towarzyszu wcześniej tego nie powiedzieli? Oni teraz długo jeszcze żadnej wody nie poświęcą (tu jego głos dramatycznie się załamuje, przechodzi w falset). Palce im dla picu powyłamywać kazałem. Cholera, skądżem miał wiedzieć, że te egzorcyzmujące dziady takie w interesach państwowych przydatne...

Dziewczynka: Lalalala lalla lalallaa Tralllalallaalla tralalalalalala.

Wesoły Chińczyk podchodzi do niej i zatyka jej usta pastą do butów. Dziewczynka najpierw się dziwi, po chwili jednak zjada pastę (oblizuje się jak wampir).

Milicjant: Panie, co to za stworzenie, które żre pastę do butów? Cóż pan tu za monstrum hodujesz (to konsternacja sprawiła, że Milicjant przeszedł na "pan"- gwoli wyjaśnienia).

Wesoły Chińczyk: Trochę zrozumienia, kolego. Dziewczynka to też człowiek, coś jeść musi, a że całe jedzenie na kota mi idzie, to karmię ją czym popadnie. A pasta widać dobra, bo przynajmniej kolorem czekoladę przypomina (Dziewczynka oblizuje się znacząco, co można chyba uznać za potwierdzenie dobrej jakości pasty).

Milicjant: A, to rzeczywiście wszystko tłumaczy. Może i mojego chłopaka (czytaj: syna) spróbuję takiej elastyczności pokarmowej nauczyć. Ciągle mnie zrzęda męczy, żebym mu chleba kupił, a przecież mi ledwo na żytnią starcza.

Wesoły Chińczyk: No tak, te dzieci już takie, kurde, są. Bardzo egoistyczne i nigdy nie myślą o potrzebach dorosłych. Ja na ten przykład zadowalam się opium, więcej mi do życia nie trzeba, ale ile to już razy musiałem wysłuchiwać wyrzutów mojej córeczki, że w ogóle masła w domu nie ma (jasne chyba jest, że Dziewczynka nie jest córeczką Wesołego Chińczyka, ale kim ona do cholery jest? nie wiem)

Na sali balowej (nadal w Brudnej Restauracji, przykro mi, ale tu właśnie siedzą ci jakże pospolici zjadacze chleba/opium/żytniej) pojawia się Marsjanin Jedzący Marsa.

Marsjanin: Czołem, obywateeeeeeele! Jak tam przygotowania do Sylwestra? Ready-steady? Byłem właśnie w Ameryce po dwie tony marsów dla moich przyjaciół z Marsa i pomyślałem sobie: a co ci zaszkodzi, jak się trochę rozerwiesz w komunistycznej tradycji?...

Milicjant: Zapraszamy, obywatelu Marsjaninie, zapraszamy. Bardzo trafnie żeście to z tą tradycją wykoncypowali. Nie ma to jak pół litra (na głowę...) i sztabka opium.

Marsjanin pochłania jednego marsa za drugim. Po jego zielonej, uśmiechniętej po stalinowsku (trendy, bardzo nawet, polecam ten rodzaj uśmiechu) gębuli spływa spokojnie strużka śliny.
Ekstrawaganckie wejście smoka- czyli Staruszki o Wyłupiastych Oczach; peleryna narzucona na zgarbione plecy.

Wesoły Chińczyk: A oto i nasza wspaniała kurtyzana.

Staruszka śmieje się i zalotnie odsłania swoje bezzębne dziąsła.

Milicjant: To jak, babciu (oczywiście nie jest to jego własna babcia, o kazirodztwie nie ma tu mowy), z każdym po numerku?

Staruszka: A pewnie, że tak. Co, jak co, ale kondycję to ja jeszcze mam.

Kotek dostrzega jednym okiem Staruszkę i przeciągle miauczy. Miauczy i miauczy i miauczy i miauczy i miauczy (przestań kocie, naprawdę starczy!).

Milicjant: Cholera, co mu jest? Nigdy nie chce miauczeć, nawet podczas tresury dla kotów mu się nie chciało, a tu raptem zaczął. Może to choroba wściekłych kotów, pochodząca w prostej linii od choroby wściekłych krów? Jak pan myśli, obywatelu Chiang?

Wesoły Chińczyk: Nie, no co pan. Przecie wie pan chyba, że on miauczy zawsze, jak widzi naszą lalę. A dlaczego, tego to nikt nie wie.

Dziewczynka o Piskliwym Głosiku: Lallalallallaaaaa lalal lala tralallalala tralallalala bęc bęc.

Kotkiem (jak to u tych stworzeń bożych (?) dość często bywa) targają sprzeczne uczucia. Z jednej strony biedaczek odczuwa potrzebę miauczenia na widok Staruszki, z drugiej ma ochotę schować głowę w mleko na dźwięk głosu Dziewczynki. Ten iście diabelnie skomplikowany dylemat prowadzi go do wyjścia alternatywnego. Chowa się pod spódnicę Staruszki (materiał tłumi nieco dolatujący pisk pastożernej istoty) i miauczy, miauczy, miauczy.
Na salę wbiega chwiejnym krokiem Wiecznie Radosny Piesek. Zatacza się po drodze i niemrawo szczeka, z pyska toczy mu się piana.
Staruszka (wytrzeszcza jeszcze bardziej swoje wyłupiaste oczy (jak ona to robi?)) : On ma chyba wściekliznę, co o tym sądzicie obywatele?
Milicjant: Nie wiem, ale uczyli nas na kursie pierwszej pomocy, że chorego na wściekliznę można rozpoznać po jego zachowaniu. Wystarczy podejrzanego zanurzyć we wrzącej wodzie lub uprać go w pralce.
Wesoły Chińczyk: Wrzącej wody już dawno tu nie mamy, odkąd towarzysze komuniści z ZSRR, słusznie strajkując, gaz nam przykręcili. Ale pralka jest, frania. Dawać go tutaj, tego psa.
Do akcji wkracza niespodziewanie (dla samego siebie i innych) Właściciel Brudnej Restauracji: Kogo wy, obywatele, łapać chcecie?
Milicjant: Psa tego, psiakrew! psa niewiernego, towarzyszu. Wścieklizny pewno dostał, bo ostatnio serdelków w mięsnym nie mieli i żeśmy go polędwicą karmili.

Właściciel Brudnej Restauracji chwyta psa za uszy i na polecenie Milicjanta wkłada go do pralki.
Milicjant: tak się chłopaczek (!) pieni, że nawet proszku nie trza będzie dawać, wie, psiakość, jak oszczędzać. Pieskie widać prowadził życie (tu zaśmiewa się do łez z własnej gry słów). Tylko nie zapomnij, towarzyszu, Calgonu dodać, bo jak nic i pralka się wścieknie...
Burek Bu (tak, to właśnie jego dane personalne) zostaje zamknięty w pralce. Pierze się. Pierze się. Pierze się.

W międzyczasie na salę wturluje się Jajko Kurze, ubrane z okazji Sylwestra w barwy wielkanocne.
Milicjant: Witamy, witamy, a oto i nasze młode pokolenie. Ależ proszę się rozebrać, nie krępować. Tu przecie sami przyjaźni kurom i ich słusznym wyrobom kulinarnym ludziska.
Jajko, ciągle jeszcze ździebko skrępowane, ale już nieco rozluźnione, zrzuca nieśmiało skorupkę i ukazuje swoje prawdziwe oblicze- Â?ółtko
Wesoły Chińczyk: No, to jesteśmy w komplecie! Imprezę czas zacząć.
Scena II
Staruszka przebiera się w spódniczkę mini i przezroczystą bluzeczkę. Dziewczynka nie śpiewa, zajęta jest jedzeniem pasty do froterowania podłóg. Burek Bu nadal prany jest w pralce. Milicjant sprawdza przy pomocy alkomatu promile alkoholu w swojej krwi. Wesoły Chińczyk pali opium, Marsjanin przerzuca się na jedzenie snickersa. Właściciel Brudnej Restauracji pije mleko z jednej miski z Kotkiem, Â?ółtko Jaja Kurzego wymyśla sprośne kawały i zalewa się bourbonem.

Milicjant: Cholera, jeszcze za mało, musiałbym wypić jeszcze ze dwie półlitrówki, żeby wyrównać rekord takiego jednego gościa, który jechał trabantem, a taki był nawalony, że prowadził jego pies.
Wesoły Chińczyk: To może by tak i Burka Bu nauczyć prowadzenia samochodu?

Milicjant: To niewykluczone , obywatelu, że dałoby się to zrobić, ale tamten pies to miał łeb jak sklep. Pięć języków obcych znał, znaczy się rozumiał i reagował. Do tego migowy na dokładkę.
Wesoły Chińczyk: I co, panie, dostał pewnie duży mandat ten właściciel trabanta?

Milicjant: A gdzie tam, przecie to nie on prowadził, a pies. Psa aresztuję, kiedy tego prawo polskie nie przewiduje? Co ja mówię, nawet sowieckie tego nie przewiduje!

Wesoły Chińczyk odlatuje na opium aż pod sam sufit. Stamtąd rzuca się w dół na łeb, na szyję i śpiewa rzewnie: żyj, by każdy twój dzień nowym był wyzwaniem...

Staruszka: To jak z tym numerkiem, towarzyszu? Już ja was znam, was młodych. Ciągle nic, tylko non stop Biednego Brata oglądacie, a później wam się już nic nie chce. Za mojej młodości (?) to tylko towarzysza Stalina w serialach komediowych żeśmy oglądali.

Milicjant: towarzysz Stalin w filmach występował? A to żem ja nic o tym nie wiedział.

Staruszka: Występował, a jakże, co i raz pokazywali go, jak jeździł na różne ważne spotkania i taki poważny był, a i mundur ładny miał... Ale i tak każdy wiedział, że to komedia, bo przecie Stalin to swój chłop i po domu w sukmanie latał.

Dziewczynka skrada się do szafki z klejem, dorywa się do butaprenu i łapczywie go pochłania.
Milicjant: Wie dziecko, co dobre, choć dopiero co od ziemi odrosło. Pamiętam jeszcze, jak ja wąchałem butapren, to były czasy! Kiedyś wydało mi się, że Lech się nazywam i przez ogrodzenie skakałem. Zaraz koledzy po mnie przyjechali i na posterunek mnie wzięli, bo bali się, że ludzie mogliby pomysł podchwycić.
Wesoły Chińczyk: Trza by sprawdzić, jak tam wścieklizna Burka Bu. Może już się wyprała?
Właściciel Brudnej Restauracji przerywa picie mleka i idzie do pralki. Chwilę później wraca z Burkiem Bu w jednej i jego sierścią w drugiej ręce.
Właściciel: A to patrzcie, towarzysze, jaki ciekawy rezultat naszej terapii antywściekliznowej...Cała sierść mu wylazła, a mówili w telewizji, że to tylko po chemioterapii takie efekty. A to by się te wszystkie zakichane doktorki zdziwiły.

Burek Bu: Kch, Kch, Hrr, Hrr, Błe, Błe (tu wypluwa kłaczki własnej sierści).

Milicjant: Niesamowite, kto by to pomyślał? Burek Bu nauczył się nowych języków!

Wesoły Chińczyk: Tak, to brzmi trochę z japońska. Ale musi popracować nad akcentem.

Kotek, zajęty do tej pory piciem mleka, podchodzi do Milicjanta i łasi mu się do nóg.

Milicjant: Co, pół litra ci się marzy? masz, tylko pij powoli, bo przecie źle to znosisz.
Podstawia Kotkowi menażkę z wódką. Ten radośnie miauczy i bierze się do chłeptania żytniej.

Staruszka zaciąga pod stół Wesołego Chińczyka. Numerek.
Milicjant ponownie sprawdza promile alkoholu w swojej krwi.

Milicjant: No, teraz jeszcze trochę opium i mogę z tobą, towarzyszu Marsjaninie, do USA lecieć, prosto na plan filmowy Akademii Policyjnej. Całkiem nieźle mi tam płacą, nie rozumiem tylko, dlaczego broń jest nieprawdziwa, u nas przecie płacą mniej, a na demonstrantów szczują.
Staruszka zaciąga Milicjanta do szafy. Numerek.
Właściciel Brudnej Restauracji podcina sobie żyły. Krew kapie powolutku na brudną podłogę. Do kałuży podchodzi Dziewczynka, zaczyna chłeptać krew. Wesoły Chińczyk rechocze dziwnym, wariackim śmiechem.
Wesoły Chińczyk: No tak, towarzyszu, wy to lepsi ode mnie jesteście. Macie zrozumienie dla głodu innego człowieka i własnej krwi nie żałujecie, żeby potrzebującego nakarmić. Co ja mówię?! Wy wypruwacie z siebie żyły, żeby ten głód zaspokoić!
Dziewczynka wychłeptała już całą kałużę, teraz przysuwa się do otwartej żyły.

Właściciel Brudnej Restauracji: A odsuńże się cholero, ty pomiocie Szatana! To ja sobie dla relaksu żyły podcinam, a ty mi zaraz całą krew chcesz wydulić?

Milicjant: A co to, towarzyszu za historia z tym nowym rodzajem relaksu? Nigdy o takich metodach nie słyszałem...

Właściciel: A widzisz, obywatelu Milicjancie, przypadek ojcem jest wynalazku. Zaciąłem się kiedyś brzytwą podczas golenia i to tak, że pogotowie musieli wzywać, bo ja na widok krwi wtedy jeszcze mdlałem, wrażliwy z natury jestem, mógłbym zakichanym poetą zostać, choć Baudelaire i jego trupy nie bardzo by chyba do mnie pasowały. Co to ja chciałem powiedzieć? Ach tak, straciłem wtedy przytomność i zanim mnie znaleźli i ocucili, z pół litra krwi ze mnie wyciekło. Od tamtej pory stosuję tę metodę jako formę relaksu, bo i tańsza i zdrowsza niż wszystkie inne. Nie zatruwa się człowiek, nie lasuje sobie mózgu chemią, no i nic to nie kosztuje. Czasem, jak nie mam siły sam sobie żył podciąć, to idę do punktu krwiodawstwa, gdzie dobrze mnie znają i zawsze chętnie obsłużą. A i oni mają z tego niejaki zysk, bo krew mogą później satanistom na czarną mszę sprzedawać.
Milicjant: Co pan powie, to już i sataniści na psy schodzą? Nie chce im się już ofiar własnoręcznie życia pozbawiać i składać? Za moich czasów studenckich to było nie do pomyślenia. Â?e też dzisiejsza młodzież jest tak cholernie leniwa i tak mało ma entuzjazmu dla zdrowych, fizycznych przedsięwzięć...

Staruszka przeciąga się, ziewa.
Staruszka: To kto ma ochotę na jeszcze jeden numerek?
Wesoły Chińczyk i Staruszka wchodzą na piec, numerek extra. Kotek zaczyna przeciągle miauczeć. Burek Bu, teraz zupełnie łysy po terapii antywściekliznowej, bierze się za jedzenie butaprenu, który wcześniej jadła Dziewczynka. Ta, widząc konkurenta do kleju, rzuca się w stronę puszki z butaprenem. Zażarta walka między Dziewczynką a Burkiem Bu.
Dziewczynka: Ty cholero! (podłapała to przekleństwo od Właściciela?) Zostaw mój klej! To moje jutrzejsze śniadanie! Zostaw, słyszysz?! Jestem głodna, ta krew z podciętych żył miała za mało żelaza!
Burek Bu: Wrr, Wrr, Grr, Grr.
Pokazuje kły i zatapia je w nodze Dziewczynki. Dziewczynka jest zdesperowana. Zaczyna śpiewać. Natychmiast pojawia się Kotek, który dostaje szału od śpiewu Dziewczynki. Kotek rzuca się na Burka Bu.

Scena III
Staruszka z nudów ubiera się w płaszcz z metrowych warkoczy Chińczyka. Ten tego nawet nie zauważa, jest naopiumowany jak faszerowana kaczka kaszą. Milicjant wskakuje na stół i tańczy kankana (bez spodni). Właściciel Brudnej Restauracji przebiera się- zakłada spódniczkę mini Staruszki i wchodzi na parapet. Otwiera na oścież okno.
Właściciel Brudnej Restauracji: Skoczyć, czy nie skoczyć, oto jest pytanie... Â?yła do żyły i zbierze się krwi miarka. Nie wypijecie psie syny krwi z żył wyprutych moich, nie zjecie serca wypatroszonego mojego (widać tu wyraźny wpływ "Ostatniego Mohikanina") ani wątroby o zaawansowanym stopniu marskości mojej (marskość bynajmniej nie jest wywoływana przez jedzenie marsów).
Dziecko na ulicy dostrzega w oknie sylwetkę Właściciela i zwołuje wszystkich przechodniów.
Zwykła, przypadkowa kobieta: o Boże, on skoczy, skoczy.
Chórek: Skoczy, skoczy. A jak on się nazywa?
Właściciel Brudnej Restauracji: Nie po imieniu, a po czynach mnie poznacie. Miejcie oczy i uszy szeroko otwarte.
Chórek: Skoczy, skoczy, skoczy.
Zwykła Kobieta: Skacz, skacz, no już!
Chórek: Skacz, skacz, skacz jak Adam Małysz. Skacz, skacz, skacz jak Sven Hannawald.
Właściciel: Jestem czy nie jestem? oto jest pytanie...
Zwykła Kobieta: Nie pierdol głupot, tylko skacz!

Staruszka podchodzi do okna. W ręku trzyma megafon.
Staruszka: Chcecie, żeby skoczył? Głośniej! Chcecie, żeby skoczył?
Chórek (skanduje radośnie i ochoczo): Chce- my, chce- my, chce- my, chce- my.
Staruszka: Skacz, no już!
Wypycha Właściciela z parapetu, ten przez ułamek sekundy spada w dół, później zaczyna się unosić na wietrze.
Właściciel: I po czynach mnie poznacie, po czynach. Ja chodzę po powietrzu, po wietrze. Spadałem, a nie spadłem, a i tak nie uwierzycie.
Chórek: nie, nie, nie, nie uwierzymy, no bo ty się boisz myszy, kwiaty we włosach potargał wiatr (Czerwone Gitary jak zwykle popularne).
Właściciel: Kwiaty we włosach potargał wiatr. Bez serc, bez ducha, bez prawej półkuli mózgowej, bez szarych komórek, to wy! ( Adaś też w modzie)
Chórek: To my, to my, masowa masa o masowym mózgu, mówiąca masową mową, to my! Yep, yep!

Staruszka skacze, a razem z nią z okna wypada Wesoły Chińczyk, którego warkocze nadal oplatają peleryną ciało Staruszki. Staruszka spada i nieuchronnie zderza się z ziemią, zostaje po niej mokry placek (albo nawet i kilka placków). Mózg wypływa z pękniętej czaszki. Chińczyk nie idzie jej śladem, szybko przestaje spadać ( w końcu nie ma w tym nic miłego)
i unosi się w powietrzu zupełnie tak, jak Właściciel Brudnej Restauracji.
Właściciel: Ty też? Nie wiedziałem, że mam Brata.
Chińczyk: I poznacie go po czynach.
Chórek: I poznamy, i poznamy.
Właściciel: Ale nie uwierzycie. Dlatego czas na cud.

Właściciel podchodzi do mózgu i zjada go. Chińczyk w tym samym czasie obcina trochę swoich włosów i umieszcza je w czaszce Staruszki. Czaszka natychmiast się zrasta, Staruszka podnosi się z ziemi i coś bełkocze.
Staruszka: ÂŚwiatło, światło.
Chórek: Nosisz je w sobie (Natalia K.-przypominam)
Chińczyk: Skąd jesteś Bracie?
Właściciel: Z Mossadu, z Mossadu.
Chórek: Z żydowskiego wywiadu, wywiadu.
Chińczyk: A ja z KGB, z KGB.
Chórek: I ubija kogo chce, kogo chce.
W powietrzu pojawia się nagle Milicjant.
Milicjant: A oto i ja. Odsiecz Niebieska. Anioł Stróż Sprawiedliwości. Ujawniliście się w końcu. tropiłem was od dawna. Pół roku temu dostałem cynk od Dziewczynki o Piskliwym Głosiku...
Chórek: Dostał cynk, dostał cynk.
Milicjant: W imieniu Sił Anielskich, jesteście aresztowani.
lila
Posty: 5414
Rejestracja: 2006-09-21, 18:03
Kontakt:

Post autor: lila »

z tego "TurKota" to całkiem ciekawe i smieszne rzeczy wychodzą :-D

ale jak dla mnie trochę za dużo tu hałasu , absurd na tle zwyczajnej rzeczywistości jest jescze bardziej wyrazisty
limes

Post autor: limes »

Absurdalany Dramat napisalam ladnych pare lat temu na 2-godzinnych zajeciach z historii mysli ekonomicznej.TurKot jest z tamtego tygodnia i jak sadze, pare lat temu nie mialam w glowie tego,co mam teraz.
lila
Posty: 5414
Rejestracja: 2006-09-21, 18:03
Kontakt:

Post autor: lila »

to przepraszam za daleko posuniety wniosek :-)
znowu przeczytalam teraz jeszcze bardziej to smieszy mnie jak znam żródło natchnienia hehe historia mysli ekonomicznej to musi byc cos niesamowitego :mrgreen:
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 27 gości