I love You (autor: quenterro)

opowiadania, nowele, biografie, etc.
publikacje uzytkownikow
dean

I love You (autor: quenterro)

Post autor: dean »

autor: quenterro

Dzis.

Obudzil mnie telefon od psychiatry. Umowilismy sie na wizyte za tydzien. Byc moze znowu dowiem sie o sobie czegos ciekawego. Ubralem sie. Umylem zeby. Pokoj ruina. Kilkanascie puszek po tanim australijskim piwie. Na podlodze. Na polkach. Na biurku. Za oknem raczej szaro. 5 par butow walajacych sie bezwladnie. Miska na owoce z setka kiepow na dnie. Balagan. Jak chuj.

Ciuchy wszedzie, akcydentalne butelki, lyzka brudna, pod stolikiem na komputer. W glowie wiekszy burdel. Doskonaly chaos. Poszedlem do pracy.

I w pracy bylo dobrze. Ludzie na powaznie przedrzezniaja mnie za sposob w jaki wypowiadam komendy... powtarzaja przy mnie "yes chef" albo "how long" i smieja sie w najlepsze. I ja z nimi, a czesto tez zaripostuje albo udam przesadnie zawstydzonego by podtrzymac ten absurdalny nastroj. W kuchni normalnieje. Wracam do zycia. Do trzezwosci. Nabieram sil. Bo tu recepty sa duzo bardziej klarowne. Zasady jasno okreslone. Bez miejsca na wahania emocjonalne. Na nietrzezwosc. Na myslenie i czucie.


Wczoraj.

Elodie odbilo. Potrafi byc naprawde przerazajaca jak jej odwali. Dzien byl raczej do dupy. Ten sam syf, ten sam pokoj z ktorego balem sie wyjsc przez pol dnia. Zaczalem przyjmowac prozac wczoraj rano. Wyszedlem z pokoju wieczorem. Siedzialem na lawce. Sluchalem Zappy. Pojawili sie Rob i El. Zawiani, weseli, pojebani. Caly dzien palilem jamajskie trawsko i bylem sam w pokoju, wiec wylaczylem sie z obiegu. Oni napewno robili to samo, tzn palili jamajskie chwasty... Z Robbiem przybilem piatke. Z El chcialem zrobic to samo.. Jednak ona zamiast podac mi grabe, pocalowala mnie w polik. Odjebalo jej. Potem zaczela sie tulic... targac mnie za wlosy itd. Powiedzialem "dosc". Wibracje byly jakies niepokojace. Jakby koniec swiata wisial w powietrzu. Poszlismy do pubu Rat and Parrot by sprobowac to zalagodzic piwem i sambuka. Bezskutecznie. El odbilo. Zaczela do mnie mowic, wlasciwie prawie krzyczec. Pytala jak moglem powiedziec, ze przestala dla mnie istniec. Pytala w co z nia gram. A ja ujarany i zagubiony w tym calym tloku mysli, zarzutow i zawstydzenia stalem, spogladalem slepo w ekran telewizora i nerwowo popijalem piwo, slowem sie nie odzywalem. Trwalo to chwile. Uspokoila sie jakos przesadnie.

Usiedlismy przy stoliku. Mowilem o jakims tam gównianym filmie, o tym co teraz pisze a ona sluchala naprawde uwaznie, spogladajac mi w oczy i co chwila obdarzajac mnie slodkim usmiechem. Wyczuwalem jakies emocje, silne emocje plynace z tego jej spojrzenia. Ale bylem w tym zagubiony. I znowu jej odbilo. Znowu zaczely sie pytania o to w co z nia gram i jak moglem powiedziec, ze dla mnie przestala istniec. Zaczela mi grozic, ze jesli bede uprawial takie gry, to ona mnie w nich pograzy, zniszczy mnie. Bylem nieco zdegustowany tym pokazem. Nikt chyba jeszcze nie zwymiotowal mi w twarz swoimi negatywnymi emocjami z takim rozmachem. Wlaczyl sie Rob. Dorzucil swoje. Nazwal ja suka, powiedzial, ze ja jestem ok, bo nikomu emocjonalnie nie wymiotuje w twarz. A ja tam siedzialem, slowem sie nie odzywajac czekajac, az jej nieco przejdzie. Powiedzialem, ze przepraszam. Bylo mi przykro.

Gówno wpadlo w szprychy chwile po tym. Zaczela mi mowic o tym, ze mnie lubi. Tak jak kiedys... "I really, really, really, really like you", zawsze robila to w ten sam sposob. Chwile pozniej ze lzami w oczach, powtarzala cyklicznie "I love you". Wtedy bylem naprawde wstrzasniety. Nie potrafilem jej zaufac. W rewanzu za to niespodziewane wyznanie, opowiedzialem jej o tym jak pisalem opowiadania o Tohnym Lahmie i o Samie Benedetto. O tamtych okolicznosciach. Po prostu zaczalem opowiadac. Trwalo to chyba kilka minut. Nie zawieralo puenty. Podalem jej dlon... pogladzilem ja delikatnie. Zapalilem kolejnego papierosa.


Dzis.

Sa dwie mozliwosci. Kurwa, zawsze! Zawsze sa dwie mozliwosci.

Pierwsza: spisek. Przeciez byc moze, chwile po tym jak pogrozila mi kleska, w tej irracjonalnie niebezpiecznej grze, zaczela dzialac. Jesli tak - nie zyje. Nie mam w sobie sily, by zniszczyc demona. Jesli to bylo aktorstwo to genialne. Oto plan... wie, ze jest mi bliska i ze "kocham Cie" wypowiedziane przez lzy na mnie zadziala. Chce mnie zniszczyc. Dlaczego? Bo sie boi. Zreszta tego nie ukrywa. Wpisala to w czesc spisku. Powiedziala: "Wiem, ze czesto traktowalam Cie zle. Ze nawalalam" poprosilem by to wyjasnila... "Odkad Cie poznalam, balam sie tego, ze moge sie zakochac. I probowalam to zatlumic, zabic. Wiedzialam, ze jesli sie zakocham... Jestem zupelnie zgubiona". Kobieta co do ktorej wiem jedno. Potrafi mi czytac z duszy, wszelkimi sposobami - miedzy slowami i bez slow. Ktora sprawila, ze w moim swiecie, na chwile nie bylem sam. Mowi mi o tym, ze "moje szalenstwo" ja przeraza. Ze sie tego boi... czy nie mowi po to bym poczul sie o stokroc bardziej pierdolniety niz jestem w istocie? Czy moze tylko zdaje sobie sprawe z emocjonalnego skomplikowania mojego i jej? Byc moze proboje zaprowadzic mnie w slepa uliczke. I zniszczyc jednym slowem.

Dlatego nie ufam.

Druga uczuciowy kataklizm. Najmniej przerazajaca zdaje sie wersja pierwsza ale w przypadku, ze jej do konca nie zaufam. Ze w zalazku wykryje jej plan. Albo tuz przed slepa uliczka. Odwroce sie pojde do domu. Drugiej sobie w ogole nie potrafie wyobrazic. Wersja pierwsza oznacza poczatek irracjonalnie niebezpiecznej gry. Druga koniec. Elodie mnie kocha.

...Wtedy znowu beda dwa wyjscia. Kurwa! Znowu dwa wyjscia!

Pierwsze Elodie sie znudzi. Proces ktory by do tego doprowadzil bylby zapewnee nieco bardziej burzliwy niz ten ktory prowadzil do znudzenia kilkoma innymi kobietami, ale ostatecznie mechanizm dalej dzialalby w najlepsze. Nastepstwa z pewnoscia fatalne. U mnie pustka. U niej... nie wiem. Moze by przeszla do realizacji planu spiskowego? Mysle, ze bylaby bardzo nieszczesliwa. Pewnie dalej traktowalbym ja jak kumpla albo cos. Dzwonil do niej w nocy pijany. Rozmawial z nia o moich egzystencjalnych wahaniach. A ona nigdy nie przestalaby mnie kochac.

Wkoncu wyjechalaby w cholere. Zadzwonila do mnie pijana w nocy, po paru miesiacach. Albo jakos tak. Roznie moze byc.

Drugie Elodie sie nie znudzi. Bedzie katastrofa. Emocjonalna relacja ktora nas dotad laczyla, byla fuzja mojego i jej skomplikowania emocjonalnego. Z dwoch skomplikowan emocjonalnych powstala wiez ktora kilkakrotnie spotegowala natezenia pierwotnych skomplikowan emocjonalnych. Kataklizm. Tak to widze. Chwile doskonalej sielanki. Idealnego zrozumienia. Nie znany mi dotad stan intelektualnej ekstazy. Chwile... reszta - niezrozumienie. Walka. To Elodie wciaz mowi o strachu przed uczuciami. A ja dzieki temu patetycznemu belkotowi ktory wlasnie z siebie wydzielam, zdaje sobie sprawe, ze czuje to samo. Kurwa! Nic tylko niezrozumienie. I jakby ciagla walka. Budowanie domkow z kart dniami i uczucia ktore towarzysza chwili - kiedy runa po jej jednym slowie. I pewna regula pomimo to, ze przez tygodnie, oboje zmarnowalismy wiekszosc czasu, by zapomniec o tym chorym zwiazku, brniemy w to coraz glebiej. Nie wiem w co. W cos.

Wiec byc moze sie kochamy. Moze od tej milosci az ksiezyc wybuchnie! Wiaderka sie wybalusza! Moze i raz na jakis czas zwiednie pol lasu...

I przez jakis czas bedzie juz tak, ze ja chce to, ona tamto, ja to, ona tamto, ja to, ona tamto, ja to, ona tamto. Itd.


Wczoraj.

Po tym wszystkim siedzielismy nie mowiac wiele... Ja nieco oslupialy, pograzony w natloku mysli. Palilem papierosa. Ona wstala, usiadla mi na kolanach. Zaczela sie przytulac, dotykac mojej twarzy... Objalem ja, palilem dalej papierosa. Zaproponowalem, ze odprowadze ja do hostelu. Tam byla jakas duza impreza... Prosila bym wszedl. Nie bardzo chcialem. Wszedlem na chwile. Utonela w objeciach przyjaciolki. Poszedlem przywitac sie ze znajomymi. Gdzies zniknela. Nie szukalem jej. Poszedlem do domu.


Dzis.

O 3 ja odwiedzilem. Spala. Prosilem by jej nie budzic. Jest 1:40. Telefon nadal ma wylaczony. Nie wiem co jej sie dzisiaj w glowie tli. O czym mysli. Gdzie jest. W pokoju mam burdel. Slucham Pezeta. Koncze palic dlugiego jointa, dopijam ktores piwo. I mysle, ze moze jak jutro nie bede nic pil, nic palil i jak ladnie posprzatam pokoj to bede mial z tego powodu jakas sportowa satysfakcje?

Czy to nie ciekawa obserwacja? Dwojga ludzi tak cholernie do siebie podobnych, zupelnie nie rozumie sie nawzajem. Co jesli ona widzi we mnie swoje szalenstwo i na odwrot? Co jesli ta znajomosc uswiadamia nam jak bardzo jestesmy zagubieni? Pewnie i z tego sa jakies tam dwa wyjscia. Moglbym ta historie wbic w petle bez konca. Moze i wbije.


Jutro?

Obudze sie w balaganie. Z telefonem tuz obok glowy. Niewylaczonym komputerem wciaz grajacym Reinhardta. Nastawie budzik na potem i przez kilka minut poudaje, ze nadal spie. W pospiechu sie ubiore. Zlokalizuje akcydentalne polozenie portfela, kluczy i takich tam. Umyje zeby, pojde do pracy. Pewnie bede zmeczony. Wypije kawe. Wpiepsze sie w rytm siekania porzadnie ostrym nozem jak zawsze. Sproboje nic nie pic w przerwie ani tez wieczorem. Moze i sie uda. O 3:30 pojde do domu posprzatac. Moze i zobacze sie z Elodie. Wroce do pracy tuz po 5. Jak zawsze. W domu chyba bede po 23...


Dzis.

Chcialbym byc normalny.
dean

Post autor: dean »

no,stary... dałeś faktycznie obraz swojej choroby... a przy okazji - czegoś więcej niż swojej choroby, bo znam tego typu analizy z autopsji... i tak ma zarówno wielu facetów, jak i kobiet... i chcę i nie ufam... i pragnę... i boję się... żeby mnie nie wyrolowali, żebym się nie zaangażował tak bardzo, że straciłbym to, co najważniejsze - czyli siebie samego...

podoba mi się też taka spójność jakaś... uzyskujesz ją tym "i znów kurwa, dwie możliwości... zawsze dwie możliwości..." i do tego to dziś/jutro/wczoraj...

jeśli chodzi o sam tekst - technicznie - dobrze się to czyta... i mówię to bez lizania się po chujach...

można zarzucić trochę przegadania tematu (to po trzecim czytaniu)... ale w końcu analiza uczuć ma swoje prawa...
lila
Posty: 5414
Rejestracja: 2006-09-21, 18:03
Kontakt:

Post autor: lila »

wchłonęła mnie ta podwójna intnerakcyjna psychoanaliza , szczególnie "spisek"
jesli chodzi o język to osobiscie widzę wielki postęp , bardzo dobrze się to czytało
quenterro pisze:W kuchni normalnieje. Wracam do zycia. Do trzezwosci. Nabieram sil.Bo tu recepty sa duzo bardziej klarowne. Zasady jasno okreslone. Bez miejsca na wahania emocjonalne. Na nietrzezwosc. Na myslenie i czucie.
pewnie to samo by byś czuł w labolatorium
mam zupełnie na odwrót
Est

Post autor: Est »

kurcze, jak dlugo tu mozna pisac komentarz, zeby sie autmatycznie nie wylogowywac?:(

do tekstu:
jestem zachwycona! niesamowicie zgrabny styl.
naprawde na poziomie. zaczytalam sie na amen.

mam nadzieje, ze znajde wiecej, dopadl mnie glod na takie pisanie;)

ps. to koment nr2, pierwszy przepadl - jesli tamten sie jakos objawi jednak, to zaczne sie powtarzac;)

gratuluje;)
olga

Post autor: olga »

po raz kolejny czytam u ciebie "akcydentalne" costam, lubisz lekko naduzywac tego slowa.
poza tym naprawde dobry kawalek tekstu, rozwijasz w nim to, co zapoczatkowales w poprzednim, rozbudowujac "element szalenstwa", niezrozumialego przyciagania przeciwienstw i wynikajacego z tego chaosu mysli i emocji.
tytul, czy ci sie to podoba czy nie, rozwiazuje chociaz (az) jedna z alternatyw.
i tylko podziwiac, ze nie mnozysz tych watpliwosci, ze precyzyjnie wybierasz (z twojego punktu widzenia) dwie najwazniejsze.
az chcialoby sie porownac odczucia drugiej postaci tego spektaklu.
quenterro
Posty: 196
Rejestracja: 2006-12-14, 00:14
Kontakt:

Post autor: quenterro »

elodie to dziwka!
z tłumu
Posty: 1664
Rejestracja: 2008-01-16, 21:49
Kontakt:

Post autor: z tłumu »

nie lubie fostersow
I ♥️ gacek
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 17 gości