Porządek przyrody III
: 2007-10-10, 12:47
Wielokrotnie składał do kupy życie.
Zabawiał się w psychologa, dochodząc do wniosku, że ta dziedzina nie spełnia jego wybrednych oczekiwań. Z autoanalizy wychodziło mu, że powinien być beztroskim szczęśliwym człowiekiem, najlepiej otoczony gromadką dzieci i usatysfakcjonowaną żoną. Â?onę do usatysfakcjonowania dzieliła długa droga, a mgliste widmo dzieci przysłaniały wciąż sprawy nie cierpiące zwłoki.
Próbował iście filozoficznego podejścia do życia, chociaż z samą filozofią łączyła go jedynie trója w indeksie. Zakupił nawet kilku Wielkich, usiłując odpowiedzieć sobie na podstawowe pytania. Książki rzucił w kąt, a ÂŚwiat Zofii wciąż leży otwarty na czternastej stronie.
Najgorsze było chyba uczucie braku przynależności do jednego miejsca. Ciągłe poszukiwanie, niespokojny duch, który napędzał go do gonitwy. Jak kameleon potrafił wtopić się na chwilę w otoczenie, przysiąść i nawet przyzwyczaić. Jednak przyzwyczajenie zawsze obejmowało drobne przedmioty codziennie. Uzależniał się od nich i tworzył rytuały Do kawy zawsze były wybrane kubki, dzień rozpoczynał się i kończył tak samo. Obecni musieli być ci sami ludzie.
Uzależniał się od nich. Pluł sobie w brodę, obiecywał i zaklinał, że nigdy więcej...Zawsze był ten przedostatni raz.. Im większe uzależnienie, tym bardziej dławiący lęk, że coś pęknie. Wpadał w panikę, kojony słowami innych, sam nie potrafił ukoić siebie. Dziwnym trafem, najbliżsi odchodzili w momencie, kiedy uświadamiał sobie jak bardzo są dla niego ważni.
W wieku dojrzałym zdobył głęboką mądrość i nim przywykł, sam uciekał, zatrzaskując solidnie drzwi. Czasem się nie udawało, nie wyczuwał granicy, kiedy zaczynało się przywiązanie.
Paradoksalnie- chronicznie nie znosił zmian. Najmniejsze zachwiania codzienności, napełniały go lękiem. Zaburzały bezpieczny rytm. Do kolejnych kochanek, mimo fascynacji, przyzwyczajał się długo. Musiał czegoś bardzo pragnąć, aby bez zastanowienia zaakceptować nowinki.
Jako mistrz uporządkowania, siał chaos dookoła, zagubiony między wczoraj a jutro. Niezliczone są przykłady spotkań nie w tym dniu lub nie o tej godzinie. Nieokiełznane codzienne zaskoczenie, że to już środa, a przecież w głowie zakodował się wtorek. Odwieczna walka z przedmiotami martwymi, które w dziwny sposób, nigdy nie leżały tam gdzie powinny. Papierosy w zamrażalniku, umykające wciąż zapalniczki. ÂŚmiał się że ma pralnię brudnych pieniędzy, bo nieustannie wypierał nie powyciągane monety z kieszeni.
Miał cztery kalendarze. Drugi zakupił , gdy wydawało mu się że pierwszy gdzieś posiał, trzeci nastał, gdy w drugim zabrakło miejsca na bazgraninę, czwarty- bo urzekła go faktura papieru, z którego został zrobiony. W każdym były Bardzo Ważne informacje. Problem polegał jednak na tym, że trzeba było pamiętać, aby do nich czasem zaglądać w celach informacyjnych. Miał trudności z określeniem roku, długo uczył się swojego wieku.
Zrezygnował już dawno z tłumaczenia żonie, że dodawanie jej lat, nie jest małpią złośliwością, a jedynie wynikiem niepamięci, na co też właściwie nie ma wpływu.
cdn
Zabawiał się w psychologa, dochodząc do wniosku, że ta dziedzina nie spełnia jego wybrednych oczekiwań. Z autoanalizy wychodziło mu, że powinien być beztroskim szczęśliwym człowiekiem, najlepiej otoczony gromadką dzieci i usatysfakcjonowaną żoną. Â?onę do usatysfakcjonowania dzieliła długa droga, a mgliste widmo dzieci przysłaniały wciąż sprawy nie cierpiące zwłoki.
Próbował iście filozoficznego podejścia do życia, chociaż z samą filozofią łączyła go jedynie trója w indeksie. Zakupił nawet kilku Wielkich, usiłując odpowiedzieć sobie na podstawowe pytania. Książki rzucił w kąt, a ÂŚwiat Zofii wciąż leży otwarty na czternastej stronie.
Najgorsze było chyba uczucie braku przynależności do jednego miejsca. Ciągłe poszukiwanie, niespokojny duch, który napędzał go do gonitwy. Jak kameleon potrafił wtopić się na chwilę w otoczenie, przysiąść i nawet przyzwyczaić. Jednak przyzwyczajenie zawsze obejmowało drobne przedmioty codziennie. Uzależniał się od nich i tworzył rytuały Do kawy zawsze były wybrane kubki, dzień rozpoczynał się i kończył tak samo. Obecni musieli być ci sami ludzie.
Uzależniał się od nich. Pluł sobie w brodę, obiecywał i zaklinał, że nigdy więcej...Zawsze był ten przedostatni raz.. Im większe uzależnienie, tym bardziej dławiący lęk, że coś pęknie. Wpadał w panikę, kojony słowami innych, sam nie potrafił ukoić siebie. Dziwnym trafem, najbliżsi odchodzili w momencie, kiedy uświadamiał sobie jak bardzo są dla niego ważni.
W wieku dojrzałym zdobył głęboką mądrość i nim przywykł, sam uciekał, zatrzaskując solidnie drzwi. Czasem się nie udawało, nie wyczuwał granicy, kiedy zaczynało się przywiązanie.
Paradoksalnie- chronicznie nie znosił zmian. Najmniejsze zachwiania codzienności, napełniały go lękiem. Zaburzały bezpieczny rytm. Do kolejnych kochanek, mimo fascynacji, przyzwyczajał się długo. Musiał czegoś bardzo pragnąć, aby bez zastanowienia zaakceptować nowinki.
Jako mistrz uporządkowania, siał chaos dookoła, zagubiony między wczoraj a jutro. Niezliczone są przykłady spotkań nie w tym dniu lub nie o tej godzinie. Nieokiełznane codzienne zaskoczenie, że to już środa, a przecież w głowie zakodował się wtorek. Odwieczna walka z przedmiotami martwymi, które w dziwny sposób, nigdy nie leżały tam gdzie powinny. Papierosy w zamrażalniku, umykające wciąż zapalniczki. ÂŚmiał się że ma pralnię brudnych pieniędzy, bo nieustannie wypierał nie powyciągane monety z kieszeni.
Miał cztery kalendarze. Drugi zakupił , gdy wydawało mu się że pierwszy gdzieś posiał, trzeci nastał, gdy w drugim zabrakło miejsca na bazgraninę, czwarty- bo urzekła go faktura papieru, z którego został zrobiony. W każdym były Bardzo Ważne informacje. Problem polegał jednak na tym, że trzeba było pamiętać, aby do nich czasem zaglądać w celach informacyjnych. Miał trudności z określeniem roku, długo uczył się swojego wieku.
Zrezygnował już dawno z tłumaczenia żonie, że dodawanie jej lat, nie jest małpią złośliwością, a jedynie wynikiem niepamięci, na co też właściwie nie ma wpływu.
cdn