każdego dnia
każdego dnia
Nierealności codziennych pobudek, udzielał się tuż po otwarciu zapuchniętych- od snu lub jego braku- powiek. Wkradała się trudna do określenia abstrakcja, dzięki której, stopa wysuwała się z pod kołdry, dłoniom chciało się dotknąć brzucha, łona i piersi, jakby sprawdzały, czy wciąż tam są - mimo pogmatwanych snów. Ni to erotycznych ni turpistycznych, ale zawsze na krawędzi jawy, z powtarzalnością codziennych rytuałów. Czasem zdarzały się wyjątkowe, które pozwalały głowie bujać w nich i dopowiadać kolejne wątki. Chyba mało było tam istoty człowieczeństwa i głębokich przemyśleń z zakresu filozofii stosowanej. Prędzej pojawiały się mityczne migawki, z dziecięcych bajek, gdzie nie ma dwóch stron medalu, ale jest pewna ulotność, lekkość.
Jeśli senne wspomnienia nie przychodziły od razu - a zdarzało się, że w ferworze natłoku myśli nie pojawiały się w ogóle- następował rytuał przeciągania. W zależności od siły uderzeniowej codzienności, trwał kilkanaście solidnych minut, wymrukiwany dziwnymi melodiami, przywodzącymi na myśl jednostajną mantrę. Tu dopiero następowało pełne przywracanie do rzeczywistości. Ręce układały się w tej samej pozycji, stopniowo pobudzona do działalności krtań i struny głosowe, nabierały rozpędu i gotowe do pracy wypowiadały pierwsze zdanie. Zdanie zależało od okoliczności, planów mało konkretnych, humoru i pierwszej myśli, która uderzała tuż po odzyskaniu rozsądnej- jak na ten stan- świadomości. Jeśli w danym dniu padało, różnorodność zdań była następująca: 1) deszcz...(bezmyślne otępienie) 2) pada deszcz...(bliżej nieokreślone stwierdzenie) 3)lubię deszcz...(aha..dzień będzie obfitował w miłe plecom dreszcze) 4) zgubiłam parasolkę...( skrzywienie) 5) do dupy z deszczem (...) 6) jak zwykle, budzę się, a na dworze co? Kupa... (się samo przez się rozumie).
Pierwsze słowa były wyznacznikiem kolejnych czynności, czyli zrzucania z siebie kołdry, sprawdzenia stanu łóżka- to zazwyczaj stanowiło o intensywności snów. Jeśli prześcieradło było zwinięte, a poduszka i misiek na ziemi- dowodziło zaawansowanemu uczestnictwu w sennej akcji.
Najgorsze było oszukiwanie pt. ” jeszcze pięć minut”. Przekładało moment wstania o kolejną godzinę i powodowało po- kacową ciężkość głowy, połączoną z wyrzutami sumienia,
że przez ten czas można było zacząć zbawiać świat...
Stopa na dywanie scalała w realnością, nie było odwrotu, a i dziwne ssanie w żołądku, domagało się mlecznej kawy. Na pożegnanie nocy, ręka wracała znów do piersi, kojąco ciepłych i ostatnim muśnięciami odsuwała uśpienie. Można było zacząć się zastanawiać, ile pozostało papierosów z poprzedniego dnia i czy poranek trzeba koniecznie rozpocząć od wizyty w sklepie...
Jeśli senne wspomnienia nie przychodziły od razu - a zdarzało się, że w ferworze natłoku myśli nie pojawiały się w ogóle- następował rytuał przeciągania. W zależności od siły uderzeniowej codzienności, trwał kilkanaście solidnych minut, wymrukiwany dziwnymi melodiami, przywodzącymi na myśl jednostajną mantrę. Tu dopiero następowało pełne przywracanie do rzeczywistości. Ręce układały się w tej samej pozycji, stopniowo pobudzona do działalności krtań i struny głosowe, nabierały rozpędu i gotowe do pracy wypowiadały pierwsze zdanie. Zdanie zależało od okoliczności, planów mało konkretnych, humoru i pierwszej myśli, która uderzała tuż po odzyskaniu rozsądnej- jak na ten stan- świadomości. Jeśli w danym dniu padało, różnorodność zdań była następująca: 1) deszcz...(bezmyślne otępienie) 2) pada deszcz...(bliżej nieokreślone stwierdzenie) 3)lubię deszcz...(aha..dzień będzie obfitował w miłe plecom dreszcze) 4) zgubiłam parasolkę...( skrzywienie) 5) do dupy z deszczem (...) 6) jak zwykle, budzę się, a na dworze co? Kupa... (się samo przez się rozumie).
Pierwsze słowa były wyznacznikiem kolejnych czynności, czyli zrzucania z siebie kołdry, sprawdzenia stanu łóżka- to zazwyczaj stanowiło o intensywności snów. Jeśli prześcieradło było zwinięte, a poduszka i misiek na ziemi- dowodziło zaawansowanemu uczestnictwu w sennej akcji.
Najgorsze było oszukiwanie pt. ” jeszcze pięć minut”. Przekładało moment wstania o kolejną godzinę i powodowało po- kacową ciężkość głowy, połączoną z wyrzutami sumienia,
że przez ten czas można było zacząć zbawiać świat...
Stopa na dywanie scalała w realnością, nie było odwrotu, a i dziwne ssanie w żołądku, domagało się mlecznej kawy. Na pożegnanie nocy, ręka wracała znów do piersi, kojąco ciepłych i ostatnim muśnięciami odsuwała uśpienie. Można było zacząć się zastanawiać, ile pozostało papierosów z poprzedniego dnia i czy poranek trzeba koniecznie rozpocząć od wizyty w sklepie...
-
- Posty: 817
- Rejestracja: 2006-10-13, 13:44
- Kontakt:
no ok, ja to wszystko rozumiem, ale o co wlasciwie chodzi?
puenta z siebie wydaje cieniutki glosik - codzienna powtarzalnosc, ale czy ona lubi te rutyne, czy jej nie znosi?
dla mnie ona wpada troche w samouwielbienie a w zasadzie to niewiadomo bo jest jakos tak obojetnie
[ Added: 2008-02-12, 22:27 ]
ten tytul tez niepotrzebnie calosc ubezpiecza
puenta z siebie wydaje cieniutki glosik - codzienna powtarzalnosc, ale czy ona lubi te rutyne, czy jej nie znosi?
dla mnie ona wpada troche w samouwielbienie a w zasadzie to niewiadomo bo jest jakos tak obojetnie
[ Added: 2008-02-12, 22:27 ]
ten tytul tez niepotrzebnie calosc ubezpiecza
-
- Posty: 817
- Rejestracja: 2006-10-13, 13:44
- Kontakt:
-
- Posty: 817
- Rejestracja: 2006-10-13, 13:44
- Kontakt:
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 22 gości