letnia zupa

opowiadania, nowele, biografie, etc.
publikacje uzytkownikow
marta

letnia zupa

Post autor: marta »

Pomimo przespanych osiemnastu godzin, obudził się zmęczony i niechętny odgłosom z zewnątrz, na które musiał otworzyć uszy, oraz obrazom go otaczającym, na które musiał otworzyć oczy. W akcie półprzytomnego jeszcze buntu podniósł z podłogi leżące obok waciki, którymi zwykł zamykać drogę falom dźwiękowym do bębenków, młoteczków, kowadełek i ślimaków, tych bezlitosnych trybików bezpardonowo przewodzących każde najmniej znaczące mini drganie do udręczonego mózgu, zamieniając je potem na niechciane wrażenia słuchowe, i w porannej furii wetknął je sobie w uszy tak głęboko, że przestał słyszeć własne myśli. Z oczami problem był o wiele mniejszy. Wystarczyło je po prostu zamknąć, co też zaraz zrobił, zapalając jeszcze przedtem papierosa, i leżał tak rozpostarty na łóżku, tolerując to jedyne wrażenie dotyku i smaku, jakiego dostarczał mu ubity w rurce z filtrem tytoń. Konsekwentnie nie otwierał oczu dopóki nie skończył palić. Po omacku lokalizował dłonią popielniczkę spoczywającą na jego brzuchu za każdym razem kiedy na wyczucie stwierdzał, że czas już strzepnąć popiół, aby pod wpływem swego ciężaru nie opadł na koszulę. Z każdym wdechem i wydechem czuł narastającą frustrację. Koniec papierosa oznaczał koniec palenia. Nie wiedział co robić potem, nie miał żadnego planu działania, żadnych zadań do wykonania. Nic na dziś, nic na jutro, z resztą nie wiadomo. Kiedy w końcu zgasił papierosa w popielniczce, otworzył oczy i z zrezygnowanym trudem wyciągnął waciki z uszu. Pokój był jasnociepły i pachnący latem. Mógłby nie wychodzić z domu przez lata, zatkać szczelnie uszy i zalepić oczy, ale gdyby tylko przez okno dostawało się powietrze z zewnątrz, byłby w stanie określić aktualnie panującą porę roku, z dokładnością co do miesiąca. Subtelne różnice wyczuwalne w powietrzu były zbyt trudne do uchwycenia werbalnego, dlatego nie był w stanie podzielić się tymi odczuciami z innymi, nawet gdyby miał komu o nich opowiedzieć. Ociężale, powoli dźwignął się z łóżka i przeciągnął się machinalnie, nieprawdziwie, nie pełnie, co wyglądało tak, jakby jego ciało i ruchy były zdalnie sterowane przez kogoś, kto siedzi z boku i bawi się nim jak jakąś dziwną, mechanicznoczłowieczą zabawką, która staje się tym zabawniejsza, im większa widoczna rozbieżność pomiędzy jej gestami i mimiką twarzy. Ciało wyprężyło się i wyciągnęło, jak gdyby poranek był mile widziany a noc spokojnie przespana, ale wyraz jego twarzy był przy tym jak wycięty z gazety, niekompatybilny i oddzielny do tego stopnia, że gdyby nagle ten ktoś bawiący się nim na odległość postanowił dla jeszcze większej hecy przylepić mu do twarzy na ślinę twarz modelki z ostatniej rozkładówki Plejboja, nie zrobiłoby to większej różnicy. Poszedł do kuchni i wstawił wodę na kawę, z tą samą automatyzacją ruchów, z jaką przeciągnął się po wstaniu. Równie zabawkoworobotycznymi ruchami nasypał kawy do kubka w kolorowe wzorki, dodał łyżkę cukru i usiadł na jednym z dwóch krzeseł stojących wokół stołu, czekając na gwizd czajnika, zwiastujący wrzenie wody. Siedział tak, mając w tym przecież określony cel, a jednak bez sensu, zgarbiony, z pochyloną głową, gładząc się po niej dłonią ręki podpartej łokciem. Na jego pierwszy emocjonalny plan wysunął się teraz niepokój, który bardzo dobrze znał, i który jak w sprawnie działającym mechanizmie wywołał u niego natychmiastową chęć zapalenia kolejnego papierosa, tak jak gdyby tytoniowy dym miał właściwości wypierające złe myśli i nastroje z mózgu. Przyniósł sobie paczkę tych tytoniowych rolek z pokoju do kuchni i palił je niemalże jedną po drugiej, w oczekiwaniu na gwiżdżący dźwięk, starając się robić chociaż kilkuminutowe przerwy między jedną wypalaną rolką a drugą. W tym poczuciu beznadziei, które również dobrze znał, nie zadawał sobie już tych pytań, które kiedyś wkrzykiwał do wewnątrz siebie. Nie zastanawiał się, po co ta kawa i po co wstawanie, wiedział, że jest to część rytuałów, które będzie powtarzał z poddańczą konsekwencją, dopóki starczy mu sił na podtrzymanie tych codziennych, banalnych, nic nieznaczących czynności. Zdawał sobie sprawę z tego, że dla większości ludzi jest to jak ziewnięcie zaraz po przebudzeniu, czy oddanie porannego moczu, podczas gdy dla niego samego jest to trud i wysiłek woli, pozwalający mu utrzymać nadgnite resztki kontaktu z rzeczywistością, lub tym, co ta ludzka większość uznaje za normalność. Bał się. Nie wiedział czego. Zadzwonił telefon, wyrywając go z letargu i wywołał w nim kolejną odruchową reakcję. Zerwał się z krzesła i najpierw dopadł czajnika, w którym jeszcze nie zagotowała się woda. Zaraz potem zorientował się, że to nie czajnik i rozpoznał w hałasie dźwięk swojego telefonu. Na wpół śpiesznym krokiem poszedł po niego do pokoju. Mogło do niego dzwonić wiele osób. Mógł to być któryś z rodziców, wciąż jeszcze mieszkających razem, ale od dawna już żyjących osobno, któraś z babek lub ciotek z rodziny, znajomy ze studiów, lub każdego innego rodzaju znajomy, była dziewczyna, dziewczyna przyszła, byle jaka koleżanka.. Każdy z jego elektronicznej listy kontaktów, którą posiadał w swoim telefonie. Chwycił aparat i spojrzał na świecący się ekranik urządzenia, które wygrywało prostogłupioradosną melodyjkę, zamieniającą komórki jego mózgowia w wibrujące, dźwiękowe świderki, przewiercające się i przemieszczające chaotycznym ruchem atomów na terenie jego głowy. Ekranik wyświetlał – Janek. Znał tylko jednego Janka, więc nie miał problemu z identyfikacją wpraszającej się w jego beznadziejną pustelnię osoby. Był to jego o rok młodszy kolega ze studiów, którego poznał na zajęciach z rzeźby, kiedy musiał ponownie zaliczać ten przedmiot. Janek był teraz na ostatnim roku Akademii Sztuk Pięknych i pisał pracę magisterską na temat roli krzywych zwierciadeł w malarstwie współczesnym. Chciał się z nim spotkać, możliwie jak najszybciej zasięgnąć porad dotyczących kompozycji jego pracy, bibliografii i, ewentualnie słuszności merytorycznej. Jako, że miał nie małe pojęcie na ten temat, wyraził gotowość do pomocy, choć bez przekonania. Nie miał najmniejszej ochoty wychodzić, tym bardziej kogoś spotykać, ale pomimo tego zgodził się od niechcenia, jakby odruchowo, automatycznie, w ten sam sposób, w jaki wstawał z łóżka po przebudzeniu i przyrządzał sobie poranną kawę. To jednak było dużo więcej niż przygotowanie kawy. Oznaczało to wyjście z domu i spotkanie drugiego człowieka, czego od jakiegoś czasu starał się unikać. Oznaczało to konfrontację chorego ze zdrowym, bezgranicznej ciemności i pustki z poprostużyciem. Bał się. Wypił kawę, wypalił do końca papierosy, chciał wziąć prysznic, ale paraliżujące go w tej chwili strach i apatia kazały mu na zmianę siedzieć i wstawać, przy czym gdy tylko wstawał, niczym mechaniczna kukła sterowana przez bezlitośnie znudzonego ktosia, zaraz potem siadał z powrotem, uświadomiwszy sobie bezcelowość tego wstawania, wraz z niemożnością zrobienia czegokolwiek, ponieważ cokolwiek mógłby lub powinien teraz zrobić, to wszystkokolwiek pozbawione było jakiegokolwiek sensu. W półprzytomnej mechanizacji pilnował czasu. Janek miał czekać na niego o szesnastej trzydzieści przed Hurremem, lokalem, w którym razem doprowadzali się do stanu nieważkości, pijąc piwo do rana. Stamtąd mieli pójść do Janka pogadać o jego pracy. Kiedy dopilnował godziny szesnastej dziesięć, podniósł się ostatecznie z siedzenia, zebrał z zagraconego stołu portfel, komórkę i klucze do mieszkania, przemierzył zabałaganiony pokój, przeszedł przez dawno nie sprzątany korytarz, otworzył drzwi i wyszedł na świeżo odmalowaną i pachnącą klatkowym latem klatkę schodową. Po półpiętrze, które dzielił z Wąskami i Grzegżółkowskim, jeździł swoim małym, żółtoniebieskoczerwonym rowerkiem na czterech kółkach mały, umorusany, zasmarkany Antoś Wąsek. Kiedy zamknął drzwi na klucz i odwrócił się w stronę windy, mały wymierzył w niego małym, plastikowym, kolorowym pistolecikiem i zakrzyknął na dzień dobry – Stój, bo strzelam!
quenterro
Posty: 196
Rejestracja: 2006-12-14, 00:14
Kontakt:

Post autor: quenterro »

kurwa, ale dlugie
z tłumu
Posty: 1664
Rejestracja: 2008-01-16, 21:49
Kontakt:

Post autor: z tłumu »

długie, ale warto przeczytać ;-)
witaj marto :-)

[ Dodano: 2008-02-13, 17:30 ]
dodam jeszcze -
obrazowy opis, forma nie zabiła treści
I ♥️ gacek
robert kobryń

Post autor: robert kobryń »

dobry początek czegoś
tylko czego?
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 16 gości