Amerykanski sen

opowiadania, nowele, biografie, etc.
publikacje uzytkownikow
robert kobryń

Amerykanski sen

Post autor: robert kobryń »

4:00
Przebudzam się. Patrzę na zegarek. Nie zdejmuję go z ręki od kilku miesięcy. Jestem szczęśliwy. Mam jeszcze półtorej godziny snu. Zdarza się to kilkakrotnie w ciągu nocy. Mam wrażenie, że mój organizm nauczył się tych pobudek, tylko po to, by dać mi te unikalne chwile wielkiej radości. Mogę jeszcze trochę pospać.

5:30
Przebudzam się. Patrzę na zegarek. Tragedia. Za pięć minut muszę wstać. Zasypiam.

5:35
Tik ,tik ,tik. Otwieram oczy. Dochodzi do mnie dźwięk budzika. Odgłos robi się coraz głośniejszy. Zasypiam.

5:40
Bum bum bum. Drugi budzik wtóruje pierwszemu. Budzę się po raz kolejny. Tego hałasu nie da się wytrzymać. Mija kilkanaście sekund zanim zdaję sobie sprawę, gdzie jestem. Wyciągam rękę do góry. Dotykam sufitu. Tak, nie myliłem się, jestem na statku . Musze iść do pracy. Zeskakuję z koja. Rozglądam się po kabinie. Dwa metry na dwa. Cela więzienna jest większa.

Otwieram drzwi do kabiny z prysznicem. Kąpię się. Szybko. Nie mam wiele czasu. Patrzę w lustro. Goliłem się wczoraj, nie jest tak źle. Ubieram się. Mogę iść. Zamykam drzwi na klucz. Trzeba uważać, na pewno znajdzie się wielu chętnych, by mnie okraść. Chowam klucz. Jak go zgubię, dostanę warninga. Za trzy wylatuje się ze statku, a ja mam już dwa. A jakby mnie nie wywali , to nowy kosztuje dwadzieścia dolarów. Lepiej nie gubić klucza.

Wrota przeciwpowodziowe są otwarte. Dobrze. Skraca to moja drogę do mesy załogowej o półtorej minuty. Jestem spóźniony już trzy. Mam dylemat. Iść bezpośrednio na stanowisko pracy, czy do kuchni po bułki ? Jak wejdę do mesy z pieczywem, zawsze będę mógł się wytłumaczyć ze spóźnienia. Tak robię.

6: 05
Wjeżdżam windą do wielkiej kuchni. Nie ma jeszcze dużo ludzi. Kilkunastu kucharzy smaży jajka. Idę na sam koniec.

- Cześć piekarz. – Jest Polakiem.
- Cześć.
- Masz bułki ?
- Są. – to nawet miłe, że dzień mogę rozpocząć używając mowy ojczystej.

Rozmowa nie jest zbyt wyrafinowana, ale to nieważne. Z resztą sam piekarz nie jest zbyt wyrafinowany. Prawie w ogóle nie zna angielskiego, języka obowiązującego na statku. Co z resztą działa na jego korzyść, nikt nie ma do niego pretensji, a w każdym razie on tych ewentualnych pretensji nie rozumie. Sprawia wrażenie człowieka ,który całe życie piekł pieczywo i jest mu z tym dobrze. W odróżnieniu od swojego poprzednika, który uczulony był na mąkę. Dziwne że został piekarzem. Zapytany o to, odpowiadał, że w czasie, gdy rozpoczynał karierę piekarniczą, jeszcze o tej małej niedogodności nie wiedział. Obecny nie miał takich problemów. W błędzie był jednak ten, kto go nie doceniał. Za kilka tygodni upije się na wigilii, bo trzeba wiedzieć, że wigilia na statku nie ma cech tradycyjnej uroczystości. Nikt nie liczy, czy potraw jest dwanaście. Najważniejsze, żeby było dwanaście litrowych butelek Absoluta. Ktoś w trakcie libacji rzuci pomysł przejęcia statku. Nasz biedny piekarz pochopnie zrozumie tę inicjatywę i zostanie znaleziony zarzygany i obszczany , próbując wklepać kod wejścia na mostek kapitański. Ta nieprzemyślana do końca chęć przejęcia sterów, o mały włos nie skończy się dla niego wyrzuceniem z rejsu. Uratuje go jednak opinia bezmózgowca. Nie tylko nie poniesie żadnych konsekwencji, ale nawet na koniec kontraktu zostanie awans o dwie pozycje. W każdym razie od wigilii nikt nie będzie nazywał go już piekarzem. Zostanie ochrzczony kapitanem , tudzież hackerem.

Biorę plastikowy pojemnik z bułkami i ruszam w stronę windy. Zjeżdżam jeden pokład w dół i wchodzę do mesy.

- Gdzie byłeś? Znowu się spóźniłeś. – wita mnie po angielsku znajomy głos mojego Supervisora.
- Byłem po pieczywo.
- Aaa. Znowu coś kombinujesz. – kończy temat, niezadowolony, że nie przyłapał mnie na gorącym uczynku.

Mój przełożony jest Rumunem. Mówi czteroma językami. Chwała mu za to. Szkoda tylko, że jest maniakiem. To znaczy, nie jest osobą, którą tak nazywamy, tylko dlatego, że wzbudza naszą niechęć. Jest maniakiem w medycznym tego słowa znaczeniu. Nie wie o tym. Zauważyłem to, obserwując jego zachowanie. Chodzi bardzo szybko. Często siada, rozgląda się wtedy dookoła, wstaje tak nagle, jak usiadł i idzie dalej, w sobie tylko znanym kierunku. Dużo mówi, głównie o sobie, jaki to jest wszystko wiedzący i inteligentny. Daje rady innym, codziennie słyszę dużo jego wskazówek. Mam ich dość. Często uwodzi kobiety. Stosuje prostą, ale skuteczną metodę. Każdej nowej pracowniczce mówi, że jest ważna osobą i jeśli ta chce awansować, musi go odwiedzić w jego kabinie. Jeśli znajdzie się jakaś niepokorna, to uprzykrza jej życie tak, aż w końcu skruszona ląduje w jego łóżku. Za punkt honoru uważa przespanie się z każdą podwładną. Myślę, że uważa to za jej obowiązek. Jeśli któraś mu nie ulegnie, co zdarza się niezmiernie rzadko, to szczerze jej nienawidzi. Zwłaszcza jeśli ta sypia z kimś innym, najczęściej wyżej postawionym. Czasami spędza noc z jednym Meksykaninem. Nie jest homoseksualistą, ale jego popęd musi być zaspokojony, w sytuacjach braku kobiety na podorędziu. Sporą część swojej nie lichej wypłaty przegrywa na maszynie, która stoi w barze dla załogi. Ciągle klnie, zdenerwowany stratą pieniędzy, ale gra dalej. Darzymy się nieukrywaną niechęcią. Gnoi mnie od samego początku. Przyzwyczaiłem się już do tego i nie robi to na mnie wrażenia. Któregoś dnia popchnął mnie na oczach oficerów dlatego, że podałem sól w saszetce, a nie solniczkę. Starał się doprowadzić do mojego zwolnienia. Byłem jednak na tyle sprytny, że napisałem na niego raport. Co zamknęło mi w prawdzie szanse na jakikolwiek awans, ale spowodowało, że Rumun przestał się mnie czepiać. Za kilka tygodni zostanie zmuszony do dobrowolnej rezygnacji z ukończenia rejsu. Miał pecha, podpadł Andrzejowi, intendentowi żywnościowemu, jedynemu oficerowi, Polakowi w całej kompanii amerykańskich statków pasażerskich „Princess Cruises”. Na jego miejsce przysłany zostanie Alfredo, Meksykanin, homoseksualista bierny. Będzie chodził po mesie śpiewając piosenkę „Everybody likes banana”.

- Weź się do roboty.
- OK.

Jestem pracownikiem pionu restauracyjnego. Na razie zajmuje najniższe stanowisko w tym dziale. Jestem assistant buffet stewardem. Ta dziwna nazwa oznacza mniej więcej tyle, że zarabiam około ośmiuset dolarów i przede mną daleka droga do uzyskania dobrze płatnej posady kelnera. Wiem doskonale, że nigdy jednak nim nie zostanie, chociażby z tej prozaicznej przyczyny, że nie zamierzam wybierać się na drugi dziewięciomiesięczny kontrakt. Rozpocząłem rejs w Sankt Petersburgu, a skończę na Hawajach. Możliwość zwiedzenia kawałka świata, była główną przyczyna zaciągnięcia się na statek. Pracuję na tak zwanej linii. Na mesę przychodzi zjeść codziennie trzy posiłki ośmiuset członków załogi. Moim zadaniem jest dostarczyć im tacki, talerze, sztućce, szklanki. Przynieść z głównej kuchni dodatki , a więc pieczywo, ciastka, soki itd. Jedzenie donoszą kucharze z mniejszej kuchni, która znajduje się przy mesie. Wszystko więc sprowadza się do biegania od zmywaka na linię, przemieszanego z częstymi wypadami do głównej kuchni. Robię to siedem dni w tygodniu przez jedenaście godzin. Męczące? Możliwe. Idzie się przyzwyczaić.

To co robiłem wcześniej było gorsze. Jeździłem z wózkiem, zbierając to co zostawili członkowie załogi i odwoziłem na zmywak. Biorąc pod uwagę, że pracowaliśmy w dwójkę, wychodziło na to, że codziennie zbierałem około dwóch tysięcy talerzy, trzech tysięcy sztućców i dwóch tysięcy szklanek. Jednak najgorsze było to, że pcha się wózek setki razy w te i we w te, powtarzając te same ruchy cały dzień, jak robot. Było to miejsce zsyłki, przeznaczone dla niepokornych. Dwa tygodnie w tym miejscu załamuje każdego, po miesiącu każdy błaga o przeniesienie. Rumun trzymał mnie „ na talerzach” trzy miesiące. Po tym czasie uznał mnie najwyraźniej za jednostkę nie reformowalną i przeniósł na linię, musiałem zrobić miejsce dla innych, których chciał przeszkolić.

7: 00
Na śniadanie wchodzi Dominik, barman. Jest nieprzytomny, ledwo się porusza. Na jego nieszczęście bar dla załogi otwierają dopiero za dwie godziny. Musi jakoś przebiedować do tej pory, albo chlapnąć coś na zapleczu. Zanim jednak pójdzie do swojej pracy jest bezradny.
Powoli nakłada sobie jedzenie. Wyciąga rękę po butelkę z sosem sojowym.

- Cześć Dominik. Mam nadzieję, że nie zamierzasz używać sosu . Nie chcesz robić mi chyba dodatkowej roboty. Jak się skończy, to będę musiał dolać. – Moja uwaga jest niedorzeczna, butelka jest litrowa, a on chce tylko kilka kropli. Wpatruję się w niego uważnie, czekając na reakcję. Cofa dłoń, waha się, patrząc na mnie przepitym wzrokiem. Nie wie, co mi odbiło. Sytuacja robi się śmiertelnie poważna. Nie wytrzymuję. Wybucham śmiechem. Po sekundzie on też.
- Nie znęcaj się nade mną. Widzisz, że jestem struty.
- Właśnie dlatego się znęcam. Wykorzystuję twoja słabą wolę – uśmiecham się.
- Daj spokój.
- Zaraz się czegoś napijesz w swoim barze.
- Tak, ale muszę tam jeszcze dojść.
- Dasz radę.
- Spoko.

Z Dominikiem spędziłem kilka ciekawych godzin w Nowym Jorku. Potem jednak nasze relacje uległy pogorszeniu. Któregoś wieczoru w crew barze piłem z Angielką, kończąc moje kilkudniowe umizgi, mające owocować wspólnie spędzoną nocą. Dominik dosiadł się do nas i wyciągnął mi sprzed nosa, to co już uznałem za swoją jednonocną własność. Upiłem się do nieprzytomności i ze zranioną męską dumą poszedłem do kabiny spać. Okazało się jednak, że mój współlokator ,młodszy kelner pieprzył kanadyjską fryzjerkę. Strasznie hałasowali, i choć zgodnie z zasadami dobrego wychowania powinienem znaleźć sobie jakieś miejsce i dać im spokój, to jednak będąc na pół urwanym filmie, dodatkowo wzburzony wcześniejszymi wydarzeniami, kazałem im być cicho. O dziwo, dziewczyna wielce się zbulwersowała i zaczęła mnie wyzywać. Wpadłem w amok i chciałem pobić chłopaka, co równało się z automatycznym wyrzuceniem ze statku. Resztką zdrowego rozsądku powstrzymałem się i wyładowywałem furię, wrzeszcząc na fryzjerkę. Wyzywałem ją od najgorszych ladacznic, wykazując się podwójna moralnością, bo sam zasadniczo nie byłem lepszy, jeśli chodzi o wstrzemięźliwość seksualną. Z kłótnią wyszliśmy na korytarz, dziewczyna była prawie tak pijana jak ja, dodatkowo nabuzowana, przerwanym aktem płciowym. Nie wiedzieć skąd pojawił się jakiś Rumun, który zaczął bronić Kanadyjkę. Nie wytrzymałem, chwyciłem go za szyję, pchnąłem na ścianę i zacząłem dusić. Ktoś wołał ochronę. Puściłem . W chwili gdy zjawili się ochroniarze, poszedłem grzecznie do kabiny spać. Kilka dni ważyły się moje losy. ÂŚwiadków nie było. Wszyscy byli pijani. Nie wyrzucili mnie. Rozeszło się po kościach. Po tygodniu mój rumuński przełożony radził mi , żebym następnym razem, kazał dziewczynie robić laskę współlokatorowi. Nie będzie wtedy, tyle hałasować. To była chyba jedyna sytuacja , w której razem się z czegoś śmialiśmy. Tak czy owak, moje relacje z Dominikiem podupadły od tego czasu.

7:30
Na śniadanie przychodzi Iza.
- Honey corns, honey corns. – woła .
Wyjmuję miodowe płatki, jej ulubione. Zawsze o nie prosi. Daje jej.

Iza jest młodszą kelnerką. Podoba mi się jej twarz. Jest zawsze umalowana, zastanawiam się, skąd ona znajduje czas, na taki dokładny make up. Może nigdy go nie zmywa. Ciekawe, jak wygląda bez makijażu. Pewnie dużo gorzej. Izy nigdy nie ma w crew barze. Nie prowadzi życia towarzyskiego. Spędza cały wolny czas ze swoim statkowym kochankiem, Włochem, kierownikiem sali. To zapewniło jej szybki awans.

- Dlaczego dajesz tej cipie płatki? – pyta mnie Marcin, pracujemy razem na linii.
- To tylko płatki. – odpowiadam, patrząc na niego zdziwiony. Wiem, że nie cierpi Izy, nie dlatego, że sypia z Włochem. Nie cierpi jej właśnie za te płatki.
- Zawsze o nie się awanturuje. Głupia cipa. Co mnie obchodzą jej zachcianki. Ja jej nigdy nie daje. Niech spierdala.

Marcin przyszedł przed chwilą, przez pół godziny będziemy razem w pracy. Nie pije alkoholu. Tylko pracuje i śpi, rzadko wychodzi do portu. Nienawidzi tego statku bardziej ode mnie. Tęskni za dziewczyną w Polsce. Nie chce zostać kelnerem. Uważa, że każdy ma ręce i nogi, dlatego nie zamierza nikomu przynosić jedzenia. Chyba ma rację. Na Jamajce wyciągnę go do miasta. Upijemy się sześćdziesięciokilku procentowym rumem. On po raz pierwszy w ciągu całego rejsu. Będzie się dziwnie zachowywał, krzyczał, burczał i szlochał. Po tygodniu zrezygnuje i wróci do domu.

8:00
Kończy się moja pierwsza zmiana. Mam półtorej godziny przerwy. Idę spać. Sen jest ważny. Jest go ciągle za mało. Trzeba wykorzystywać każdą sytuację, żeby go zakosztować. Pośpię może z godzinę. Kolekcjonuję każdą minutę, jak sknera złote monety.

9:25
Po odbyciu tradycyjnego rytuału z dwoma budzikami, jestem już w mniejszym barze, który znajduje się koło mesy. Obudziwszy się czułem, że wyparował ze mnie prawie cały alkohol, wypity poprzedniego wieczoru. Zamawiam wódkę z colą. To powinno wystarczyć na jakiś czas. Idę do pracy.

Biegam w te i we w te. Kończą się talerze , pcham wózek z talerzami. Kończą się sztućce, noszę pojemnik ze sztućcami. Kończą się tacki, lecę po tacki. Kończy się sok, nalewam sok. Kończą się serwetki, rozpakowuję nowe paczki. Kończenie się wszystkiego jest procesem stałym, co za tym idzie stale biegam. Najgorsze są jednak szklanki. Ciągle się biją, albo gdzieś je wynoszą. Jest ich zawsze za mało. Po szklanki chodzę co pięć minut, albo nawet częściej. Marcin ma obsesję na ich punkcie. Cały czas wyzywa pracowników zmywaka. Tam rządzi Ceasar, Meksykanin, skądinąd sympatyczny facet. Opracował ciekawą metodę migania się od pracy. Je, jak kiedyś policzyłem, do ośmiu posiłków dziennie. Każdy zajmuje około piętnastu minut. Nie trudno policzyć, ile czasu zmywak nie działa. Marcin krzyczy na niego, ten wstaje, wpycha do maszyny kaseton ze szklankami, siada i je dalej. Marcin wie dokładnie, ile każdy z członków załogi bierze szklanek na obiad. Z trudem toleruje dwie, jeśli ktoś bierze trzy, przeklina go. Jeden kelner zwykł nalewać sobie cztery porcje wody. Nienawidził go bardziej od Izy i jej płatków.

Schodzi się cała ferajna. Włosi, przedstawiciele rasy panów. Zajmują wszystkie wyższe stanowiska, włącznie z kapitańskim. Wykorzystują swoją pozycje. Podpadnięcie któremuś z nich oznacza kłopoty. Któregoś razu starszy marynarz zapytał mnie, dlaczego nie ma soku. Odpowiedziałem, ze maszyna nie działa. Na kolejne pytanie „dlaczego?”, odburknąłem, ze nie mam pojęcia, bo nie jestem elektrykiem. Za pół godziny byłem na dywaniku u metrodiego, oczywiście Włocha.

Nieco niżej sytuują się mieszkańcy państw z kręgu kultury zachodniej, Anglicy, Kanadyjczycy, mieszkańcy RPA. Pracują w sklepach, kasynie, dziale artystycznym, pogotowiu itd. O ich statusie świadczy miedzy innymi, fakt zajmowania większych, wygodniejszych kabin. Portugalczycy to ostatnia grupa uprzywilejowana, w prawdzie tak, jak ja funkcjonują w pionie restauracyjnym, to jednak wielu z nich zajmuje pozycje kierowników sali. Ta funkcja jest już praktycznie nieosiągalna dla całej reszty, a odstępstwa są rzadkie. W całej kompanii jest tylko jeden Polak, który doszedł tak daleko. Wyjątek potwierdza regułę.

Dalej jesteśmy my Polacy i inne postkomunistyczne nacje, Słowacy, Węgrzy, Rumuni.
Mniej więcej na tym poziomie reprezentowany jest Meksyk i Indie.

Najniższą warstwę stanowią Filipińczycy i Tajowie. Nie pisanym obowiązkiem jest rasizm. Choć oficjalnie potępiany, to jednak zjawisko to, tak jak molestowanie seksualne dostrzegalne jest na każdym kroku. Kilkakrotnie grałem z filipińskim kucharzem w szachy w crew barze. Był jedynym, grającym na odpowiednim poziomie na całym statku, nauczył się w więzieniu, gdzie odsiadywał wyrok za morderstwo. Nie widziałem powodu, żeby nienawidzić go za kolor skóry, nawet po tym jak zwrócono mi uwagę, żebym nie afiszował się z tą znajomością, bo jest to źle postrzegane. Myślę, że sam fakt grania w szachy był niemile widziany. Jest to, jakby nie było, dowód na posiadanie intelektu. Myślenie, zwłaszcza samodzielne traktowane jest wrogo.

11:30
- Chodź zapalić. – pojawił się kucharz Maciek.
- OK. – przechodzimy do mniejszego baru.
- Daj fajka. – nigdy nie kupuje papierosów, częstuje się od innych.
- Ty Warszawiak – pochodził ze stolicy i chlubił się tym, że jego rodzina zamieszkuje tam kilka pokoleń. – Będę cię nazywał „Daj fajka”. Co ty na to?
- Daj fajka. – powtarza przeciągle.
Lubię go i dlatego zawsze, go częstuje.
- Co tam? – pytam o newsy.
- Flap – czyli Filipińczyk - gonił z nożem na kuchni Taja. Ten chwycił za tasak i tak się ganiali.
- I co?
- Nic. Przyszła ochrona i ich zamknęli. W najbliższym porcie lecą do domu.
- Była krew?
- Nie.
- Szkoda. – zamyślam się – ten Rumun, co tydzień temu zdemolował kabinę był lepszy. Podobno pociął sobie ręce, niszcząc umywalkę i lustro. Była krew.
- Fakt. – stwierdza. - Jest dzisiaj dzik po sajgońsku. – dodaje.
- Przynieś. Zjemy.
- OK. – kończymy palić i się rozchodzimy.

Maciek pracuje na samej górze, na tak zwanym lido, czyli bufecie dla pasażerów, tuż przy basenie. Często łamie przepisy i zabiera co lepsze dania, które potem zjadamy. Nikt nie zwraca mu uwagi, boją się go. Jak się upije, robi się niebezpieczny. Całkowicie traci kontrole nad sobą. Pewnego razu poszedł do pracy całkowicie pijany. Nie zwracał uwagi na sugestie przełożonego, by wrócił do kabiny. Twierdził, że jest w doskonałej formie, pełen energii, na dowód czego zaczął boksować biednego Hindusa, napinał bicepsy i kazał mu sprawdzać ich twardość. Gdy alkohol zaczął ulatywać, stwierdził, że na dziś już wystarczy i poszedł spać. Próby obudzenia , będącego w tym stanie Maćka są bezcelowe. Wojtek, który z nim pracuje, czasami podejmuje się tego zadania. Byłem świadkiem, jak wyciągnął go z łóżka, wepchnął pod prysznic i polał wodą. Warszawiak rzucił się na Wojtka, nie doceniając jego dobrych intencji, pchnął na ścianę, wyzywając od najgorszych. Uznaliśmy oboje, że to nie ma sensu i pozwoliliśmy mu wrócić na kojo. Takich wyskoków miał kilka, ma dwa warningi, ale jest lubiany przez szefa kuchni, który sam codziennie jest tak pijany, ze się zatacza. Dzięki sympatii Chiefa nie zakończył jeszcze kariery.

13:30
Kończy się moja druga zmiana. Mam cztery godziny przerwy. W tym czasie, gdy jesteśmy w porcie, wychodzę na ląd, pooddychać świeżym powietrzem, zobaczyć ludzi. Dziś statek jest w morzu. Jest to dobry moment, żeby po zjedzenie czegoś, pójść spać. Co dwa tygodnie mam dzień wolny. Dzień wolny polega na tym, że zamiast jedenastu, pracuje około dziewięciu godzin, jednak grafik tak jest ustawiony, że mam dwa razy dłuższa przerwę niż zazwyczaj. Czasami zdarzało mi się, nie wychodzić do miasta i spać przez cały ten czas. Jednak po tak długim byczeniu się na kojo, wstawałem bardziej zmęczony, niż kładąc się. Odzwyczajony organizm źle znosił przedawkowanie snem. Bywa, że nie ma możliwości pójścia do kabiny, w czasie tej przerwy. Te godziny często wykorzystywane są na puszczanie filmów szkoleniowych, dotyczących warunków pracy. Obecność obowiązkowa. Co tydzień jest próba alarmu powodziowego, w ciągu której trzeba przez dwie godziny siedzieć w kamizelkach ratunkowych w restauracji.

13:40

Siedzę przy stole. Jem dzika.
- Cześć. Masz przerwę? – podchodzi Paweł. Przysiada się.
- Jak widać. Po co ci to? – pytam, wskazując na białe wiaderko, które trzyma w ręce.
- Sam zobacz. – Odchyla szmatkę. W wiaderko znajduje się butelka pięciogwiazdkowego Napoleona.
- O. – uśmiecham się.- Dziś były Sorbet.
Paweł jest lodziarzem na statku, co zapewnia nam stały dostęp do wysokogatunkowych alkoholi. Nieświadomi pasażerowie zmuszeni są do kosztowania zimnych specjałów, zmieszanych z wodą, bez wytwornych dodatków.
- Dzisiaj jak byłem na pokładzie. Przyglądałem się falom. Chciałem przechylić się przez barierkę i skoczyć. – opowiada.
- Chciałeś się zabić? – pytam zaciekawiony.
- Nie. Miałem taki nagły przypływ, taką nagła potrzebę rzucić się do morza. Ledwo się powstrzymałem.
- Rozumiem cię. Jak pracowałem na mesie oficerskiej. Niosłem komuś spaghetti. Mijałem siedząca tancerkę. Wiesz, tą krótko ściętą. W ułamku sekundy poczułem wielką ochotę wywalić jej talerz na głowę. Nie, żebym jej nie lubił. Nic do niej nie mam. Tak po prostu mnie naszło. Potem patrzyłem na nią kilka chwil i wyobrażałem sobie z makaronem we włosach.
- Dziwne to.
- Dziwne. Lepiej nie wychodź za często na pokład. – podsumowuję.
-
Idziemy do jego kabiny. Wypijamy pół butelki.

15:20
Zasypiam w swoim kojo.

17:30
Zaczynam trzecią zmianę.

„Całe stado nawalone, ale praca wre” śpiewa Kazik. Osiemdziesiąt procent załogi jest na ciągłym rauszu. Trudno to wytłumaczyć, inaczej się po prostu nie da. Jest jeszcze druga rozrywka, czyli miłość fizyczna. Oczywiście jedno nie wyklucza drugiego. Rekordzistka, kasjerka ze sklepu w chwili, gdy zaczynałem kontrakt spała już z osiemnastoma mężczyznami. A i później się nie oszczędzała Nie wiem, jak to kto policzył, ale ona sama nie zaprzeczała, pewnie się wygadała. W końcu zaszła w ciąże i musiała zakończyć kontrakt. To z resztą zdarza się często. Kobiet jest mniej. Wielu facetów, zwłaszcza przedstawicieli najniższej rasy, czyli Azjatów jest niewyżytych, co powoduje frustracje i spięcia. Szerzy się homoseksualizm. Przodują w tym zwłaszcza Meksykanie, z których co drugi jest gejem. Jeden z nich chwalił się, że w Miami był na dyskotece, a następnie odbyt stosunek analny z trzema Amerykanami i oralny z dwoma następnymi.

Zdarzają się również bardziej romantyczne uniesienia, czyli statkowe miłości. Od czasu do czasu widać przemykające pary, trzymające się za ręce. Wpatrują się w siebie, wyrażając dozgonne oddanie. Po jakimś, niedługim zazwyczaj czasie, często w związku z ukończeniem kontraktu przez jednego z kochanków, serce znajduje kolejny obiekt westchnień. Każdy stara się jakoś realizować swoje potrzeby.

20:30
Kończę kolejna zmianę. Mam tylko godzinę przerwy. Nie ma sensu kłaść się spać. Idę coś zjeść. Przysiada się do mnie Portugalczyk, młodszy pomocnik stewarda.

- Cześć.
- Cześć.
- Wiesz. Nie rozumiem tego statku. – nawija.- Dlaczego nie spędzamy czasu wszyscy wspólnie? Ograniczamy się do swoich nacji. Brakuje komunikacji. Powinniśmy rozmawiać. Zmieńmy to.

Nic nie mówię.

- Ty, ty znasz dobrze angielski, powinieneś dać przykład i starać się porozumieć z każdym.
- A co twoi rodacy na to? – męczy mnie ta dziwna rozmowa.
- Twierdzą, że za dużo gadam.
- Aha. – Na szczęście odchodzi.
Za miesiąc zostanie przyłapany, jak nago spaceruje po części statku przeznaczonym dla pasażerów, zapraszając jedna z nich do siebie do kabiny. Zostanie odesłany do domu z przyczyn medycznych.

21:30
Po uzupełnieniu płynów w barze zaczynam ostatnie dwie godziny pracy.

21:50
Widzę jak jednemu z Tajów, który właśnie nakłada sobie ryż na talerz, cofa się z ust. Pewnie jest pijany. Na szczęście nie narzygał do jedzenia, tylko na podłogę. W sumie nic się nie stało, uleciało mu tylko ciupkę. Dwa miesiące temu na statku grasował wirus Norwalk, powodujący trzydniową biegunkę i wymioty. Połowa pasażerów była chora. Jako, że posiłki wliczone są w koszty wycieczki, turyści starają się jeść, ile wlezie. Standardem podczas tamtego cruise’u były momenty w restauracji, w których, pasażer konsumował obiad, gdy tymczasem osoba siedząca dwa stoliki dalej, wymiotowała do talerza. Potem staliśmy kilka dni w Nowym Jorku, gdzie dezynfekowano cały statek. Przestój był kosztowny. Kompania straciła pieniądze.

Od tego czasu, gdy ktokolwiek wymiotuje, obowiązkiem pracownika, który działa w tym miejscu, jest zabezpieczyć teren, odseparować chorego i zawołać przełożonego. Tak czynię, odsuwam wszystkich, zabezpieczam teren taśmą, tak jak amerykańska policja miejsce zbrodni. Zbiegają się ludzie, szum, afera. O to mi chodzi, nie zależy mi na walce z niewidzialnym wrogiem. Niech się kręci. W końcu to jakieś urozmaicenie w stosunku do codziennej rutyny. Swoim sumiennym zachowaniem rozdmuchuję do granic absurdu, te kilka kropel, które wypadło z ust nieszczęśnika. Chodź jestem śmiertelnie poważny, śmieje się w środku ,najbardziej z samego siebie. Najważniejsze, że coś się dzieje. Po jakimś czasie sytuacja zostaje opanowana. Przywrócony zostaje porządek. Ba, dostaję nawet pochwały od kilku ważnych ludzi, które oczywiście i tak w niczym mi nie mogą już pomóc.

22:15
Podchodzi Anka, młodsza kelnerka.

- Zostało mi trochę zioła z Kanady. Wpadnij, jak skończysz.
- Nie, nie chce palić już tego gówna.
- To o której będziesz? – pyta.
- Spotkajmy się u Warszawiaka i Pawła.
- OK.

23:00
Jak wszyscy już się najedli, po raz trzeci, czy nawet czwarty w ciągu dnia, zaczynam czyścić linię. Zgodnie z zasadą „ wash, rinse, sanitaize” . Umyj, spłucz, zdezynfekuj.
Istnieje idea trzech kubłów. Każdy kolor wiadra oznacza inną zawartość środków czyszczących. Jest też reguła pięciu rodzajów odpadów, które trzeba segregować. Osobno plastik, aluminium, szkło, duże resztki jedzenia, jak kości i pozostałości po skorupiakach, oraz śmieci zwykłe. Jest też credo, składające się z dziesięciu punktów: „Nie spóźniać się, mieć zawsze czysty uniform, uśmiechać się itd.” Co dwa tygodnie należy napisać małe opowiadanie na krótki temat np.: „Co zmieniłbyś na swoim stanowisku, żeby usprawnić jego funkcjonowanie?” , „Jak maksymalnie uprzyjemnić czas spędzony przez pasażerów na statku?” ,czy coś w tym guście.

23:30
Koniec na dziś. Wracam do siebie. Biorę prysznic, ubieram cywilne ubranie. Idę do Pawła i Warszawiaka. Jest też już Wojtek. Koniak już wypity. Na szczęście są jeszcze dwa szampany. Dołączam się.

- Podobno rozkręciłeś akcję z rzygami? – pyta Paweł.
- No, niezła zabawa, było śmiesznie. – odpowiadam. – A ty Wojtek, nie u swojej Szkotki? Ile razy już u niej byłeś? To już chyba wielki uczucie? – nabijam się.
- Niestety, wyszła na jaw różnica charakterów. Ona lubi powoli, a ja szybko.

ÂŚmiejemy się. Pijemy. Przychodzi Anka. Ledwo się mieścimy w tej klitce. Zaczyna kręcić jointa. Oczywiście palenie marihuany jest zabronione, co jakiś czas wyrywkowo wybierani są członkowie załogi na testy. Nikt jeszcze jakoś za to nie wyleciał. Na lekkie narkotyki przymyka się oko.

- Marita, moja współlokatorka widziała wczoraj ducha. – mówi Anka.
- Co? Znowu? – Kaśka, stewardessa kilkanaście dni temu twierdziła, że w swojej kabinie zobaczyła starca, który przechodził przez zamknięte drzwi do kabiny z prysznicem Była śmiertelnie przerażona. Nikt jej nie uwierzył, bo ciągle pije i czasami pali trawkę. Parę dni się z niej nabijano. Ale Marita , to co innego, jest jedną z niewielu tak zwanych porządnych kobiet na statku. Nie pije. Spędza czas z mężem, z którym razem zatrudnili się w „Princess Cruises”.
- Widziała kobietę z małym dzieckiem na rękach, jak wyszła z szafy. Zrobiło się strasznie zimno, a potem nagle znikła. – kontynuuje relację Ania.
- W sumie to może coś w tym jest. Większość pasażerów to amerykańscy emeryci. Co chwile ktoś umiera. Miesiąc temu przekręciła się jakaś babka. Miała siedemdziesiąt lat. – zastanawia się Warszawiak. – Jeśli duchy istnieją, to pewnie umarlaki kręcą się po okręcie. Co mają robić ?

Pijemy dalej. Palimy trawę. Rozmawiamy o duchach.

- Ja nie chcę tam spać dzisiaj. Boje się.- mówi Anka.
- ÂŚpij tu. Jakoś się pomieścimy na jednym kojo. – proponuje usłużnie Paweł.
- Tak będzie najlepiej.

Wypiliśmy cały alkohol. Idziemy do baru. Ja, Wojtek i Maciek. Paweł i Anka zostają, będą odganiać duchy.

00:20
Wchodzimy do crew baru. Jest całkiem spory. Ludzi jest dużo ,choć nie ma dzisiaj jakiejś większej imprezy. Kilka dziewczyn ze sklepów tańczy na parkiecie. Przy barze siedzi Dominik, przed nim trzy drinki.

- Co tam? – zagaduję.
- Wash, rinse, sanitize. - Wychyla duszkiem trzy szklanki.

Trudno dopchać się do barmana. Kupuję od razu dwa drinki. Mam tylko dwie ręce. Dwie potrójne wódki z colą. Po co mam chodzić kilka razy. Wziąłbym poczwórne, ale nie znam takiego słowa po angielsku.

Siadamy przy stoliku. Gadamy o bzdurach. Patrzę na tańczące dziewczyny. Masażystka z RPA wywija się blisko mnie. Ma azjatyckie rysy twarzy, jej rodzice pochodzą z Chin. Jest piękna. Od kilku dni okazuje mi wyraźne zainteresowanie. Cukiernik, który zjechał już do domu, opowiadał, że śmiesznie piszczy w trakcie. Jestem jej kolejnym kaprysem. Niestety jestem zbyt pijany i do tego paliłem ganje. Musi poczekać na następną okazje. Nie mogę jednak przeginać. Kaprysy maja to do siebie, ze często się zmieniają. Inna sprawa, że za parę dni zawijamy do Puentarenas, a tam nastoletnie Kostarykanki sprzedają, każdą swą wiosnę za około dwa dolary. Nie mam sił, idę do siebie.

1:00
Zasypiam. Za pięć godzin zaczynam pracę.
cebreiro

Post autor: cebreiro »

nieliche*
wprawdzie*
niereformowalną*

ciekawy kawał prozy, nieźle napisanej.
podoba mi się wybieganie do przodu z niektórymi historiami.
I klarowność, przy dużej ilości informacji, udało Ci się zachować przejrzystość...
robert kobryń

Post autor: robert kobryń »

to zdecydowanie, najlepsze moje opowiadanie, z tych które nie zgubiłem
nie licząc oczywiście "Trójkąta równoramiennego" , który swego czasu dość chłodno został tu przyjęty
lila
Posty: 5414
Rejestracja: 2006-09-21, 18:03
Kontakt:

Post autor: lila »

Marcin Rajski pisze:"Trójkąta równoramiennego" , który swego czasu dość chłodno został tu przyjęty
no nie powiedzialabym ...
do tego wroce , strasznie dlugie , wole jak niektorzy szatkuja swoja proze i raczą ją czytelnikow w kawalkach. ciezko tak dlugo czytac z monitora tekst , do tego na tym oczojebnym tle.
cebreiro

Post autor: cebreiro »

ehhh, to się wreszcie wezmę za poszukiwania tego tekstu... bo legendą obrośnie w końcu.
Awatar użytkownika
Książę Półkrwi
Posty: 2012
Rejestracja: 2006-08-14, 11:42
Kontakt:

Post autor: Książę Półkrwi »

nie czytałaś trójkąta równoramiennego?
toż to klasyk
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 27 gości