Wojna jest okrutna

opowiadania, nowele, biografie, etc.
publikacje uzytkownikow
robert kobryń

Wojna jest okrutna

Post autor: robert kobryń »

Andrzej urodził się zaledwie trzy minuty przed Michałem. Ta niewielka różnica wystarczyła jednak, by czuł się pełnoprawnym starszym bratem. Michał podporządkował się w pełni woli bliźniaka. Cechy przywódcze Andrzeja pozwoliły mu stanąć na czele stowarzyszenia, którego przyszłość ważyć się miała już niebawem. W błędzie był jednak ten, kto myślał, że Michał był tylko cieniem swojego brata. Bo jeśli niezwykła charyzma i siła charakteru Andrzeja czyniła z podległych mu osób wykonawców jego rozkazów, to błyskotliwość umysłu i nieocenione umiejętności organizacyjne młodszego bliźniaka powodowały , że te rozkazy były możliwe do wykonania. Dziś omawiali taktykę bitwy , do której przygotowania trwały od dłuższego czasu.
Michał wczytywał się w traktat „ O wojnie” Karla von Clausewitza , na stole przed nim pootwierane były inne dzieła : „Wojna galijska” Juliusza Cezara , „Sztuka wojenna” Sun Tsue, biografie Suworowa, Napoleona , generała Rommela i wielu innych , opisy bitew nad Zamą, pod Tannenbergiem , pod Lipskiem, itp.
- I co jeszcze wyczytałeś ? – zapytał Andrzej, który nie lubił wielogodzinnego ślęczenia nad książkami.
- Nasz plan jest całkiem dobry , ale w kilku miejscach wprowadziłbym małe poprawki.
- Jakie ?
- Trzeba jeszcze raz dokładnie przeanalizować ukształtowanie terenu, musimy być przygotowani na wszystkie okoliczności, nie możemy dać się zaskoczyć. Nie możemy nie doceniać przeciwnika, spróbujmy myśleć tak jak on, weźmy pod uwagę każde hipotetyczne posunięcie wroga. Musimy prześledzić nasze założenia od początku, krok po kroku .
- Wałkujemy to już trzeci raz dzisiaj. – zirytował się Andrzej.
- Chyba nie chcemy popełnić błędu ?
Drzwi pomieszczenia, w którym przebywali otworzyły się , dobiegł ich głos.
- Co wy tam jeszcze robicie ? Chyba nie chcecie się znów spóźnić do przedszkola ? No , chodźcie już.
- Już idziemy mamo. – odpowiedzieli chłopcy.

* * *

Złodziej ubrany był na czarno. Na teren ZOO wszedł tak jak każdy, wykupiwszy uprzednio bilet. Od kilku godzin czekał skulony w krzakach przy wybiegu dla hipopotamów karłowatych. Był spokojny, wiedział , że ma do wypełnienia misję. Zmierzch się zbliżał, ostatni goście dawno już opuścili teren ogrodu zoologicznego. Było już prawie zupełnie ciemno, z rzadka dochodziły do niego głosy ujadania wilków i pomrukiwanie zamkniętego w pobliskiej klatce tygrysa bengalskiego. Pracownik ZOO przeszedł koło zarośli, kończąc obchód. Intruz wiedział, że następny rozpocznie się za dwie godziny. Nie miał czasu do stracenia, musiał zacząć działać. Potajemnie ,pod osłoną nocy wyszedł na ścieżkę i bezszelestnie pobiegł w kierunku dużego budynku, który znajdował się około stu metrów od jego kryjówki. Stanął przed drzwiami , były zamknięte na kłódkę, spodziewał się tego, wyjął zza pazuchy nożyce i delikatnie ,bezgłośnie przeciął łańcuch. Otworzył drzwi i wszedł do środka. Teraz był najniebezpieczniejszy moment. Mimo że miał w głowie rozpisany plan pomieszczeń, wszechogarniająca ciemność zmusiła go do zapalenia niewielkiej latarki. ÂŚwiatło, choć ledwo się jarzyło, mogło zostać zauważone z zewnątrz. Musiał się spieszyć. Był tutaj kilkakrotnie za dnia , gdy pełno było zwiedzających, wiedział gdzie iść . Po chwili skierował snop latarki na kartkę informacyjną. Camponotus Gigas .
- Tegom chciał – pomyślał.

* * *
Dzieci bawiły się w największej piaskownicy na osiedlu. Andrzejek, Michałek i kilku ich kolegów należących do wspólnej bandy układali babki z piasku. Niepodzielnie rządzili na placu zabaw. Każdy kto chciał pohuśtać się na huśtawce, skorzystać ze zjeżdżalni lub drewnianego domku, a nie był członkiem gangu, musiał zapytać o zgodę chłopców. Andrzej nie był jednak zły i pozwalał wszystkim spokojnie się bawić , pod warunkiem że będzie mu okazywany szacunek, jako niekwestionowanemu przywódcy placu zabaw. Istniała jedna niepisana zasada, nikt spoza grupy nie miał prawa bawić się w piaskownicy, w trakcie gdy robili to jej członkowie. Tego dnia jednak w tę oazę spokoju miał wedrzeć się strach i niepokój . Przez bramkę w płocie ,który otaczał miejsce zabaw ,weszło trzech młodych łobuziaków, kierowali się prosto w stronę piaskownicy.
- Wynocha. To nasza piaskownica. – wykrzyknął piegowaty rudzielec, który najwidoczniej dominował nad pozostałymi.
- Jak to wasza? – wstał Andrzej – Â?arty sobie ze mnie robisz?
- Od dziś jest nasza.
- Przecież macie swoją przy swoim bloku. Zmykajcie. Nic tu po was.
- Tamta tez jest nasza, potrzebujemy więcej przestrzeni do gier, dlatego anektujemy ten teren, idźcie bawić się gdzie indziej. – kontynuował niezrażony przywódca chłopaków z sąsiedniego bloku.
- I co ? Może myślisz , że tak po prostu stąd odejdziemy ? Zwariowałeś ,czy co ?
- Spodziewałem się takiej reakcji , dlatego wyzywamy was na pojedynek. Chyba, że się boicie ? Co, tchórze ?
- My ? Boimy ? Nigdy . Przyjmujemy wyzwanie . Pojedynek. Ale na co ?
- Na mrówki. – wyszeptał jadowicie rudzielec. Zawiało grozą.
- Na mrówki ?! - powtórzyli wszyscy.
- A więc na mrówki. – zakończył Andrzej.

* * *

W sobotę rano , jak było umówione, gangi spotkały się przy piaskownicy. Za piętnaście minut miała rozpocząć się bitwa, do której przygotowania szły pełną parą od przeszło dwóch tygodni. W toku długotrwałych negocjacji ustalono zasady, których złamanie oznaczało porażkę. Polem bitwy była szeroka na półtora metra i długa na dwa piaskownica, która podzielona była na trzy fragmenty. ÂŚrodkowy pas , stanowiący czwartą część połaci piasku ,był terenem niczyim , rozdzielającym terytoria należące do rywalizujących grup. Te terytoria mogły być kształtowane dowolnie z zachowaniem kilku reguł. Po pierwsze używać można było tylko piasku i elementów roślinnych, ewentualne różnice terenu , wywołane pracami przygotowawczymi nie mogły przekraczać dwudziestu centymetrów nad poziom piasku i dziesięć w głąb. Każda ze stron konfliktu mogła rzucić do walki pięćset mrówek w dowolnym momencie rozgrywki, jednak nie miała prawa w żaden inny sposób ingerować w przebieg walki, co więcej zabronione było wrzucanie jednostek bezpośrednio na oddziały przeciwnika. Zwyciężali ci , których mrówki jako jedyne ostały się żywe na polu bitwy. Piaskownica została obramowana kawałkami pleksi, zwędzonymi z pobliskiej budowy ,wbitymi pionowo w piasek przy samych krawędziach, tak by mrówki nie mogły wydostać się na zewnątrz. Plastikowe elementy sięgały na wysokość ponad pół metra, tak że z daleka całość przypominała duże akwarium ,dodatkowo uniemożliwiając próby wpływania na potyczkę z zewnątrz przypadkowym kopnięciem kamienia ,czy podobnym nieprzepisowym zachowaniem. Obóz Andrzeja dokładnie przygotował swoją część piaskownicy, na końcowej krawędzi wybudowana była dwupoziomowa budowla, na kształt piramidy schodkowej, stanowiąca półokrąg. Dolna szersza podstawa wypiętrzona była na wysokość dziesięciu centymetrów . ÂŚciany cokołu były idealnie pionowe. Mniej rozległa warstwa , również wysoka na dziesięć centymetrów, znajdowała się po środku dolnej podstawy i ze względu na cel , jakiemu służyła , nazwana została zamkiem wewnętrznym. Oczywiście grupa Rudego obserwowała powstawanie obronnej warowni , dlatego na swojej części zebrali dużą ilość kilkunastocentymetrowych gałązek, mających okazac się przydatne, przy forsowaniu pionowych ścian twierdzy. Sami zaś nie przygotowali żadnych dodatkowych konstrukcji, uznając się za stronę zobowiązaną do ataku.
Gawiedź złożona z okolicznej dziatwy, zgromadzona po zewnętrznej stronie plastikowej barykady, z zapartym tchem oczekiwała wybicia godziny ósmej, umówionej pory rozpoczęcia batalii. Andrzej majestatycznie podszedł do swojej krawędzi pola walki , wyciągnął rękę, w której trzymał niewielki karton, zdjął wieko nad zamkiem i w chwili gdy wydawało się , że zacznie lokować mrówki w twierdzy, wysunął dłonie dalej i zaczał wysypywać owady na płaską płaszczyznę przed warownię. Jego wojska nie zamierzały się tylko bronić. Na piasek spadło około stu żołnierzy, którzy po chwili dezorientacji, zaczęli tworzyć szyk na całej szerokości piaskownicy.
W tym miejscu należy przybliżyć głównych bohaterów rzezi, która miała właśnie nastąpić. Przygotowania zwalczających się ugrupowań koncentrowały się w dużej mierze, na odnalezieniu odpowiednich kandydatów do walki. Była to główna przyczyna, dla której od rzucenia wyzwania do ostatecznej rozgrywki ,minąć musiało ponad dwa tygodnie. Wysłannicy obojga ekip przeszukiwali okoliczne parki i lasy, poszukując mrowisk na tyle licznych, by można było wybrać z nich pięćset robotnic mayor, czyli żołnierzy, których jedynym dotychczasowym celem była ochrona własnych kolonii. Z kolei po wypatrzeniu odpowiedniego skupiska owadów, następował czasochłonny proces wydobywania najsolidniejszych okazów, godnych wzięcia udziału w wielkiej bitwie. Tym zajmowali się co pośledniejsi członkowie gangów.
W tym momencie na piasku znajdowała się setka żołnierzy mrówek z gatunku camponotus herculeanus ,w Polsce znanego pod nazwą gmachówka koniczek, z mrowiska wypatrzonego przez Lutka, który dumnie prężył się teraz przed gapiami. Ten gatunek należał do największych w Europie, żołnierze mieli długość od dwunastu do czternastu milimetrów. Ich czarne głowy i odwłoki kontrastowały z ciemnobrązowym tułowiem.
- Wojownicy – zaczął przemowę Andrzej – wiele milionów lat mrówczej tradycji przyszło wam dzisiaj bronić. Odkąd pierwsza błonkówka wykształciła się z osy ,tworząc wielką rodzinę mrówkowatych, wasz rodzaj nie spotkał się z takim wyzwaniem .z jakim spotyka się dzisiaj. Najeźdźca, z którym się zmierzycie, chce pogwałcić panujący pokój i wolność, przynosząc tylko łzy i niewolę. Wiedzcie, że ci z was, którzy polegną na polu , okryci zostaną wieczną chwałą. Pamiętajcie, że bronicie dziś ideałów, które wasi ojcowie i dziadowie stworzyli , by wszystkim nam żyło się dostatnie. Nie zawiedźcie mnie , bądźcie dzielni jak ten , od którego pochodzi wasza nazwa. Bądźcie armią Herkulesów. Nie szczędźcie krwi oraz wysiłku. Do boju.
Choć wtajemniczeni świadomi byli, że tekst musiał być autorstwa Michała, wszyscy zamilkli będąc pod wpływem słów , które popłynęły z ust przywódcy. I tylko ledwo słyszalny był okrzyk hurra, wydobyty z dziesiątek mrówczych gardeł . Choć może to wiatr hulał.
Teraz kolej przyszła na Rudego. Wszyscy wpatrzeni byli w jego ruchy, stanął po przeciwległej stronie , rozejrzał się po zgromadzonych , rzucił chytre spojrzenie na przeciwników i nagłym ruchem wysypał z pudełka setkę mrówek. W jednej sekundzie jasnym się stało, dlaczego jego poplecznicy nie przygotowali żadnych konstrukcji obronnych. Na piasku wylądowali przedstawiciele największego europejskiego gatunku camponotus ligniperda . Choć masywnością budowy ustępowały oponentom, to osiągały wielkość do siedemnastu milimetrów i znane były ze swej niezwykłej agresywności. Tak samo jak herculeanusy miały ciemne głowy i odwłoki, lecz ich środkowa część była jaśniejsza, bardziej czerwona. Gmachówki drzewotoczne, bo taka była ich polska nazwa, w warunkach naturalnych były nie do pokonania w stosunku sił jeden do jednego. Wyszedł na jaw cały podstępny plan rzucenia wyzwania na mrówki. Jeszcze na długo przed ustaleniem potyczki banda Rudego musiała zlokalizować gniazdo tych niepokonanych w bratobójczych utarczkach błonkówek. Piegowaty chłopiec , nie przygotowawszy żadnej mowy , wykrzyknął tylko głośne „na przód” , a jego maszyny do zabijania rzuciły się na przeciwnika. Zapowiadała się rzeż niewiniątek.
W obliczu klęski wszyscy , nie wyłączając koniczków, oczekiwali od Andrzeja wydania rozkazu odwrotu do zamku, ten jednak stał dumnie, przyglądając się wydarzeniom. Drzewotoczne osiągnęły pas ziemi neutralnej i parły dalej do przodu. Herculeanusy czekały na niechybną śmierć, przeklinając dzień, w którym Lutek wypatrzył ich bezpieczne mrowisko. Były jednak gotowe tanio skóry nie sprzedać i walczyć do upadłego. Ligniperdie pędziły pełną szerokością , a najszybsze wbiegały już na teren wroga. Niespodziewanie na wysokości około trzydziestu centymetrów przed pozycjami koniczków, mrówki zaczęły grzęznąć w piasku. Przyklejały się do jakiejś lepkiej substancji, która nie pozwalała im się sprawnie poruszać. Tylko w środkowej części znajdowała się kilkunastocentymetrowa luka ,wolna od mazi, przez którą drzewotoczne przebijały się i z impetem nacierały na wroga.
- To niezgodne z regulaminem. Przegraliście. – krzyczał Rudy.
- Mój drogi kolego. – ironizował triumfujący Andrzej . – To żywica. A jak wiesz, jest to element roślinny, a więc jak najbardziej zgodny z regulaminem.
I rzeczywiście była to żywica, którą członkowie gangu zbierali potajemnie , równocześnie z wyłapywaniem żołnierzy. W noc przed bitwą Michał i Lutek wykradli się z domów i posmarowali nią decymetrową połać pola bitwy, kładąc najpierw pod spód kawałki kory ,całość posypując delikatnie ziarenkami piasku. Ta żmudna praca , odbywająca się w świetle latarek opłaciła się. W zasadzkę wpadło większość pierwszego uderzenia wroga , mrówki oblepione żywicą szarpały się konwulsyjnie, próbując zrzucić z siebie zabójczą , kleistą masę, każdym ruchem zanurzając się w niej coraz bardziej, skazane na powolną, okrutną śmierć.
Prawdziwa walka toczyła się w niewielkim przesmyku , w którym rozpędzone ligniperdie nie napotkały na żywicę i tu udowadniały swój kunszt bitewny. Wykorzystując impet natarcia i chęć pomszczenia pobratymców , używały swych olbrzymich żuwaczek .kładąc trupem wiele herculeanusów. Najwaleczniejsze z nich potrafiły jednym zatrzaśnięciem żuwaczek odgryźć głowę przeciwnika, tylko po to, by zaatakować kolejnego. Koniczki po pierwszym ataku zaczęły korzystać z przewagi liczebnej i atakować pojedyncze osobniki w dwójkę, czy nawet trójkę, powoli, choć przy dużych stratach własnych, wykańczając roślejszych krewniaków.
Rudy, który nie do końca otrząsnął się po stracie kwiatu swojego rycerstwa, rzucił do boju kolejną setkę swych podwładnych, wysypując ich z drugiego pudełka. Bitwa nie była przegrana, zwłaszcza że ligniperdie udowodniły, że w bezpośrednim starciu są wielokrotnie bardziej śmiercionośne. Odsiecz kierowała się w stronę środka , gdzie miotali się ostatni uczestnicy pierwszego natarcia, walcząc z przytłaczającymi liczebnie hordami wroga. Gdy posiłki dociągnęły do kilkunastocentymetrowego przejścia wbiły się klinem głęboko w linie wroga, nie napotykając na silny opór. Wtedy jednak koniczki z ogromnym impetem zaatakowały przeciwnika z trzech stron , kładąc nacisk na ponowne zdobycie przesmyku , by odciąć drzewotocznym drogę , z której dochodziły odwody. Manewr wzięcia przeciwnika w kocioł, w innych okolicznościach musiał zakończyć się całkowitym wybiciem drugiego natarcia, ale przewaga indywidualnej siły ligniperdi powodowała, że mimo okrążenia większe mrówki trzymały się dzielnie. Trup padał gęsto , a najbardziej zażarte były walki o przesmyk, gdzie drzewotoczne , zablokowane, próbowały przebić się , na ratunek otoczonym towarzyszom. Niektóre owady w ferworze walki próbowały przedostać się na drugą stronę przez pas żywicy, ale to kończyło się unieruchomieniem i śmiercią w niebywałych cierpieniach. Ligniperdie zamknięte w kotle nie mogły w pełni wykorzystać swych możliwości i oddawały życie ,atakowane przez parę herculeanusów na raz. Co jakiś czas kilka lub kilkanaście drzewotocznym udawało się przebić do kotła, jednak wszystko to było dopełnieniem taktyki koniczków, które przepuszczały nieliczne oddziały wroga, nie dopuszczając większej ich ilości do przedarcia się do środka. Dzięki temu w bezpośrednim starciu uczestniczyły wszystkie oddziały Andrzeja , a większość ligniperdi musiało czekać w kolejce na wzięcie udziału w bitwie. Cały czas herculeanusy mogły korzystać z przewagi liczebnej mimo, że paradoksalnie na polu walki przebywało ich mniej. Ta przewaga liczebna była im potrzebna, bo w równej walce nie miały żadnych szans z potężniejszym przeciwnikiem. Wszystko opierało się na kontrolowaniu wąskiego przesmyku, gdzie walczyła i ginęła lwia część wojsk obu stron. Rozczłonkowane głowy, odwłoki i nogi mrówek gromadziły się tu w niezwykłych ilościach, co powodowało, że przesmyk powiększał się , bo szczątki wpadały do żywicy. Ligniperdie próbując przejść po trupach poległych, nierzadko wpadały do mazi, ale wtedy same stanowiły bezpieczny grunt, po którym mogli przejść kolejni wojownicy. Powiększanie się przejścia było niebezpieczne dla obrońców, którzy odczuwali braki i wyraźnie oczekiwali nadejścia posiłków . Te jednak nie nadchodziły. W pewnym momencie , po około dwóch godzinach walki ligniperdie zaczęły uzyskiwać przewagę w bitwie o przejście i co raz więcej przebijało się do kotła, co groziło przerwaniem okrążenia. . W końcu przez przesmyk wdarło się kilkudziesięciu napastników, dotychczas oczekujących tylko na rozlew krwi, choć może należałoby mówić o kwasie mrówkowym.
Andrzej wypatrzył ten moment i dorzucił do walki pięćdziesiątkę mrówek. Zaskoczył całkowicie wszystkich obserwatorów, a to dlatego, że ta pięćdziesiątka wyposażona była w skrzydła. Sława Lutka, odkrywcy mrowiska ,przygasła w wyniku porównania jego znaleziska z obcą armią ,teraz znów świeciła pełnym blaskiem. Kolonia, którą odkrył ,była w trakcie rójki. Uskrzydlone samce, które przygotowywały się do odbycia lotów godowych i zapłodnienia królowej, w celu stworzenia kolejnego mrówczego superorganizmu, tym razem musiały wykorzystać swoje umiejętności lotne w inny sposób. Mimo ,że nie posiadały żuwaczek ,nie były żołnierzami i były od nich o wiele mniejsze, to efekt jaki wywołały, wlatując na jednostki wroga, był piorunujący. W tym momencie ligniperdie znajdujące się w kotle , atakowane były nie tylko z trzech stron, ale także z powietrza. I choć latające mrówki nie stanowiły bezpośredniego zagrożenia , to jednak lądując na przeciwniku, znacznie ograniczały jego ruchy i ułatwiały atakowanie z ziemi. Zwrócić należy uwagę, że herculeanusy nie będąc obdarzone w tak śmiercionośne żuwaczki jak ich przeciwnicy, często poprzestawały na odgryzieniu drzewotocznym kończyny lub dwóch, czyniąc je niezdolne do kontynuowania walki. Ta taktyka pozostawiania przy życiu okaleczonych ligniperdi dodatkowo wprowadzała zamęt w szeregi wroga.
Rudy w obliczu utraty kolejnych jednostek postanowił wysłać do walki następne oddziały. Tym razem widząc, że przeciskanie się przez przesmyk przynosi straty i nie daje możliwości pełnego wykorzystania waleczności drzewotocznych postanowił zmienić taktykę ataku. Dorzucił trzecią już setkę żołnierzy, w miejsce gdzie poukładane były gałązki mające służyć do zdobycia twierdzy. Mrówki ruszyły do boju, unosząc patyczki, mając zamiar wykorzystać je jako pomosty , przydatne do przejścia przez linie żywicy. W trakcie gdy w centrum toczyła się zażarta bitwa, w której dzięki udziałowi lotnictwa przewagę zaczęły uzyskiwać koniczki, nowe jednostki ligniperdi zaczęły przerzucać gałązki przez pas żywicy na całej jej długości. Szybko okazało się , że nie jest to takie proste i często wiązało się z koniecznością poświęcenia licznych drzewotocznych, które próbując przeciągnąć patyczki na pewny grunt grzęzły w żywicy, dzieląc los swych poprzedników. Próby przedarcia się utrudniały herculeanusy, które zdawały sobie sprawę, że przełamanie linii żywicy, zniweczy całą taktykę, obraną w walce na przedpolu. Koniczki poświęcając się dla wodza, unosiły końcówki patyczków i przesuwały je na żywicę , gubiąc siebie, ale jednocześnie uniemożliwiając przeprawę wrogowi. Jako że odczuwały ponownie niedobory liczebne, nie mogły czynić tego skutecznie na całej długości piaskownic. W kilku miejscach zaczęły powstawać przyczółki ,złożone z kilku ligniperdi, które broniły bezpieczeństwa przeprawy. Rudy widząc niezdecydowanie Andrzeja , który nie dosyłał posiłków , wypatrzył szansę sforsowania śmiercionośnego pasa i rzucił do boju wszystkie pozostałe jednostki. Sytuacja zaczęła przybierać tragiczny obrót dla walczących herculeanusów. Wprawdzie z jednostek wziętych w kocioł zostały same niedobitki, ale przedzierające się nowe oddziały zaczęły atakować koniczki ze wszystkich stron. Rozpoczęła się błyskawiczna rzeź, która w pełni uświadomiła wszystkim obecnym ,jaką przewagę w bezpośrednim starciu maja większe ligniperdie. Bohaterscy obrońcy przesmyku i uczestnicy okrążenia ginęli jeden po drugim, nie będąc w stanie stawić czoła ciągle rosnącej sile wroga. Szczególnie nie przydatne do walki okazały się latające samce.
Andrzej chwycił kartonik i wysypał dwieście mrówek na niższą podstawę zamku. To całkowicie odebrało morale jednostkom na przedpolu, które oddane na pożarcie przez wodza, szybko zostały zmasakrowane przez nie tylko silniejsze ,ale też liczniejsze drzewotoczne.
W momencie, w którym dogorywała walka przed twierdzą, można było przeanalizować dotychczasowy przebieg bitwy. Gang Andrzeja stracił sto pięćdziesiąt jednostek, dwieście ulokowanych miał na dolnej podstawie warowni i jeszcze sto pięćdziesiąt do wykorzystania ,przykładowo do obrony zamku wewnętrznego. Grupa Rudego zdobyła przedpole, ale okupiła to stratą przeszło dwustu pięćdziesięciu żołnierzy, co więcej nieużyteczne stały się patyczki, które zamiast do oblegania twierdzy , posłużyły do przeprawy przez żywicę. Rudy nie miał żadnego manewru, bo do boju rzucił już wszystkie oddziały, co jednak niewiele zmieniało, bo, tak czy owak ,musiał zdobyć twierdzę. Za jego zwycięstwem przemawiał fakt, że drzewotoczne w bezpośrednim starciu o wiele skuteczniejsze były od koniczków, wszak mimo, że stracił więcej wojsk, to większość z nich ugrzęzła w żywicy. Na tym etapie nikt jednak nie śmiał wyrokować rozstrzygnięcia, mając w pamięci , jak losy bitwy zmieniały się dotychczas.
Drzewotoczne dobiły ostatnie koniczki i zaczęły kierować się do podstawy twierdzy, pozostawiając za sobą przerażający widok. Setki rozdartych na strzępy mrówek, poodcinane głowy, nogi , tułowia , odwłoki. Dogorywające ofiary, wijące się w żywicy i niezliczone okaleczone owady, bez kończyn , niezdatne nie tylko do dalszej walki, ale i do dalszej prawidłowej egzystencji. Najbardziej niesamowity widok był przy przesmyku, gdzie rozgrywały się najzacieklejsze walki, a ciągle poruszająca się mrówcza biomasa utworzyła ponadcentymetrową warstwę poległych i konających.
Problem, przed jakim stanęły ligniperdie , związany ze szturmowaniem warowni, uwidocznił się przy pierwszych próbach wspinania się po pionowej dziesięciocentymetrowej ścianie. Drzewotoczne , żyjące w lasach , nie przywykłe były do pokonywania takich przeszkód. Starając się wejść po ubitym piasku odrywały się, spadały w dół, rozpoczynając wspinaczkę ponownie . Te nieliczne, którym ta sztuka się udała , od razu atakowane były przez obrońców i natychmiast unieszkodliwiane. Dopiero teraz okazało się , jak wielką stratą było użycie gałązek przy przeprawie, skądinąd korzystne we wcześniejszym etapie bitwy. Kilka prób wyciagnięcia patyków, zakończyło się przylepieniem ochotników do żywicznej mazi. Nawet po sforsowaniu, śmiercionośna substancja zbierała krwawe żniwo. Ta nierówna walka z pionową zaporą trwała dalej, w tym czasie niektóre drzewotoczne zaczęły ryć tunele w piasku. Straty napastników powiększały się, Ligniperdie nie mogły zdobyć przyczółka umożliwiającego wdarcie się większej ilości zdobywców na poziom obrońców. Nawet jeśli dwóm, czy trzem mrówkom udało się wejść w tym samym miejscu, co zdarzało się rzadko, musiały ulec przytłaczajacej przewadze liczebnej herculeanusów. Nie miały tez żadnej pewności, że którykolwiek pobratymiec podąży ich śladem. Te powolne wykańczanie armii Rudego trwać mogło godzinami. Po jakimś czasie, mrówki które drążyły ukośne tunele, zaczęły wychylać głowy z piasku. I tu proces powtarzał się , górnik szybko zostawał eliminowany. W tym jednak wypadku , za nim przybywali następni i rozpoczęły się zażarte potyczki u wylotu tuneli. Podziemnych przejść było coraz więcej i choć straty były ogromne, to była to jedyna nadzieja na zdobycie zamku. Obserwatorzy zaczęli zastanawiać się ,ile jeszcze ligniperdi zginie przy zdobywaniu dolnego zamku, bo jego zdobycie wydawało się nieuchronne i czy pozostałe jednostki wystarczą do sforsowania górnej platformy. Zaczęto doceniać strategię i decyzję podejmowane przez Andrzeja w walce na przedpolu, gdzie zginęła ponad połowa drzewotocznych. Nagle rozważania zostały przerwane. Zdarzyło się coś , czego nikt nie przewidział. Ze względu na nagromadzenie tuneli po lewej stronie zamku, ziemia obsunęła się, tworząc kilkucentymetrowy wyłom , po którym swobodnie mogły wspiąć się ligniperdie. Szybko zyskały przewagę w tym miejscu i zaczęły zdobywać coraz więcej terenu. Dzięki temu niespodziewanemu zawaleniu się fragmentu muru, drzewotoczne ograniczyły znacznie straty, które mogłyby powstać przy mozolnym zdobywaniu twierdzy dolnej. Herculeanusy nie będące w stanie powstrzymywać przeciwników przy wyrównanej walce, skazane zostały na porażkę.
Walki toczyły się dalej. Andrzej postanowił ulokować setkę koniczków na najwyższej platformie, na wypadek gdyby armia Rudego zdecydowała się na równoległe dobijanie obrońców poziomu pierwszego i zdobywanie zamku górnego. Drzewotoczne po raz drugi dzisiaj rozkoszowały się rzezią, tym razem na podstawie zamku, zwlekając z ostatecznym natarciem.
Po wyrżnięciu w pień całej dolnej załogi, można było oszacować straty . Andrzejowi została już tylko setka obrońców ulokowanych na pozycji i pięćdziesięciu, którzy najprawdopodobniej oszczędzani byli, na wypadek powtórzenia się zawalenia fragmentu budowli, by rzucić ich do walki w to miejsce. Rudy szturmując dolny zamek stracił , głównie w pierwszej fazie, niecałe sto mrówek. To wszystko powodowało , że siły wyrównały się, po stratach, jakie ligniperdie odniosły na przedpolu. Jednak w obliczu łatwości z jaką drzewotoczne zdobyły podstawę konstrukcji, wszystko sugerowało, że ich zwycięstwo to tylko kwestia czasu.
Rozpoczął się ten sam żmudny proces drążenia tuneli i wdrapywania po pionowej ścianie. Scenariusz był identyczny, liczne straty ligniperdi okupywany były świadomością nieuchronnego zwycięstwa, zwłaszcza że zamek wewnętrzny miał czterokrotnie mniejszą powierzchnię, co utrudniało optymalne wykorzystanie wszystkich obrońców, co więcej w chwili gdy przebili się pierwsi górnicy, oczywistym okazało się ,że wyloty tuneli ulokowane są gęściej, co dawało większe szanse na utworzenie silnych przyczółków. I nawet jeśli nie zawaliłby się żaden fragment budowli, to i tak wszyscy zdali sobie sprawę, że załogę zamku uchronić może już tylko cud.
- Mam. Jestem. – krzyczał chłopczyk biegnący w stronę piaskownicy. Wszyscy , wpatrzeni w batalię, nie zauważyli zbliżającego się dziecka. Dzieckiem, tym był Lolek, członek gangu, który jako jedyny nie był obecny na placu zabaw. – Jestem. – powtórzył zdyszany, dobiegając na miejsce.
- Dlaczego tak późno ? Czy wiesz, że przez ciebie możemy przegrać ? – obruszył się Andrzej.
- To nie takie łatwe pojechać dwieście kilometrów pociągiem, wkraść się do formicarium i wrócić na czas. Zwłaszcza jak się jest pięcioletnim dzieckiem. – odpowiedział Lolek.
- Ile masz?
- Sto.
- Wybierz połowę i daj mi.
- Ale ja nie mogę. Nie było mnie w domu trzy dni. Podobno policja mnie szuka. Muszę iść, pokazać się rodzicom.
- Lutek – wykrzyknął zdenerwowany, nie znoszący niesubordynacji Andrzej, - zrób to za niego. A ty. – zwrócił się do Lolka – idź do domu , na pewno dostaniesz lanie.
Chłopiec , przestraszywszy się przestrogi, obawiając się ojcowskiego pasa, rozpłakał się i pobiegł w kierunku bloku.
- Co to ma znaczyć ? Co to jest ? – krzyknął Rudy.
- Andrzej włożył rękę do siatki, przy której teraz majstrował Lutek i wyciągnął olbrzymią mrówkę. - To jest Camponotus Gigas. Największa mrówka świata. Zamieszkuje tereny Azji południowo – wschodniej. W Polsce występuje tylko w sztucznie tworzonych hodowlach.
- Ale to zupełnie inny gatunek, niż te które uczestniczą w walce.
- Pokaż mi punkt regulaminu, który zabrania używania dwóch różnych gatunków, przykro mi. – Andrzej wziął podane mu przez Lutka pudełko, podszedł do zamku i wysypał pięćdziesiąt owadów do zamku wewnętrznego .
Mrówki z gatunku Camponotus Gigas osiągały rozmiar dwudziestu ośmiu minimetrów, tym samym były dwa razy większe od koniczków i przeszło półtora razy większe od ligniperdi. Największe jednak wrażenie robiła głowa owada, która osiągała szerokość do ośmiu minimetrów i zakończona była olbrzymimi szczypcami. Potwory porozrywały obrońców zamku, a następnie zaatakowały niedoszłych zdobywców ,nie odnosząc żadnych strat.
Nic nie mogło zmienić losów bitwy. Wszyscy to zrozumieli. Zrozumiał też Rudy. Nie był jednak w stanie pogodzić się z porażką, zwłaszcza że zwycięstwo było tak bliskie. Wyszarpnął z kieszeni scyzoryk i nagłym ruchem wbił w szyję przywódcy przeciwnego obozu. Gawiedź znieruchomiała . Krew sączyła się siarczystym strumieniem z przeciętej tętnicy szyjnej chłopca. Andrzej zachwiał się i padł na piaskownicę, przełamując plastikowe ogrodzenie. Dogorywał na polu bitwy. Pozostałe przy życiu mrówki , wszystkich trzech gatunków zaczęły wspinać się, obłażąc jego ciało, oddając ostatni hołd wielkiemu wodzowi.
- Wojna jest okrutna – wyszeptał i skonał.
Andrzej upadając na piasek, złamał podstawową zasadę, zakazującą jakiejkolwiek interwencji na polu bitwy. Nastąpiło ostateczne rozstrzygnięcie. Banda Rudego odniosła zwycięstwo. Dzieci zaczęły się powoli rozchodzić. Co raz częściej słychać były nawoływania matek. Zbliżała się pora obiadu.
Awatar użytkownika
Margot
Posty: 1291
Rejestracja: 2007-09-18, 00:26
Lokalizacja: Sheffield
Kontakt:

Post autor: Margot »

ÂŚwietne, znakomite. Fajnie przemyślana kompozycja. Przy śledzeniu walki mrówek co rusz przypominają się wojny między ludźmi, bez miejsca i czasu, zawsze obecne, przez całą historię świata. Gdzieś tam zamajaczył mi "Władca much", ale tylko jako rzecz, tak jak Twój tekst, o wojnie pomiędzy dzieciakami. Twój pomysł jest zupełnie oryginalny. Tekst robi duże wrażenie. Dzięki za ciekawą lekturę.
Pozdrawiam.
robert kobryń

Post autor: robert kobryń »

mów mi tak więcej
ann13

Post autor: ann13 »

marcinku marcinku marcinku


a gdzie byłeś, jak starałysmy się z cebreiro rozkrecać telenowelę?
byłbyś idealnym portierem :P)

[ Dodano: 2008-02-18, 18:22 ]
popraw sobie byka w tytule
robert kobryń

Post autor: robert kobryń »

byłem wtedy w ciemnej i dusznej krainie
ale teraz znów słońce świeci
niedługo tak się rozgrzeje, że jebnie jak supernova

ale to standard, wiec nie ma o czym gadać

miło , że tak chętnie spełniasz moje życzenia
dotychczas wyobrażałam sobie ciebie w pejczem w ręku
teraz będziesz w moich fantazjach grała rolę niewolnicy
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 22 gości