Karaku³y

opowiadania, nowele, biografie, etc.
publikacje uzytkownikow
GlorysooN

Karaku³y

Post autor: GlorysooN »

Karaku³y



I

Clink Street (wiêzienie Clink) Londyn , 19 Luty 2007 roku


- Widzê ¿e David siê postara³ . Jak mam siê do pani zwracaæ ?
- Mów mi Arlette .
- Mi³o ciê poznaæ , Arlette .
Wiedzia³a ¿e nie ma du¿o czasu wiêc chcia³a od razu przej¶æ do sprawy . Wyciagnê³a swój notatnik i za³o¿y³a nogê na nogê .
- Mo¿emy zacz±æ ?
Spojrza³ na ni± z lekkim u¶miechem na ustach . By³a m³oda , lekko po trzydziestce . Mia³a d³ugie br±zowe w³osy spiête w kok . Kobieta sukcesu , pomy¶lal . Odchrz±kn±³ .
- Proszê chwilê poczekaæ - odpowiedzia³ basowym g³osem .
Zapali³ kolejnego papierosa . Chcia³ ¿eby chwilê jeszcze poczeka³a . Nie móg³ zrozumieæ dlaczego siê nie ¶pieszy . Czas by³ jego wrogiem . I to tym najgorszym .
Widzia³ ¿e siê denerwuje . Mia³a pewien odruch który u niej zauwa¿y³ . Krêci³a lew± stop± na dwie strony . A dzisiaj mia³a us³yszeæ prawdziw± historiê jego ¿ycia . Jego ostatniego tygodnia .
- Co chce pani dok³adnie wiedzieæ ?
- Wszystko - spojrza³a mu g³êboko w oczy .
Och , jak czêsto to mu siê zdarzy³o jak by³ na wolno¶ci . To spojrzenie . Tak kobiece i wnikliwe . Jakby chcia³a zbadaæ jego duszê .
Zaci±gn±³ siê mocno . Lewa stopa pani prawnik porusza³a siê miarowo . Lewa prawa . Lewa prawa .
- Chce pani wiedzieæ co zmusi³o mnie do kradzie¿y ? Po co zamordowa³em ? Czy kiedykolwiek narzeka³em na brak pieniêdzy ? Czy by³ to jedyny motyw ?
Chwilê milcza³a . Oprócz z³odzieja i mordercy widzia³a w nim kogo¶ o wielkiej wrêcz inteligencji . Cz³owieka który ma dar przekonywania innych . A to mo¿e siê okazaæ bardzo pomocne w s±dzie .
Cela do odwiedzin przypomnia³a jej gdzie siê znajduje i wyrwa³a j± z zadumy .
- Tak . Interesuje mnie dok³adnie wszystko . I te rêkawiczki . Przyznam ¿e jest pan intryguj±c± osob± .
Mile go to po³echta³o ale wiedzia³ ¿e mówi to celowo . Taka ma³a wojna psychologiczna . Brak ofiar sami my¶liwi . Tak...spodoba³a mu siê . Pani prawnik przypomnia³a mu kogo¶ kogo trzydzie¶ci lat temu bardzo kocha³ .
Rozsiad³ siê najwygodniej jak tylko potrafi³ i zgasi³ papierosa .
- Ju¿ wspomina³em ¿e jestem niewinny ?
- Tak wspomina³ pan panie Copland - odpowiedzia³a szybko .
Teraz to on na ni± spojrza³ tym przeszywaj±cym wzrokiem .
- Wierzy mi pani ?
- Wie pan ¿e to nie ja mam panu uwierzyæ a ³awa przysiêg³ych . Jestem tutaj z polecenia pañskiego przyjaciela a mojego szefa . Razem chcemy pana st±d wyci±gn±æ . S³ysza³ pan o czym¶ takim jak okoliczno¶ci ³agodz±ce ?
- Tylko w amerykañskich filmach które s± jak sztuczne gówno które sprzedaj± w tych swoich ¶miesznych sklepach .
- Potrzebujê wspó³pracy . Muszê mieæ ka¿d± informacjê . Umówmy siê panie Copland ¿e od dzisiaj opowie mi pan o swoim ¿yciu .
- W skrócie ?
Stopy pani prawnik krêci³y siê coraz szybciej .
- Niezupe³nie .
II

Nuneaton w Warwickshire (Wielka Brytania) 1978 rok


Dwór rodziny Barsman wygl±da³ nadzwyczaj szykownie . Wielka posiad³o¶æ dooko³a otoczona by³a lasem i kilkoma jeziorami . Przed elegancko wystrzy¿onym trawnikiem na nie ma³ym placu sta³o kilkana¶cie samochodów z ró¿nych dekad dwudziestego wieku . Od tych najnowszych po stare przed wojenne bentleye i rolls royce . Sir Barsman wyprawi³ w³a¶nie jeden z uroczystych bankietów . Najbardziej ucieszy³y go odwiedziny swojego dobrego przyjaciela Kena Loacha . Znanego i cenionego re¿ysera filmowego . Który urodzi³ siê w³a¶nie w Nuneaton . Zawsze mieli sobie wiele do powiedzenia .
W wielkiej sali oprócz go¶ci krz±ta³a siê s³u¿ba . Wzorowo us³uguj±c go¶ciom i omijaj±c siebie nawzajem nie tworz±c przy tym ¿adnych bulwersuj±cych kolizji . Uwagê ¿ony sir Tobiasza Barsmana , ca³kiem jeszcze m³odej lady Elizabeth przykuwa³ ma³y ch³opiec . By³ on synem s³u¿±cej która zmar³a na zapalenie p³uc zostawiaj±c dopiero co urodzone dziecko . Jej m±¿ chcia³ oddaæ niemowlê do sierociñca ale po d³ugich przekonywaniach ¿ony w koñcu uleg³ i pozwoli³ dziecku zostaæ . Jednak w przeciwieñstwie do Elizabeth sam nie darzy³ sympati± ma³ego ch³opca . Ju¿ gdy ten skoñczy³ piêæ lat kaza³ jednej ze s³u¿±cych aby nauczy³a go tego do czego jest stworzony . Pracy . W wolnych chwilach pod nieobecno¶æ pana domu malec przesiadywa³ na kolanach Elizabeth a ta czyta³a mu bajki . Zawsze pragnê³a dziecka lecz tylko na marzeniach siê skoñczy³o . Bezp³odno¶æ mê¿a nie pozwoli³a jej na zostanie matk± . Dlatego stara³a siê traktowaæ ch³opca jak w³asne dziecko .
Ch³opiec siedzia³ na marmurowych schodach i przygl±da³ siê go¶ciom raz po raz zerkaj±c na pani± domu . Ma³y Robert patrzy³ w³a¶nie na ³ysego i grubego Toma Walkinsa . Pisarza powie¶ci fantastycznych . Lubuj±cego siê w Tolkienie . By³ nad wyraz rozmown± indywidualno¶ci± o niedo¶cignionym apetycie . Rozmawia³ ze starsz± dam± któr± ch³opiec widzia³ po raz pierwszy . Chcia³o mu sie ¶miaæ z jej du¿ego trochê garbatego nosa . Zakry³ usta ma³ymi d³oñmi . Jedna ze s³u¿±cych pos³a³a mu karc±ce spojrzenie .
Uroczysto¶æ powoli dobiega³a koñca . Go¶cie napici i najedzeni zaczêli po koleji ¿egnaæ siê z sir Barsmanem . Kobiety napomina³y na odchodnym o jakich¶ wiêkszych zakupach w Londy¶kich sklepach . Za¶ panowie umawiali siê na kolejne polowania .
Kiedy wszyscy odjechali do swoich posiad³o¶ci . S³u¿ba niczym mrówki uwija³a siê doprowadzaj±c rezydencjê do idealnego porz±dku . Gospodarze poszli ju¿ do swojej jednej z kilkunastu sypialñ . S³u¿±cy krz±tali siê cicho stoj±c na warcie lub po prostu zeszli na ni¿sze kondygnacje do skromniejszych pokoi . Ma³y Robert Copland st±pa³ nies³yszalnie po korytarzu . Czêsto tak chodzi³ po nocy maj±c nadziejê ¿e spotka lady Elizabeth . Któr± tak bardzo kocha³ . Jego uwagê zwróci³y g³osy dobiegaj±ce z jednej z sypialñ . Podbieg³ na palcach pod drzwi i nadstawi³ uszu . S³ysza³ jak sir Barsman mówi podniesionym g³osem . Czasami krzycza³ . W¶ród tego wszystkiego wy³apa³ jeszcze p³acz Elizabeth .
Pierwszy raz s³ysza³ ¿eby p³aka³a . Nagle us³ysza³ g³uchy trzask . A pó¼niej kilka soczystych przekleñstw i jeszcze g³o¶niejszy p³acz .
Przestraszony chcia³ uciec do swojego pokoju . Jednak drzwi otworzy³y siê gwa³townie . Pan domu lekko zatacza³ siê na boki . Jedn± rêk± opar³ siê o drzwi . W g³êbi sypialni wtulona w poduszkê le¿a³a jego ¿ona i wci±¿ p³aka³a . Sir Barsman dopiero teraz dostrzeg³ ma³y kszta³t skulony obok jego nóg . Jego policzki poczerwienia³y ze z³o¶ci .
- I widzisz nawet jego nie potrafisz wychowaæ ! Ten ma³y paso¿yt siedzi pod moj± sypialni± i pods³uchuje ! - krzycza³ opryskuj±c siê ¶lin± i nerwowo targaj±c w±s .
Elizabeth podnios³a siê z ³ó¿ka . Popatrzy³a na przestraszonego ch³opca .
Malec widzia³ tylko rêkê która z ³atwo¶ci± podnios³a go do góry . A pó¼niej jak otwarta d³oñ z werw± l±duje na jego policzku . Si³a uderzenia odrzuci³a mu g³owê do ty³u .
Rozp³aka³ siê czuj±c jak piecze go twarz .
- Nie !
Elizabeth rzuci³a siê by obroniæ bezbronnego ch³opca .
- Nie wtr±caj siê ! Jeszcze dzisiaj w nocy kto¶ ze s³u¿by zabierze to ¶cierwo z tego domu !

III

Londyn , Stalin Street , 21 Luty 2007 roku



Kilku ludzi z ulicy wytyka³o palcem m³odego Pakistañczyka który w³a¶nie zrobi³ sobie przerwê na lunch . Na Stalin Street jak zawsze by³o t³oczno . Delikatna mg³a unosi³a siê nad wielkimi szyldami wyszukanych sklepów . Szczególn± uwagê przykuwa³ jedyny sklep w ca³ym Londynie który oferowa³ ¶wiatowej klasy futra z karaku³ów . Kiedy¶ by³ jeszcze jeden ale sp³on±³ nie ca³y rok temu . Pod sklepem sta³y zaparkowane luksusowe samochody . Co jaki¶ czas wysiada³y z nich m³ode kobiety w futrach i w szpilkach na imponuj±co wysokich obcasach . W³a¶cicielk± sklepu by³a nie jaka pani Brown . Piêædziesiêcioletnia wdowa o wielkich wp³ywach i ogromnych pieni±dzach . Sklep zalo¿y³ jej m±¿ Frank prawie piêæ lat temu . Sama w wolnych chwilach doradza³a klientom zakup futer . Na etacie pracowa³ u niej znajomy jej mê¿a , Pete .
Obok sklepu sta³a stara kamienica . Pani Brown chodzi³a tam do swojej przyjació³ki na pogawêdki o czasach swojej m³odo¶ci .
Niebieskie audi zatrzyma³o sie na niewielkim parkingu na ty³ach sklepu . Arlette raz jeszcze sprawdzi³a swój notatnik . Wiedzia³a ¿e musi zajrzeæ w miejsce gdzie to wszystko siê zaczê³o . Do rozprawy pozosta³o zaledwie kilka dni . A ona wci±¿ mia³a za ma³o informacji . Jedynie relacje Roberta Coplanda i raporty policji .
Zabra³a notatnik i wysiad³a z samochodu . Rozejrza³a siê dooko³a . Pod Ambasad± Pakistanu naprzeciwko sklepu z futrami kilku m³odych Anglików krzycza³o najbardziej wyszukane przekleñstwa .
Pokrêci³a z za¿enowania g³ow± i uda³a sie wprost do sklepu . Wystrój robi³ wra¿enie . Sklep nie by³ wielki ale bardzo wygodnie urz±dzony z bogatymi ozdobami . Futra na manekinach prezentowa³y siê znakomicie . Arlette jednak nie lubi³a futer a ju¿ napewno nie z karaku³ów . Sama my¶l o mordowaniu azjatyckich jagni±t przyprawia³a j± o md³o¶ci . W sklepie by³o kilka kobiet . Wszystkie sprawia³y wra¿enie bardzo bogatych i pewnie takie by³y . Przy kasie sta³ siwiej±cy ju¿ mê¿czyzna . Pani Brown nie bylo widaæ . Podesz³a do niego .
Ten spojrza³ na ni± z niesmakiem . Ju¿ wiedzia³a ¿e nie przypad³a mu do gustu . Raczej nie wygl±da³a jak te wystrojone bogate panienki z wyzywaj±cym makija¿em . Poprawi³a szal który zawsze opada³ zawiadacko na po³y p³aszcza .
- Czym mogê s³u¿yæ ?
- Dzieñ dobry . Szukam pani Brown .
- Pani Brown dzisiaj nie ma i zapewne ju¿ nie przyjdzie . Je¿eli jest co¶ w czym móg³ bym doradziæ to s³u¿ê pomoc± .
Cholera , mruknê³a pod nosem .
- Nie dziêkujê . Przyjdê jutro . Do widzenia .
- Do widzenia - burkn±³ .
I zaraz znikn±³ pomiêdzy stoiskami . Jak wychodzi³a zauwa¿y³a ¿e stoi przy wysokiej blondynie i gestykuluje g³adz±c czarne futro . Przesz³a na drug± stronê ulicy z³a ¿e nie porozmawia³a z byæ mo¿e najwa¿niejsz± osob± w tej ca³ej sprawie . Spojrza³a do notatnika . Gdy nagle w kogo¶ uderzy³a .
- Bardzo mi przykro . Nie zauwa¿y³am pana .
M³ody obcokrajowiec u¶miechn±³ siê dziecinnie .
- Nic nie szkodzi . Naprawdê - powiedzia³ p³ynn± angielszczyzn± .
Skin±³ jej g³ow± i oddali³ siê szybkim krokiem .
Otrz±snê³a siê i schowa³a czarny notatnik do torebki . Stanê³a przed masywn± kamienic± . Nastêpn± osob± jak± chcia³a wypytaæ na w³asn± rêkê byl Alex . ¦wiadek ca³ego zdarzenia które rozegra³o siê tydzieñ temu w pi±tek .
Mieszka³ pod numerem siódmym . W ¶rodku kamienica by³a odnowiona . Zainstalowano windê przy której sta³ mê¿czyzna w roboczych ubraniach . Na uszach mia³ s³uchawki i kiwa³ g³ow± do tylko jemu znanego rytmu . Wesz³a do ¶rodka i wcisnê³a siódemkê . Winda szybko jecha³a w górê . Jeden , dwa , trzy...Nagle stanê³a gwaltownie . Arlette lekko zako³ysa³a siê obijaj±c siê o ¶ciany windy .
- Niech to szlag ! - zaklê³a poirytowana .
Z ca³ej si³y pchnê³a drzwi . Nie pu¶ci³y . Wyci±gnê³a komórkê i zadzwoni³a po pomoc .


IV

Londyn , Mieszkanie numer 7 , Stalin Street 21 Luty 2007 roku

Kilka kruków przysiad³o na drzewie . W oknie naprzeciwko sta³ pewien mê¿czyzna . Z³oty teleskop wycelowany by³ centralnie w kruki . Ju¿ od d³u¿szego czasu mia³y tam gniazdo . Na wierzcho³ku wysokiej jod³y . Alex odwróci³ na chwilê wzrok od teleskopu . Siêgn±³ po cygaro . By³ ornitologiem z zami³owania . Najbardziej lubi³ kruki . Poci±ga³y go bardziej ni¿ inne ptaki . A i co wa¿ne by³y od innych du¿o m±drzejsze . Osi±ga³y nawet sze¶ædziesi±t centymetrów a rozpiêto¶æ ich skrzyde³ potrafi³a przekroczyæ metr . Nagle zwróci³ uwagê na dwoje osób które wpad³y przypadkowo na siebie . U¶miechn±³ siê sam do siebie . Czasami lubi³ na chwilê odwróciæ wzrok od kruków . Tak jak tydzieñ temu w pi±tek . Oczywi¶cie z³o¿y³ wystarczaj±co przekonywuj±ce zeznania .
Jeden z kruków w³a¶nie wylecia³ z gniazda . W du¿ym stalowo-szarym dziobie trzyma³ patyk .
- Co za ptaki !
Alex chwilê jeszcze posiedzia³ przy teleskopie . Za chwilê jednak poderwa³ siê gwa³townie i wybieg³ po¶piesznie z mieszkania .

V

Clink Street (wiêzienie Clink) Londyn , 22 Luty 2007 roku

- I na czym stoimy ?
Arlette wyci±gnê³a swój notes .
- Niestety nie da³am rady porozmawiaæ z pani± Brown . A pó¼niej by³o jeszcze gorzej ...
- Co siê sta³o Arlette ? - spyta³ tym swoim wysokim g³osem .
Ta chwilê nie odzywa³a siê .
- By³am siê spotkaæ ze ¶wiadkiem .
- Alex Goldwings ?
- Tak . Jednak nie zasta³am go . Winda siê zaciê³a i minê³o trochê czasu za nim j± naprawili . A potem nikt nie otwiera³ .
Popatrzy³ na ni± . By³ jej wdziêczny ¿e tak siê zaanga¿owa³a . No ale w koñcu do tego jest stworzona . Przypomnia³ sobie s³owa sir Barsmana . Jego twarz wykrzywi³ zimny u¶miech .
- Dasz radê . Wierzê w ciebie . W koñcu David nie przys³a³ mi byle kogo .
K±ciki jej ust lekko zadr¿a³y .
- Najdziwniejsze jest to ¿e gdy wsiada³am do windy sta³ przy niej mê¿czyzna w roboczych ubraniach . Mo¿e wariujê ale my¶la³am ¿e mo¿e by pomóg³ gdyby by³ tym kim powinien byæ .
Robert zagryz³ wargi . By³ niewinny a kto¶ go wrobi³ . By³ pewien ¿e ma racjê . Ale nie chcia³ jej tego powiedzieæ .
- Pewnie by³ z ekipy porz±dkowej . Nic szczególnego . Awarie wind zdarzaj± siê bardzo czêsto .
- Pewnie ma pan racjê .
- Mów mi Robert .
- Dobrze .
Siêgnê³a do torebki i wyci±gnê³a paczkê papierosów . Otworzy³a j± i poda³a mu .
- Proszê .
- Dziêkujê .
Zapali³ . Chmury szarego dymu unosi³y siê nad ich g³owami . Oboje wygl±dali na znu¿onych . Arlette mia³a podkr±¿one oczy . Spojrza³ na jej w±sk± twarz .
- Musisz sypiaæ Arlette .
- Nie mam czasu . Taka praca .
- Tak . Wylecia³o mi to z g³owy . Tak czy inaczej trochê snu ci nie zaszkodzi .
Pracowa³a ju¿ z ró¿nymi klientami ale Roberta polubi³a . Mia³ co¶ takiego w sobie co przyci±ga . Tylko te rêkawiczki j± irytowa³y ale do tego jeszcze wróci . W sumie nie odgrywa³y tak wielkiej roli w sprawie .
- Tak wiêc jako ma³y ch³opiec trafi³e¶ do sierociñca . I co dalej ?
Zamy¶li³ siê na chwilê . Papieros pali³ siê wolno . Czas jakby stan±³ w miejscu by razem z nim z³apaæ oddech .
- Z sierociñca ucieka³em wiele razy . By³em bardzo sprytny jak na ch³opca w moim wieku .
W to akurat nie w±tpi³a . Zwróci³a uwagê ¿e znowu krêci stop± . Robi³a to ju¿ automatycznie .
- Kiedy pierwszy raz ukrad³e¶ ?
- Ukrad³em taki ma³y samochód jednemu dzieciakowi z pokoju . Bardzo siê nim chwali³ . Wszyscy ch³opcy mu go zazdro¶cili . Mia³ swój schowek . Kiedy¶ go podpatrzy³em i wzi±³em samochód . Nikt niczego nie zauwa¿y³ . Nie by³o podejrzeñ . W koñcu mia³em zaledwie dziewiêæ lat . Z czasem bra³em coraz wiêcej ró¿nych rzeczy . Kiedy zgin±³ zegarek jednej z naszych pañ to wezwano policjê . Od tamtej pory nauczy³em siê profesjonalnie wykonywaæ swoje haniebne czynno¶ci . Wszystko mia³em dok³adnie zaplanowane . Kiedy podros³em uciek³em wraz z koralami pewnej starszej pani która dawa³a pieni±dze na sierociniec . Dosta³em za nie trochê pieniêdzy . Mieszka³em w Londynie w ma³ym pokoju na strychu . Za czynsz p³aci³em z tego co uda³o mi siê ukra¶æ . Pó¼niej chcia³em wiêcej . Nie wystarcza³y mi drobne kradzie¿e . Mój talent pozwoli³ mi na okradanie bogatych ludzi . Rabowa³em sklepy od Liverpoolu po Newcastle . Ale najczê¶ciej by³y to drogie sklepy na przedmie¶ciach Londynu . Jak widaæ sz³o mi ca³kiem nie¼le .
Arlette skrzywi³a siê .
- No có¿ mi³o jest wiedzieæ ¿e p³acisz mojemu szefowi brudnymi pieniêdzmi .
- Sama mówi³a¶ . Taki zawód .
Papieros zgas³ lekko parz±c go w palec .
- Tak . Taki zawód . Teraz chce ¿eby¶ mi powiedzia³ co¶ istotnego . Co¶ co by nas posunê³o naprzód .
- Na przyk³ad ?
- Alex Goldwings zezna³ ¿e widzia³ jak wybiegasz przera¿ony ze sklepu . Podobno po co¶ siê schyli³e¶ . W materiale dowodowym niczego takiego nie znalaz³am . Co to by³o ?
- Jaka¶ wizytówka . Z ty³u by³o co¶ napisane .
- Po co j± podnios³e¶ ? - spyta³a .
Widaæ ¿e by³a bardzo skupiona . Uda³o jej siê choæ na chwile opanowaæ odruch krêcenia stop± .
- Szuka³em pod drzwiami portfela . Wypad³ mi kiedy zobaczy³em cia³o . Wierz mi mo¿e i jestem z³odziejem i broñ nie jest mi obca ale nikogo nie zabi³em a poza tym nienawidzê widoku krwi . Od razu mam zawroty g³owy . A tam by³o o wiele za du¿o tej cholernej krwi . Tak wiêc podnios³em portfel a obok le¿a³a ta wizytówka wiêc j± wzi±³em . Spanikowa³em nie wiedzia³em co to jest my¶la³em ¿e to jedna z moich kart wypad³a z portfela .
- Masz j± jeszcze ?
- Tak powinna byæ tam gdzie jest reszta moich rzeczy . Popytaj tych przydupasów .
Skin±³ g³ow± w stronê policjanta .
- Dobrze zrobiê to .
Wsta³a . Schowa³a notes . Poprawi³a jeszcze szal i wysz³a tym swoim szybkim krokiem .
- Do zobaczenia Arlette - powiedzia³ Robert têsknym wzrokiem odprowadzaj±c pani± prawnik do drzwi .

VI

Londyn , sklep pani Brown , Stalin Street , 22 Luty 2007 roku

- Mi³o mi w koñcu pani± widzieæ . Jestem Arlette Mantows .
- Przyjemno¶æ po mojej stronie pani prokurator - odpowiedzia³a pani Brown .
Od tej kobiety emanowa³a pewna aura . W jej zachowaniu na pró¿no mo¿na by by³o siê dopatrzeæ chocia¿by najmniejszych uchybieñ . Pe³na klasa kosztownego wdziêku .
Siedzia³y w wielkim salonie który by³ po³±czony ze sklepem z futrami .
- O czym chcia³a by pani porozmawiaæ ? Czy mogê pani prokurator mówiæ po imieniu ?
Arlette wiedzia³a ¿e by³o to pytanie retoryczne . Skinê³a g³ow± . Ludziom na takim poziomie nie odmawia siê takiej b³ahostki .
- Czy zna³a pani ofiarê ? Niejakiego pana Bernarda Cliffa ?
- Tak . To amerykanin mieszkaj±cy u nas w Londynie . Kupi³ u mnie dwa futra z karaku³ów . Jedno czarne i bia³e . Szkoda biedaka . I to zmar³ w moim sklepie . Gdyby mój m±¿ ¿y³...No có¿...Sta³o siê , prawda ?Arlette te¿ powinna¶ my¶leæ o takim zakupie . Futro podkre¶li³o by twój status spo³eczny i doda³o tego nieziemskiego uroku . Mog³abym ci ¶wietnie doradziæ .
Pani prawnik u¶miechnê³a siê udaj±c speszenie .
- Jak na razie to dla mnie o wiele za drogo pani Brown . Pensja pani prokurator nie jest wcale tak wysoka .
Pani Brown wziê³a fili¿ankê z porcelany i przechyli³a do ust .
Arlette mia³a papiery prokuratora dziêki najbardziej znanemu prokuratorowi generalnemu , Davidowi Smithowi . Jej szef mia³ jeszcze wiêksze znajomo¶ci w organach prawa ni¿ niektórzy z lordów . Sama Arlette wywodzi³a siê ze szlachetnego rodu Mantows . Nigdy nie chcia³a zostaæ prokuratorem ale tak siê sta³o ¿e w niektórych przypadkach musia³a siê pos³u¿yæ tym tytu³em aby doj¶æ do prawdy . Do tej pory pomog³a wielu ludziom . Nawet je¿eli kilku z nich nie by³o bo¿onarodzeniowymi anio³kami .
- By³a pani wtedy w sklepie ?
- O dobry Bo¿e ! Na szczê¶cie nie . Taka okropno¶æ .
Wzdrygnê³a sie .
- A czy sprzedawca widzia³ to zaj¶cie ?
- Nie . Pete ma problemy z pêcherzem . Nie jeste¶my ju¿ tak m³odzi jak dawniej . Twierdzi ¿e poszed³ do ³azienki a gdy wróci³ zobaczy³ cia³o i mnóstwo krwi na pod³odze . Natychmiast zadzwoni³ na policjê .
- Tak . Rozumie . Gdyby siê pani przypomnia³o co¶ istotnego to proszê zadzwoniæ . Oto moja wizytówka . Do widzenia .
Uk³oni³a siê i korytarzem uda³a siê do sklepu . Mijaj±c po drodze kilku mê¿czyzn w garniturach . Obok nich sta³y wymalowane dziewczyny . Masywne sznury z pere³ wisia³y bezw³adnie na trochê zbyt du¿ych dekoltach .

cdn...
anty-czka
Posty: 2982
Rejestracja: 2007-02-20, 13:36
Kontakt:

Post autor: anty-czka »

Karakuły



I

Clink Street (więzienie Clink) Londyn , 19 Luty 2007 roku


- Widzę że David się postarał . Jak mam się do pani zwracać ?
- Mów mi Arlette .
- Miło cię poznać , Arlette .
Wiedziała że nie ma dużo czasu więc chciała od razu przejść do sprawy . Wyciagnęła (* wyciągnęła)swój notatnik i założyła nogę na nogę .
- Możemy zacząć ?
Spojrzał na nią z lekkim uśmiechem na ustach . Była młoda , lekko po trzydziestce . Miała długie brązowe włosy spięte w kok . Kobieta sukcesu , pomyślal (*pomyślał). Odchrząknął .
- Proszę chwilę poczekać - odpowiedział basowym głosem .
Zapalił kolejnego papierosa . Chciał żeby chwilę jeszcze poczekała . Nie mógł zrozumieć dlaczego się nie śpieszy(kto- on czy ona?) . Czas był jego wrogiem . I to tym najgorszym .
Widział że się denerwuje . Miała pewien odruch(,) który u niej zauważył . Kręciła lewą stopą na dwie strony . A dzisiaj miała usłyszeć prawdziwą historię jego życia . Jego ostatniego tygodnia .
- Co chce pani dokładnie wiedzieć ?
- Wszystko - spojrzała mu głęboko w oczy .
Och , jak często to mu się zdarzyło jak(*gdy) był na wolności . To spojrzenie . Tak kobiece i wnikliwe . Jakby chciała zbadać jego duszę .
Zaciągnął się mocno . Lewa stopa pani prawnik poruszała się miarowo . Lewa prawa . Lewa prawa .(może lepiej byłoby : w lewo, w prawo?)
- Chce pani wiedzieć co zmusiło mnie do kradzieży ? Po co zamordowałem ? Czy kiedykolwiek narzekałem na brak pieniędzy ? Czy był to jedyny motyw ?
Chwilę milczała . Oprócz złodzieja i mordercy widziała w nim kogoś o wielkiej wręcz inteligencji . Człowieka który ma dar przekonywania innych . A to może się okazać bardzo pomocne w sądzie .
Cela do odwiedzin(*cela do odwiedzin? Tak to miejsce sie nazywa?) przypomniała jej gdzie się znajduje i wyrwała ją z zadumy .
- Tak . Interesuje mnie dokładnie wszystko . I te rękawiczki . Przyznam że jest pan intrygującą osobą .
Mile go to połechtało, ale wiedział że mówi to celowo (chyba należałoby uniknąć powtórzenia zaimka 'to'). Taka mała wojna psychologiczna . Brak ofiar sami myśliwi . Tak...spodobała mu się . Pani prawnik przypomniała mu kogoś kogo trzydzieści lat temu bardzo kochał .
Rozsiadł się najwygodniej jak tylko potrafił i zgasił papierosa .
- Już wspominałem że jestem niewinny ?
- Tak wspominał pan panie Copland - odpowiedziała szybko .
Teraz to on na nią spojrzał tym przeszywającym wzrokiem. (zrezygnowałabym z 'tym')
- Wierzy mi pani ?
- Wie pan, że to nie ja mam panu uwierzyć a ława przysięgłych . Jestem tutaj z polecenia pańskiego przyjaciela a mojego szefa . Razem chcemy pana stąd wyciągnąć . Słyszał pan o czymś takim jak okoliczności łagodzące ?
- Tylko w amerykańskich filmach które są jak sztuczne gówno, które sprzedają w tych swoich śmiesznych sklepach .
- Potrzebuję współpracy . Muszę mieć każdą informację . Umówmy się panie Copland, że od dzisiaj opowie mi pan o swoim życiu .
- W skrócie ?
Stopy pani prawnik kręciły się coraz szybciej. (stopy czy stopa?)
- Niezupełnie .
II

Nuneaton w Warwickshire (Wielka Brytania) 1978 rok


Dwór rodziny Barsman wyglądał nadzwyczaj szykownie (*nie jestem pewna, czy określenie 'szykownie' jest trafne przy określeniu dworu). Wielka posiadłość dookoła otoczona była lasem i kilkoma jeziorami . Przed elegancko wystrzyżonym trawnikiem na nie małym(*użyłabym jakiegoś określenia zamiast przeczenia) placu stało kilkanaście samochodów z różnych dekad dwudziestego wieku . Od tych najnowszych po stare przed wojenne bentleye i rolls royce . Sir Barsman wyprawił właśnie jeden z uroczystych bankietów . Najbardziej ucieszyły go odwiedziny swojego dobrego przyjaciela Kena Loacha (*to kto kogo odwiedził? Chyba należy wyrzucić 'swojego'). Znanego i cenionego reżysera filmowego . Który urodził się właśnie w Nuneaton . (*Dlaczego taka interpunkcja? Pociąłeś zdanie na kawałki, nie wiem po co)Zawsze mieli sobie wiele do powiedzenia .
W wielkiej sali oprócz gości krzątała się służba . Wzorowo usługując gościom i omijając siebie nawzajem nie tworząc (* za dużo imiesłowów czy jak to się zwie) przy tym żadnych bulwersujących kolizji (*Bulwersujące kolizje?). Uwagę żony sir Tobiasza Barsmana , całkiem jeszcze młodej lady Elizabeth, przykuwał mały chłopiec . Był on synem służącej która zmarła na zapalenie płuc zostawiając dopiero co urodzone dziecko . Jej mąż(*mąż zmarłej??) chciał oddać niemowlę do sierocińca, ale po długich przekonywaniach żony w końcu uległ i pozwolił dziecku zostać . Jednak w przeciwieństwie do Elizabeth sam nie darzył sympatią małego chłopca . Już gdy ten skończył pięć lat (* konstrukcja w mowie potocznej jest często używana, w dobrym utworze - a mam nadzieję, że twój taki będzie- razi) kazał jednej ze służących, aby nauczyła go tego do czego jest stworzony . Pracy .(* Znów dziwnie tniesz zdanie na kawałki) W wolnych chwilach pod nieobecność pana domu malec przesiadywał na kolanach Elizabeth(*chyba przecinek) a ta czytała mu bajki . Zawsze pragnęła dziecka(*chyba przecinek) lecz tylko na marzeniach się skończyło . Bezpłodność męża nie pozwoliła jej na zostanie(*może zostać?) matką . Dlatego starała się traktować chłopca jak własne dziecko .
Chłopiec siedział na marmurowych schodach i przyglądał się gościom(*,) raz po raz zerkając na panią domu . Mały Robert patrzył właśnie na łysego i grubego Toma Walkinsa . Pisarza powieści fantastycznych . Lubującego się w Tolkienie (*znów dziwne cięcia zdania kropkami). Był nad wyraz rozmowną indywidualnością(* dziwnie brzmi wg mnie 'rozmowna indywidualność) o niedoścignionym apetycie (* może nieposkromionym?) . Rozmawiał ze starszą damą (,)którą chłopiec widział po raz pierwszy . Chciało mu sie śmiać z jej dużego trochę garbatego nosa(*komu chciało się śmiać - pisarzowi czy chłopcu?) . Zakrył usta małymi dłońmi . Jedna ze służących posłała mu karcące spojrzenie .
Uroczystość powoli dobiegała końca . Goście napici(* absolutnie ) i najedzeni zaczęli po koleji(po kolei, forma koleji to chyba już archaizm) żegnać się z sir Barsmanem . Kobiety napominały na odchodnym o jakichś większych zakupach w Londyśkich sklepach (* koniecznie z tym zdaniem należy coś zrobić) Zaś panowie umawiali się na kolejne polowania .
Kiedy wszyscy odjechali do swoich posiadłości (* zdanie urwane w połowie). Służba niczym mrówki uwijała się doprowadzając rezydencję do idealnego porządku . Gospodarze poszli już do swojej jednej z kilkunastu sypialń . Służący krzątali się cicho stojąc na warcie(*matko kochana w jakim celu ta warta? I jak można krzątać sie stojąc równocześnie?) lub po prostu zeszli na niższe kondygnacje do skromniejszych pokoi . Mały Robert Copland stąpał (*Dlaczego dziecko stąpa a nie idzie lub biegnie?)niesłyszalnie po korytarzu . Często tak chodził po nocy mając nadzieję(,) że spotka lady Elizabeth [(,)!!!] Którą (*którą)tak bardzo kochał . Jego uwagę zwróciły głosy dobiegające z jednej z sypialń(*a może z sypialni gospodarzy?) . Podbiegł na palcach pod drzwi i nadstawił uszu(* no sam pomyśl, czy przy użyciu takiego czasownika jak nadstawianie uszu wyobraźnia czytelnika nie ma prawa namalować sobie obrazu zająca pod miedzą?) . Słyszał jak sir Barsman mówi podniesionym głosem . Czasami krzyczał . Wśród tego wszystkiego wyłapał (* zmieniłabym)jeszcze płacz Elizabeth .
Pierwszy raz słyszał żeby płakała . Nagle usłyszał głuchy trzask . A później kilka soczystych przekleństw i jeszcze głośniejszy płacz .
Przestraszony chciał uciec do swojego pokoju . Jednak drzwi otworzyły się gwałtownie . Pan domu lekko zataczał się na boki . Jedną ręką oparł się o drzwi . W głębi sypialni wtulona w poduszkę leżała jego żona i wciąż płakała . Sir Barsman dopiero teraz dostrzegł mały kształt skulony obok jego nóg . Jego policzki poczerwieniały ze złości .
- I widzisz nawet jego nie potrafisz wychować ! Ten mały pasożyt siedzi pod moją sypialnią i podsłuchuje ! - krzyczał opryskując się śliną i nerwowo targając wąs .
Elizabeth podniosła się z łóżka . Popatrzyła na przestraszonego chłopca .
Malec widział tylko rękę(,) która z łatwością(*rękę raczej łatwo się da podnieść, więc dla mnie znów brzmi dziwnie) podniosła go do góry . A później jak otwarta dłoń z werwą(*złe określenie) ląduje na jego policzku (* Dopracuj te dwa zdania a potem zrób z nich jedno). Siła uderzenia odrzuciła mu głowę do tyłu .
Rozpłakał się czując jak piecze go twarz .
- Nie !
Elizabeth rzuciła się by obronić bezbronnego chłopca .
- Nie wtrącaj się ! Jeszcze dzisiaj w nocy ktoś ze służby zabierze to ścierwo z tego domu !

III

Londyn , Stalin Street , 21 Luty 2007 roku



Kilku ludzi z ulicy wytykało palcem(*dlaczego wytykało? Chyba należy użyć innego określenia) młodego Pakistańczyka(,) który właśnie zrobił sobie przerwę na lunch . Na Stalin Street jak zawsze było tłoczno . Delikatna mgła unosiła się nad wielkimi szyldami wyszukanych(*niby rozumiem co chcesz powiedzieć, ale określenie mi się nie podoba. Już chyba lepiej brzmiałoby ekskluzywnych) sklepów . Szczególną uwagę przykuwał jedyny sklep w całym Londynie który oferował światowej klasy futra z karakułów . (* Szczególną uwagę przykuwał sklep, który jako jedyny w całym Londynie, oferował...)Kiedyś był (*może istniał?)jeszcze jeden(,) ale spłonął nie cały rok temu . Pod sklepem stały zaparkowane luksusowe samochody . Co jakiś czas wysiadały z nich młode kobiety w futrach i w szpilkach na imponująco wysokich obcasach . Właścicielką sklepu była nie jaka(*niejaka) pani Brown .(*przecinek, mała litera) Pięćdziesięcioletnia wdowa o wielkich wpływach i ogromnych pieniądzach . Sklep zalożył (*ł)jej mąż Frank prawie pięć lat temu . Sama (*nie możesz tak zacząć tego zdania)w wolnych chwilach doradzała klientom zakup futer . Na etacie pracował u niej znajomy jej męża , Pete .
Obok sklepu stała stara kamienica . Pani Brown chodziła tam do swojej przyjaciółki na pogawędki o czasach swojej młodości (* to zdanie jest śmieszne)
Niebieskie audi zatrzymało sie(*się) na niewielkim parkingu na tyłach sklepu . Arlette raz jeszcze sprawdziła swój notatnik . Wiedziała że musi zajrzeć w miejsce(,) gdzie to wszystko się zaczęło . Do rozprawy pozostało zaledwie kilka dni . A ona wciąż miała za mało informacji . Jedynie relacje Roberta Coplanda i raporty policji .
Zabrała notatnik i wysiadła z samochodu . Rozejrzała się dookoła . Pod Ambasadą Pakistanu naprzeciwko sklepu z futrami kilku młodych Anglików krzyczało(*zły czasownik) najbardziej wyszukane przekleństwa .
Pokręciła z zażenowania(*jeśli już, to raczej z zażenowaniem. Jednak prawnika chyba nie żenują przekleństwa. Może z niesmakiem?) głową i udała sie wprost do sklepu . Wystrój robił wrażenie . Sklep nie był wielki(,) ale bardzo wygodnie (*nie lepiej wytwornie?)urządzony z bogatymi ozdobami (*te bogate ozdoby są chyba coś nie tenteges). Futra na manekinach prezentowały się znakomicie . Arlette jednak nie lubiła futer a już napewno(*na pewno) nie z karakułów . Sama myśl o mordowaniu azjatyckich jagniąt przyprawiała ją o mdłości . W sklepie było kilka kobiet . Wszystkie sprawiały wrażenie bardzo bogatych i pewnie takie były . Przy kasie stał siwiejący już mężczyzna . Pani Brown nie bylo(*było) widać . Podeszła do niego .(* nielogiczne, początkowo wydaje się, że podeszłąapani Brown, której nie widać)
Ten(*pozbyłabym się zaimka ten) spojrzał na nią z niesmakiem . Już wiedziała(,) że nie przypadła mu do gustu . Raczej nie wyglądała jak te wystrojone bogate panienki z wyzywającym makijażem(*Znów wg mnie brak logiki) . Poprawiła szal który zawsze opadał zawiadacko(*zawadiacko- ale chyba złe określenie) na poły płaszcza .
- Czym mogę służyć ?
- Dzień dobry . Szukam pani Brown .
- Pani Brown dzisiaj nie ma i zapewne już nie przyjdzie . Jeżeli jest coś w czym mógł bym(* mógłbym) doradzić to służę pomocą .
Cholera , mruknęła pod nosem .
- Nie dziękuję . Przyjdę jutro . Do widzenia .
- Do widzenia - burknął .(* W ekskluzywnych sklepach obsługa raczej nie odburkuje, nawet jeśli ma swoje zdanie na temat klienta)
I zaraz zniknął pomiędzy stoiskami (*Nie możesz tak zacząć zdania). Jak(*Kiedy, gdy, nie jak) wychodziła zauważyła że stoi przy wysokiej blondynie i gestykuluje gładząc czarne futro . Przeszła na drugą stronę ulicy zła(,) że nie porozmawiała z być może najważniejszą osobą w tej całej sprawie . Spojrzała do notatnika . Gdy nagle w kogoś uderzyła .(*Znów to dziwne cięcie)
- Bardzo mi przykro . Nie zauważyłam pana .(*Nie lepiej prościej -Przepraszam, nie zauważyłam pana?)
Młody obcokrajowiec uśmiechnął się dziecinnie .
- Nic nie szkodzi . Naprawdę - powiedział płynną angielszczyzną .
Skinął jej głową i oddalił się szybkim krokiem .
Otrząsnęła się i schowała czarny notatnik do torebki . Stanęła przed masywną (*nie podoba mi się określenie masywna w odniesieniu do kamienicy)kamienicą . Następną osobą jaką(*którą) chciała wypytać na własną rękę(*??) byl Alex. ÂŚwiadek całego zdarzenia(,) które rozegrało się tydzień temu w piątek .(*To zdanie musi być dopracowane. Aha i dlaczego przed kropką robisz spację?)


Dziś dalej już nie podokazuję sobie. Chyba mnie trochę zmęczyło skupianie się na niedoskonałościach tekstu. Zrobiłam to, bo lubię czytać to co piszesz, ale zaznaczyłam momenty, które psuły mi odbiór. Mam wrażenie, że nie zawsze chce się Tobie zwracać uwagę na szczegóły, gdy goni Cię myśl.
Resztę doczytam później.
:-P
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 27 gości