z koła gospodyń wiejskich 3
: 2008-12-15, 14:11
W końcu zwaliłam swoje wielorybie cielsko z wyrka. Trzeba zrobić krótkie podsumowanie mojego życia, abym mogła w końcu wziąć się za to, co od dawna sobie obiecuję, czyli za prawdziwą metamorfozę. Najczęściej spotykają mnie porażki i nieliczne sukcesy. Jednak więcej rzeczy jest na minus. Nie starczyłoby miejsca, żeby to wszystko wymienić. Z pewnością kura idzie na minus, Nika Okuweta również, na minus także pójdzie mój nieudany związek z Marcinem. Natomiast na plus? Na plus idzie moja ziemia, jako jedyna trwała wartość na tym świecie. Reasumując: zapasów żywieniowych coraz mniej, nikt mnie nie lubi, nie mam faceta, mam kawałek ziemi. Jak to wszystko połączyć i odnaleźć złoty środek, który posłuży za cel mojej szarej, wiejskiej egzystencji? Mogę umocnić ogrodzenie w kurniku, Nika Okuweta niech idzie w kimono, stanę się feministką. W tym właśnie punkcie niestety ugrzęzłam, ponieważ nadal jeszcze nie mam pomysłu, co zrobić z ziemią. Za czasów drugiej wojny światowej mój pradziadek sprzedał część ziemi, żeby zdobyć finanse na rozkręcenie interesu z chińczykami. Otworzył fabrykę prezerwatyw, gdzie harowała cała moja rodzina. Następnie były one wysyłane do Chin pod hasłem – prędzej Ci serce pęknie. Niestety fabryka splajtowała, ponieważ okazało się, że od czasu zakupienia przez wschodnich kupców pradziadkowych prezerwatyw, przyrost naturalny zwiększył się dwa razy. U nas na wsi poglądy na temat antykoncepcji są zmienne, jak płeć piękna. Kiedy jeszcze działało przykościelne zgromadzenie zwane BAD (biała armia dobra), o którym już kiedyś wspominałam, uznaniem cieszyły się kalendarzyki małżeńskie. Niewiasty należące do BADu, rozsyłały wszystkim mężatkom miniaturowe poradniki pt. W pokoju i po bożemu. Obecnie wypadłam z obiegu, tak więc za dużo wam dzisiaj o tym nie opowiem.
Moje rozmyślania przerwało głośne chrobotanie. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam naszego Księcia. Nawet nie spojrzał na mój dom. Szedł dalej, myślami wyprzedził sam siebie, ciągnąc po chodniku bezwładne nogi. Zupełnie go pokręciło, to chyba artretyzm.
Byłabym dalej w skowronkach, gdyby nie nadeszły te przebrzydłe, czarne chmury. Pierwsze krople zaczęły stukać w uchylone okno, korzystając z jego gościnności. W takim razie może zajrzę do googlów – to ta strona, którą poleciła mi kiedyś Aga. Ostatnio odkryłam fajny portal o nazwie nasza - klasa. Oglądam zdjęcia dawnych znajomych, wszyscy tacy piękni i dorośli, z planami na przyszłość, na tle swoich wymarzonych domów. Moja ÂŚw. Pamięci babcia powtarzała, że najbardziej wartościowe jest to, co zdobędę z pracy moich rąk. Niestety nie wzięła pod uwagę tego, że nie mam tylu rąk, żeby do końca życia osiągnąć to wszystko, co bardzo bym chciała (ale o tym może innym razem). W każdym razie ostatnio mój dobry kolega wpadł na pomysł założenia portalu, który zwałby się nasza - wieś i zrzeszał wszystkich mieszkańców w celu wiejskiej integracji. Oprócz naszej - wsi została stworzona nasza - cela, nasza - przychodnia, nasz – supersam i nie – nasz, dla tych którzy nie chcieli przynależeć do żadnej społeczności.
Lafirynda ze spożywczaka zbudowała portal nasza – rodzina, ponieważ jej ród rozwlekł się na połowę miejscowości. Jako że zostałam jedyną i ostatnią kobietą z mojej familii, a przynajmniej biorąc pod uwagę linię prostą, nie zarejestrowałam się na tej stronie, bo i dla kogo. Wszystkie chłopy uciekały od naszego rodu. Mówiło się, że jesteśmy felerne, ponieważ z pokolenia na pokolenie, zaczynając od praprababki, każda z nas miała raka. Sąsiadki szepczą za moimi plecami, że urodziłam się w czepku, ponieważ mimo tego że los mnie nie ominął, zaatakował mnie tylko nowotwór i w dodatku całkiem niegroźny. W każdym razie po latach leczenia jest taki, jakby go prawie nie było, w każdym razie mam nad nim przewagę, choćby wielkościową.
Po słodko spędzonej godzinie nadszedł czas wyprostować kości. Co za pogoda, ani w ogródku nie popielę, ani prania nie rozwieszę, przez co grzyba na ścianach jeszcze bardziej mi wyrośnie. Dzisiaj tak trochę na smutno, ale ta wilgoć w mieszkaniu bardzo mnie frapuje, zwłaszcza że trwa od lat. Mogę tylko siedzieć i śledzić smutnym wzrokiem zbierające się na ścianach kropelki wody. A to wszystko przez to, że pokój był kiedyś ogrzewany gazem z butli, ponoć jedna taka butla to jak wiadro wody na ścianę. Suszenie i ocieplanie muru nic nie daje, nawet dodatkowa warstwa styropianu w środku.
Dopadła mnie jakaś dziwna nostalgia za odrapanymi kolanami, kinder – niespodziankami, a nawet za burczeniem w brzuchu. Wtedy jakoś tak nie trzeba było podejmować decyzji i liczyło się, że jakoś to będzie. A teraz? Jestem królową świata, jestem królową świata i cóż mi po tym. Gdzie ten królewicz – pomyślałam z przekąsem. Od razu weselej. Chyba każdy czytał Pollyannę, jednak E. Porter miała głowę na karku. To jak z kulami zamiast lalki. Wolałabym się cieszyć z tego, że nie potrzebuję kul, niż się smucić, bo te kule przyszły z darów zamiast upragnionej lalki. Wszystkie rzeczy, które mnie dotykają są wciąż podobne do siebie, wywołują dwa rodzaje moich reakcji – entuzjazm i rozpacz. Tylko, że to ja jestem królową świata i mogę decydować, kiedy odwrócić kota ogonem, jestem królową własnych reakcji, jestem sama sobie królową.
Moje rozmyślania przerwało głośne chrobotanie. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam naszego Księcia. Nawet nie spojrzał na mój dom. Szedł dalej, myślami wyprzedził sam siebie, ciągnąc po chodniku bezwładne nogi. Zupełnie go pokręciło, to chyba artretyzm.
Byłabym dalej w skowronkach, gdyby nie nadeszły te przebrzydłe, czarne chmury. Pierwsze krople zaczęły stukać w uchylone okno, korzystając z jego gościnności. W takim razie może zajrzę do googlów – to ta strona, którą poleciła mi kiedyś Aga. Ostatnio odkryłam fajny portal o nazwie nasza - klasa. Oglądam zdjęcia dawnych znajomych, wszyscy tacy piękni i dorośli, z planami na przyszłość, na tle swoich wymarzonych domów. Moja ÂŚw. Pamięci babcia powtarzała, że najbardziej wartościowe jest to, co zdobędę z pracy moich rąk. Niestety nie wzięła pod uwagę tego, że nie mam tylu rąk, żeby do końca życia osiągnąć to wszystko, co bardzo bym chciała (ale o tym może innym razem). W każdym razie ostatnio mój dobry kolega wpadł na pomysł założenia portalu, który zwałby się nasza - wieś i zrzeszał wszystkich mieszkańców w celu wiejskiej integracji. Oprócz naszej - wsi została stworzona nasza - cela, nasza - przychodnia, nasz – supersam i nie – nasz, dla tych którzy nie chcieli przynależeć do żadnej społeczności.
Lafirynda ze spożywczaka zbudowała portal nasza – rodzina, ponieważ jej ród rozwlekł się na połowę miejscowości. Jako że zostałam jedyną i ostatnią kobietą z mojej familii, a przynajmniej biorąc pod uwagę linię prostą, nie zarejestrowałam się na tej stronie, bo i dla kogo. Wszystkie chłopy uciekały od naszego rodu. Mówiło się, że jesteśmy felerne, ponieważ z pokolenia na pokolenie, zaczynając od praprababki, każda z nas miała raka. Sąsiadki szepczą za moimi plecami, że urodziłam się w czepku, ponieważ mimo tego że los mnie nie ominął, zaatakował mnie tylko nowotwór i w dodatku całkiem niegroźny. W każdym razie po latach leczenia jest taki, jakby go prawie nie było, w każdym razie mam nad nim przewagę, choćby wielkościową.
Po słodko spędzonej godzinie nadszedł czas wyprostować kości. Co za pogoda, ani w ogródku nie popielę, ani prania nie rozwieszę, przez co grzyba na ścianach jeszcze bardziej mi wyrośnie. Dzisiaj tak trochę na smutno, ale ta wilgoć w mieszkaniu bardzo mnie frapuje, zwłaszcza że trwa od lat. Mogę tylko siedzieć i śledzić smutnym wzrokiem zbierające się na ścianach kropelki wody. A to wszystko przez to, że pokój był kiedyś ogrzewany gazem z butli, ponoć jedna taka butla to jak wiadro wody na ścianę. Suszenie i ocieplanie muru nic nie daje, nawet dodatkowa warstwa styropianu w środku.
Dopadła mnie jakaś dziwna nostalgia za odrapanymi kolanami, kinder – niespodziankami, a nawet za burczeniem w brzuchu. Wtedy jakoś tak nie trzeba było podejmować decyzji i liczyło się, że jakoś to będzie. A teraz? Jestem królową świata, jestem królową świata i cóż mi po tym. Gdzie ten królewicz – pomyślałam z przekąsem. Od razu weselej. Chyba każdy czytał Pollyannę, jednak E. Porter miała głowę na karku. To jak z kulami zamiast lalki. Wolałabym się cieszyć z tego, że nie potrzebuję kul, niż się smucić, bo te kule przyszły z darów zamiast upragnionej lalki. Wszystkie rzeczy, które mnie dotykają są wciąż podobne do siebie, wywołują dwa rodzaje moich reakcji – entuzjazm i rozpacz. Tylko, że to ja jestem królową świata i mogę decydować, kiedy odwrócić kota ogonem, jestem królową własnych reakcji, jestem sama sobie królową.