Â?azęga c.d.

opowiadania, nowele, biografie, etc.
publikacje uzytkownikow
nietoperz

Â?azęga c.d.

Post autor: nietoperz »

Dziedziniec ludźmi się napełnia. Â?awki zewsząd obsiadają jak wrony. Z kałużami naszymi własnymi czas się pożegnać. Oto ochroniarz ku nam bieży, a w dłoni dzierży komórkę. Posiłki wzywa, czy co? Przecież my potulni, bezbronni, zaraz stąd znikniemy, ławek ze sobą nie zabierzemy nigdzie. Chociaż dobra by była ławka własna choć ciasna na noc. Za duży jednak ciężar, podróż by nam opóźniał, nigdy byśmy nie zdążyli, gdziekolwiek nasz dążenia cel.
– Panowie, to miejsce publiczne państwowe… – tak do nas, zbliżając się, rzecze – Proszę opuścić spokojnie ławkę.
– A my to co, nie publiczni, państwowi, że posiedzieć na ławce z innymi publicznymi nie możemy? – W Wojtasa znów diabeł wstępuje, egzorcyzma by mu się kiedyś w drodze przydały – Inne z nas plemię? Tacy sami my jak wy, nie inaczej siedzimy na ławkach.
– Nie pleć już Wojtas. Zabieramy się stąd. Czas w dalszą drogę – z ławki go podnoszę, choć mi się gwałtem wyrywa. Profesor też go hamuje, woli z ochroniarzem w komitywie dobrej być, nie psuć sobie opinii na przyszłość. Biegacz znowu łeb zwiesił, nie reaguje, a mógłby bliźniemu swemu dopomóc w potrzebie. Na szczęście Wojtasa gniew jak szybko się zjawia, tak szybko mija, a może go ostudziła w ręku komórka, przed posiłkami czyhającymi na nas lęk. Lepiej już uciekajmy, pożegnajmy ławki i kałuże. No to zmykamy, lepiej późno niż wcale zdążyć na kąpiel. Profesor zostaje, nie chce z nami iść w świat, trudno, jeszcze go kiedyś odwiedzimy, przypomnimy wspólnie ogórki. Może i my wtedy bardziej w reklamówki posażni będziemy, nie przyjdziemy z pustymi łapami. Szkoda mi ławkę tą opuszczać, chyba się naprawdę zasadziłem, spokój odnalazłem chwilowy. A tak znów przed siebie rwie. I znowu schody nam się trafiają, choć tym razem mniejsze. Biegacza trza podnieść w górę, a teraz wydaje się cięższy niż przedtem. Przynajmniej Wojtas nie protestuje, pokornie wznosi Biegacza do góry. Wynagrodzę mu to cierpienie na południu partią szachów. Póki co, niewygody podróży musimy przecierpieć w milczeniu, poświęcić się dla Biegacza dobra nóg.
Wyjechaliśmy na zewnątrz, przed kościołem studenckim stanęliśmy we trzech: Wojtas, Biegacz i ja. Uwagę naszą zwraca rumuńska dziewica rozsiadła pod kościołem, ta sama chyba, cośmy ją na pustyni wcześniej widzieli. Dokument na szyi zwisa jej ten sam, włosy jak węgiel czarne, w słoiku manna widać spadła w ilości sporej, zanim my wśród kałuż przesiedzieliśmy bezczynnie. Widzisz Wojtas, kobieta pracowita, nie to co my. Tak samo prawie siedzi, jak przedtem, nad słoikiem medytuje w dno jego wpatrzona. Jedyna różnica, że teraz do piersi dziecko przytula, co raz znad słoika dna na nie zerka, czapkę tycią poprawia, palec pcha do buzi. A dziecko to niemowlę, o mannę przechodnia poprosić jeszcze samo nie zdoła, najwyżej co czknąć. Dziwi mnie, że Wojtas żadnych mów przeciw czarnej nie rozpoczyna, rozczuliła go widocznie obecność dziecka. W nie dziwnie wpatrzony jak w chleb. Szepcze mi do ucha:
– Dziecko by zostawiła, a nie trzymała na mrozie.
– Miejsce dziecka przy matce – odszeptuję mu, choć swoją rację ma, nie tutaj czkać powinno.
– A miejsce matki w domu – Biegacz dodaje. I on ma świętą rację. Ale dziewicy nie pouczymy, już ona swoje wie, taka sama plemienna wędrowna jak i my, przed siebie wciąż ją rwie. Wyboru dużego między domami nie ma. Ma za to mannę w słoiku. Kupi za nią chleb. To co, do niej podjeżdżamy, chwilę pogadamy, może z ręki nam powróży, powie jaki nasz cel. Tylko czy mówić potrafi po naszemu plemiennemu? To się przekonamy, bariery językowe pokonamy, nie ma to jak pokonywać w życiu schody. Abyśmy jej tylko nie wystraszyli. Ale gdzie tam, już ona plemienna na nasz widok nie zrywa się do lotu, swoją krew w podróżnych strudzonych widocznie wywietrzyła. Tyle tylko, że pod spódnicę, jak przedtem Biegacz, chowa słoik. Własność prywatną strzec trzeba pilnie. Takie prawo. Przezorności tej za złe jej nie mamy, sami przecież upychamy reklamówki nasze tam, gdzie nikt nie sięgnie po nie tak łatwo.
– Jest chociaż z tej pracy wynagrodzenie dobre jakieś? – do niej zaczynam gadkę szmatkę. Widzę jednak, że nie bardzo kuma, kręci bezradnie głową. Dokument biały pokazuje, a na nim literami drukowanymi w naszym plemiennym języku opowieść życiowa takiej treści: „Mam troje dzieci: jedno ciężko chore i dwoje słabego zdrowia. Tam, skąd przyjechałam, pracy nie ma, ciężko jest. Gorąco proszę o wspomożenie.” Â?adnie napisane, i podpisane nawet na dole po rumuńsku. Każdy swą opowieść życiową ma, chociaż nie każdy ma jak ona chore ciężko dziecko. Prawię więc do niej prościej, po naszemu plemiennemu:
– Dom gdzie?
– Nie ma!
– Pieniądze zebrała?
– Â?adne pieniądzy! – ale pod spódnicą dolę swą upchała szczelnie, o tym nie wspominam, lepiej nie wystraszyć dziewicy, skoro już nam raz zaufała, nie uleciała na nasz widok.
I taka nasza gadka szmatka, wiele się z niej dowiedzieliśmy. To teraz czas na wróżenie. Wojtas pierwszy pcha dziewicy pod nos łapę.
– Oj, Wojtas, a gdzie kolejka? Według alfabetu naszego polskiego „w” jest na końcu, „b” jak Biegacz pierwsze. Ja w środku.
– I co z tego? Kto pierwszy, ten lepszy – nie warto z nim dyskutować, łapy raz wyciągniętej nie cofnie. A niech tam mu będzie, z Biegaczem na kolejkę poczekamy cierpliwie, może jakie gratisy będą dla nas w przyszłości. Dziewicy jednak, po minie interesownej jej poznaję, wcale się nie spieszy wróżyć nam z łap. Zwietrzyła interes, czy co? Wiedzieć z życia powinna, że z wędrownymi plemiennymi interesów żadnych nie ubije, prócz wspólnej wędrówki. Brać ją z dzieckiem w świat nie będziemy, skoro nawet nie wzięliśmy ławki. Czeka na coś wyraźnie, oczami chytrze mruga. I dziecko, jak na komendę, w ryk. Domaga się mleka, jak ryba wydyma usta. Dziewica pierś swą wyjmuje na wierzch, matką karmiącą się staje, nami nie przejmuje zbytnio. Patrzę z ukosa na Biegacza i co widzę? Energia nagle życiowa w niego wstępuje, gdyby nie nogi, pewno wyskoczyłby dawno z wózka, tak mu się podoba to na powietrzu świeżym karmienie. Gmera w kieszeni, coś obmacuje. Ciekawe, jaki tym razem objawi cud? Z Wojtasem wyczekujemy w napięciu, co też Biegacz nowego z kieszeni wyjmie, czym nas znowu w wędrówce wspólnej zaskoczy. A zasada wędrowna brzmi: „Własności prywatnej nie tykaj, ale dziel się ze swoimi wędrownymi, czym tylko możesz”. Biegacz nie bardzo zasady tej się trzyma, opróżnia kieszenie, lecz tylko w sytuacjach nadzwyczajnych. Taka i teraz się trafiła – karmiąca matka. Nawet i Wojtas potulnie cofnął rękę. W końcu Biegacz zawartość kieszeni wyjmuje, za długo, jak dla nas, w niej gmerał. W ręku ściska pieniądz. Niby ukryć chce przed nami swe zamiary, ja jednak przeczuwam, co się święci. Boi się Biegacz, że mu przeszkodzimy w tym uczynku. Może i słusznie się boi z Wojtasa strony, bo ja tam nikomu przeszkadzać nie będę, postanowiłem. Chytrze Biegacz rękę wysuwa do przodu, jakby do wróżenia. Wtem palce rozwiera, przed siebie zawartość wyrzuca. Lot pieniądza z Wojtasem śledzimy w udręce. Wojtas pewno by złapał, gdybym go uprzedził, co też za chwilę z pieniądzem się stanie. O, Wojtas na pieniądz współplemiennemu oddawany bardzo czuły. I teraz patrzy z niedowierzaniem, jak na spódnicę dziewicy spadły dwa złote. Byłyby za nie dwa chleby, nie jeden. Taka to Biegaczowa rozrzutność! Trudno, przynajmniej nam powróży dziewica, gdy nakarmi dziecko. Bo i widać po niej, że z manny spadłej zadowolona, na nas trzech inaczej już spogląda. Powiedziała nawet „dziękuję”. Dziecko w końcu od piersi swojej odstawia, obwija w kocyk, przynajmniej przestało ryczeć. A może to i Biegaczowe dwa złote zdziałały taki cud, uciszyły głodu ryk? Głębiej w to nie wnikam, bo Wojtas znowu pierwszy łapę pcha do wróżenia. Nie będzie jednak, Wojtas, tak w życiu prosto. Dziewica inną łapę do wróżenia upatrzyła, nie twoją owłosioną, ale gładką łapę Biegacza. Od niego wróżyć zaczyna. Musi się trochę Biegacz ku dziewicy nachylić, a i ona też wykonać musi jakiś trud, dziecko przełożyć do jednej ręki.
– Prosta linia życia. Widzieć panie szczęście – tak sczytywać z łapy Biegaczowej zaczyna – miłość będzie, kobieta ładna i bogata, dzieci dwa. Radość i szczęście panie, do śmierci daleko, linia długa.
Po polsku gadki nauczyła się pięknie, myślę, głupoty takie niewiarygodne bredzi, chyba Biegacz nie uwierzy? Gdzie mu teraz spotkać kobietę ładną i bogatą? Chyba że ślepa się trafi, bo inna na Biegacza nie poleci. Nie trzeba w takie wpadać marzenia, jeszcze mu się przewróci od nich w głowie.
– No, Biegacz, powodzenie wśród kobiet na starość mieć będziesz – żartuję.
– A co, jeszcze ze mnie taki chwat! – o, widzę że Biegacz jednak wpadł, przewróciło mu się w głowie. Tyle dobrego, że biadolić na jakiś czas może przestanie.
– To teraz moja kolej! – Wojtas znów łapę wypycha przed siebie, mnie nie respektuje. Nic z wróżenia tego naciąganego jednak nie wyjdzie, bowiem dziewica nie taka głupia, żeby za dwa złote czytać łapy trzem. Już ona ma głowę na karku, interesu swojego wróżeniowego jak słoika pod spódnicą pilnuje, za darmo nie powróży. Zresztą, wcale nie chcę wiedzieć, co mnie czeka. Co będzie, to będzie, zawsze jakoś jest.
– E tam, Wojtas, po co nam jej wróżenie do życia potrzebne, kłopotu se tylko narobisz jak Biegacz. Lepiej, Wojtas, nie wiedzieć.
– Masz rację, Stary, lepiej nie – aż mnie zatkała Wojtasowa zgoda. Matka karmiąca na wyobraźnię jego podziałała, przypomniała czasy dzieciństwa. Ale dosyć tego wspominania, na południe dojść dziś musimy pod wieczór. Inaczej nici z kolacji, z mydła nici. Dziewica też już nami znudzona, widzi, że ludzie nas omijają, dupami odwracają do nas. Klientów jej płoszymy. Ukłonił się Biegacz, ja się ukłoniłem na pożegnanie. Czas najwyższy w dalszą drogę. Ciekaw jestem, co nas jeszcze w drodze spotka? Takie to życie nieprzewidywalne, nic stałego, pewnego, a iść dalej musimy, inaczej zostaniemy w tyle. Nie ma innej rady, przed siebie z Biegaczem jedziemy. Oglądam się jeszcze za dziewicą i słoik spostrzegam, co go po pożegnaniu naszym spod spódnicy wyjęła. Dwa złote do niego wrzuca. Trochę se dziewica posiedzi, na mannę cierpliwie poczeka, nic nie spada za darmo z nieba, trzeba się trochę wysilić, kawał nadrobić drogi, swoje na schodach wypierdzieć. Ale zawsze lepsza manna w słoiku niż pusta kieszeń. Gdy tylko o kieszeni pustej pomyślałem, Wojtas wjeżdża w czas z pomysłem genialnym swoim, jak napełnić kieszeń, odzyskać stracone dwa złote. O, nie może darować Biegaczowi czynu jego rozrzutnego, pieniędzy utraty. A właśnie kościół minęliśmy i jesteśmy tuż przy bramie, na chodnik prawie wjeżdżamy. Z dali widzimy pod kościołem dziewicę. Ktoś się nad nią pochyla, mannę do słoika wrzuca. Wreszcie doczekała się swego ¬- słoika napełnionego ponad dno. Jak tak dalej pójdzie, przez tydzień, obliczam, napełni cały.
– Ty Biegacz pod bramą zaparkujesz – Wojtas pomysł swój nam wyjawia – dokumentu nie masz na szyi żadnego, masz za to nogi. Może ktoś się zatrzyma, wrzuci dwa złote. Kupimy za to coś w drodze, z głodu umrzemy, zanim na południe dotrzemy, trzeba mieć siły do drogi. My ze Starym w krzakach posiedzimy, lepiej żeby nas razem nie widziano w kupie.
Na taki pomysł wpadł.
– Może Wojtas ty byś postał zamiast mnie? – nie taki Biegacz skory do pod bramą stania.
– Nie ja roztrwoniłem pieniądze na wróżenie, nie ja straciłem dwa złote.
– A co, twoje były? Nie twoje, tylko moje. Zrobiłem z nimi, co mi się chciało. Nie ty je, Wojtas, zarobiłeś.
– Wędrujemy razem na południe, czy nie?
Biegacz w końcu się przymknął, daje za wygraną. I jemu ogórki narobiły smaka na coś konkretnego chlebowego. Szybciej jemu wiarygodnemu wrzucą, niż nam. Dobrze to Wojtas obmyślił, że Biegacz sam pod bramą stanie, a my tymczasem w krzaki. Nie protestuję, i mnie dopada już głód. Dobrze, że jest się gdzie schować, Biegacza w akcji z krzaków popodziwiać. Włazimy w krzaki, kucnąć trochę musimy. Nie takie złe miejsce do spania, noweśmy łóżko, Wojtas, przy okazji odkryli. Patrzymy z uwagą na Biegacza. Pewno dziewica też zdążyła Biegacza z dali dostrzec, i założę się, że z radości nie skacze. Zbyt silna konkurencja w Biegaczowych nogach. A i ludzie już na chodnik przez bramę wyłażą. Przeszedł jeden, elegancki jak paw, na Biegacza jednak nawet nie spojrzał, choć się Biegacz wysilił, o wspomożenie grzecznie poprosił bez żadnych głupich scen. Trudno, będzie następny człowiek współczujący, Biegacza dostrzegający. Jak pomyślałem, tak się dzieje, studentka do bramy bieży, okulary poprawia na nosie. Ominąć Biegacza, nie ominie, bo wjeżdża jej wózkiem między nogi, o nieszczęściu swym jęcząc żałośnie. I taka strategia nie działa. Dziewczyna przed siebie pogoniła, widocznie przestraszyła się Biegacza, jak wjechał jej pod nogi, i ma rację, mało to zboczeńców chodzi po ulicach bez nóg? Nie ma szczęścia Biegacz do kobiet. Jak dziewica wywróżyła ładną i bogatą, od razu mi zaśmierdziało wielkim picem. Czekamy dalej, coś może wreszcie się zdarzy obiecującego, nie na darmo zrobiliśmy dziś taki kawał drogi. Dopiero w krzakach czuję, że nogi mnie bolą, jakbym miał wrzód na wrzodzie. Pewnie pęcherzy znów mam sporo, trzeba będzie na południu ropę z nich wycisnąć. Leci jakaś stara, pewno w kościele na mszy była, Biegaczową dolę rzuciła na tacę. I ją bolą nogi, niech tam jej ziemia lekką będzie, choć przed Biegaczem nie zatrzymała się, pokuśtykała przed siebie. Nie dowidzi może na oko. Jeszcze by przez przypadek nie dwa, a sto złotych rzuciła. To nic, od czekania jeszcze świat się nie zawalił, najwyżej na kolację nie zdążymy. Dobrze mi mówić, gorzej chodzić na głodzie. Wreszcie jakiś człowiek konkretny pojawia się na drodze, macha kluczykiem w dłoni, samochód ma pewno własny nie taki ciasny, nie to co my, łazimy piechotą. Przy Biegaczu chwilę stanął i grzebie w kieszeni. Za chwilę coś wyjmie. Czekamy z Wojtasem w napięciu, krzaki odgarniamy, żeby lepiej było widać. Wojtas o mało z krzaków nie wypadnie, muszę go trzymać za katanę, narobiłby Biegaczowi wstydu.
– Spokojnie Wojtas – szepczę mu do ucha – zaraz z krzaków wyjdziemy, rzucimy coś na ząb.
– Dobrze ci Stary mówić, jak mi kolce w dupę włażą – bo i fakt, nie byłoby z tych krzaków jednak łóżka wygodnego, drapiące to, kolące, mielibyśmy w nocy koszmary. Dla dobra sprawy musimy jednak przecierpieć. Tyle już przecierpieliśmy, wytrzymamy i krzaki. Na południe dojdziemy, wyjmiemy z dup drzazgi. Grunt, że będzie w drodze przekąska. Biegacz głową ku nam kiwa, chyba ma już dosyć tego stania pod bramą, lepiej mu odpuścić, bo znów nam w jęk wpadnie, ochroniarza zwabi. Po minie Biegacza rozpoznaję, że wyżerki jednak dużej nie będzie w drodze.
– I co, Biegacz, ile? – pyta Wojtas ciekawy.
– E tam, złoty tylko uzbierałem jeden, nie ma dzisiaj szczęścia.
– Było Biegacz dłużej postać, mocniej pojęczeć.
– Następnym razem Wojtas sam se stój, sam se jęcz, jak takiś mądry.
– Ja mam nogi.
Oj, Wojtas, głupotę palnąłeś nad głupotami, ubodłeś Biegacza w samą nogę. Już on cały czerwony na gębie, za chwilę zrobi scenę, jeśli go w porę na chodnik nie wywieziemy. Jak powiedziałem, tylko bramę minęliśmy bezpiecznie, Biegacz w ryk:
– To ty myślisz, kurwa, że nogi se specjalnie obciąłem, żeby jak w cyrku pod bramą stać? Niech patrzą i kurwa się litują, bogaczem mnie zaraz zrobią. Nogi odmroziłem, pracę straciłem, ale nie tego Wojtas, jak Boga kocham, chciałem – i bije się w piersi, a ludzie nas mijający oczy wytrzeszczają, o mało na nas nie wlizą. Zostaliśmy w końcu Wojtas zauważeni, nie ma to jak Biegacz bez nóg. Czym prędzej na południe spieprzajmy, bo co jak co, ale robi się nieprzyjemnie, ochotę na jedzenie straciłem przez ten ryk. Nie lubię, jak tak na nas patrzą.
anty-czka
Posty: 2983
Rejestracja: 2007-02-20, 13:36
Kontakt:

Post autor: anty-czka »

Swoje odczucia po przeczytaniu, umieściłam pod tamtym wpisem.
Awatar użytkownika
fobiak
Posty: 15409
Rejestracja: 2006-08-12, 07:01
Has thanked: 12 times
Kontakt:

Post autor: fobiak »

nie wiem czy to jest poprawnie
nietoperz pisze: Dziewica pierś swą wyjmuje na wierzch, matką karmiącą się staje, nami nie przejmuje zbytnio.
nietoperz pisze:– Prosta linia życia. Widzieć panie szczęście – tak sczytywać
dajcie zyc grabarzom
ann13

Post autor: ann13 »

a mi się podobają te twoje stylistyczne wygibasy
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 14 gości