Nadczłowiek

opowiadania, nowele, biografie, etc.
publikacje uzytkownikow
Awatar użytkownika
haiel selassie
Posty: 210
Rejestracja: 2007-08-07, 00:17
Lokalizacja: poland
Kontakt:

Nadczłowiek

Post autor: haiel selassie »

“Duch nadczłowieka”
Vincent ubrany w ciemny, zbryzgany krwią ściemniałą i skrzepłą już lekko, sunie betonowym trotuarem do nieznanego celu. Nagle - biegnie - dyszy ciężko. Gubi sens, staje spogląda w niebo. Jego twarz nie mówi nic, jest kamienna i kompletnie pozbawiona jakichkolwiek uczuć. Od czasu do czasu tylko pojawia się na niej coś na kształt obrzydzenia czy pogardy.
Podnosi rękę i przysuwa ją do twarzy . Wdycha z rozkoszą zapach krwi, która zaschnięta chrzęszczy gdy pociera on dłoń o dłoń. Muzyka dla jego uszu! Tak, to pewnego rodzaju uzależnienie, od woni ludzkiej żywicy. Dobrze już zna jej smak, szczególnie tej świeżo utoczonej. I te poczucie, że w tym ciepłym płynie zawarta jest jakaś dziwna mądrość, niedostępna laickiemu społeczeństwu, które na widok rozciętego palca, pada i trzęsie się w epileptycznych drgawkach.
On czuje to, zdaje sobie sprawę z mocy która włada i z siły jaką jeszcze może osiągnąć. On - nadczłowiek. Przebudzenie. ÂŚwiadomość. Wznoszenie. To kolejne etapy jego drogi do doskonałości. Lecz on chce pójść dużo dalej. On chce być tym który ustanawia, który każe i sądzi. Obala światy i je na nowo wznosi. Rozpięta lina ugina się i drży pod naporem jego potężnego bytu…
Każda konająca i wydająca ostatnie tchnienie istota jest kolejnym stopniem do Absolutu, gdzie czeka już tron z kości, bynajmniej nie słoniowej, lecz ludzkiej. Jest gładki i wibrująco zimny w dotyku. Niepohamowana chęć poczucia tego chłodu napędza go przechyla jego głowę w dół, by mógł spojrzeć na rozciągające się w dole całe rzesze ludzkich biedaków, którzy wkrótce posłuszni będą jego wszechmocnej woli. Stan ten odurza go i napędza, co prowadzi do śmierci kolejnego małego człowieczka.
Rozszczepienie jego ducha. Cała galaktyka różnych złożonych i dziwnych osobowości, składających się na posąg idealnego bytu. Istota ludzka nie jest dla niego niczym szczególnym. Zbyt daleko za nim znajdują się oni, z wielką chęcią zepchnął by ich wszystkich z liny, albowiem nawet dotykać jej nie są godni. A celu nie osiągną nigdy. To pewne.
……………………………….......................................................................................
Vincent przejawiał szczególne upodobanie do jasnowłosych kobiet. Jeśli miały do tego jeszcze niebieskie oczy był całkowicie usatysfakcjonowany. Kiedy mordował taką właśnie osobę, czuł się tak jakby zabijał anioła. Stanowiło to da niego pewnego rodzaju preludium, do walki która ma zwieńczyć dzieło. Poprzez nurzanie dłoni w ciepłych wnętrznościach “boskich współpracowników” poznawał on cząstkę bóstwa, któremu już nie wiele zostało czasu, albowiem cała ta droga prowadziła do pełnego rozłożenia boskiego jestestwa na czynniki elementarne, które jeden po drugim mógł negować i niszczyć. Wiedział on o tym, iż aby stać się bogiem absolutnym w swej istocie, wpierw musi posmakować krwi utoczonej z boskiej tętnicy. Musi obalić razem z gnuśnym tronem butnego, spasionego i obrzydliwego bożka. Gdy będzie już korzył się i błagał o litość obalić i z namaszczeniem wydłubać złotą mizerykordią(aby starego boga zabić jego własnym bełkotem) oczy, z których patrzy absolut. A to wszystko by w kosmos mógł wzlecieć krzyk - krzyk przerażonego bóstwa. Całe uniwersum musi o tym wiedzieć. Wszyscy! Broczący rtęcią z pustych oczodołów. Ha! Następnie oddzieli on od reszty usadowioną na alabastrowej szyi głowę. To co pozostanie zrzuci ze sklepienia niebios na pustynie, na pożarcie sępom i kojotom - to ma być znak iż Bóg stał się niczym - gnijącym kawałkiem ciała. By każdy mógł podejść napluć na ten marny “przedmiot”. W ten sposób pozyskuje się wyznawców. Dając im namiastkę władzy..
“Ofiara i rytuał”

48 godzin minęło od momentu gdy ofiara wydała ostatnie tchnienie. Ten wyłom czasowy, wprowadzał koszmarny dysonans w drodze do boskiego tronu. Krwiożerczą bestię, która kryła się w Vincencie należało karmić regularnie, ponieważ w innym wypadku zacznie się ona buntować i rzucać po klatce jaką jest jego ciało. Oznaczałoby to początek regresu. Klęska byłaby nieunikniona i wiązałoby się to z nieprzejściem próby sił. Vincent okazałby się za słaby. Musiałby zniknąć w odmętach morza nieudaczników. Swojego demona należy trzymać w ryzach, by nie zwrócił się przeciwko swojemu Panu. A do tego nie mógł on dopuścić
Słońce właśnie zachodziło za horyzont. To był odpowiedni czas na opuszczenie swojego schronienia. Powoli i w skupieniu Vincent schodził gałąź po gałęzi z potężnego Dębu, w koronie którego mieszkał. Nie istniało dla niego coś takiego jak sen, w ludzkim pojmowaniu. Gdy chciał odpocząć, po prostu zwieszał się z gałęzi i trzymając się jej oburącz wisiał tak przez pewien czas z zamkniętymi oczami. Trwało to godzinę lub dwie, a czasami dłużej w zależności od energii jaką musiał włożyć, we wchłonięcie kolejnego bytu.
Przystosować się do czysto ziemskiej grawitacji. Poziom ludzi. Obszar chodzących ołówków. Grafit się złamał. Przytępiony pisak, nie nadający się do niczego. Dziewczynka z pocięta żyletkami twarzą Na policzku wydrapany napis: “Wybaw mnie”. Już wkrótce, poczekaj minutkę mała, zbawienne ostrze wkrótce zatopi się w twoim pompującym krew sercu. Widzę jak uśmiechasz się w duchu. Twoje źrenice skropione teraz łzą przerażenia. Wydaje ci się. Zachwyt i duma - to cię powinno przepełniać. Zbyt ograniczony ludzkimi pojęciami jest twój umysł. Gdy scalisz się z moją jaźnią, przez krótką chwilę, gdy będziesz istniała jako samodzielny byt poczujesz światło, które cię oślepi. Wtedy mi podziękujesz.
Aleja Wyjących Szakali, padający deszcz spływa po twarzy Vincenta. Jest blady. Oddech przyspieszony, w szarych oczach pojawia się błysk podniecenie, ekstazy. Już czuje na twarzy zionący strachem oddech ofiary. Nie może się cofnąć, odwrócić. Za nim jest tylko cmentarna ścieżka pełna rozprutych korpusów, czegoś co było kiedyś ludźmi. Za chwilę dołączy do tego pobojowiska kolejna. Wraca od kochanka. Ach, czuję to! Ma na imię Julia, jej skryty ukochany to Franciszek. Zmęczony po erotycznym seansie, nie może długo zasnąć , czuje iż stanie się coś strasznego. Strasznego dla niego, nie dla mnie. Na ustach wciąż czuje on smak jej delikatnych warg, ona na sutkach ma jego zaschnięta ślinę.
Musi być w domu przed 23, jej mąż, pracujący w fabryce porcelany, nie może się dowiedzieć. Zbyt kocha, aby ranić go tym faktem. Niestety zaczyna dostrzegać u męża zaczątki świadomości. On już coś wie. Jest taka zimna, gdy on zmęczony kładzie się obok niej do łóżka. Z początku tłumaczył to sobie tym, iż może coś jej dolega. Może to taki wiek. Lecz wewnętrzny głos po fazie tłumaczenia sobie na wszystkie sposoby tej dziwności małżonki, otworzył się na to co tak bardzo nie chciał wiedzieć.
A teraz będzie tylko rozpacz. Wybielę ją w jego oczach. Nie będzie pamiętał o tych złych rzeczach. Idealizacja - gdy dębowa trumna zanurzać się będzie coraz głębiej w zimny grób. Do tego padający tego dnia obficie deszcz, złoży na karb tego iż nawet niebo roni łzy nad jego biedną ukochaną. ÂŚlepcy, głusi i niemowy !
Poczekam jeszcze chwilę aż wejdzie w ten ciemny zaułek. Ona czuje już na plecach podmuch mocy, jaka bije ode mnie - nadczłowieka! Zgrabnie i cicho niczym kot, podbiegam do niej. Pchnięciem rzucam na ścianę. Ona coś krzyczy, chyba prosi o coś. Nie wiem, nie interesuje mnie to. Duchem jestem daleko, posłuszne ciało robi to co do niego należy. Szepczę tylko: “Zbawię cię i we mnie żywot wieczny, odnajdziesz.” Chwytam ją za włosy, damasceński sztylet z rękawa wysuwam, kreska tu, kreska tam. Tworzą one całość, by łatwiej jej było. Wrota wyrysuje, bo jej duch rozpycha się i rzuca w jej struchlałym ciele. Po jej policzku spływają strużki krwi. Nie mogą upaść na brudną ziemię. Zlizuje je i w zachwyt jeszcze większy wpadam. Aach! Cięciem krótkim szatę jej rozdzieram, piersi jej unoszą się szybko, w panicznym oddechu. Koniec. W mostek z chrzęstem wtłaczam ostrze szlachetne. Puszczam. Ona pada. Nie mogę jej dotykać przez chwilę. Teraz mentalnym bytem pochwycę jej duszę. Fizyczność tylko zakłócałaby rytuał. Ręce nad głowę unoszę, w trójkąt składam. Na rękach staje, albowiem duch ludzki po śmierci fizycznego ja, do ziemi tak przywiązany, z początku czołga się po niej i skamle, odnaleźć się nie może. Ja jego ulgą będę, jego wybawieniem. Otwieram usta i zębami za eteryczną grzywę chwytam. Na nogi znowu staję. Dokonane. Teraz mogę dotknąć jej opuszczonego truchełka. Â?renice nie rozszerzają się. Nie w ciemność ona wkroczyła, lecz w światło absolutne. Czy ona się uśmiecha? Tak to jest wyraz pełnego uwielbienia. Szczęścia nie pojętego. Jeszcze tylko ostatni akord. Z połów płaszcza gwóźdź wyjmuje ogromny, taki jakim Chrystusa przebito. Nadgarstki jej aksamitne łączę ze sobą. Podnoszę ją z błota i brudu chodnika. Ten gwóźdź przebije ją, na tej ścianie odnajdą ją inni. A czynię to po aby tak jak Nazarejczyk symbolem ona była. By jak on zawisła. Â?eby wiedzieli, że ta śmierć na marne nie poszła, lecz im nowego Zbawcę w cząstce ustanowiła..
"Bez jedzenia i bez spania, byle byłoby co pić, kiedy na harmonii Feluś zaiwania, trzeba tańczyć, trzeba żyć. Harmonia na 3/4 z cicha łka, ferajna tańczy...Ja nie tańczę... "
Awatar użytkownika
Margot
Posty: 1291
Rejestracja: 2007-09-18, 00:26
Lokalizacja: Sheffield
Kontakt:

Post autor: Margot »

Obłąkańczy tekst. Chory. Ale nawymyślałeś. Czytając odnosi się wrażenie, jakby był pisany w jakimś natchnieniu, uniesieniu.
It is my happiness in you that you don't know me yet.
/Andrzej Partum/
robert kobryń

Post autor: robert kobryń »

in my opinion

-) rozumiem, że to jest część większej całości, bo jako opowiadaniu, brakuje mu jakiejś puenty, czy czegokolwiek co sugerowałoby że mamy do czynienia z jedną, świadomie skonstruowaną całością
-) dobra stylistyka powodująca, że czyta się lekko, to jest ważne
-) treść przypomina Patricka S??skinda "Pachnidło" którą ostatnio przeczytałem, stąd może nie wchłonęła mnie
-)ciekawe przyśpieszenie na koniec, ale nie do końca usprawiedliwiona zmiana na osobę pierwszą narratora
anty-czka
Posty: 2983
Rejestracja: 2007-02-20, 13:36
Kontakt:

Post autor: anty-czka »

Zgadzam się w pełni z pierwszą, trzecią i czwartą opinią pana Marcina Rajskiego.
Co do drugiej - mam odmienne zdanie.
Całkiem możliwe, że ktoś zarzuci, iż czepiam się drobiazgów, ale już tak idiotycznie mam. Od dobrego tekstu oczekuję równie perfekcyjnego wykonania, bez błędów i niedoróbek, które przeszkadzają w odbiorze.
Bo sam spójrz, już na samym początku:
Vincent ubrany w ciemny (ciemny co?), zbryzgany krwią ściemniałą(zbyt blisko tego ciemnego, nie wiadomo czego) i skrzepłą już lekko, sunie betonowym trotuarem do nieznanego celu. Nagle - biegnie(zaczyna biec?) - dyszy ciężko. Gubi sens(sens zycia, celu,biegu czy jeszcze czegos innego?), staje spogląda w niebo

[ Dodano: 2009-06-03, 22:00 ]
Idąc dalej
te poczucie ---> to* poczucie
każe? czy karze?
chrzęścić?

Jest takich kfffiatków więcej ;-)

Â?ebyś mnie zrozumiał - tekst wciagnął mnie na tyle, ze zauważam błędy. A zauważam je dlatego, że byłam wsciekła, bo hamowały i zakłócały odbiór.
A wiesz co najbardziej popsuło mi czytanie? Szyk przestawny w końcowej części.

[ Dodano: 2009-06-03, 22:04 ]
Oczywiście przyjemność czytania* a nie czytanie ;-)
Awatar użytkownika
haiel selassie
Posty: 210
Rejestracja: 2007-08-07, 00:17
Lokalizacja: poland
Kontakt:

Post autor: haiel selassie »

no ciekawie mówicie..
"Bez jedzenia i bez spania, byle byłoby co pić, kiedy na harmonii Feluś zaiwania, trzeba tańczyć, trzeba żyć. Harmonia na 3/4 z cicha łka, ferajna tańczy...Ja nie tańczę... "
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości