Antoni Pawlak

poezja mniej znana, prominencja przed progiem klasyki, laureaci, użytkownicy nie publikują tu swoich utworów, dzial bez komentarzy

Moderator: andreas43

cebreiro

Antoni Pawlak

Post autor: cebreiro »

I śmierć, wiele śmierci...

1

za chwilę śliski parapet
odskoczy w tył

spoglądam na ruiny
które parę dni temu
były miastem
spoglądam na cienką listwę ulicy
pełną porzuconych w panice
samochodów

próbuję przypomnieć sobie
skąd się tutaj wziąłem
właśnie tu
kilka pięter nad zapomnianą ulicą
w bezruchu powietrza
w przytłaczającej ciszy poranka
co mnie do tego skłoniło
co tutaj przyniosło
i dlaczego akurat mnie
przecież mówiono że jestem
dzieckiem szczęścia
że moje życie to nieustające
pasmo powodzenia a tu
kurczy się nagle do odległości
kilku pięter

dlaczego raptem
opuściła mnie intuicja która
pozwalała wyjść z każdej opresji
mogłem przecież niczym liść
przebity kolorem jesieni
dać się unieść pierwszej fali uciekinierów
pierwszemu podmuchowi histerii i z niepokojem
tropić ślady tragedii
na pustych płachtach gazet
śledzić katastroficzne reportaże
na ciepłym ekranie telewizora

2

pamiętam jak podeszłaś do mnie
bez słowa sprowadzając na brzeg morza
ujęłaś moją dłoń i szepnęłaś
tak cicho że słowa ledwie przebijały się
przez szczelny płaszcz nocy:
Będę nazywała cię Kefas
bowiem znaczy to skała
a ja potrzebuję opoki na której
mogłabym zbudować moją miłość
potrzebuję mocnego oparcia właśnie teraz
kiedy przestaję rozumieć to wszystko
co mnie otacza i nawet
litery dobrze znanych książek
zmieniają się w nieczytelne hieroglify

zostawiłem wszystko
i poszedłem za tobą
pełen ślepej ufności
wiary że tak właśnie trzeba
a było to gdy na naszych oczach
tuż pod przykryciem powiek
umierał Sopot (drugie miasto którego śmierć
widziałem z bliska) ludzie
porzucali dobytek i uciekali
do pobliskiego Gdańska lub dalej w głąb kraju
skrzynki pocztowe odmawiały
modlitwy milczenia
wstrzymane pociągi blokowały dworzec
przestały dochodzić codzienne gazety
a nikt nie potrafił już
samodzielnie myśleć

ostatnie grupy uciekinierów
opuszczały miasto
w zastygłe okna kamienic
zaglądała śmierć

snuliśmy się sennie pośród
opustoszałych ulic których spokój
zakłócały nieliczne stadka emerytów
im jednym było naprawdę wszystko jedno
wiedzieli że jest za późno
aby rozpoczynać wszystko od nowa
wśród obojętnych sąsiadów
i obcych sklepów innego miasta

kiedy byliśmy zmęczeni
wędrówką i ścigającym w ciszy echem
własnych kroków
zaproponowałaś by schronić się
w jednym z porzuconych mieszkań

— to może być nasza jedyna szansa na miłość
właśnie tu i teraz
w majestacie końca j a k i e g o ś świata
u kresu c z y j e j ś drogi
kiedy wszystkie uczucia nabierają kontrastu
stają się głębsze
to szansa by przeżyć
najwspanialszą rzecz w świecie
i nie powinniśmy się tego wyrzekać
choćby przyszło zapłacić
najwyższą cenę

weszliśmy ufnie w obce wnętrze
najbliższej kamienicy
pamiętam zagracony pokój
pełen zniszczonych mebli
starych ubrań
i cudzego zapachu który
był tak intensywny że w pierwszych chwilach
nasze słowa rozbijały się
O pulsujący w powietrzu
rytm czyjegoś życia

byliśmy tam przez czterdzieści dni
O czterdzieści nocy
kuszeni przez śmierć
czyhającą za oknami
i z drugiej strony lustra

dopóki nie przestała działać elektrownia
towarzyszyło nam radio
co dzień podając komunikaty
O stanie miasta
serwis informacyjny ze świata
notowania tabeli ekstraklasy
I listy przebojów
po jego nagłej agonii
po krótkim rzężeniu głośnika
zostaliśmy sami dla siebie
w tym mieszkaniu
w mieście któremu
z wolna zamierał puls

na spokojną toń nocy
na leniwy strumień dnia
wypływaliśmy cicho arką wielkiego łóżka

3

stoisz przede mną ubrana tylko
w zwiewną suknię słów i gestów
godzinami głaszczę twoje małe piersi
z twardniejącymi guzikami sutek
aby potem zejść niżej
jeszcze niżej
w gęstwę włosów aż do miejsca
niezgłębionej tajemnicy
z którego kiedyś przyszedłem
gdzie wracam ilekroć
pragnę być znowu szczęśliwym

oto mój penis
powierzam ci go z ufnością
wiem że lubisz trzymać go w dłoniach
patrzeć jak budzi się w nich
jak powoli dźwiga się w górę
w twoich małych palcach staje się
kwiatem rozkwitającym (gdy
zrobisz kilka ruchów ręką
wyrzuci z siebie
białe ziarno życia) staje się
statkiem kosmicznym
startującym w bezkres
twojego kosmosu
łodzią podwodną badającą
nieznane głębie
mostem (w)zwodzonym pomiędzy
przylądkami dobrej nadziei
naszych ciał
kiedy wchodzę w ciebie najgłębiej
jak tylko mogę i stajemy się
jednym ciałem
kiedy czuję wokoło łączącego nas penisa
ciepło i miękkość których
nie potrafię nazwać a twoje nogi
oplatają mnie mocno
kiedy zamykasz oczy i coś w nas
zmusza uległe ciała
do coraz większego pośpiechu
kiedy będąc u szczytu wlewam się
w ciebie cały aby po chwili
zsunąć się na bok
kiedy zmęczeni patrzymy sobie w oczy
uśmiechając się na widok
własnych spoconych ciał

albo

gdy z głową wtuloną w twoje uda
próbuję sięgnąć
aż do bólu języka w rozchylające się
przede mną drugie wargi
i czuję że zaczynasz się wić
wymawiając w jęku moje nowe imię
aż po kilku drgnięciach
nieruchomiejesz

albo

kiedy trzymasz go lekko w palcach
bawiąc się patrzysz
jak pęcznieje i zmienia barwę
z uśmiechem bierzesz w szeroko rozchylone usta
gdy czuję na nim delikatny
dotyk języka i lekkie ssanie
gdy wchodzi głębiej aż do gardła
i mam dreszcze w koniuszkach palców
kiedy potrafię już tylko wyszeptać
szybciej szybciej
przy wciąż gwałtowniejącym oddechu
by za chwilę odczuć ulgę
wielkie kojące uspokojenie

popatrz masz na policzku
białe krople; to mogły być nasze dzieci

albo

gdy śpisz wtulona w moje ramię
i na próżno oczekując snu wpatruję się
w twoją spokojną twarz
dotykam uszu i sutek
gładzę twoje ciało i włosy
i to dopiero pozwala mi zasnąć
lub każe zbudzić cię by raz jeszcze
przeżyć pełnię nagłego wyładowania

wtedy dopiero zaczynam rozumieć
co kazało mi iść za tobą
bez słowa protestu
bez chwili wahania

4

dlaczego nie napisałeś dla mnie żadnego wiersza
ostatecznie to ja przypomniałam ci
dawno zapomniane słowa czułości których obiecywałeś
sobie już nigdy nie wypowiedzieć
a teraz masz ich pełne usta
wylewają się z ciebie jakbyś
posiadał ich w nadmiarze przez
zbyt długie milczenie

5

czterdziestego pierwszego dnia wczesnym rankiem
obudziłem się sam
w pustym pokoju
w opuszczonym mieście
na topniejącym śniegu pościeli
leżał kwit z pralni
jedyny mój trop
milcząca gwiazda za którą
musiałem podążyć chcąc
raz jeszcze przypomnieć sobie
kolor twoich oczu

błądząc wśród jednakowych bloków osiedla
z trudem odnalazłem budynek pralni
podałem kwit uśmiechniętej kobiecie której imię
także rozpoczynało się na literę A
— proszę za mną — powiedziała
biorąc mnie za rękę

mijaliśmy składy brudnej bielizny
hangary gdzie wielkie pralki
zmywały z pościeli brud nóg
pot nerwowych nocy
kobiecą krew pierwszą i ostatnią
krople snów młodych mężczyzn
zasypiających z penisem w dłoni
(nie potrafiłem wytłumaczyć sobie skąd
czynna pralnia w dogorywającym mieście
co wprawia w ruch wielkie pralki
odkąd wyłączono prąd
i co wreszcie tu robi ta kobieta
dlaczego co chwila zakwita uśmiechem
skoro dusi nas śmierć
której okruchy zamarzają
w naszych oddechach
czy ten nierealny obraz jest jeszcze jawą
wszak mogłem niepostrzeżenie
przekroczyć szlaban snu mogłem
być już po drugiej stronie lustra)

zeszliśmy w podziemia
krążyliśmy nie kończącym się labiryntem
korytarzy wśród stert świeżo upranej bielizny

przerażały mnie nasze chybotliwe cienie
ciemne czeluście tajemniczych odnóg
a także świadomość że nie potrafię
odnaleźć powrotnej drogi
widząc to kobieta uśmiechnęła się
dając do zrozumienia
że zbliża się kres wędrówki

nagle zauważyłem w jej dłoniach
kłębek rozwijających się nici
co nasunęło mi skojarzenia
z mitologią grecką a także
niepokojącą myśl że za następnym
załomem korytarza
czeka mnie decydująca próba
sił lub nerwów

i właśnie gdy nabierałem przekonania
że nigdy nie wydostanę się z podziemi
dotarliśmy do wielkiego pomieszczenia
gdzie wyrastał ofiarny stos
bielizny przykryty białym całunem
prześcieradła moja przewodniczka
odrzuciła zasłonę
— oto pańska bielizna —

na szczycie leżał trup nagiej dziewczyny;
to byłaś ty — Anno

6

powietrzem targnęła seria detonacji

z litości
z obawy przed epidemią
podano miastu zastrzyk
dobrej śmierci
i eutanazji

7

stoję na parapecie czwartego piętra
jedynej ocalałej kamienicy

miasto nie żyje od paru godzin
obserwuję jego stygnące ciało
rozrzucone kończyny ulic
bliznę po nieudanej operacji mola
kikuty domów
puste oczodoły okien

a więc tak wygląda śmierć

czy jeśli popłynę w dół

albo

jeśli ziemia zacznie zbliżać się
z niewiarygodną szybkością
spadającego ciała
i mózg mój rozpryśnie
tajemniczą mapą o deptany
niegdyś setkami stóp bruk
czy wyjdzie z zaułka
z bramy
cienia drzewa
i znajomym głosem szepnie
pochylając się nad moim nieruchomym ciałem
pochylając się nad zimnym ciałem miasta
"tobie mówię wstań"
Zablokowany

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości