<<EFEKT MOTYLA>> PODRÓŻE AUTOSTOPEM

poezja mniej znana, prominencja przed progiem klasyki, laureaci, użytkownicy nie publikują tu swoich utworów, dzial bez komentarzy

Moderator: andreas43

Wojciech Graca
Posty: 3473
Rejestracja: 2007-10-02, 20:07
Kontakt:

<<EFEKT MOTYLA>> PODRÓŻE AUTOSTOPEM

Post autor: Wojciech Graca »

SŁOWO WSTĘPU OD AUTORA

Oddaje w Państwa ręce książkę, której głównym motywem są podróże autostopem, zarówno te odległe jak i zupełnie bliskie. Zasadniczą cechą tych podróży jest to, iż są one inspiracją dla przemyśleń i istotnych pytań dotyczących nas samych oraz najważniejszej podróży w jakiej bierzemy udział, czyli życiu. Tym samym, poniższa publikacja z pewnością nie należy do opowieści podróżniczych. Aczkolwiek, jak wspomniałem w treści jednej z gawęd, każdą podróż należy traktować z należytym dla niej szacunkiem i skupieniem. Każda droga może nas prowadzić w stronę, spotkania z tym co niespotykane. Właśnie to spotkanie jest prawdopodobnie najważniejszą wartością podczas wędrówki. Jednak, aby tego doświadczyć musimy wykazać się otwartością, uważnością oraz gotowością kroczenia trudnymi ścieżkami, ścielącymi się wokół nas, które czasem mogą poprowadzić w głąb nas samych. Jak sądzę takie podróże, są najwartościowsze. By ich dokonać nie trzeba jeździć autostopem, czy poruszać się jakimkolwiek środkiem lokomocji, możemy je realizować bez konieczności ruszania się z miejsca, w którym się znajdujemy. Jedynym środkiem lokomocji jest wówczas nasza wrażliwość i otwartość serca. Do takich podróży chciałbym nakłonić wszystkich, szczególnie wówczas, gdy lektura tej książki okaże się mało do tego zachęcająca. Być może, niektóre treści zawarte w poniższych opowieściach mogą kogoś zirytować, wzburzyć, zasmucić. Jest to możliwe ponieważ pisane są z pewnej, specyficznej perspektywy, wynikającej z mego światopoglądu. Jeśli tak się stanie &#8212; z góry za to przepraszam, nie to było moją intencją. Wielu z nas ma różne ścieżki, które musimy samodzielnie pokonać, z pewnością różnią się często od opisanych tu subiektywnych doświadczeń. Jednak jak mówi pewna przypowieść, na szczyt góry prowadzi wiele ścieżek, lecz widok ze szczytu dla wszystkich jednakowy. Mam nadzieje, że kiedyś spotkamy się razem na szczycie tej góry i będzie nam dane kontemplować panoramę, jakiej tam doświadczymy.

Wszystkie treści zawarte w książce są szczere i prawdziwe, nie opowiadam historii powstałych w bujnej wyobraźni. Są one zapisem historii, które wydarzyły się na prawdę, są opisem życia, gdyż jak mniemam samo życie niesie z sobą, tak wielkie bogactwo doświadczeń, iż nie ma potrzeby niczego ubarwiać.
Ze względów oczywistych zmienione zostały imiona i nazwiska większości osób oraz niektórych miejsc.







Książke pragnę zadedykować
kochanej mojej Duszce i umiłowanym dzieciom,
oraz pamięci moich rodziców.





Rafał Quba Jakubowski
Sudety, początek roku metalowego tygrysa










ROBOTNICY

Deszcz lał jak z przysłowiowego cebra. Urwanie chmury, w mieście potworzyły się rwące potoki, lecz moje drogi pognały mnie poza miasto, na rogatki. Czułem, że pomału nasiąkam wodą, jak i to, że mam małe szanse na to, by w taką pogodę złapać kogoś na stopa. O tym, że nie należy z góry niczego przesądzać przekonałem się już po paru minutach, gdy w strugach deszczu zatrzymał się nieduży, granatowy samochód. Kierowca okazał się być muzykiem. Z pierwszych słów rozmowy wynikło, iż zmierzamy w to samo miejsce, do miasta za którym oboje nie przepadamy. Po prawej stronie od szosy, którą podążaliśmy, w dali za mgłą opadów widać było pasmo górskie. Okazało się, że mój towarzysz podróży pochodzi z małej, uroczej wioski znajdującej się właśnie w tych górach. Poza niechęcią do wielkich miast mamy zatem wspólny temat w postaci uczucia nostalgii za górskimi, wsiami, w których życie biegnie zgoła innym rytmem. Oboje, jak się okazuje jesteśmy miłośnikami rąbania drzewa, bez którego dnia na wsi nie sposób zacząć. W miejscach, w których mieszkaliśmy by ugotować strawę czy poczuć ciepło w domu, trzeba było na początku pójść do drewutni i pomachać dziarsko siekierą, która to czynność jest początkiem rytuału rozpalania ognia.

Wspomnieniem przenoszę się do drewnianej chaty w górach. Ulotka Auchan, nie. Ulotka Biedronki też się nie nadaje. Najlepsze do rozpałki są ulotki Kauflandu. Dobrze się palą także wszelkie reklamowe gazety rozdawane ostatnimi laty na ulicach miast. Tego typu papierowy asortyment nie nadaje się do czytania, ale funkcję rozpałki pełni wyśmienicie. Niestety w stercie papierowego śmiecia pod piecem niczego takiego nie znajduję. Wygrzebuję za to gazetę z Dublina. Nie mam pojęcia kto ją tu przytargał. Mój wzrok od razu przyciąga pierwsza strona, a na niej ogromne zdjęcie dziewięciu robotników. Nagłówek opisuje polskich robotników, pracujących na budowie w Irlandii, tych dziewięciu zaczęło strajk. Przyglądam się dłużej. Na licach, których słowiańskość wyrysowała swą charakterystyczną urodę odnajduję determinację i upór. Najstarszy z nich ma może koło 50-tki, reszta to raczej ludzie młodzi, więc czasy strajków pamiętają, co najwyżej przez mgłę dziecięcych wspomnień.

No tak - myślę sobie - dla jednych taki artykuł to dowód, że chart ducha w polskim robotniku nie ginie, ale z drugiej strony natrętnie powraca refleksja, że gdyby taką determinacją polscy robotnicy wykazywali się w miejscach pracy tu, w ojczyźnie, może nie musieliby szukać pracy na obczyźnie. To nie sztuka strajkować w mieście, w którym rynek pracy jest odwrotnie proporcjonalny do szerokości ulic, gdzie innymi słowy jeśli nie na pierwszej budowie to na następnej przyjmą cię z otwartymi ramionami. O wiele trudniej walczyć o swoje w kraju, gdzie konsekwencją strajku jest najczęściej zwolnienie z pracy, a to kończy się najczęściej tragicznie. Gdy mijam ulice rodzinnej miejscowości widzę gromady ludzi o zapuchniętych, czerwonych twarzach, wystających z bram, stojących pod sklepami na rogach ulic. Wielu z nich to moi bliżsi i dalsi znajomi. Dzięki temu wiem, że nie zawsze mieli skłonność do alkoholu. Na początku był upadek zakładu pracy, masowe zwolnienia, potem szukanie byle jakiej fuchy. Gdy się nie udawało, to jakiś wyjazd na zachód, ale to nie było proste, poza tym rodzina w kraju, więc powrót i na nowo szukanie pracy. Następnie problemy z żoną, która nie chciała już dłużej znosić takiej sytuacji, a więc stopniowa ucieczka w świat kumpli z podobnymi problemami i najtańszego wina czy nalewek bo jak wiadomo ...dobre bo tanie. Potem najczęściej rozpad rodziny i już szybka droga z górki, prosto w objęcia oplutych trotuarów, śmierdzących moczem bram. Krótka historia niemałej części polskiej klasy robotniczej.

Niektórym robotnikom się udało. Gdy wcześnie rano stałem na stopa na rozstaju dróg, to najczęściej mogłem liczyć na robotników jadących na pierwszą zmianę. W pewien wiosenny poranek złapałem troje z nich jadących polonezem. Okazało się, że jadą do strefy ekonomicznej. Strefę ekonomiczną można poznać już z odległości kilku kilometrów po potężnych obłokach toksyn wypuszczanych w atmosferę przez pewien wielki zakład, produkujący armaturę sanitarną. Instytucje stojące na straży ochrony środowiska pozwalają na to, ponieważ polskie prawo daje taką możliwość. Gdy fabryka jest w tzw. stanie rozruchu nie obowiązują jej normy emisji gazów i innych szkodliwych substancji. Niektóre fabryki na Strefie korzystają z tej furtki już....od kilku lat. Tak właśnie, tu kryje się kolejny niuans prawny, że stan rozruchu może trwać nawet parę lat. Robotnicy pracują w innej fabryce, rodem z Japonii. W samochodzie z humorem opowiadają, że spieszą się, ponieważ cały zakład od wczoraj stoi na głowie. Przyczyną jest niezapowiedziana kontrola z ochrony środowiska, która ma przyjechać we wtorek. Od wczoraj, czyli od czwartku produkcja niemal stoi, gdyż wszyscy zajmują się sprzątaniem i pucowaniem fabryki. Włączono filtry gazów i ścieków, robotnikom porozdawano nawet ubrania ochronne, rękawice i maski. Jednym słowem maskarada.

Współczesnym polskim robotnikom pracującym na Strefie pozostaje jedynie sardoniczny humor. W razie wyrażenia niezadowolenia na ich miejsce czekają następni. Nie przypadkiem tzw. strefy ekonomiczne, w innych częściach globu zwane strefami wolnego handlu sytuuje się w regionach o wysokiej stopie bezrobocia. W tym akurat mieście bezrobocie oficjalnie sięga 35%, przynajmniej na taki poziom zgodzili się włodarze powiatu. Rok temu mój znajomy robił - na zamówienie powiatu - analizę struktury i wielkości bezrobocia. Podszedł do tego rzetelnie i skrupulatnie, widać za dokładnie bo poziom bezrobocia wyszedł mu na 55%. Jako, że z wyniku nie chciał zrezygnować, powiat zrezygnował z jego usług i znalazł innego naukowca, który wykazał bardziej adekwatne wyniki. Tak... płynność kadr to wyznacznik współczesnego postępu i rozwoju. Takie sformułowania zawierają podręczniki dla menadżerów i studentów gromadzących wiedzę na wyższej uczelni o zarządzaniu zasobami ludzkimi. Te same kompendia zalecają płynność kadr na poziomie 30%. Co to oznacza? To mianowicie, że w ciągu roku 30% kadry ulega wymianie czyli zwolnieniu. To, podobno ma utrzymać motywację pracowników na odpowiednim poziomie. Płynność kadr w hipermarketach i większości zakładów w Strefie sięga poziomu 70%, zatem pracownicy muszą się tam czuć niezwykle zmotywowani.
Robotnicy w polonezie o protestach nie chcą nawet myśleć &#8211; strajk okupacyjny?! Odpowiadają ze zdziwieniem gdy pytam. &#8211; Panie, my tam chcemy jak najdłużej popracować.

Wracam też stopem. Kierowca jak się okazuje jedzie tylko do wioski obok. Ostatnie kilka kilometrów idę piechotą. Wybieram drogę torami. W dobie upadku kolei mało co teraz tedy jeździ. Na torach jest bezpieczniej niż na ruchliwej szosie, na której brak pobocza idzie w parze z jeżdżącymi blisko setkę na godzinę samochodami. Jak na górskie serpentyny nie mało. Torowisko meandruje za to między leśnymi wąwozami &#8211; widok jest przepiękny.

Rąbię drzewo, szukam papieru na rozpałkę. Ogień ogarnia suche szczapy. Wspaniały odgłos strzelającego drewna w piecu. Gazeta z artykułem o strajku polskich robotników zamienia się w ciepło i ogień. Kominem wraz z dymem unosi się duch współczesnych czasów. Spoglądam za okno: dolina, stoki gór porośnięte lasem na szczęście zgoła nie współczesny widok.













EFEKT MOTYLA

Piękny upalny dzień, kiedy stoi się przy drodze, pogoda taka jest uciążliwa, dokucza, kurz, spaliny. Po dniu spędzonym na łapaniu stopa w takich okolicznościach, na koniec czuję się jak oblepiony jakąś sztywną skorupą. Po części chyba tak też wyglądam, trudno rozróżnić czy ciemna skóra to wynik spalenia słońcem, czy posiadania na sobie kilograma kurzu. Kąpiel &#8212; a po takim dniu, nie ma nic wspanialszego jak kąpiel w górskim strumieniu &#8212; weryfikuje te wątpliwości, gdyż kurz spływa, a opalenizna zostaje. Niestety sytuację nieco utrudniają mi roboty drogowe. Jeszcze parę tygodni temu, w tym miejscu znajdowała się zatoczka, przy której można było z powodzeniem łapać samochody. Tym razem w zatoczce stoją maszyny drogowe. Wracać nie ma gdzie, gdyż za mną 5 kilometrów drogi szybkiego ruchu, do tego z licznymi ostrymi zakrętami, gdzie pewnie żaden kierowca się nie zatrzyma, ryzykując zagrożenie wypadkiem, przede mną 5 kilometrów drogi bez pobocza do najbliższej miejscowości, gdzie także nie ma zbyt dogodnego dla autostopowicza miejsca. Czyli utknąłem na co najmniej godzinę myślę sobie. Nie specjalnie chce mi się ruszać z miejsca, może przez godzinę jednak coś złapię. Po przebyciu kilkuset metrów, gdy ominąłem już wszystkie walce, koparki, zapory i baraki, docieram na otwartą przestrzeń, ze szpalerem przydrożnych drzew. Wkrótce ożywczy w taką aurę cień rzucany przez drzewa również się skończy, pozostanie puste pole po obu stronach szosy. Staję zaskoczony, na poboczu leży piękny motyl, paź królowej, w dużej mierze wytępiony przez nowoczesne rolnictwo i entomologów kolekcjonerów, aczkolwiek znam entomologa, który roznosi wyhodowane gąsienice po całym regionie, starając się tym ułatwić przetrwanie motyla. Mimo przetrzebienia populacji w ostatnich latach gatunek ten został wyjęty spod ochrony. Motyl na mej drodze, prawdopodobnie został ogłuszony podmuchem jadącego samochodu. Cały w pyle, ale delikatne ciało wydaje się nie naruszone. Biorę go na dłoń, zaczyna się poruszać. Skrzydła, które zaklęły w sobie blask słońca, poruszają się z wolna. Przechodzę przez rów, szukam miejsca, które byłoby zbliżone do jego siedliska, opodal znajdują się ogródki działkowe. Przeniosłem motyla w ich pobliże, obok na kilka roślin baldaszkowych wylewam resztkę wody &#8212; może będzie mu potrzebna myślę sobie. Motyl wyraźnie dochodzi do siebie. Cieszę się z dokonanego przed parunastu minut wyboru, pójścia do przodu, dla tego motyla z pewnością było warto. Nie upłynęło więcej jak kilka minut, a przy poboczu sam zatrzymał się samochód, w środku para młodych ludzi zaprasza mnie do środka, pytając dokąd jadę. Uśmiecham się do nich, choć nie wiem czy nie bardziej do motyla.
Efekt motyla w wersji anegdotycznej mówi o tym, że ruch skrzydeł motyla w jednym punkcie świata, może wywołać gwałtowny huragan, na drugim końcu globu. Wersja bardziej naukowa wywodzi się z Teorii Chaosu. Opiera się ona na założeniu że nieliniowe układy fizyczne, które zachowują się nieokresowo są nieprzewidywalne. Przykładem takiego układu są zjawiska meteorologiczne. Tym samym przykład z motylem i huraganem nie jest bynajmniej niemożliwy. Zastanawiam się niejednokrotnie nad tego typu zdarzeniami, w różnych sytuacjach życiowych, które wydają się być sumą najprzeróżniejszych przypadków. Za taki rodzaj losowej gry uważam między innymi łapanie stopa. Opisana wyżej historia być może w rzeczywiście i symbolicznie była przykładem efektu motyla. Ale w chwilach, gdy nie udaje się łapanie samochodów często staram się stosować drobne zmiany. Przede wszystkim w swoim umyśle, nastawieniu, po tym rozglądam sie dookoła zwracając baczniejszą uwagę na miejsce, w którym stoję. Miejsce, jakie wybierze się do stania, w przypadku autostopu to podstawa. Oczywiście podstawowe zasady to: wylot z miasta, w kierunku, w którym pragniemy się poruszać, najlepiej zatoczka, lub miejsce, w którym jest w stanie zatrzymać się samochód, im miejsce większe tym lepiej. Dobrze być widocznym dla kierowcy, czyli nie może być to miejsce zacienione czy pogrążone w mroku. Wygląd też uważam działa na kierowców, chodzi o nie wywoływanie w nich lęku. Aczkolwiek z powodzeniem łapałem stopa w różnych fryzurach, z brodą i bez brody, niemniej nigdy jeszcze nie udało mi się złapać stopa, gdy miałem założony na głowę kaptur. Zatem lepiej wyposażyć się zimą w czapkę, a na deszcz w parasol. Gdy juz stoję staram sobie wyobrazić to miejsce oczami kierowcy, wówczas czasem przesuwam się kilka metrów do przodu lub do tyłu. Najczęściej okazuje się, że to wystarcza. Czy to efekt motyla, czy działanie socjotechniczne ukierunkowane w stronę kierowców? Nie wiem.
Najczęściej zwierzęta w konfrontacji z drogą i samochodami nie mają tyle szczęścia co wspomniany paź królowej. Pewnej wczesnej wiosny radosny kierowca uderzył przelatującego kosa. Widział go dużo wcześniej, mógł wyhamować, nie zrobił tego. Gdy zabierałem kosa z szosy, jeszcze żył, czułem jak szybko łomocze mu serce. Złożyłem go na śniegu, mgła powoli zasłaniała mu oczy, zdążyłem jeszcze wyszeptać mu kilka zdań do ucha. Kilka razy zdarzyło mi się napotkać dziwne zachowania kosów. Gdy mieszkałem w jednym z uzdrowisk, codziennie o szóstej rano, idąc po świeży razowiec do sklepu pana Kazika, napotykałem kosiczkę, która niezmordowanie skakała i tłukła dziobem w szklane drzwi hotelu. Obserwowałem ją w tej samej sytuacji przez ponad rok. Zawsze o tej samej porze dnia. Nawet gdy przechodziłem później, w lewym dolnym rogu szklanych drzwi widziałem ślady dzioba ptaka. Czemu to robiła, głowiłem się. Bardzo rzadko patrzymy na świat oczami czy w ogóle percepcją innych. Nawet w przypadku innych osób przychodzi nam to ciężko, a co dopiero zwierząt. Kim jesteśmy dla mrówki? Czy jest ona w stanie objąć nas swoją percepcją? Czym dla żab jest konfrontacja z samochodami? Jeszcze pół wieku temu ich gatunek nie był tak notorycznie rozjeżdżany, jak odbierają nowe zagrożenie nowy rodzaj śmierci? Łatwiej o tym myśleć w kontekście naszych, ludzkich doświadczeń. Czy i my być może nie doświadczamy czegoś, czego nie jesteśmy w stanie objąć swą percepcją, jak wspomniana mrówka? Czy i my nie mamy do czynienia z nowymi formami zagrożeń i śmierci, tłumaczymy sobie to na takim poziomie na jaki pozwala nam nasza umysłowość, sądząc jednocześnie, że jest ona najdoskonalsza. Może nie różni się zbytnio od podejścia rozjeżdżanej żaby ?
Niemal każde zwierze posiada w sobie pewne mapy, są to miejsca konieczne do odwiedzenia, trasy migracji, ścieżki za pożywieniem, do wodopoju. Na mapie kosiczki pewnego razu pojawiły się szklane drzwi pewnego hotelu. Może nie chodziło wcale o jej odbicie w szkle, jak starałem sobie przez pewien czas tłumaczyć, wówczas mogła wybierać także inne drzwi, podobne do tych jak kropla wody, lub inne miejsce na drzwiach, a nie zawsze lewy dolny róg. Zastanawiam się nad ludzkimi mapami, chcąc nie chcąc każdy z nas, w trakcie swego życia tworzy takie mapy. A gdyby tworzyć mapy mentalne &#8212; czyli takie, które odzwierciedlałyby nasze podróże w wyobraźni, lub w snach. Szkice takie zbliżone byłyby do magicznych map podświadomości. Mapy fascynowały mnie od dzieciństwa, od przedszkola. Mogłem bardzo długo siedzieć przed atlasami, które wydawały mi się czymś bardzo niezwykłym. Do dziś gdy wpadnie mi w dłonie jakaś mapa, mogę prześlęczeć nad nią godziny. Chociaż tak po prawdzie, zwyczajny brak czasu zazwyczaj nie pozwala mi zagłębiać się w mapy bez końca. Miałem kolegę, który pisał własne mapy. Dla mnie nadal jest to niespełnione marzenie, stworzenie na płótnie własnej mapy. Z pewnością byłaby to mapa gór, które darzę największym uczuciem, ale znalazłyby się tam z pewnością miejsca, których wędrowiec nie znajdzie w fizycznym świecie złożonym z poziomic, skali, cienkich linii dróg. Także legenda nie byłaby opisem oznaczeń, lecz szybciej kluczem, być może faktycznie zamkniętym w słowach którejś ze znanych mi legend. Czekam na ten czas, który przyniesie mi możność stworzenia takiej mapy mojego świata.
Tworzenie map, może posiadać charakter terapeutyczny. Na przykład w kwestii prac plastyczno terapeutycznych z dziećmi &#8211; taką mapą emocjonalnych zależności może być rysunek domu, drzewa, rodziny. O wiele ciekawsze jest tworzenie mandali, szczególnie nie malowanej - ale łamiącej schemat na drodze powrotu do korzeni &#8212; mandali sypanej z piasku. Mało kto wie, iż mandala jest odwzorowaniem konstrukcji przestrzennej. W tradycji zarówno tybetańskiej, ale także w Indiach mandala to pałac określonych sił, mocy. Widząc mandalę widzimy, kolorowe okręgi, geometryczne figury, czasem symbole niezrozumiałego języka. Lecz odwzorowują one bramy, korytarze, sale, żywioły, które można czytać jako mapę pewnej konstrukcji, fizycznej budowli, ale także mapę nas samych, cielesności, żywiołów w nas krążących, mentalności, umysłu. Praca z mandalą jest więc podróżą po mapie naszego wnętrza. Podobną do tego typu map, wydaje mi się specjalnie skonstruowana opowieść. Opowieść także może zawierać właściwość uzdrawiania i poprawiania relacji z otaczającym nas środowiskiem, a przede wszystkim z tym co skrywamy w najgłębszych zakamarkach nas samych, w wąwozach, jaskiniach, na dnie jezior i rzek naszej wewnętrznej mapy. Często zdarzało mi się pracować z dziećmi, przy pomocy tych różnorakich map: plastyki, słowa i wędrówki. W końcu na drodze uzdrawiania konieczny jest też fizyczny wysiłek, droga do pokonania. W ludowych opowieściach o wyprawie po wodę życia, cudowne ziele dające nieśmiertelność, magiczne przedmioty, najmłodszy syn, Gilgamesz, czy inny heros musi dokonać wysiłku, pokonać zarówno słabości swojego umysłu jak i ciała. Często jedno z drugim jest nierozerwalnie związane.
Na tym polega moja praca, w trakcie wędrówki, wysiłku fizycznego, gdy pokonujemy kilometry i własne słabości, w drogę wplatam opowieści istotne dla zrozumienia i doświadczania pewnych zdarzeń, wątki przetykam z kreacją wyobraźni, dłoni, całego ciała. Zdarza się, że podczas takich zajęć, korzystamy z jazdy autostopem. Największą grupą z jaką łapałem stopa była gromada dziesięciorga dzieci ze świetlicy środowiskowej. Byliśmy porządnie umorusani (po pobycie w jaskiniach) i zdrożeni, ale udało nam się złapać busa, więc cała grupa zapakowała się z radością do środka. Zmęczenie się przydało, szczególnie po pierwszej nocy, gdy myśleliśmy, że nasi podopieczni rozniosą schronisko w perzynę. Pomału grupa się oswajała, wędrując, pracując przy oczyszczaniu oczka wodnego, wydobywaniu żab, które wpadły do studzienek, rąbaniu chrustu, rozpalaniu w piecu, gotując wspólne posiłki, słuchając, tworząc. Z biegiem czasu, i spotkań po kilka dniach było parę dzieci, które otwierały się coraz bardziej. Dowiedzieliśmy się, że niektóre mają okazję po raz pierwszy jeść z wszystkimi domownikami przy stole, inni po raz pierwszy w życiu jedli masło. Doświadczaliśmy pięknego uczucia podróżowania i bycia razem oraz nauki od siebie nawzajem.
Nigdy nie ma pewności czy praca przyniesie skutek, czy próba zasiania ziaren wrażliwości, zrozumienia pewnych sytuacji poprzez odczucie i doświadczenie będzie miała rezultat w przyszłości. Szczególnie w przypadku dzieci z tak zwanych środowisk zagrożonych. Z miejsc gdzie po podwórkach grasują 13 letni dilerzy narkotyków, gdzie 10-11-letnie dzieci pracują przy noszeniu ciężkich worków. Czy spotkania z dzieciństwa zaowocują czymkolwiek? Czasem zdarza mi się spotykać ludzi dziś, dorosłych, z którymi miałem możliwość współpracowania gdy byli dziećmi, młodzieżą. Wielu z nich opowiada jak nasze zajęcia, wędrówki miały istotne znaczenie dla ich późniejszych wyborów w życiu. Ale znam też wiele przypadków, których finałem są uzależnienia czy patologie. Mimo to wierzę, że powinniśmy jak najczęściej próbować zmieniać niedogodną sytuację - czasem wystarcza najdrobniejszy ruch czy gest, tak jak w przypadku efektu motyla.
(fragmenty)
wwww
Posty: 2581
Rejestracja: 2009-11-10, 16:24
Kontakt:

Post autor: wwww »

Nie obraź się, przeczytałem ostatnie zdanie i tytuł.

ps. Więcej tu nie zajrzę.
Wojciech Graca
Posty: 3473
Rejestracja: 2007-10-02, 20:07
Kontakt:

Post autor: Wojciech Graca »

tu się, tak jak Ty to robisz, nie pisze,
ja się nie obrażę, przecież to przede
wszystkim nie moje jest, ino przekazuje
wwww
Posty: 2581
Rejestracja: 2009-11-10, 16:24
Kontakt:

Post autor: wwww »

A jakże się pisze?

A jakże się robi



babie dobrze?


ps. Oświecaj.
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości