RECENZJA
Moderator: anty-czka
-
borowik
RECENZJA
Poszukiwałem od jakiegoś czasu pisarza, który zrobiłby wrażenie, porównywalne z uznanymi klasykami literatury światowej. Powieści kupuję i czytam z przyzwyczajenia,a być może nawet nałogowo. Niestety lektura nie daje mi takiej satysfakcji, jak to bywało jeszcze dziesięć, dwadzieścia lat temu. Po części wynika to z faktu, że przeczytałem większość najbardziej uznanych powieści i coraz trudniej natrafić na pozycję, która wyróżniałaby się znacząco na tle innych. Szczególnie zawodzi twórczość współczesna, która przesiąknięta jest obowiązującymi trendami ideologicznymi, a jej jakość porównać można do seriali na Netflixie, w mojej ocenie symbolu upadku kultury zachodniej. Po wielu niepowodzeniach udało mi się natrafić na pisarza, który w dużym stopniu sprostał oczekiwaniom.
Józef Mackiewicz dzieciństwo spędził w Wilnie, na terenie zaboru rosyjskiego. Jako młody człowiek uczestniczył w wojnie polsko-bolszewickiej. W czasach II Rzeczypospolitej parał się dziennikarstwem. Po wybuchu II wojny światowej Litwa znalazła się pod okupacją sowiecką (1940-41) i hitlerowską (1941–44), by ostatecznie wylądować w radzieckiej strefy wpływów. Po wojnie Józef Mackiewicz udał się na emigrację do zachodniej Europy, gdzie spędził resztę życia i napisał swoje najlepsze dzieła.
„Tylko prawda jest ciekawa.”
Ta sentencja Mackiewicza najlepiej oddaje charakter jego twórczości. Opisywał wydarzenia w których uczestniczył lub był świadkiem, zakreślając tło historyczne w oparciu o wnikliwą kwerendę faktograficzną. W jego książkach postaci rzeczywiste występują obok tych fikcyjnych. Świat wymyślony jest istotny tylko w takim stopniu, w jakim zapewnia prowadzenie fabuły. Wiele miejsca zajmują opisy wydarzeń politycznych i militarnych, które wpływają na losy bohaterów. Niekiedy czyni się autorowi z tego zarzut. Mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, jako miłośnik historii z dużym zainteresowaniem zapoznawałem się ze szczegółowymi informacjami, dotyczącymi zdarzeń, o których z grubsza wiedziałem już wcześniej.
„Sprawa pułkownika Miasojedowa” - 9
„Lewa Wolna” – 8,5
„Droga donikąd” - 9,5
„Nie trzeba głośno mówić” - 9
„Kontra” - 8,5
(skala ocen – 1 do 10)
Istotnym elementem, który uwiarygadnia przekaz zawarty w powieściach Mackiewicza jest fakt, że skupia się on na prostych ludziach i ich odczuciach względem zmieniających się okoliczności wojenno- politycznych. Bohaterowie nie wywodzą się z salonów. Ich działania pozbawione są bohaterstwa, w tym sensie, że Mackiewicz unika gloryfikowania postaw postaci które opisuje. Pokazuje ich również w sytuacjach moralnie dwuznacznych lub wręcz wątpliwych. Jak choćby w powieści „Lewa Wolna” kiedy to Karol Krotowski, polski ułan, w przypływie zazdrości i pod wpływem alkoholu brutalnie szlachtuje szablą w domu publicznym przypadkowo poznanego kompana popijawy.
Józef Mackiewicz często przedstawia własne stanowisko. Zawsze był zwolennikiem współdziałania pomiędzy różnymi żywiołami kulturowymi na kresach wschodnich. Za największe zagrożenie uznawał komunizm, którego był nieprzejednanym przeciwnikiem. Warto w tym miejscu zapoznać się z fragmentami „Drogi donikąd”, w moim mniemaniu najlepszej powieści Mackiewicza:
„… To, co widzimy wokół, jest rodzajem psychicznego paraliżu…
… Otóż bolszewicy doszli na podstawie studiów bardziej praktycznych niż teoretycznych, że skoncentrowane kłamstwo ludzkie posiada siłę, której granic na razie nie znamy…
...Jeżeli ty albo ja, albo ktoś z normalnych ludzi w normalnych warunkach zechce na przykład zełgać, że sufit jest nie biały, a czarny, to rzecz wyda się nam zrazu bardzo trudną. Zaczniemy do kołowania, chrząkania, wskazywania na cienie po jego rogach, będziemy tłumaczyć, że w istocie swej nie jest on już tak zupełnie czysto biały… Jednym słowem, będziemy się posługiwać skomplikowaną metodą, która zresztą nie doprowadzi w końcu do celu, bo nikogo nie przekonamy, że sufit jest czarny. Co robią natomiast bolszewicy? Wskazują sufit i mówią od razu: „Widzicie ten sufit… On jest czarny jak smoła”. Punkt, dowiedli od razu. Ty myślisz, że to jest ważne dla ludzi, że prawda jest odwrotna. Zapewne tak myślisz. A oni się przekonali na podstawie praktyki, że to wcale nieważne. Że wszystko można twierdzić, że twierdzenie zależy nie od jego treści, a od sposobu jego wyrażenia. I oto widzimy jak dochodzą do następnego etapu, powiadając do ludzi tak: „A teraz wyobraźcie sobie, że istnieją podli kłamcy, wrogowie wszelkiej prawdy naukowej, postępu i wiedzy, którzy tak nisko upadli w swym nikczemnym zakłamaniu za pieniądze kapitalistów, że ośmielają się łgać w żywe oczy, że sufit jest biały!” I zebrany tłum wyrazi swe oburzenie, wzgardę, a nawet śmiać się będzie i wykpiwać tak oczywiste kłamstwa tych wrogów prawdy...”
Mnie w tym w fragmencie szczególnie poraża jego aktualność. Obecnie gdy neokomunizm ponownie triumfuje w Europie, widzimy, że metoda nie zmieniła się, ale uległa udoskonaleniu i dopasowaniu do nowych okoliczności. Wystarczy tylko wspomnieć promocję ideologii LGBT, ideologię gender, teorię globalnego ocieplenia i wiele innych podobnych absurdów, które cieszą się coraz większym powodzeniem, nawet wśród osób, które skądinąd sprawiają wrażenie ludzi rozsądnych.
Mackiewicz był również przeciwnikiem postawy aliantów, którzy zawarli sojusz ze Związkiem Sowieckim. Nie bał się ukazywać ich zbrodnie wojenne. W powieści „Sprawa pułkownika Miasojedowa” umieścił wstrząsający opis bombardowania Drezna, w efekcie którego śmierć poniosło przeszło sześćset tysięcy cywili. „Kontra” opisuje losy Kozaków Dońskich, którzy zdradzeni przez władze angielskie, zostali przekazani Sowietom, gdzie czekał ich okrutny los. Mackiewicz krytycznie odnosił się także do polityki polskiego rządu na uchodźstwie, właśnie za ich bezalternatywne związanie się z interesem państw zachodnich. Naraził się wszystkim i dlatego został przemilczany i w dużym stopniu zapomniany.
Józef Mackiewicz dzieciństwo spędził w Wilnie, na terenie zaboru rosyjskiego. Jako młody człowiek uczestniczył w wojnie polsko-bolszewickiej. W czasach II Rzeczypospolitej parał się dziennikarstwem. Po wybuchu II wojny światowej Litwa znalazła się pod okupacją sowiecką (1940-41) i hitlerowską (1941–44), by ostatecznie wylądować w radzieckiej strefy wpływów. Po wojnie Józef Mackiewicz udał się na emigrację do zachodniej Europy, gdzie spędził resztę życia i napisał swoje najlepsze dzieła.
„Tylko prawda jest ciekawa.”
Ta sentencja Mackiewicza najlepiej oddaje charakter jego twórczości. Opisywał wydarzenia w których uczestniczył lub był świadkiem, zakreślając tło historyczne w oparciu o wnikliwą kwerendę faktograficzną. W jego książkach postaci rzeczywiste występują obok tych fikcyjnych. Świat wymyślony jest istotny tylko w takim stopniu, w jakim zapewnia prowadzenie fabuły. Wiele miejsca zajmują opisy wydarzeń politycznych i militarnych, które wpływają na losy bohaterów. Niekiedy czyni się autorowi z tego zarzut. Mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, jako miłośnik historii z dużym zainteresowaniem zapoznawałem się ze szczegółowymi informacjami, dotyczącymi zdarzeń, o których z grubsza wiedziałem już wcześniej.
„Sprawa pułkownika Miasojedowa” - 9
„Lewa Wolna” – 8,5
„Droga donikąd” - 9,5
„Nie trzeba głośno mówić” - 9
„Kontra” - 8,5
(skala ocen – 1 do 10)
Istotnym elementem, który uwiarygadnia przekaz zawarty w powieściach Mackiewicza jest fakt, że skupia się on na prostych ludziach i ich odczuciach względem zmieniających się okoliczności wojenno- politycznych. Bohaterowie nie wywodzą się z salonów. Ich działania pozbawione są bohaterstwa, w tym sensie, że Mackiewicz unika gloryfikowania postaw postaci które opisuje. Pokazuje ich również w sytuacjach moralnie dwuznacznych lub wręcz wątpliwych. Jak choćby w powieści „Lewa Wolna” kiedy to Karol Krotowski, polski ułan, w przypływie zazdrości i pod wpływem alkoholu brutalnie szlachtuje szablą w domu publicznym przypadkowo poznanego kompana popijawy.
Józef Mackiewicz często przedstawia własne stanowisko. Zawsze był zwolennikiem współdziałania pomiędzy różnymi żywiołami kulturowymi na kresach wschodnich. Za największe zagrożenie uznawał komunizm, którego był nieprzejednanym przeciwnikiem. Warto w tym miejscu zapoznać się z fragmentami „Drogi donikąd”, w moim mniemaniu najlepszej powieści Mackiewicza:
„… To, co widzimy wokół, jest rodzajem psychicznego paraliżu…
… Otóż bolszewicy doszli na podstawie studiów bardziej praktycznych niż teoretycznych, że skoncentrowane kłamstwo ludzkie posiada siłę, której granic na razie nie znamy…
...Jeżeli ty albo ja, albo ktoś z normalnych ludzi w normalnych warunkach zechce na przykład zełgać, że sufit jest nie biały, a czarny, to rzecz wyda się nam zrazu bardzo trudną. Zaczniemy do kołowania, chrząkania, wskazywania na cienie po jego rogach, będziemy tłumaczyć, że w istocie swej nie jest on już tak zupełnie czysto biały… Jednym słowem, będziemy się posługiwać skomplikowaną metodą, która zresztą nie doprowadzi w końcu do celu, bo nikogo nie przekonamy, że sufit jest czarny. Co robią natomiast bolszewicy? Wskazują sufit i mówią od razu: „Widzicie ten sufit… On jest czarny jak smoła”. Punkt, dowiedli od razu. Ty myślisz, że to jest ważne dla ludzi, że prawda jest odwrotna. Zapewne tak myślisz. A oni się przekonali na podstawie praktyki, że to wcale nieważne. Że wszystko można twierdzić, że twierdzenie zależy nie od jego treści, a od sposobu jego wyrażenia. I oto widzimy jak dochodzą do następnego etapu, powiadając do ludzi tak: „A teraz wyobraźcie sobie, że istnieją podli kłamcy, wrogowie wszelkiej prawdy naukowej, postępu i wiedzy, którzy tak nisko upadli w swym nikczemnym zakłamaniu za pieniądze kapitalistów, że ośmielają się łgać w żywe oczy, że sufit jest biały!” I zebrany tłum wyrazi swe oburzenie, wzgardę, a nawet śmiać się będzie i wykpiwać tak oczywiste kłamstwa tych wrogów prawdy...”
Mnie w tym w fragmencie szczególnie poraża jego aktualność. Obecnie gdy neokomunizm ponownie triumfuje w Europie, widzimy, że metoda nie zmieniła się, ale uległa udoskonaleniu i dopasowaniu do nowych okoliczności. Wystarczy tylko wspomnieć promocję ideologii LGBT, ideologię gender, teorię globalnego ocieplenia i wiele innych podobnych absurdów, które cieszą się coraz większym powodzeniem, nawet wśród osób, które skądinąd sprawiają wrażenie ludzi rozsądnych.
Mackiewicz był również przeciwnikiem postawy aliantów, którzy zawarli sojusz ze Związkiem Sowieckim. Nie bał się ukazywać ich zbrodnie wojenne. W powieści „Sprawa pułkownika Miasojedowa” umieścił wstrząsający opis bombardowania Drezna, w efekcie którego śmierć poniosło przeszło sześćset tysięcy cywili. „Kontra” opisuje losy Kozaków Dońskich, którzy zdradzeni przez władze angielskie, zostali przekazani Sowietom, gdzie czekał ich okrutny los. Mackiewicz krytycznie odnosił się także do polityki polskiego rządu na uchodźstwie, właśnie za ich bezalternatywne związanie się z interesem państw zachodnich. Naraził się wszystkim i dlatego został przemilczany i w dużym stopniu zapomniany.
-
borowik
RECENZJA
Florian Czarnyszewicz - „Nadberezeńcy” - 9,25
(skala ocen 1 - 10)
Piękna jest to książka, bo i piękna historia została w niej opisana. Autor zabiera czytelnika w czarodziejską podróż do świata, który już nie istnieje, wymazanego z kart historii i ludzkiej pamięci.
Tereny pomiędzy Dnieprem i jej prawym dopływem, Berezyną, w wyniku rozbiorów, zostały utracone przez Rzeczpospolitą na rzecz Rosji carskiej. Wśród przeważającego żywiołu białoruskiego, żyli tam przedstawiciele polskiej szlachty zaściankowej. Losy ich w przededniu i w trakcie pierwszej wojny światowej opisał Florian Czarnyszewicz, świadek tamtej epoki, który sam wywodził się z nadberezeńskiego chutoru, czyli niewielkiego gospodarstwa rolnego. W tamtych burzliwych czasach ziemie te przechodziły z rąk do rąk. W 1917 roku wybuchły po sobie dwie kolejne rewolucje, lutowa i październikowa, co doprowadziło do wojny domowej na terenie całej Rosji. Codzienną koniecznością stała się obrona przed bandami białoruskiego chłopstwa, podburzanego przez komunistyczną agitację. Chwilowe wytchnienie przyniósł I Korpus Polski, który po zajęciu Bobrujska stworzył w międzyrzeczu pierwsze, nieformalne państwo polskie, zwane od nazwiska dowódcy, generała Józefa Dowbora-Muśnickickego Dowborią. W wyniku decyzji politycznych polskie wojsko musiało ustąpić, a miejsce ich zajęła armia niemiecka, która wycofała się po klęsce na froncie zachodnim. Powróciła bolszewicka władza z całym swym repertuarem, a więc terrorem, nędzą i powszechna inwigilacją. Rozpoczęła się wojna komunistów z odradzającą się Polską.
Florian Czarnyszewicz napisał „Nadberezeńców” na emigracji w Argentynie, w latach czterdziestych. W pierwotnym zamyśle miał to być pamiętnik, zapis wspomnień z lat młodości. Ostatecznie jednak dzieło przybrało formę powieści, nawiązującej charakterem do klasycznej prozy drugiej połowy XIX-ego wieku i początku wieku XX-ego. Na stronach „Nadbereńćów” dostrzec można echa arcydzieł literatury światowej, w tym polskiej (Żeromski, Reymont, Nałkowska), rosyjskiej (Tołstoj, Szołochow), czy angielskiej (Dickens).
Akcja powieści toczy się wokół perypetii szlachty zagrodowej, która włączyła się aktywnie w działalność na rzecz przywrócenia polskości, po stu dwudziestu latach rosyjskiego zaboru. Pisarz niezwykle barwnie opisuje kulturę i obyczaje miejscowej ludności i ich nierówną walkę z przymusową rusyfikacją. Szczególne miejsce zajmują dzika przyroda, surowy klimat oraz wysokie standardy moralne, które wynikały z nawyku ciężkiej pracy i przywiązania do polskiej tradycji i religii katolickiej. Obszary pomiędzy obu rzekami stanowiły swoistą enklawę. Nieprecyzyjne i szczątkowe wieści ze świata dochodziły z opóźnieniem. Możliwość przemieszczania się i dostęp do informacji nie były tak swobodne jak obecnie. Najwyższą cnotą był patriotyzm, a najpiękniejszym marzeniem powrót do polskiej państwowości, z całym jej bagażem cywilizacyjnym i kulturowym. Autor kończy opowieść, jeszcze przed podpisaniem Pokoju Ryskiego z 1921 roku, w efekcie którego opisywane tereny znalazły się po bolszewickiej stronie granicy. Kwestia polskich osadników została ostatecznie rozwiązana w trakcie Wielkiego Terroru 1937- 39 w ramach „Operacji Polskiej” przeprowadzonej przez NKWD. Rosjanie wymordowali wówczas przeszło sto tysięcy Polaków, a drugie tyle deportowali na Syberię i do Kazachstanu. Chutory opustoszały. Puszcza zarosła zaścianki. Do dziś ostały się gdzieniegdzie tylko zaniedbane cmentarze. Opisany świat przestał istnieć. Niezmienne pozostało stałe zagrożenie barbarzyńcami ze Wschodu, co szczególnie dostrzegalne jest w związku z prowadzoną obecnie rosyjską inwazją na dawne Kresy.
„Nadberezeńcy” Floriana Czarnyszewicza jest wybitną perełką literacką, którą wszystkim polecam.
(skala ocen 1 - 10)
Piękna jest to książka, bo i piękna historia została w niej opisana. Autor zabiera czytelnika w czarodziejską podróż do świata, który już nie istnieje, wymazanego z kart historii i ludzkiej pamięci.
Tereny pomiędzy Dnieprem i jej prawym dopływem, Berezyną, w wyniku rozbiorów, zostały utracone przez Rzeczpospolitą na rzecz Rosji carskiej. Wśród przeważającego żywiołu białoruskiego, żyli tam przedstawiciele polskiej szlachty zaściankowej. Losy ich w przededniu i w trakcie pierwszej wojny światowej opisał Florian Czarnyszewicz, świadek tamtej epoki, który sam wywodził się z nadberezeńskiego chutoru, czyli niewielkiego gospodarstwa rolnego. W tamtych burzliwych czasach ziemie te przechodziły z rąk do rąk. W 1917 roku wybuchły po sobie dwie kolejne rewolucje, lutowa i październikowa, co doprowadziło do wojny domowej na terenie całej Rosji. Codzienną koniecznością stała się obrona przed bandami białoruskiego chłopstwa, podburzanego przez komunistyczną agitację. Chwilowe wytchnienie przyniósł I Korpus Polski, który po zajęciu Bobrujska stworzył w międzyrzeczu pierwsze, nieformalne państwo polskie, zwane od nazwiska dowódcy, generała Józefa Dowbora-Muśnickickego Dowborią. W wyniku decyzji politycznych polskie wojsko musiało ustąpić, a miejsce ich zajęła armia niemiecka, która wycofała się po klęsce na froncie zachodnim. Powróciła bolszewicka władza z całym swym repertuarem, a więc terrorem, nędzą i powszechna inwigilacją. Rozpoczęła się wojna komunistów z odradzającą się Polską.
Florian Czarnyszewicz napisał „Nadberezeńców” na emigracji w Argentynie, w latach czterdziestych. W pierwotnym zamyśle miał to być pamiętnik, zapis wspomnień z lat młodości. Ostatecznie jednak dzieło przybrało formę powieści, nawiązującej charakterem do klasycznej prozy drugiej połowy XIX-ego wieku i początku wieku XX-ego. Na stronach „Nadbereńćów” dostrzec można echa arcydzieł literatury światowej, w tym polskiej (Żeromski, Reymont, Nałkowska), rosyjskiej (Tołstoj, Szołochow), czy angielskiej (Dickens).
Akcja powieści toczy się wokół perypetii szlachty zagrodowej, która włączyła się aktywnie w działalność na rzecz przywrócenia polskości, po stu dwudziestu latach rosyjskiego zaboru. Pisarz niezwykle barwnie opisuje kulturę i obyczaje miejscowej ludności i ich nierówną walkę z przymusową rusyfikacją. Szczególne miejsce zajmują dzika przyroda, surowy klimat oraz wysokie standardy moralne, które wynikały z nawyku ciężkiej pracy i przywiązania do polskiej tradycji i religii katolickiej. Obszary pomiędzy obu rzekami stanowiły swoistą enklawę. Nieprecyzyjne i szczątkowe wieści ze świata dochodziły z opóźnieniem. Możliwość przemieszczania się i dostęp do informacji nie były tak swobodne jak obecnie. Najwyższą cnotą był patriotyzm, a najpiękniejszym marzeniem powrót do polskiej państwowości, z całym jej bagażem cywilizacyjnym i kulturowym. Autor kończy opowieść, jeszcze przed podpisaniem Pokoju Ryskiego z 1921 roku, w efekcie którego opisywane tereny znalazły się po bolszewickiej stronie granicy. Kwestia polskich osadników została ostatecznie rozwiązana w trakcie Wielkiego Terroru 1937- 39 w ramach „Operacji Polskiej” przeprowadzonej przez NKWD. Rosjanie wymordowali wówczas przeszło sto tysięcy Polaków, a drugie tyle deportowali na Syberię i do Kazachstanu. Chutory opustoszały. Puszcza zarosła zaścianki. Do dziś ostały się gdzieniegdzie tylko zaniedbane cmentarze. Opisany świat przestał istnieć. Niezmienne pozostało stałe zagrożenie barbarzyńcami ze Wschodu, co szczególnie dostrzegalne jest w związku z prowadzoną obecnie rosyjską inwazją na dawne Kresy.
„Nadberezeńcy” Floriana Czarnyszewicza jest wybitną perełką literacką, którą wszystkim polecam.
- fobiak
- Posty: 15806
- Rejestracja: 2006-08-12, 07:01
- Has thanked: 8 times
- Been thanked: 1 time
- Kontakt:
RECENZJA
to jest powojenna propaganda, nie wiem, czy to niemiecka czy sowiecka, 20 lat temu mowilo sie o 95.000, dziesiec lat pozniej o 50.000, dzisiaj mowi sie, ze od 13 lutego do 15 lutego 1945 roku, naloty bombowe pochlonely od 22.700 do 25.000 ofiar. nieraz dobrze jest sprawdzic czy facet pisal prawde czy tez opieral sie na propagandowym fake.
https://de.wikipedia.org/wiki/Luftangriffe_auf_Dresden
dajcie zyc grabarzom
-
borowik
RECENZJA
Józef Mackiewicz nie podawał liczby ofiar. Gdy pisałem recenzję, musiałem wziąć skądś tę liczbę. (Możliwe, że błędnie.) Na zachodzie po II wojnie światowej zawsze była tendencja do przemilczania bombardowania Drezna. Nie pamiętam już szczegółów, ale czytałem też o tym w książce Kurta Vonneguta "Rzeźnia nr 5". A to że zgodnie z wikipedią, z każdym kolejnym rokiem, podają coraz mniejszą liczbę ofiar, tylko potwierdza, że w dalszym ciągu zmierza się do zbagatelizowania tego wydarzenia. W kolejnych badaniach za 10 lat wyjdzie na jaw, że nalotu takiego w ogóle nie było i też o tym napiszą w wikipedii. :)
Zwycięzcy piszą historię. Tak zawsze było i będzie. A czym więcej czasu mija od danego wydarzenia historycznego, tym swobodniej można manipulować jego przebiegiem i oceną, w zależności od bieżących potrzeb politycznych.
Zwycięzcy piszą historię. Tak zawsze było i będzie. A czym więcej czasu mija od danego wydarzenia historycznego, tym swobodniej można manipulować jego przebiegiem i oceną, w zależności od bieżących potrzeb politycznych.
- fobiak
- Posty: 15806
- Rejestracja: 2006-08-12, 07:01
- Has thanked: 8 times
- Been thanked: 1 time
- Kontakt:
RECENZJA
moim zdaniem pomylili liczbe uciekinierow (moglo ich tylu w tym czasie tam byc) z liczba ofiar. tyle ofiar by sie nie udalo przemilczec, byla by to najwieksza katastrofa / zaglada XX w. w tak krotkim czasie, dokonana przez ludzi
dajcie zyc grabarzom
-
borowik
RECENZJA
Zofia Kossak – trylogia o wyprawach krzyżowych
„Krzyżowcy” (1,2,3,4) – 9
„Król trędowaty” - 8
„Bez oręża” - 8
Antoni Gołubiew - „Bolesław Chrobry”
„Puszcza” - 8
„Szło nowe” - 8
„Złe dni” (1,2) – 8,5
„Rozdroża” (1,2) – 8
„Wnuk” - 8
(skala ocen od 1 do 10)
Powieść historyczna jest gatunkiem literackim, który cechuje umiejscowienie fabuły w przeszłości. Akcja toczy się w minionych czasach, zazwyczaj w powiązaniu z sytuacjami, znanymi z kart historii. Czytelnik śledzi losy fikcyjnych bohaterów lub postaci historycznych, których perypetie uzupełnione zostały wyobraźnią pisarza. W tej warstwie, powieść historyczna przypomina najbardziej typową beletrystykę, rozumianą jako wymysł autora. Na poczynania bohaterów wpływ ma jednak tło historyczne, a więc prawdziwe wydarzenia, które zostały potwierdzone przez badaczy minionych dziejów, jak wyprawy wojenne, koronacje, traktaty itd. Kolejnym elementem jest przedstawienie odległego świata, który różni się od otaczającej czytelnika teraźniejszości. Zadaniem pisarza jest przybliżenie realiów, tak w zakresie zewnętrznego wyglądu otoczenia, jak i opisu warunków bytowania i wzajemnych relacji pomiędzy ludźmi.
Powieści historyczne, ze względu na długość czasu, jaki minął pomiędzy przedstawionymi na stronach wydarzeniami, a momentem ich spisania, można podzielić na dwie kategorie. Do pierwszej grupy wypada zaliczyć książki opisujące zdarzenia, zaistniałe za życia autora. Są to powieści spisane zazwyczaj z perspektywy kilkudziesięciu lat, prezentujące okoliczności, w których pisarz uczestniczył, był świadkiem lub choćby, jakich rozwój miał możliwość śledzić na bieżąco, przykładowo w oparciu o doniesienia prasowe. W pewnym stopniu taka literatura bliska jest pamiętnikom. Odrębność polega na wprowadzeniu wątków fikcyjnych. Odwzorowanie rzeczywistości jest zatem wiarygodne, bo pisarz miał do czynienia z opisanym światem osobiście. Inną sprawą jest oczywiście ocena tej rzeczywistości, która zależna jest od subiektywnego spojrzenia literata.
Drugą kategorią jest proza, w której opisana została bardziej odległa przeszłość. Warto ustalić, jak wiernie odzwierciedlony został obraz dawnych dziejów. Należy oczekiwać, że autor dopełni należytej staranności w celu ich prawidłowego przedstawienia. Wynika stąd konieczność zapoznania się z dostępnymi źródłami historycznymi i aktualnym stanem wiedzy na temat danej epoki. Ta wiedza ulega ciągłym zmianom, choćby ze względu na pojawiające się nowe odkrycia archeologiczne. Trzeba jednak pamiętać, że jest to tylko wyobrażenie starych czasów, a precyzja tego wyobrażenia maleje, czym dalej sięgać wstecz. Do kronik historycznych należy podchodzić krytycznie, bo często pisane były w zgodzie z bieżącym zapotrzebowaniem. Archeologia nie jest nauką ścisłą i opiera się na interpretacji skromnych pozostałości. Mimo to autorzy powinni być zaznajomieni z aktualną wiedzą, bo ostatecznie na czymś opierać się muszą.
W idealistycznym ujęciu pisarz zmierza do perfekcyjnego odwzorowania opisywanej epoki. Jednak powieść nigdy nie powstaje w oderwaniu od teraźniejszości. Opis przeszłości ma również na celu ustosunkowanie się do współczesnych trendów. Pisarz próbuje nadać swemu dziełu wydźwięk uniwersalny, nieograniczony do przedstawionego etapu dziejów. To stanowić może pole do przeinaczeń i przekłamań, które służyć mają uzasadnieniu aktualnych koncepcji i postaw. Polityka historyczna, rozumiana jako mitologizowanie, czy ideologizowanie dawnych wydarzeń, w celu kształtowania światopoglądu czytelnika, odbywa się także za pomocą treści zawartych w powieściach. Nie jest to zresztą zjawisko charakterystyczne tylko dla fikcji literackiej. Dotyczy w równym stopniu opracowań naukowych i popularnonaukowych. Trzeba o tym pamiętać, czytając poszczególnych autorów, dlatego warto zaznajomić się z okolicznościami w jakich pisarz funkcjonował i tworzył swoje dzieła.
Powieść historyczna jest zatem mieszanką literatury i historii. Kierowana jest do odbiorcy, będącego jednoczesnym miłośnikiem obu tych dziedzin. Z jednej strony jest typową fikcją literacką, wzbogaconą o wartość dodatkową w postaci wiedzy historycznej. Z drugiej zaś, służy poznawaniu historii w sposób bardziej szczegółowy, przystępny i w formie atrakcyjniejszej od opracowań czysto naukowych. Stanowi impuls do poszukiwania informacji na temat danej epoki. By nierzadko z upływem lat okazało się, że głębiej w pamięci utkwiły te przeszłe dzieje, z którymi miało się sposobność zapoznać także na łamach twórczości literackiej.
Zofia Kossak i Antoni Gołubiew należą, do dziś już raczej zapomnianej, ścisłej czołówki licznego grona dwudziestowiecznych autorów polskich powieści historycznych.
Pisarka w swoim cyklu opowiada losy krzyżowców, zaczynając od pierwszej krucjaty (1096 -1099), by w następnych częściach przejść do kolejnych pokoleń średniowiecznych rycerzy. Szczególnie pasjonująco ujęta została relacja właśnie z pierwszej, brawurowo przeprowadzonej wyprawy krzyżowej. Była to jedyna krucjata, która osiągnęła zamierzony cel, w tym wypadku, zdobycie Jerozolimy. Książki pisane były na długo przed powszechnym w dzisiejszych czasach, stale obecnym w przestrzeni publicznej, atakiem na chrześcijaństwo. Ale mimo dostrzegalnej sympatii dla krzyżowców, autorka nie unika punktowania ich małostkowości, żadzy władzy, a niekiedy prostactwa. Czytelnik przemierza z rycerzami średniowieczną Europę od synodu w Clermont, poprzez Konstantynopol, Azję Mniejszą, aż do Ziemi Świętej. Druga i trzecia pozycja serii nie osiąga już podobnej jakości, choć niektóre wątki są poprowadzone w sposób równie kunsztowny. Uwagę przykuwają losy tak zwanej wyprawy dziecięcej oraz postać świętego Franciszka z Asyżu.
Antoni Gołubiew osadza swoją opowieść we wczesnopiastowskiej Polsce (992 – 1007). Seria zaczyna się tuż przed śmiercią Mieszka I-ego i przejęciem władzy przez Bolesława Chrobrego. A kończy przed wznowieniem drugiej fazy działań wojennych przeciwko późniejszemu cesarzowi Henrykowi II-emu, królowi Niemiec. Autor drobiazgowo prezentuje cały przekrój ówczesnej ludności. Przedstawia elity państwa z władcą na czele i najważniejszymi rodami, a także specyfikę życia ludzi niższych stanów, parających się mniej szlachetnymi zajęciami, niż czyniło to rycerstwo. Pozostaje w zgodzie z zapisami źródeł historycznych, zaś luki swobodnie wypełnia własnymi wizjami przebiegu wydarzeń. Ma to miejsce przykładowo w odniesieniu do rozbudowanego wątku Wikingów, których legendarną siedzibę Jomsborg, zdobywa Bolesław w pierwszej części cyklu. Pisarz duży nacisk kładzie na analizę mechanizmów sprawowania władzy i niuansów, dotyczących relacji między odrębnymi organizmami państwowymi. Z upływem treści skupia się coraz bardziej na aspekcie chrystianizacji i wypierania pogaństwa przez nową religię. Wydaje się nawet, że jego stosunek do tej zmiany staje się bardziej przychylny, podkreślany koniecznością dziejową. Nie popada jednak w mistycyzm, stale akcentując polityczne przyczyny i następstwa odchodzenia od wierzeń słowiańskich. W ostatnich tomach akcja zwalnia, twórca z coraz większą wnikliwością zagłębia się w psychikę i motywacje, kierujące postępowaniem głównych postaci. Na koniec pozostaje nieco żalu, że nie dał rady przeprowadzić opowieści przez dalsze lata panowania pierwszego króla Polski.
Obie serie są doskonałymi przykładami udanej prozy historycznej, która tylko nieznacznie odstaje od sienkiewiczowskiego ideału.
„Krzyżowcy” (1,2,3,4) – 9
„Król trędowaty” - 8
„Bez oręża” - 8
Antoni Gołubiew - „Bolesław Chrobry”
„Puszcza” - 8
„Szło nowe” - 8
„Złe dni” (1,2) – 8,5
„Rozdroża” (1,2) – 8
„Wnuk” - 8
(skala ocen od 1 do 10)
Powieść historyczna jest gatunkiem literackim, który cechuje umiejscowienie fabuły w przeszłości. Akcja toczy się w minionych czasach, zazwyczaj w powiązaniu z sytuacjami, znanymi z kart historii. Czytelnik śledzi losy fikcyjnych bohaterów lub postaci historycznych, których perypetie uzupełnione zostały wyobraźnią pisarza. W tej warstwie, powieść historyczna przypomina najbardziej typową beletrystykę, rozumianą jako wymysł autora. Na poczynania bohaterów wpływ ma jednak tło historyczne, a więc prawdziwe wydarzenia, które zostały potwierdzone przez badaczy minionych dziejów, jak wyprawy wojenne, koronacje, traktaty itd. Kolejnym elementem jest przedstawienie odległego świata, który różni się od otaczającej czytelnika teraźniejszości. Zadaniem pisarza jest przybliżenie realiów, tak w zakresie zewnętrznego wyglądu otoczenia, jak i opisu warunków bytowania i wzajemnych relacji pomiędzy ludźmi.
Powieści historyczne, ze względu na długość czasu, jaki minął pomiędzy przedstawionymi na stronach wydarzeniami, a momentem ich spisania, można podzielić na dwie kategorie. Do pierwszej grupy wypada zaliczyć książki opisujące zdarzenia, zaistniałe za życia autora. Są to powieści spisane zazwyczaj z perspektywy kilkudziesięciu lat, prezentujące okoliczności, w których pisarz uczestniczył, był świadkiem lub choćby, jakich rozwój miał możliwość śledzić na bieżąco, przykładowo w oparciu o doniesienia prasowe. W pewnym stopniu taka literatura bliska jest pamiętnikom. Odrębność polega na wprowadzeniu wątków fikcyjnych. Odwzorowanie rzeczywistości jest zatem wiarygodne, bo pisarz miał do czynienia z opisanym światem osobiście. Inną sprawą jest oczywiście ocena tej rzeczywistości, która zależna jest od subiektywnego spojrzenia literata.
Drugą kategorią jest proza, w której opisana została bardziej odległa przeszłość. Warto ustalić, jak wiernie odzwierciedlony został obraz dawnych dziejów. Należy oczekiwać, że autor dopełni należytej staranności w celu ich prawidłowego przedstawienia. Wynika stąd konieczność zapoznania się z dostępnymi źródłami historycznymi i aktualnym stanem wiedzy na temat danej epoki. Ta wiedza ulega ciągłym zmianom, choćby ze względu na pojawiające się nowe odkrycia archeologiczne. Trzeba jednak pamiętać, że jest to tylko wyobrażenie starych czasów, a precyzja tego wyobrażenia maleje, czym dalej sięgać wstecz. Do kronik historycznych należy podchodzić krytycznie, bo często pisane były w zgodzie z bieżącym zapotrzebowaniem. Archeologia nie jest nauką ścisłą i opiera się na interpretacji skromnych pozostałości. Mimo to autorzy powinni być zaznajomieni z aktualną wiedzą, bo ostatecznie na czymś opierać się muszą.
W idealistycznym ujęciu pisarz zmierza do perfekcyjnego odwzorowania opisywanej epoki. Jednak powieść nigdy nie powstaje w oderwaniu od teraźniejszości. Opis przeszłości ma również na celu ustosunkowanie się do współczesnych trendów. Pisarz próbuje nadać swemu dziełu wydźwięk uniwersalny, nieograniczony do przedstawionego etapu dziejów. To stanowić może pole do przeinaczeń i przekłamań, które służyć mają uzasadnieniu aktualnych koncepcji i postaw. Polityka historyczna, rozumiana jako mitologizowanie, czy ideologizowanie dawnych wydarzeń, w celu kształtowania światopoglądu czytelnika, odbywa się także za pomocą treści zawartych w powieściach. Nie jest to zresztą zjawisko charakterystyczne tylko dla fikcji literackiej. Dotyczy w równym stopniu opracowań naukowych i popularnonaukowych. Trzeba o tym pamiętać, czytając poszczególnych autorów, dlatego warto zaznajomić się z okolicznościami w jakich pisarz funkcjonował i tworzył swoje dzieła.
Powieść historyczna jest zatem mieszanką literatury i historii. Kierowana jest do odbiorcy, będącego jednoczesnym miłośnikiem obu tych dziedzin. Z jednej strony jest typową fikcją literacką, wzbogaconą o wartość dodatkową w postaci wiedzy historycznej. Z drugiej zaś, służy poznawaniu historii w sposób bardziej szczegółowy, przystępny i w formie atrakcyjniejszej od opracowań czysto naukowych. Stanowi impuls do poszukiwania informacji na temat danej epoki. By nierzadko z upływem lat okazało się, że głębiej w pamięci utkwiły te przeszłe dzieje, z którymi miało się sposobność zapoznać także na łamach twórczości literackiej.
Zofia Kossak i Antoni Gołubiew należą, do dziś już raczej zapomnianej, ścisłej czołówki licznego grona dwudziestowiecznych autorów polskich powieści historycznych.
Pisarka w swoim cyklu opowiada losy krzyżowców, zaczynając od pierwszej krucjaty (1096 -1099), by w następnych częściach przejść do kolejnych pokoleń średniowiecznych rycerzy. Szczególnie pasjonująco ujęta została relacja właśnie z pierwszej, brawurowo przeprowadzonej wyprawy krzyżowej. Była to jedyna krucjata, która osiągnęła zamierzony cel, w tym wypadku, zdobycie Jerozolimy. Książki pisane były na długo przed powszechnym w dzisiejszych czasach, stale obecnym w przestrzeni publicznej, atakiem na chrześcijaństwo. Ale mimo dostrzegalnej sympatii dla krzyżowców, autorka nie unika punktowania ich małostkowości, żadzy władzy, a niekiedy prostactwa. Czytelnik przemierza z rycerzami średniowieczną Europę od synodu w Clermont, poprzez Konstantynopol, Azję Mniejszą, aż do Ziemi Świętej. Druga i trzecia pozycja serii nie osiąga już podobnej jakości, choć niektóre wątki są poprowadzone w sposób równie kunsztowny. Uwagę przykuwają losy tak zwanej wyprawy dziecięcej oraz postać świętego Franciszka z Asyżu.
Antoni Gołubiew osadza swoją opowieść we wczesnopiastowskiej Polsce (992 – 1007). Seria zaczyna się tuż przed śmiercią Mieszka I-ego i przejęciem władzy przez Bolesława Chrobrego. A kończy przed wznowieniem drugiej fazy działań wojennych przeciwko późniejszemu cesarzowi Henrykowi II-emu, królowi Niemiec. Autor drobiazgowo prezentuje cały przekrój ówczesnej ludności. Przedstawia elity państwa z władcą na czele i najważniejszymi rodami, a także specyfikę życia ludzi niższych stanów, parających się mniej szlachetnymi zajęciami, niż czyniło to rycerstwo. Pozostaje w zgodzie z zapisami źródeł historycznych, zaś luki swobodnie wypełnia własnymi wizjami przebiegu wydarzeń. Ma to miejsce przykładowo w odniesieniu do rozbudowanego wątku Wikingów, których legendarną siedzibę Jomsborg, zdobywa Bolesław w pierwszej części cyklu. Pisarz duży nacisk kładzie na analizę mechanizmów sprawowania władzy i niuansów, dotyczących relacji między odrębnymi organizmami państwowymi. Z upływem treści skupia się coraz bardziej na aspekcie chrystianizacji i wypierania pogaństwa przez nową religię. Wydaje się nawet, że jego stosunek do tej zmiany staje się bardziej przychylny, podkreślany koniecznością dziejową. Nie popada jednak w mistycyzm, stale akcentując polityczne przyczyny i następstwa odchodzenia od wierzeń słowiańskich. W ostatnich tomach akcja zwalnia, twórca z coraz większą wnikliwością zagłębia się w psychikę i motywacje, kierujące postępowaniem głównych postaci. Na koniec pozostaje nieco żalu, że nie dał rady przeprowadzić opowieści przez dalsze lata panowania pierwszego króla Polski.
Obie serie są doskonałymi przykładami udanej prozy historycznej, która tylko nieznacznie odstaje od sienkiewiczowskiego ideału.
-
borowik
RECENZJA
Sagi europejskich rodów panujących:
„Habsburgowie” - Martyn Rady – 8
„Hohenzollernowie, władcy Prus” - Grzegorz Kucharczyk – 8,25
„Romanowowie” - Simon Sebac Montefiore – 8,5
„Medyceusze, tajemna historia dynastii ” - Mary Hollingsworth – 8,75
„Borgiowie i ich wrogowie” - Christopher Hibbert – 9
Habsburgowie wywodzili się z terenów współczesnej Szwajcarii. Karol V, najpotężniejszy przedstawiciel rodu, urodził się w Niderlandach, zasiadał na tronie hiszpańskim i był cesarzem rzymskim narodu niemieckiego. W Hiszpanii Habsburgowie rządzili prawie dwieście lat, a w Świętym Cesarstwie Rzymskim ponad trzysta. Maksymilian I był krótkotrwale Cesarzem Meksyku. Jednakże to przede wszystkim ich panowanie w Cesarstwie Austriackim, przekształconym z biegiem czasu w Austro-Węgry, pozostawiło najbardziej trwały ślad w zbiorowej pamięci. Habsburgowie byli najbardziej kosmopolityczną dynastią, jaką znała historia. To, co przyczyniło się do ich potęgi, w końcu doprowadziło do upadku. Zanim to nastąpiło, Monarchia Habsburgów była pierwszym imperium, nad którego terytorium nigdy nie zachodziło słońce, na długo przed wiktoriańską hegemonią Imperium Brytyjskiego.
Karol V sprawował władzę nad obszarami takimi jak Hiszpania, Austria, Niderlandy, Czechy, Tyrol, znaczna część Burgundii, południowe Włochy wraz z Neapolem i Sycylią. Imperium obejmowało również liczne terytoria zamorskie, w tym rozległe obszary obu Ameryk i Filipiny. Filip II osiągnął swój największy zasięg władzy, po zawiązaniu unii iberyjskiej, przejmując także posiadłości portugalskie. W 1700 roku Habsburgowie stracili koronę hiszpańską na rzecz francuskich Burbonów. Gałąź austriacka utrzymała dominującą pozycję w Europie Środkowej, zachowując status kontynentalnego mocarstwa. W XIX wieku potęga dynastii zaczęła słabnąć. Prusy rosły w siłę, a Austro-Węgry nie były w stanie skutecznie się przeciwstawić. Dodatkowo, w wieloetnicznym imperium zaczęły budzić się idee narodowościowe, co stało w kontrze do konceptu lojalności wobec rodziny panującej. Klęska w I wojnie światowej oznaczała upadek imperium Habsburgów.
Martyn Rady nie ukrywa swojego sceptycyzmu wobec Habsburgów. Kpi z fantasmagorycznej genealogii rodu, sięgającej tradycji biblijnych. Drwi z poematów napisanych na zamówienie, które gloryfikują bohaterstwo i inne cnoty członków dynastii. Co prawda, pewne fragmenty fikcyjnej historii wydają się dzisiaj zabawne. W owych czasach były to jednak częste praktyki, mające na celu legitymizację władzy i podniesienie prestiżu w oczach poddanych. Te metody są stosowane również dzisiaj, choć dzięki wyższemu poziomowi edukacji i łatwemu dostępowi do informacji, odbywa się to w bardziej subtelnym sposób.
Autor ocenia Habsburgów na podstawie relacji z Żydami i masonerią. Jeśli monarcha działał na ich rzecz i przyznawał im przywileje, jest postrzegany jako dobry władca. W przeciwnym razie opinia jest negatywna. Podobny mechanizm oceny stosuje w kontekście katolicyzmu. Tutaj reakcja jest odwrotna. Przesadne zaangażowanie w obronę wiary jest stale krytykowane przez naukowca. Ta łopatologiczna poprawność polityczna, w połączeniu z wyraźnym przekąsem wobec Habsburgów, sprawia wrażenie, jakby Martyn Rady pisał książkę wbrew sobie, być może w ramach zobowiązań akademickich lub wydawniczych. Na szczęście autor broni się dużą znajomością tematu. Jednak przede wszystkim to sami Habsburgowie bronią się swoją wielowiekową historią oraz wkładem w cywilizację i kulturę, który pozostaje widoczny w całej Europie i poza nią do dnia dzisiejszego. Nie da się niestety tak bogatej spuścizny przedstawić w sposób wyczerpujący na łamach jednej książki i wiele istotnych postaci zostało potraktowanych skrótowo, bez należytej uwagi.
Hohenzollernowie wywodzili się ze Szwabii, południowo-zachodnich Niemiec. Na początku XV wieku Zygmunt Luksemburczyk, w zamian za poparcie w staraniach o cesarską koronę, nadał im w lenno Brandenburgię. Nominacja wiązała się z uzyskaniem statusu jednego z siedmiu elektorów, uprawionych do wyboru cesarza. Nadal jednak Hohenzollernowie byli tylko jednym z wielu rodów książęcych Świętego Cesarstwa Narodu Niemieckiego. Istotna zmiana nastąpiła dwa wieki później, kiedy linia brandenburska połączyła się z linią pruską, sprawującą władzę nad Prusami Książęcymi, lennem Korony Polskiej.
Pierwszym wybitnym przedstawicielem dynastii był Fryderyk Wilhelm zwany Wielkim Elektorem. Wzmocnił władzę centralną, ujednolicił administrację i system podatkowy oraz uniezależnił się od Rzeczypospolitej. Toczył ze zmiennym szczęściem liczne wojny, wprowadzając w życie swoje przekonanie, o tym że należy zabiegać o sojuszników, ale nie należy się do nich przesadnie przywiązywać. Za największy błąd uznawał próbę pozostania neutralnym.
Jego syn, Fryderyk I, uzyskał koronę królewską w Prusach, a tytuł ten rozciągnięto na wszystkie posiadłości. Fryderyk Wilhelm I, zwany Królem Sierżantem, kontynuował dzieło swoich poprzedników i dalej wzmacniał państwo. Rozbudował armię i stał się twórcą pruskiego militaryzmu, choć sam nie wykorzystywał go w praktyce. To zrobił dopiero jego następca, Fryderyk II Wielki.
Król Filozof był wszechstronnie utalentowany. Pisał wiersze, tworzył muzykę, grał na flecie. Utrzymywał kontakty z czołowymi myślicielami epoki. Przyjaźnił się z Wolterem, najbardziej wpływowym pisarzem tamtych czasów. Był uosobieniem absolutyzmu oświeconego. Nie przeszkadzało mu to angażować się w wojny napastnicze. Zdobył sławę geniusza wojskowego. Jego osiągnięcia w tej dziedzinie przyćmił dopiero Napoleon I Bonaparte. Niemniej nie ustrzegł się błędów, jak w przypadku wojny siedmioletniej, kiedy walczył jednocześnie przeciwko trzem mocarstwom. Uratował go wizerunek postępowego liberała. W przededniu zajęcia Berlina przez wojska rosyjskie, zmarła caryca Elżbieta. Następcą został Piotr III, który podziwiał Fryderyka. Nowy car odwołał armię i wycofał się z antypruskiej koalicji z Francją i Austrią. To wydarzenie zapisało się w historii jako 'cud domu brandenburskiego'. Do końca swoich dni, spędzonych w berlińskim bunkrze, Adolf Hitler liczył na powtórzenie podobnej sytuacji.
Następni Hohenzollernowie nie byli już tak błyskotliwi. Wilhelm I miał jednak tą rzadką zaletę, że miał świadomość własnych ograniczeń. Pozwolił podejmować najważniejsze decyzje Żelaznemu Kanclerzowi. Otto von Bismarck doprowadził do zjednoczenia Niemiec, a król Prus przyjął tytuł cesarza niemieckiego.
Porażka w I wojnie światowej, podobnie jak w przypadku Habsburgów, oznaczała koniec panowania Hohenzollernów. W przeciwieństwie jednak do austriackiej monarchii, pruskie dziedzictwo trwa nadal i ma się dobrze. Po kolejnej nieudanej próbie militarnego zdominowania Europy i klęsce w II wojnie światowej, Niemcy zmieniły podejście. Konsolidacja kontynentu odbywa się obecnie metodami pokojowymi. Główny nacisk kładą na presję gospodarczą i propagandową, realizowaną poprzez twórcze rozwinięcie postulatów Szkoły Frankfurckiej.
Profesor Grzegorz Kucharczyk, polski historyk, ma powody, by nie darzyć pruskiej dynastii szczególną sympatią. Nie wpływa to jednak na jego obiektywną ocenę dokonań Hohenzollernów. Stara się przybliżyć mechanizmy i wyjaśnić przyczyny ich spektakularnego wzrostu. Podobnie jak w poprzednio omawianej sadze, jego książka nie wyczerpuje tematu. Niektóre wątki potraktowane zostały powierzchownie i wymagały dalszego rozwinięcia. To nastąpiło w kolejnej, obszerniejszej monografii profesora "Prusy, pięć wieków", wydanej kilka lat po publikacji „Hohenzollernów”.
Romanowowie panowali w Imperium Rosyjskim przez trzy wieki. Michał I Romanow zasiadł na tronie w 1613 roku, kończąc tym samym wielką smutę, okres kryzysu po śmierć ostatniego cara z rodu Rurykowiczów. Sprawowanie władzy w Rosji było wyjątkowo niebezpiecznym i wymagającym zadaniem. Jeśli car nie potrafił sprostać oczekiwaniom, szybko pojawiał się kontrkandydat z rodziny, gotowy do zlecenia lub własnoręcznego przeprowadzenia zabójstwa władcy. Panowanie domu Romanowów jest historią przewrotów pałacowych, spisków i buntów, które kończyły się krwawo albo dla monarchy, albo dla uzurpatorów. Z drugiej strony car, który opanował sztukę rządzenia i odnosił sukcesy, korzystał z władzy absolutnej, zwanej samodzierżawiem.
Aż dwóch Romanowów zasłużyło na przydomek ”wielki”. Piotr I Wielki zreformował państwo na wzór europejski i pokonał Szwedów w wojnie północnej, odnosząc spektakularne zwycięstwo w bitwie nad Połtawą. Carat uzyskał pełny dostęp do Morza Bałtyckiego. Katarzyna II Wielka kontynuowała ekspansję kosztem słabnących Turcji Osmańskiej i Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Władztwo carycy, podobnie jak Fryderyka Wielkiego, określane było mianem absolutyzmu oświeconego, co wiązało się z przyjaznymi relacjami z wolnomyślicielami, którzy przyczynili się do jej pozytywnej reputacji w ówczesnej Europie. "Miękka siła" i walka informacyjna nie są wynalazkami współczesności. Alexander I dorównał osiągnięciom swoich dwóch wielkich poprzedników. Poprowadził koalicję antyfrancuską, pokonał Napoleona, a wojska rosyjskie wkroczyły triumfalnie do Paryża. Rozszerzył granice o Finlandię, Królestwo Polskie zwane Kongresówką, Besarabię, Dagestan i Azerbejdżan.
Następni carowie ze zmiennym szczęściem starali si nawiązać do chwały swoich poprzedników. Prowadzili szereg wojen w celu dalszego poszerzenia rosyjskiej domeny. Stały im jednak na przeszkodzie skostniałe stosunki społeczne i wewnętrzne zacofanie. Ambitne reformy nie przynosiły oczekiwanych efektów i często wywoływały niezadowolenie warstw uprzywilejowanych. Nie dało się pogodzić sprzecznych interesów. Coraz głośniej zaczęły wybrzmiewać radykalne idee rewolucyjne. Aleksander II zniósł poddaństwo, ale zginął w zamachu. Ostatni car, Mikołaj I, okazał się skrajnie niekompetentny, a okres jego panowania był równią pochyła dla imperium. Został rozstrzelany wraz za całą rodziną przez bolszewików. Dopiero "czerwony car" - Józef Stalin, zdobywca Berlina - przywrócił Rosji mocarstwowość.
Simon Sebag Montefiore nie ukrywa swojej fascynacji rosyjską dynastią. Sagę napisał z pasją, co przynosi pozytywny efekt końcowy. Jeśli opowiada się o czymś, dobrze jest lubić omawiany temat. Autor korzysta z licznych źródeł, do których dostęp nie jest dany każdemu. Szczególnie głębokie spojrzenie uzyskał w prywatne listy członków rodziny panującej. Niestety, poświęca przesadnie dużo uwagi intymnym szczegółom życia Romanowów. Opisuje ich miłostki i mniej lub bardziej istotne romanse. Na początku to może nawet wzbudzić ciekawość, ale z czasem staje się męczące i niepotrzebne. Całe szczęście, że główną zaletą książki jest jej obszerność. Zawiera ponad siedemset stron i po lekturze nie pozostawia wrażenia, że któryś z ważnych wątków został potraktowany po macoszemu.
Po rozbiciu Cesarstwa Zachodniorzymskiego w 476 roku, barbarzyński wódz Odoaker nie nacieszył się długim panowaniem na Półwyspie Apenińskim. Sam niebawem uległ Ostrogotom, którzy rządzili na terenach współczesnych Włoch przez kolejne kilkadziesiąt lat. Wówczas na arenę dziejów wkroczył bizantyjski cesarz Justynian I Wielki, który zapragnął przyłączyć kolebkę do Cesarstwa Wschodniorzymskiego. Po trwającej prawie dwie dekady Wojnie Gotyckiej dopiął swego i zajął całą Italię. Germanie nie dali jednak o sobie zapomnieć i wkrótce nastąpił najazd kolejnego plemienia, tym razem Longobardów. Przez dwieście lat Bizantyjczycy rywalizowali z Longobardami o wpływy na półwyspie, ale żadna strona nie zdominowała całkowicie przeciwnika. Rozczłonkowali Italię między siebie, a przeplatające się domeny były zalążkiem przyszłego podziału na niezależne organizmy państwowe – podziału, który utrzymał się aż do zjednoczenia Włoch w XIX wieku. Inwazja Franków przyniosła kres Królestwu Longobardów. Pepin Krótki założył w centrum włoskiego buta Państwo Kościelne z siedzibą papieża, a jego syn, Karol Wielki, stworzył ogromne imperium w Europie Zachodniej i koronował się w Rzymie na cesarza. Jego następcy nie potrafili utrzymać potęgi karolińskiego państwa. Prestiż cesarstwu przywrócił dopiero Otton I, od którego koronacji w 962 roku datuje się początek Świętego Cesarstwa Rzymskiego, istotnego gracza w północnych Włoszech przez wiele kolejnych stuleci. Bizantyjczycy osłabli na południu. Arabowie z Afryki Północnej zajęli Sycylię i założyli swój emirat. Przybyli Normanowie, którzy po wielu latach walk wyparli Bizantyjczyków, a później Saracenów z Sycylii. Stworzyli państwo ze stolicą w Neapolu, rządzone przez kolejne dynastie, które zasadniczo w niezmienionej terytorialnie formie przetrwało do zjednoczenia Italii.
W północnych Włoszech miasta zaczęły uniezależniać się spod władzy cesarzy. Powstały potęgi handlowe – Wenecja i Genua – które zdominowały szlaki śródziemnomorskie. Italia korzystała ze swojego korzystnego położenia i bogaciła się na wymianie handlowej z północną Europą, którą komunikowała z Lewantem i dalekim Orientem. Koniunktura trwała do epoki wielkich odkryć geograficznych. To właśnie na Półwyspie Apenińskim pojawił się system bankowy. Włoskie słowo "banco" oznacza ławę, przy której dokonywano pierwszych transakcji. Tamtym czasom Włochy zawdzięczają dzisiejszą atrakcyjność turystyczną. Władcy rywalizowali między sobą także o prestiż i mieli pieniądze, żeby inwestować w splendor rządzonych metropolii. Italia stała się kuszącym kąskiem dla największych potęg militarnych. O kontrolę rywalizowali hiszpańscy Habsburgowie z królami Francji, których wojska kilkukrotnie przeszły przez półwysep w szeregu następujących po sobie wojen włoskich.
Mary Hollingsworth opisuje historię rodu Medyceuszy, którzy doszli do władzy we Florencji, stolicy republiki przekształconej w Wielkie Księstwo Toskanii. Kupiecka rodzina wybiła się dzięki ogromnemu bogactwu, z którego umiejętnie korzystała, poszerzając swoje wpływy. Zmuszani do opuszczenia miasta, wracali z wygnania silniejsi. Decydowali na konklawe o wyborach papieży. Na tronie Piotrowym zasiadło trzech Medyceuszy. Warto się od nich uczyć zarządzania własnym majątkiem. Kosma I zwykł powtarzać, że kto pragnie zostać bogaczem w ciągu roku, będzie bankrutem przed upływem sześciu miesięcy. Cechowała ich przezorność i dalekowzroczność. W powszechnym odbiorze zasłynęli jako mecenasi sztuki, współtwórcy włoskiego renesansu.
Christopher Hibbert odkrywa tajemnice majestatycznej i niebezpiecznej rodziny Borgiów w okresie pontyfikatu Aleksandra VI. Rodrigo Borgia był wyjątkowym papieżem, gotowym na wszystko w celu poszerzenia władzy. Nie stronił od zabójstw, symonią i kobietami. Jego ambicją było wykreowanie dla syna, Cezara Borgii, dominującej pozycji w środkowych Włoszech. To właśnie okrutnego Cezara opisuje Machiavelli w swoim dziele „Książę”. Borgiowie to także piękna i mądra Lukrecja – córka i siostra, a także domniemana kochanka obu najsłynniejszych męskich przedstawicieli rodziny. Aleksander VI był jednak przede wszystkim wybitnym dyplomatą. Dwukrotnie uratował Rzym przed splądrowaniem przez wojska francuskie, które maszerowały na Neapol. Czego nie uniknął jeden z jego następców, Klemens VIII.
Mocną stroną obu książek jest fakt, że przedstawiają one relatywnie niewielkie fragmenty włoskiej historii, dzięki czemu obaj autorzy mogą skupić się na szczegółach. Daje to możliwość poznania niuansów polityki i uniwersalnych mechanizmów sprawowania władzy.
Historia Europy jest historią rywalizacji pomiędzy niezależnymi ośrodkami politycznymi, pojawiającymi się na arenie dziejów, rozkwitającymi, osiągającymi szczyt potęgi, by następnie osłabnąć i zniknąć zupełnie. Większość czasu wypełnia wojna. Okresy względnej stabilizacji są stosunkowo krótkie. Pokój Westfalski kończył wojny religijne. Kongres Wiedeński ustalał relacje między mocarstwami po burzliwych czasach napoleońskich. Wcześniej, czy później jednak zmiany potencjału uczestników rywalizacji, doprowadzają do wznowienia działań zbrojnych, których celem jej ponowne ustalenie stref wpływów. Obecnie świat stoi, być może, przed kolejną konfrontacją, w której nowe potęgi zakwestionują amerykańską dominację. Jak słusznie zauważył chiński klasyk, Sun Tzu, wojna jest dla państwa sprawa najwyższej wagi, sprawą życia lub śmierci, droga wiodącą do przetrwania lub upadku. Dlatego tez należy poświecić jej poważne studia.
„Habsburgowie” - Martyn Rady – 8
„Hohenzollernowie, władcy Prus” - Grzegorz Kucharczyk – 8,25
„Romanowowie” - Simon Sebac Montefiore – 8,5
„Medyceusze, tajemna historia dynastii ” - Mary Hollingsworth – 8,75
„Borgiowie i ich wrogowie” - Christopher Hibbert – 9
Habsburgowie wywodzili się z terenów współczesnej Szwajcarii. Karol V, najpotężniejszy przedstawiciel rodu, urodził się w Niderlandach, zasiadał na tronie hiszpańskim i był cesarzem rzymskim narodu niemieckiego. W Hiszpanii Habsburgowie rządzili prawie dwieście lat, a w Świętym Cesarstwie Rzymskim ponad trzysta. Maksymilian I był krótkotrwale Cesarzem Meksyku. Jednakże to przede wszystkim ich panowanie w Cesarstwie Austriackim, przekształconym z biegiem czasu w Austro-Węgry, pozostawiło najbardziej trwały ślad w zbiorowej pamięci. Habsburgowie byli najbardziej kosmopolityczną dynastią, jaką znała historia. To, co przyczyniło się do ich potęgi, w końcu doprowadziło do upadku. Zanim to nastąpiło, Monarchia Habsburgów była pierwszym imperium, nad którego terytorium nigdy nie zachodziło słońce, na długo przed wiktoriańską hegemonią Imperium Brytyjskiego.
Karol V sprawował władzę nad obszarami takimi jak Hiszpania, Austria, Niderlandy, Czechy, Tyrol, znaczna część Burgundii, południowe Włochy wraz z Neapolem i Sycylią. Imperium obejmowało również liczne terytoria zamorskie, w tym rozległe obszary obu Ameryk i Filipiny. Filip II osiągnął swój największy zasięg władzy, po zawiązaniu unii iberyjskiej, przejmując także posiadłości portugalskie. W 1700 roku Habsburgowie stracili koronę hiszpańską na rzecz francuskich Burbonów. Gałąź austriacka utrzymała dominującą pozycję w Europie Środkowej, zachowując status kontynentalnego mocarstwa. W XIX wieku potęga dynastii zaczęła słabnąć. Prusy rosły w siłę, a Austro-Węgry nie były w stanie skutecznie się przeciwstawić. Dodatkowo, w wieloetnicznym imperium zaczęły budzić się idee narodowościowe, co stało w kontrze do konceptu lojalności wobec rodziny panującej. Klęska w I wojnie światowej oznaczała upadek imperium Habsburgów.
Martyn Rady nie ukrywa swojego sceptycyzmu wobec Habsburgów. Kpi z fantasmagorycznej genealogii rodu, sięgającej tradycji biblijnych. Drwi z poematów napisanych na zamówienie, które gloryfikują bohaterstwo i inne cnoty członków dynastii. Co prawda, pewne fragmenty fikcyjnej historii wydają się dzisiaj zabawne. W owych czasach były to jednak częste praktyki, mające na celu legitymizację władzy i podniesienie prestiżu w oczach poddanych. Te metody są stosowane również dzisiaj, choć dzięki wyższemu poziomowi edukacji i łatwemu dostępowi do informacji, odbywa się to w bardziej subtelnym sposób.
Autor ocenia Habsburgów na podstawie relacji z Żydami i masonerią. Jeśli monarcha działał na ich rzecz i przyznawał im przywileje, jest postrzegany jako dobry władca. W przeciwnym razie opinia jest negatywna. Podobny mechanizm oceny stosuje w kontekście katolicyzmu. Tutaj reakcja jest odwrotna. Przesadne zaangażowanie w obronę wiary jest stale krytykowane przez naukowca. Ta łopatologiczna poprawność polityczna, w połączeniu z wyraźnym przekąsem wobec Habsburgów, sprawia wrażenie, jakby Martyn Rady pisał książkę wbrew sobie, być może w ramach zobowiązań akademickich lub wydawniczych. Na szczęście autor broni się dużą znajomością tematu. Jednak przede wszystkim to sami Habsburgowie bronią się swoją wielowiekową historią oraz wkładem w cywilizację i kulturę, który pozostaje widoczny w całej Europie i poza nią do dnia dzisiejszego. Nie da się niestety tak bogatej spuścizny przedstawić w sposób wyczerpujący na łamach jednej książki i wiele istotnych postaci zostało potraktowanych skrótowo, bez należytej uwagi.
Hohenzollernowie wywodzili się ze Szwabii, południowo-zachodnich Niemiec. Na początku XV wieku Zygmunt Luksemburczyk, w zamian za poparcie w staraniach o cesarską koronę, nadał im w lenno Brandenburgię. Nominacja wiązała się z uzyskaniem statusu jednego z siedmiu elektorów, uprawionych do wyboru cesarza. Nadal jednak Hohenzollernowie byli tylko jednym z wielu rodów książęcych Świętego Cesarstwa Narodu Niemieckiego. Istotna zmiana nastąpiła dwa wieki później, kiedy linia brandenburska połączyła się z linią pruską, sprawującą władzę nad Prusami Książęcymi, lennem Korony Polskiej.
Pierwszym wybitnym przedstawicielem dynastii był Fryderyk Wilhelm zwany Wielkim Elektorem. Wzmocnił władzę centralną, ujednolicił administrację i system podatkowy oraz uniezależnił się od Rzeczypospolitej. Toczył ze zmiennym szczęściem liczne wojny, wprowadzając w życie swoje przekonanie, o tym że należy zabiegać o sojuszników, ale nie należy się do nich przesadnie przywiązywać. Za największy błąd uznawał próbę pozostania neutralnym.
Jego syn, Fryderyk I, uzyskał koronę królewską w Prusach, a tytuł ten rozciągnięto na wszystkie posiadłości. Fryderyk Wilhelm I, zwany Królem Sierżantem, kontynuował dzieło swoich poprzedników i dalej wzmacniał państwo. Rozbudował armię i stał się twórcą pruskiego militaryzmu, choć sam nie wykorzystywał go w praktyce. To zrobił dopiero jego następca, Fryderyk II Wielki.
Król Filozof był wszechstronnie utalentowany. Pisał wiersze, tworzył muzykę, grał na flecie. Utrzymywał kontakty z czołowymi myślicielami epoki. Przyjaźnił się z Wolterem, najbardziej wpływowym pisarzem tamtych czasów. Był uosobieniem absolutyzmu oświeconego. Nie przeszkadzało mu to angażować się w wojny napastnicze. Zdobył sławę geniusza wojskowego. Jego osiągnięcia w tej dziedzinie przyćmił dopiero Napoleon I Bonaparte. Niemniej nie ustrzegł się błędów, jak w przypadku wojny siedmioletniej, kiedy walczył jednocześnie przeciwko trzem mocarstwom. Uratował go wizerunek postępowego liberała. W przededniu zajęcia Berlina przez wojska rosyjskie, zmarła caryca Elżbieta. Następcą został Piotr III, który podziwiał Fryderyka. Nowy car odwołał armię i wycofał się z antypruskiej koalicji z Francją i Austrią. To wydarzenie zapisało się w historii jako 'cud domu brandenburskiego'. Do końca swoich dni, spędzonych w berlińskim bunkrze, Adolf Hitler liczył na powtórzenie podobnej sytuacji.
Następni Hohenzollernowie nie byli już tak błyskotliwi. Wilhelm I miał jednak tą rzadką zaletę, że miał świadomość własnych ograniczeń. Pozwolił podejmować najważniejsze decyzje Żelaznemu Kanclerzowi. Otto von Bismarck doprowadził do zjednoczenia Niemiec, a król Prus przyjął tytuł cesarza niemieckiego.
Porażka w I wojnie światowej, podobnie jak w przypadku Habsburgów, oznaczała koniec panowania Hohenzollernów. W przeciwieństwie jednak do austriackiej monarchii, pruskie dziedzictwo trwa nadal i ma się dobrze. Po kolejnej nieudanej próbie militarnego zdominowania Europy i klęsce w II wojnie światowej, Niemcy zmieniły podejście. Konsolidacja kontynentu odbywa się obecnie metodami pokojowymi. Główny nacisk kładą na presję gospodarczą i propagandową, realizowaną poprzez twórcze rozwinięcie postulatów Szkoły Frankfurckiej.
Profesor Grzegorz Kucharczyk, polski historyk, ma powody, by nie darzyć pruskiej dynastii szczególną sympatią. Nie wpływa to jednak na jego obiektywną ocenę dokonań Hohenzollernów. Stara się przybliżyć mechanizmy i wyjaśnić przyczyny ich spektakularnego wzrostu. Podobnie jak w poprzednio omawianej sadze, jego książka nie wyczerpuje tematu. Niektóre wątki potraktowane zostały powierzchownie i wymagały dalszego rozwinięcia. To nastąpiło w kolejnej, obszerniejszej monografii profesora "Prusy, pięć wieków", wydanej kilka lat po publikacji „Hohenzollernów”.
Romanowowie panowali w Imperium Rosyjskim przez trzy wieki. Michał I Romanow zasiadł na tronie w 1613 roku, kończąc tym samym wielką smutę, okres kryzysu po śmierć ostatniego cara z rodu Rurykowiczów. Sprawowanie władzy w Rosji było wyjątkowo niebezpiecznym i wymagającym zadaniem. Jeśli car nie potrafił sprostać oczekiwaniom, szybko pojawiał się kontrkandydat z rodziny, gotowy do zlecenia lub własnoręcznego przeprowadzenia zabójstwa władcy. Panowanie domu Romanowów jest historią przewrotów pałacowych, spisków i buntów, które kończyły się krwawo albo dla monarchy, albo dla uzurpatorów. Z drugiej strony car, który opanował sztukę rządzenia i odnosił sukcesy, korzystał z władzy absolutnej, zwanej samodzierżawiem.
Aż dwóch Romanowów zasłużyło na przydomek ”wielki”. Piotr I Wielki zreformował państwo na wzór europejski i pokonał Szwedów w wojnie północnej, odnosząc spektakularne zwycięstwo w bitwie nad Połtawą. Carat uzyskał pełny dostęp do Morza Bałtyckiego. Katarzyna II Wielka kontynuowała ekspansję kosztem słabnących Turcji Osmańskiej i Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Władztwo carycy, podobnie jak Fryderyka Wielkiego, określane było mianem absolutyzmu oświeconego, co wiązało się z przyjaznymi relacjami z wolnomyślicielami, którzy przyczynili się do jej pozytywnej reputacji w ówczesnej Europie. "Miękka siła" i walka informacyjna nie są wynalazkami współczesności. Alexander I dorównał osiągnięciom swoich dwóch wielkich poprzedników. Poprowadził koalicję antyfrancuską, pokonał Napoleona, a wojska rosyjskie wkroczyły triumfalnie do Paryża. Rozszerzył granice o Finlandię, Królestwo Polskie zwane Kongresówką, Besarabię, Dagestan i Azerbejdżan.
Następni carowie ze zmiennym szczęściem starali si nawiązać do chwały swoich poprzedników. Prowadzili szereg wojen w celu dalszego poszerzenia rosyjskiej domeny. Stały im jednak na przeszkodzie skostniałe stosunki społeczne i wewnętrzne zacofanie. Ambitne reformy nie przynosiły oczekiwanych efektów i często wywoływały niezadowolenie warstw uprzywilejowanych. Nie dało się pogodzić sprzecznych interesów. Coraz głośniej zaczęły wybrzmiewać radykalne idee rewolucyjne. Aleksander II zniósł poddaństwo, ale zginął w zamachu. Ostatni car, Mikołaj I, okazał się skrajnie niekompetentny, a okres jego panowania był równią pochyła dla imperium. Został rozstrzelany wraz za całą rodziną przez bolszewików. Dopiero "czerwony car" - Józef Stalin, zdobywca Berlina - przywrócił Rosji mocarstwowość.
Simon Sebag Montefiore nie ukrywa swojej fascynacji rosyjską dynastią. Sagę napisał z pasją, co przynosi pozytywny efekt końcowy. Jeśli opowiada się o czymś, dobrze jest lubić omawiany temat. Autor korzysta z licznych źródeł, do których dostęp nie jest dany każdemu. Szczególnie głębokie spojrzenie uzyskał w prywatne listy członków rodziny panującej. Niestety, poświęca przesadnie dużo uwagi intymnym szczegółom życia Romanowów. Opisuje ich miłostki i mniej lub bardziej istotne romanse. Na początku to może nawet wzbudzić ciekawość, ale z czasem staje się męczące i niepotrzebne. Całe szczęście, że główną zaletą książki jest jej obszerność. Zawiera ponad siedemset stron i po lekturze nie pozostawia wrażenia, że któryś z ważnych wątków został potraktowany po macoszemu.
Po rozbiciu Cesarstwa Zachodniorzymskiego w 476 roku, barbarzyński wódz Odoaker nie nacieszył się długim panowaniem na Półwyspie Apenińskim. Sam niebawem uległ Ostrogotom, którzy rządzili na terenach współczesnych Włoch przez kolejne kilkadziesiąt lat. Wówczas na arenę dziejów wkroczył bizantyjski cesarz Justynian I Wielki, który zapragnął przyłączyć kolebkę do Cesarstwa Wschodniorzymskiego. Po trwającej prawie dwie dekady Wojnie Gotyckiej dopiął swego i zajął całą Italię. Germanie nie dali jednak o sobie zapomnieć i wkrótce nastąpił najazd kolejnego plemienia, tym razem Longobardów. Przez dwieście lat Bizantyjczycy rywalizowali z Longobardami o wpływy na półwyspie, ale żadna strona nie zdominowała całkowicie przeciwnika. Rozczłonkowali Italię między siebie, a przeplatające się domeny były zalążkiem przyszłego podziału na niezależne organizmy państwowe – podziału, który utrzymał się aż do zjednoczenia Włoch w XIX wieku. Inwazja Franków przyniosła kres Królestwu Longobardów. Pepin Krótki założył w centrum włoskiego buta Państwo Kościelne z siedzibą papieża, a jego syn, Karol Wielki, stworzył ogromne imperium w Europie Zachodniej i koronował się w Rzymie na cesarza. Jego następcy nie potrafili utrzymać potęgi karolińskiego państwa. Prestiż cesarstwu przywrócił dopiero Otton I, od którego koronacji w 962 roku datuje się początek Świętego Cesarstwa Rzymskiego, istotnego gracza w północnych Włoszech przez wiele kolejnych stuleci. Bizantyjczycy osłabli na południu. Arabowie z Afryki Północnej zajęli Sycylię i założyli swój emirat. Przybyli Normanowie, którzy po wielu latach walk wyparli Bizantyjczyków, a później Saracenów z Sycylii. Stworzyli państwo ze stolicą w Neapolu, rządzone przez kolejne dynastie, które zasadniczo w niezmienionej terytorialnie formie przetrwało do zjednoczenia Italii.
W północnych Włoszech miasta zaczęły uniezależniać się spod władzy cesarzy. Powstały potęgi handlowe – Wenecja i Genua – które zdominowały szlaki śródziemnomorskie. Italia korzystała ze swojego korzystnego położenia i bogaciła się na wymianie handlowej z północną Europą, którą komunikowała z Lewantem i dalekim Orientem. Koniunktura trwała do epoki wielkich odkryć geograficznych. To właśnie na Półwyspie Apenińskim pojawił się system bankowy. Włoskie słowo "banco" oznacza ławę, przy której dokonywano pierwszych transakcji. Tamtym czasom Włochy zawdzięczają dzisiejszą atrakcyjność turystyczną. Władcy rywalizowali między sobą także o prestiż i mieli pieniądze, żeby inwestować w splendor rządzonych metropolii. Italia stała się kuszącym kąskiem dla największych potęg militarnych. O kontrolę rywalizowali hiszpańscy Habsburgowie z królami Francji, których wojska kilkukrotnie przeszły przez półwysep w szeregu następujących po sobie wojen włoskich.
Mary Hollingsworth opisuje historię rodu Medyceuszy, którzy doszli do władzy we Florencji, stolicy republiki przekształconej w Wielkie Księstwo Toskanii. Kupiecka rodzina wybiła się dzięki ogromnemu bogactwu, z którego umiejętnie korzystała, poszerzając swoje wpływy. Zmuszani do opuszczenia miasta, wracali z wygnania silniejsi. Decydowali na konklawe o wyborach papieży. Na tronie Piotrowym zasiadło trzech Medyceuszy. Warto się od nich uczyć zarządzania własnym majątkiem. Kosma I zwykł powtarzać, że kto pragnie zostać bogaczem w ciągu roku, będzie bankrutem przed upływem sześciu miesięcy. Cechowała ich przezorność i dalekowzroczność. W powszechnym odbiorze zasłynęli jako mecenasi sztuki, współtwórcy włoskiego renesansu.
Christopher Hibbert odkrywa tajemnice majestatycznej i niebezpiecznej rodziny Borgiów w okresie pontyfikatu Aleksandra VI. Rodrigo Borgia był wyjątkowym papieżem, gotowym na wszystko w celu poszerzenia władzy. Nie stronił od zabójstw, symonią i kobietami. Jego ambicją było wykreowanie dla syna, Cezara Borgii, dominującej pozycji w środkowych Włoszech. To właśnie okrutnego Cezara opisuje Machiavelli w swoim dziele „Książę”. Borgiowie to także piękna i mądra Lukrecja – córka i siostra, a także domniemana kochanka obu najsłynniejszych męskich przedstawicieli rodziny. Aleksander VI był jednak przede wszystkim wybitnym dyplomatą. Dwukrotnie uratował Rzym przed splądrowaniem przez wojska francuskie, które maszerowały na Neapol. Czego nie uniknął jeden z jego następców, Klemens VIII.
Mocną stroną obu książek jest fakt, że przedstawiają one relatywnie niewielkie fragmenty włoskiej historii, dzięki czemu obaj autorzy mogą skupić się na szczegółach. Daje to możliwość poznania niuansów polityki i uniwersalnych mechanizmów sprawowania władzy.
Historia Europy jest historią rywalizacji pomiędzy niezależnymi ośrodkami politycznymi, pojawiającymi się na arenie dziejów, rozkwitającymi, osiągającymi szczyt potęgi, by następnie osłabnąć i zniknąć zupełnie. Większość czasu wypełnia wojna. Okresy względnej stabilizacji są stosunkowo krótkie. Pokój Westfalski kończył wojny religijne. Kongres Wiedeński ustalał relacje między mocarstwami po burzliwych czasach napoleońskich. Wcześniej, czy później jednak zmiany potencjału uczestników rywalizacji, doprowadzają do wznowienia działań zbrojnych, których celem jej ponowne ustalenie stref wpływów. Obecnie świat stoi, być może, przed kolejną konfrontacją, w której nowe potęgi zakwestionują amerykańską dominację. Jak słusznie zauważył chiński klasyk, Sun Tzu, wojna jest dla państwa sprawa najwyższej wagi, sprawą życia lub śmierci, droga wiodącą do przetrwania lub upadku. Dlatego tez należy poświecić jej poważne studia.
-
borowik
RECENZJA
"Sztuka wojny” - Sun Zi – 8,5
„Wojna peloponeska” - Tukidydes – 9,75
„O wojnie galijskiej” - Juliusz Cezar – 8,5
„Wojna żydowska” - Józef Flawiusz – 8,5
„O wojnie” - Carl von Clausewitz – 8,25
„Zarys sztuki wojennej” - Antoine-Henri Jomini – 7,75
„Wojna totalna” - Erich Ludendorff – 7,25
(skala ocen od 1 do 10)
Traktak chińskiego generała Sun Zi jest pierwszym, znanym opracowaniem sztuki wojennej, do dziś studiowanym przez adeptów akademii wojskowych. Nie da się precyzyjnie określić daty jego powstania, ale najstarsze fragmenty mogą sięgać nawet VI wieku p.n.e. Dzieło zawiera wiele wskazówek dotyczących prowadzenia operacji militarnych, wskazówek o różnym stopniu szczegółowości. Jest jednak na tyle ogólne, że może służyć nie tylko jako podręcznik dla mundurowych, ale również jako źródło wiedzy o skutecznym działaniu właściwie w każdej dziedzinie życia, w której występuje element rywalizacji (np.: biznes, handel itd.). Język chiński, a zwłaszcza charakterystyczne pismo piktograficzne zostawia spore pole do interpretacji, a dzieło starożytnego generała do dziś jest wnikliwie badane i analizowane. Traktat jest krótki i jest dostępny na internecie, także w formie audiobooka. Celem lektury wszystkich omawianych tu pozycji była chęć zrozumienia obecnej sytuacji światowej, ze szczególnym uwzględnieniem wojny na Ukrainie oraz próba przewidzenia dalszego rozwoju wydarzeń. W przestrzeni medialnej toczy się obecnie spór, czy Polska znajduje się w niebezpieczeństwie i czy realna jest agresja Rosji. Dowiedzmy się zatem, jak Sun Zi odniósłby się do tej debaty:
„Wojna nie polega na tym, aby oczekiwać, iż wróg się nie zjawi, ale na tym, aby go odpowiednio przyjąć. Wojna nie polega też na tym, aby oczekiwać, że wróg nie zaatakuje, ale na tym, aby uniemożliwić mu ten atak.”
Poleis greckie po skutecznym odparciu inwazji perskiej zjednoczyły się wokół dwóch najpotężniejszych państw miast, w dwa rywalizujące ze sobą obozy, Związek Ateński i Związek Peloponeski. Doszło do najbardziej krwawego konfliktu zbrojnego w historii starożytnej Grecji. W drugiej połowie IV wieku p.n.e. wybuchła wojna peloponeska, która trwała prawie trzy dekady. Opisał ją Tukidydes, ateński strateg (dowódca wojskowy). Herodot, zwany „ojcem historii”, uznawany jest za pierwszego historyka. Tukidydesa, w odróżnieniu od swojego wybitnego poprzednika, charakteryzuje realistyczne podejście do stosunków międzynarodowych. Nie bierze pod uwagę wpływu boskich interwencji, skupia się na realnych mechanizmach, które decydują o dynamice relacji między konkurującymi państwami. „Wojna Peloponeska” została ponownie odkryta w średniowieczu i od tamtego momentu stanowi nieocenione źródło wiedzy o konfliktach zbrojnych. Karol V, twórca hiszpańskiej potęgi Habsburgów, miał umrzeć z dziełem greckiego historyka na rękach. Jest szczególnie aktualne także dzisiaj, kiedy świat stoi u progu konfrontacji pomiędzy dwoma potęgami i ich sojusznikami. A więc podobnie jak to miało miejsce w starożytnej Grecji. Tukidydes tak określił przyczynę wybuchu wojny:
„Otóż za najistotniejszy powód, chociaż przemilczany, uważam wzrost potęgi ateńskiej i strach, jaki to wzbudziło u Lacedemończyków (Spartan).”
Sytuacja w której hegemon traci dominującą pozycję kosztem innego wzrastającego mocarstwa zwana jest „pułapką Tukidydesa” i zazwyczaj prowadzi do wybuchu konfliktu. Obecnie Stany Zjednoczone tracą przewagę nad Chinami. Z dużym prawdopodobieństwem dojdzie między rywalizującymi państwami do wojny. Grecki historyk precyzyjnie opisał także relacje między głównymi potęgami, a ich pomniejszymi sojusznikami. Z perspektywy Polski znajdziemy wiele istotnych informacji o naturze tych stosunków. Tukidydes miał nawyk przedstawiać wydarzenia, opisując stanowiska ich uczestników poprzez przemowy, które mieli wygłosić. Tak zwrócić się mieli Ateńczycy do mieszkańców obleganego przez nich Melos. Żądali odstąpienia od sojuszu ze Spartą i dołączenia do Związku Ateńskiego.
„Przecież jak wy, tak i my, wiemy doskonale, że sprawiedliwość w ludzkich stosunkach jest tylko wtedy momentem rozstrzygającym, jeśli po obu stronach równe siły mogą ją zabezpieczyć; jeśli zaś idzie o zakres możliwości, to silniejsi osiągają swe cele, a słabsi ustępują...”
„Przecież dla tych, którzy mają przyjść komuś z pomocą, nie jest gwarancją sympatia tych, którzy ich wzywają, ale siła, którą oni dysponują...”
„Najsilniejszą waszą podporą są odległe nadzieje, podczas gdy środki, jakimi rozporządzacie w obecnej sytuacji, są nikłe w stosunku do sił, które wam przeciwstawiono. Postąpicie też bardzo lekkomyślnie, jeśli po naszym odjeździe nie poweźmiecie jakiejś rozsądniejszej decyzji. Nie powodujcie się niewczesnym uczuciem honoru, które w niebezpieczeństwach jawnych i grożących hańbą wielu doprowadziło do zguby. Na ogół bowiem ludzie dają się zwieść słowu „hańba” i chociaż widzą, do czego ich to prowadzi, ulegają sile tego wyrazu, rzucając się dobrowolnie w otchłań niepowetowanych nieszczęść i ściągając na swą głowę z braku rozwagi jeszcze większą hańbę. Lecz wy unikniecie tego, jeśli poweźmiecie słuszną decyzję i jeśli uznacie, że nie jest hańbą ustąpić przed silniejszym państwem, które stawia wam umiarkowane warunki. Chcemy, żebyście się stali naszymi sprzymierzeńcami i, zachowując swe terytorium, płacili nam daninę. Mając więc wolny wybór między wojną a niebezpieczeństwem, nie wybierajcie zła pod wpływem fałszywej ambicji. Najlepiej może postępują ci, którzy równym sobie nie ustępują, dla silniejszych zachowują szacunek, wobec słabszych umiar. Zastanówcie się nad tym po naszym odejściu i pamiętajcie, że podejmujecie decyzję w sprawie ojczyzny, którą macie tylko jedną i której los zależeć będzie od tej jednej decyzji: dobrej lub złej”
Melijczycy odmówili, bo liczyli na przybycie Spartan. Ateńczycy zdobyli miasto, wszystkich mężczyzn wymordowali, a kobiety i dzieci sprzedali w niewolę.
Gajusz Juliusz Cezar podbił Galię w I wieku p.n.e. Celtowie zamieszkujący tereny współczesnej Francji zwani byli Galami. W przeszłości Celtowie zajmowali obszary rozciągające się przez całą Europę. Byli w stanie najechać Bałkany, skutecznie rywalizować z królestwem Macedonii, a nawet podbić Rzym. Jednak w czasach Cezara ich potęga chyliła się ku upadkowi. Nie potrafili stawić czoła jednoczesnemu zagrożeniu ze wschodu od strony agresywnych plemion germańskich i z południa czyli Cesarstwu Rzymskiemu. Galowie nie stanowili jednolitej struktury. Rozbici byli na wiele niezależnych plemion, które toczyły ze sobą wojny. Juliusz Cezar dysponował mniej liczebnym wojskiem, ale skutecznie wygrywał animozje pomiędzy odrębnymi wspólnotami plemiennymi. Legiony rzymskie były lepiej wyćwiczone, bardziej zdyscyplinowane i posiadały przewagą technologiczną (np. w zakresie sztuki oblężniczej). Galowie zjednoczyli się zdecydowanie za późno, a ich powstania przeciwko rzymskiej okupacji zostały krwawo stłumione. Ocenia się, że w toku całej kampanii galijskiej śmierć poniosła jedna trzecia miejscowej ludności. Juliusz Cezar opisał podbój Galii w celach propagandowych, przygotowując się do wojny domowej i przejęcia władzy w Rzymie. Jego traktat jest doskonałym zapisem tamtych wydarzeń. Warto jednak pamiętać, że służył przede wszystkim jako apoteoza własnych dokonań.
W I wieku n.e. za panowania Nerona wybuchło w Judei żydowskie powstanie przeciwko władzy rzymskiej. Rozlało się na cały Izrael, a po początkowych sukcesach rebeliantów, do ich pacyfikacji skierowano legiony pod dowództwem Wespazjana i jego syna Tytusa, późniejszych cesarzy. Przywódcą buntu na północy, w Galilei, był Józef Flawiusz. Po upadku Jotopaty, której obroną kierował, dostał się do niewoli. Wkradł się w łaski Rzymian, przepowiadając Wespazjanowi przyszłą nominację na cesarza. Przeszedł na stronę wroga, osiedlił się w Rzymie, gdzie spisał dzieje wojny żydowskiej.
Po stłumieniu rewolty na większości terytorium Izraela, Jerozolima stała się głównym miejscem oporu. Do stolicy ściągały niedobitki powstańców, którzy wyrwali się spod rzymskiej opresji. Byli wśród nich różnej maści awanturnicy, próbujący wykorzystać wojenną zawieruchę i przejąć władzę. W mieście doszło do krwawych walk wewnętrznych pomiędzy rywalizującymi frakcjami. Tak to wyglądało z perspektywy Rzymian:
„Wszyscy dowódcy rzymscy uznali waśń w obozie nieprzyjaciół za nadspodziewanie pomyślne wydarzenie i chcieli od razu ruszyć na miasto, nakłaniając do tego Wespazjana jako najwyższego wodza. Uważali, że opatrzność Boża ich właśnie wspiera, skoro wrogowie powstali przeciw samym sobie; lecz nie ma czasu do stracenia, bo Żydzi rychło mogą się pojednać, albo gdy uprzykrzą się im wewnętrzne niesnaski, albo gdy ich pożałują. Wespazjan odrzekł im, że wielce się mylą, jeśli chodzi o to, co należy czynić, pragnąc jak w teatrze popisać się swoją dzielnością i orężem, co nie byłoby wolne od niebezpieczeństwa, nie bacząc natomiast na to, co jest korzystne i bezpieczne. Gdyby bowiem natychmiast pomaszerowali na miasto, to tylko dopomogliby zjednoczeniu się nieprzyjaciół, którzy wtedy obróciliby wszystkie swoje siły przeciwko niemu. Jeśli zaś poczekają, będzie miał przeciwko sobie przeciwnika osłabionego, ponieważ wyniszczy się w bratobójczej wojnie. Bóg jest lepszym od niego wodzem i oddaje Żydów w ręce Rzymian, oszczędzając im trudów i zapewnia im zwycięstwo bez ryzyka dla całej wyprawy. Toteż w chwili, gdy wrogowie giną z własnej ręki i zżera ich największe zło, jakim jest wojna domowa, należy raczej przyglądać się, pozostając z dala od niebezpieczeństw i nie wdawać się w walkę z ludźmi, którzy szukają śmierci i sami na sobie wyładowują szał wściekłości. Jeśli zaś ktoś sądzi ciągnął - że zwycięstwo bez walki nie ma pełnego smaku, to niechaj pamięta, iż sukces odniesiony bez trudu jest korzystniejszy niż wywalczony orężem i połączony z ryzykiem. Tych bowiem, którzy osiągają to samo powściągliwością i rozwagą, trzeba uznać za nie mniej godnych sławy, niż tych, których opromieniają czyny. Bo kiedy u nieprzyjaciół przerzedzą się szeregi, to jego wojsko, odzyskawszy siły po nieustannych trudach, stanie do walki wzmocnione. Zresztą nie jest teraz czas odpowiedni, aby myśleć o odniesieniu wspaniałego zwycięstwa. Żydzi bowiem nie wykuwają broni, nie wznoszą murów ani nie zaciągają wojska posiłkowego - w takim wypadku zwłoka byłaby szkodliwa dla ociągających się - lecz pogrążeni w bratobójczej wojnie i niezgodzie sami zadają sobie ciosy i każdego dnia skazują się na gorsze cierpienia, niż my moglibyśmy im zadać po zwycięskim szturmie. Jeśli tedy baczyć na bezpieczeństwo, trzeba pozwolić Żydom samym wyniszczać się wzajemnie; jeśli chcieć osiągnąć wspaniały sukces wojskowy, nie wolno napadać na naród trawiony wewnętrzną chorobą.”
Wespazjan miał zatem zwlekać ze szturmem na Jerozolimę, co było także spowodowane trwającymi w tym czasie walkami w stolicy imperium o schedę po zamordowanym Neronie. Wódz początkowo nie uczestniczył w sporach o sukcesję. Ostatecznie jednak został uznany za cesarza przez swoich legionistów i niebawem ustabilizował sytuację w imperium. Jerozolimę zdobył jego syn, Tytus. Rzymianie zburzyli Świątynię, która nigdy już nie została odbudowana i z której ostał się jedynie niewielki fragment muru, zwany obecnie Ścianą Płaczu. Ocenia się, że w toku powstania śmierć poniosło kilkaset tysięcy do miliona Żydów.
Rewolucja francuska zapoczątkowała okres wojen nowożytnych. Wprowadzono powszechny pobór do wojska, w dużej mierze dzięki czemu trójkolorowi obronili się przed antyfrancuską koalicją. „Każdy obywatel żołnierzem. Każdy żołnierz obywatelem” brzmiało lansowane hasło. Cały naród zaangażował się w wysiłek zbrojny państwa. Gospodarka przestawiona została na produkcję wojskową. Wcześniejsze konflikty średniowiecznej Europy były, w pewnym uproszczeniu, rywalizacjami pomiędzy monarchami , którzy w zależności od zasobności skarbu najmowali wojska zaciężne i dążyli do, w miarę możliwości szybkiego, rozstrzygnięcia na polach bitewnych. Zwykli poddani nie angażowali się emocjonalnie w wojnę, która z ich perspektywy była rozrywką władców i wiązać się mogła tylko z negatywnymi konsekwencjami dla ich mniej lub bardziej spokojnego i komfortowego życia. Masowy charakter działań zbrojnych zastał i wykorzystał Napoleon, który dodając od siebie wybitny talent wojskowy, zapoczątkował erę wojen napoleońskich, trwających w Europie przez kilkanaście lat, aż do ostatecznego upadku cesarza Francuzów w bitwie pod Waterloo. Chęć zrozumienia fenomenu sukcesów militarnych Napoleona oraz specyfiki prowadzonych przez niego kampanii spowodowało pojawienie się wielu analityków, którzy podeszli do tego zagadnienia z naukową precyzją. Najwybitniejszymi okazali się pruski generał Carl von Clausewitz i szwajcarski Antoine-Henri Jomini. Zainteresowanie dziełem tego pierwszego „O wojnie” jest powszechne również obecnie. Ten drugi został już raczej zapomniany.
„Wojna jest jedynie kontynuacją polityki innymi środkami.”
Jest to najbardziej znany cytat z pruskiego generała. Jego rozważania dotyczące relacji między polityką, a wojną są ciągle aktualne i mają wpływ na procesy decyzyjne w dzisiejszych ośrodkach władzy. Carl von Clausewitz badał naturę wojny, korzystając z myśli znanych mu filozofów, starał się wyjaśnić jej specyfikę, odwołując się do triady heglowskiej, czy koncepcji Kanta. Wnikliwie analizował cechy osobowości, którymi powinien charakteryzować się dowódca. Z jego opracowania wywodzi się pojęcie „mgły wojny”, rozumianej jako niemożność uzyskania pełnej i niepodważalnej wiedzy o sytuacji na polu walki, co wiązało się z koniecznością podejmowania trafnych decyzji przy braku precyzyjnych wiadomości o rzeczywistym przebiegu potyczki. Pojęcie to jest nadal popularne, chociaż utraciło swoje pierwotne znaczenie i częściej opisuje się nim próby ukrywania stanu faktycznego lub nawet wprowadzania w błąd, szczególnie w infosferze. Przy dzisiejszej technologii (np: systemy satelitarne, czy drony) nie ma już takich trudności w zapoznaniu się przez sztaby z sytuacją na froncie. Prusak wprowadził i rozwinął kwestię celu, któremu powinna być podporządkowana operacja wojskowa. Od właściwego określenia tego celu, realnego do osiągnięcia, miało zależeć powodzenie całej wojny.
Warto jednak podkreślić, że w latach następujących bezpośrednio po wojnach napoleońskim większym uznaniem wśród wojskowych cieszyły się dzieła Szwajcara Antoine-Henri Jomini'ego. Skupiał się on na praktycznych aspektach prowadzenia kampanii wojskowych. Podchodził do wojny jak do zadania matematycznego, które można i należy rozwiązać. Określał zasady, których trzymanie się miało zagwarantować zwycięstwo:
„Należy kierować główne siły armii na decydujące punkty teatru wojny lub pola bitwy i działać w taki sposób, żeby masy wojsk nie tylko znalazły się w decydującym punkcie, lecz aby wszystkie razem sprawnie weszły do walki.”
Temu podporządkowane były kierunki przemieszczania się wojsk i tworzenie linii zaopatrzeniowych, szczegółowo rozrysowane przez szwajcarskiego generała. Ze względu na rozwój techniki i w konsekwencji metod prowadzenia operacji wojskowych, koncepcje te zdeaktualizowały się, ale przez cały wiek XIX większość wojen opierało się na analizach Jomini'ego.
Erich Ludendorff był szefem sztabu armii dowodzonej przez Paula von Hindenburga w trakcie operacji wschodniopruskiej na początku Wielkiej Wojny (I wojny światowej). W efekcie dwóch bitew, pod Tannenbergiem i nad Jeziorami Mazurskimi niemieckie wojsko odniosła całkowite zwycięstwo nad rosyjskim przeciwnikiem. Podczas I wojny światowej jeszcze wyraźniejsza stała się ewolucja konfliktów zbrojnych w stronę rywalizacji pomiędzy całymi narodami, czyli proces zainicjowany po wybuchu rewolucji francuskiej. Tak to opisał Niemiec w swojej książce „Wojna totalna”:
„Siły zbrojne tkwią swymi korzeniami w narodzie, są jego częścią składową. Od sił fizycznych, ekonomicznych i moralnych narodu zależy moc sił zbrojnych w wojnie totalnej. Siłą moralną jest to, co siłom zbrojnym i narodowi daje jedność, potrzebną w walce życiowej o zachowanie narodu w takiej wojnie...”
„Tylko duchowa jedność przysposabia naród do tego, aby ciężko walczące siły zbrojne uzyskiwały stale nowe zasoby sił moralnych, aby naród pracował dla sił zbrojnych i aby wśród okropności wojny, narażony na nieprzyjacielskie działania wojenne, sam potrafił zachować wolę zwycięstwa i oporu.”
Ludendorff napisał swoje dzieło po klęsce Rzeszy, w ramach przygotowań do przejęcia władzy w Republice Weimarskiej. Był wybitnym wojskowym, ale marnym politykiem i swoich politycznych ambicji nie zrealizował.
Rozwój technologii spowodował dalszą ewolucję konfliktu zbrojnego w kierunku wielodomenowej wojny totalnej. Pojawienie się lotnictwa i rakiet dalekiego zasięgu doprowadziło do sytuacji, w której nikt nie może czuć się bezpieczny. Wojna przestała być rozrywką króli i relatywnie nielicznej armii kondotierów, zmieniła się w starcie całych narodów. Pojawienie się internetu skutkuje tym, że nie trzeba już walczyć bezpośrednio na linii frontu, by brać udział w konflikcie. Polubienie wiadomości opublikowanej w mediach społecznościowych, promującej narrację którejś ze stron, już jest formą uczestnictwa w wojnie informacyjnej. Za naszą wschodnią granicą od ponad dwóch lat toczy się wojna. Jeśli Rosja podbije Ukrainę i uzna, że jest w stanie skutecznie kontynuować ekspansję, zaatakuje kolejne państwa. Taka jest mocarstwowa natura Rosji, co demonstrowała przez kilka ostatnich stuleci i nie ma podstaw, żeby twierdzić, że coś w tej kwestii się zmieniło. Należy zastanowić się czy Polska jest przygotowana na ewentualny konflikt. Nie będziemy w tym miejscu skupiać się na kwestiach czysto wojskowych. Wiedza o małej liczebności armii, niedostatkach sprzętowych, czy skromnym potencjale przemysłu zbrojeniowego jest powszechna. Skupmy się zatem na polskim społeczeństwie. Od prawie dwudziestu lat naród podzielony jest na zwolenników dwóch rywalizujących partii. Namiętności rozbudzone przez polityków przełożyły się na głębokie podziały ludności. Niekiedy podnosi się argument, że naród polski zjednoczy się w obliczu niebezpieczeństwa. Historia jednak temu przeczy i daje przykłady przeciwne. Galowie nie potrafili pogodzić się, walcząc z legionami Cezara. Żydzi skoczyli sobie do gardeł przed rzymskim szturmem Jerozolimy. W trakcie wojny peloponeskiej mieszkańcy poszczególnych poleis greckich dzielili się na zwolenników ustroju oligarchicznego, gdzie władzę dzierżyła arystokracja i zwolenników demokracji bezpośredniej, dopuszczającej do udziału w podejmowaniu decyzji wszystkich wolnych obywateli płci męskiej. Tak to relacjonował Tukidydes:
„Wiele też dotkliwych klęsk spadło na różne państwa z powodu walk partyjnych, które zdarzają się i zawsze zdarzać się będą, jak długo natura ludzka pozostanie niezmienna, choć może w mniejszym nasileniu i w innych formach, stosownie do zmieniających się okoliczności. W czasach pokojowych i w dobrobycie zarówno państwa, jak i jednostki kierują się słuszniejszymi zasadami, gdyż nie znajdują się przed jarzmem konieczności; wojna zaś niszcząc normalne, codzienne życie, jest brutalnym nauczycielem, kształtującym namiętności tłumu według chwilowej sytuacji. Walki partyjne wstrząsnęły państwem, a te, które wybuchły później, brały sobie za wzór poprzednie i w niezwykłości pomysłów szły jeszcze o wiele dalej, zarówno jeśli chodzi o przemyślność i podstęp w urządzaniu zamachów jak i o wyrafinowaną zemstę. Wtedy również zmieniano dobrowolnie znaczenie wielu wyrazów. Nierozumna zuchwałość uznana została za pełną poświęcenia dla przyjaciół odwagę, przezorna wstrzemięźliwość – za szukające pięknego pozoru tchórzostwo, umiar – za ukrytą bojaźliwość, a kto z zasady radził się rozumu, uchodził za człowieka wygodnego i leniwego, bezmyślną zuchwałość uważano za cechę prawdziwego mężczyzny, a jeśli ktoś się nad czymś spokojnie zastanawiał, sądzono, że szuka dogodnego pretekstu, żeby się wycofać. Ten, kto się oburzał i gniewał, zawsze znajdował posłuch, ten, kto mu się sprzeciwiał – był podejrzany...”
„Przywódcy polityczni jednej i drugiej partii posługiwali się pięknymi hasłami, mówili o równouprawnieniu wszystkich obywateli albo o rządach rozumnej arystokracji, ale w rzeczywistości, mówiąc o sprawie ogólnej, walczyli między sobą o swe prywatne interesy. Używając wszelkich metod w walce o pierwszeństwo, odważali się nawet na największe okropności, a w zemście nie oglądali się ani na prawo, a ni na interes publiczny, lecz kierowali się wyłącznie samowolą. Czy to za pomocą niesprawiedliwych wyroków sądowych, czy też przemocą gotowi byli zaspokajać swoje namiętności. Żadna partia nie szanowała świętości, a dobre imię zyskiwali ci, którzy za pomocą pięknych słów osiągali coś niegodnego. Bezpartyjnych zaś obywateli gnębiły obie strony, dlatego że nie brali udziału w walce i że zazdroszczono im spokoju.”
„... Przeważnie też górę brali ludzie ograniczeni: w poczuciu słabości, w obawie przed przewagą umysłową przeciwnika, śmiało przystępowali do czynu, wiedząc, że jeśli zawczasu nic nie zrobią, ulegną wymowie i bystrej inteligencji przeciwnika. Ci zaś, którzy uważali, że nie trzeba stosować siły tam, gdzie wyniki można osiągać inteligencją, lekceważyli sobie takie postępowanie i wskutek tego, często bezbronni, ginęli.”
W obliczu rosyjskiej agresji dojdzie raczej do zaostrzenia wewnętrznego konfliktu i w konsekwencji dalszego osłabienia potencjału obronnego, niż do uspokojenia nastrojów. Warto przywołać inne zjawiska, które również wpływają na obniżenie bezpieczeństwa. Coraz częściej spotkać się można w niektórych społecznościach z ojkofobią, czyli nienawiścią do własnego państwa. Jednostka dotknięta taką przypadłością jest bezwartościowa z perspektywy ochrony kraju przed zewnętrzną inwazją. Ta patologia dotyczy jeszcze stosunkowo niewielkich grup, pozbawionych instynktu samozachowawczego i bezbronnych intelektualnie wobec antypolskiej propagandy. Jednak sam fakt, że postawy tego typu cieszą się jakąś popularnością, powinien wzbudzać uzasadniony niepokój. Te groteskowe stanowisko idzie często w parze z mentalnością posłusznego niewolnika. Jednostka poszukuje pana wśród obcych narodowości, idealizując bądź to Niemców, Żydów, Francuzów, a niekiedy nawet czarnoskórych Amerykanów, czy kogo tam sobie jeszcze nie upatrzy. Jest to skrajna aberracja, która w czasach pokojowych powinna zainteresować bardziej socjologów albo psychiatrów, ale w przededniu wybuchu ewentualnego konfliktu staje się niebezpieczna i powoduje dalsze osłabienie państwa. Na to wszystko nakładają się autodestrukcyjne ideologie lewicowe, które dodatkowo utrudniają skuteczne przygotowanie do wojny.
Polskie społeczeństwo nie jest gotowe do wojny i niewiele wskazuje, żeby miały zostać zainicjowane procesy, które tą gotowość wytworzą. Elity polityczne skupiają się bardziej na konflikcie wewnętrznym. Cała nadzieja tkwi w NATO i armiach sojuszniczych. Nie ma to jednak żadnego uzasadnienia historycznego. Wystarczy przywołać nieefektywny sojusz obronny w 39 roku z Brytyjczykami i Francuzami, który okazał się tylko pustym zapisem na papierze. Doświadczenia wojny ukraińskiej pokazują, że cele Ukrainy nie muszą być tożsame z celami państw, które wspierają jej wysiłek zbrojny. Pomoc jest uzależniona od kampanii wyborczej w USA, a Ukraina nie jest w pełni autonomiczna decyzyjnie w zakresie stosowania skutecznych metod rażenia przeciwnika. Jeśli Ukraina padnie, a Polska stanie się kolejnym celem rosyjskiego imperializmu, należy skoncentrować się bardziej na zachowaniu zasobu biologicznego, niż po raz kolejny dać się wmanewrować w maszynkę do mielenia mięsa. Potrzebne będą negocjacje i jakaś forma ustępstw, a nawet zredefiniowanie sojuszy, bo do pełnoskalowego konfliktu Polacy nie są przygotowani. Taka wolta wymagałaby jednak dużej finezji dyplomatycznej, o którą trudno podejrzewać pookrągłostołowe elity polityczne. Na wypadek konfliktu czeka więc raczej Polskę kolejna hekatomba. Taka nauka płynie z lektury ponadczasowych klasyków wojny i wojskowości.
„Wojna peloponeska” - Tukidydes – 9,75
„O wojnie galijskiej” - Juliusz Cezar – 8,5
„Wojna żydowska” - Józef Flawiusz – 8,5
„O wojnie” - Carl von Clausewitz – 8,25
„Zarys sztuki wojennej” - Antoine-Henri Jomini – 7,75
„Wojna totalna” - Erich Ludendorff – 7,25
(skala ocen od 1 do 10)
Traktak chińskiego generała Sun Zi jest pierwszym, znanym opracowaniem sztuki wojennej, do dziś studiowanym przez adeptów akademii wojskowych. Nie da się precyzyjnie określić daty jego powstania, ale najstarsze fragmenty mogą sięgać nawet VI wieku p.n.e. Dzieło zawiera wiele wskazówek dotyczących prowadzenia operacji militarnych, wskazówek o różnym stopniu szczegółowości. Jest jednak na tyle ogólne, że może służyć nie tylko jako podręcznik dla mundurowych, ale również jako źródło wiedzy o skutecznym działaniu właściwie w każdej dziedzinie życia, w której występuje element rywalizacji (np.: biznes, handel itd.). Język chiński, a zwłaszcza charakterystyczne pismo piktograficzne zostawia spore pole do interpretacji, a dzieło starożytnego generała do dziś jest wnikliwie badane i analizowane. Traktat jest krótki i jest dostępny na internecie, także w formie audiobooka. Celem lektury wszystkich omawianych tu pozycji była chęć zrozumienia obecnej sytuacji światowej, ze szczególnym uwzględnieniem wojny na Ukrainie oraz próba przewidzenia dalszego rozwoju wydarzeń. W przestrzeni medialnej toczy się obecnie spór, czy Polska znajduje się w niebezpieczeństwie i czy realna jest agresja Rosji. Dowiedzmy się zatem, jak Sun Zi odniósłby się do tej debaty:
„Wojna nie polega na tym, aby oczekiwać, iż wróg się nie zjawi, ale na tym, aby go odpowiednio przyjąć. Wojna nie polega też na tym, aby oczekiwać, że wróg nie zaatakuje, ale na tym, aby uniemożliwić mu ten atak.”
Poleis greckie po skutecznym odparciu inwazji perskiej zjednoczyły się wokół dwóch najpotężniejszych państw miast, w dwa rywalizujące ze sobą obozy, Związek Ateński i Związek Peloponeski. Doszło do najbardziej krwawego konfliktu zbrojnego w historii starożytnej Grecji. W drugiej połowie IV wieku p.n.e. wybuchła wojna peloponeska, która trwała prawie trzy dekady. Opisał ją Tukidydes, ateński strateg (dowódca wojskowy). Herodot, zwany „ojcem historii”, uznawany jest za pierwszego historyka. Tukidydesa, w odróżnieniu od swojego wybitnego poprzednika, charakteryzuje realistyczne podejście do stosunków międzynarodowych. Nie bierze pod uwagę wpływu boskich interwencji, skupia się na realnych mechanizmach, które decydują o dynamice relacji między konkurującymi państwami. „Wojna Peloponeska” została ponownie odkryta w średniowieczu i od tamtego momentu stanowi nieocenione źródło wiedzy o konfliktach zbrojnych. Karol V, twórca hiszpańskiej potęgi Habsburgów, miał umrzeć z dziełem greckiego historyka na rękach. Jest szczególnie aktualne także dzisiaj, kiedy świat stoi u progu konfrontacji pomiędzy dwoma potęgami i ich sojusznikami. A więc podobnie jak to miało miejsce w starożytnej Grecji. Tukidydes tak określił przyczynę wybuchu wojny:
„Otóż za najistotniejszy powód, chociaż przemilczany, uważam wzrost potęgi ateńskiej i strach, jaki to wzbudziło u Lacedemończyków (Spartan).”
Sytuacja w której hegemon traci dominującą pozycję kosztem innego wzrastającego mocarstwa zwana jest „pułapką Tukidydesa” i zazwyczaj prowadzi do wybuchu konfliktu. Obecnie Stany Zjednoczone tracą przewagę nad Chinami. Z dużym prawdopodobieństwem dojdzie między rywalizującymi państwami do wojny. Grecki historyk precyzyjnie opisał także relacje między głównymi potęgami, a ich pomniejszymi sojusznikami. Z perspektywy Polski znajdziemy wiele istotnych informacji o naturze tych stosunków. Tukidydes miał nawyk przedstawiać wydarzenia, opisując stanowiska ich uczestników poprzez przemowy, które mieli wygłosić. Tak zwrócić się mieli Ateńczycy do mieszkańców obleganego przez nich Melos. Żądali odstąpienia od sojuszu ze Spartą i dołączenia do Związku Ateńskiego.
„Przecież jak wy, tak i my, wiemy doskonale, że sprawiedliwość w ludzkich stosunkach jest tylko wtedy momentem rozstrzygającym, jeśli po obu stronach równe siły mogą ją zabezpieczyć; jeśli zaś idzie o zakres możliwości, to silniejsi osiągają swe cele, a słabsi ustępują...”
„Przecież dla tych, którzy mają przyjść komuś z pomocą, nie jest gwarancją sympatia tych, którzy ich wzywają, ale siła, którą oni dysponują...”
„Najsilniejszą waszą podporą są odległe nadzieje, podczas gdy środki, jakimi rozporządzacie w obecnej sytuacji, są nikłe w stosunku do sił, które wam przeciwstawiono. Postąpicie też bardzo lekkomyślnie, jeśli po naszym odjeździe nie poweźmiecie jakiejś rozsądniejszej decyzji. Nie powodujcie się niewczesnym uczuciem honoru, które w niebezpieczeństwach jawnych i grożących hańbą wielu doprowadziło do zguby. Na ogół bowiem ludzie dają się zwieść słowu „hańba” i chociaż widzą, do czego ich to prowadzi, ulegają sile tego wyrazu, rzucając się dobrowolnie w otchłań niepowetowanych nieszczęść i ściągając na swą głowę z braku rozwagi jeszcze większą hańbę. Lecz wy unikniecie tego, jeśli poweźmiecie słuszną decyzję i jeśli uznacie, że nie jest hańbą ustąpić przed silniejszym państwem, które stawia wam umiarkowane warunki. Chcemy, żebyście się stali naszymi sprzymierzeńcami i, zachowując swe terytorium, płacili nam daninę. Mając więc wolny wybór między wojną a niebezpieczeństwem, nie wybierajcie zła pod wpływem fałszywej ambicji. Najlepiej może postępują ci, którzy równym sobie nie ustępują, dla silniejszych zachowują szacunek, wobec słabszych umiar. Zastanówcie się nad tym po naszym odejściu i pamiętajcie, że podejmujecie decyzję w sprawie ojczyzny, którą macie tylko jedną i której los zależeć będzie od tej jednej decyzji: dobrej lub złej”
Melijczycy odmówili, bo liczyli na przybycie Spartan. Ateńczycy zdobyli miasto, wszystkich mężczyzn wymordowali, a kobiety i dzieci sprzedali w niewolę.
Gajusz Juliusz Cezar podbił Galię w I wieku p.n.e. Celtowie zamieszkujący tereny współczesnej Francji zwani byli Galami. W przeszłości Celtowie zajmowali obszary rozciągające się przez całą Europę. Byli w stanie najechać Bałkany, skutecznie rywalizować z królestwem Macedonii, a nawet podbić Rzym. Jednak w czasach Cezara ich potęga chyliła się ku upadkowi. Nie potrafili stawić czoła jednoczesnemu zagrożeniu ze wschodu od strony agresywnych plemion germańskich i z południa czyli Cesarstwu Rzymskiemu. Galowie nie stanowili jednolitej struktury. Rozbici byli na wiele niezależnych plemion, które toczyły ze sobą wojny. Juliusz Cezar dysponował mniej liczebnym wojskiem, ale skutecznie wygrywał animozje pomiędzy odrębnymi wspólnotami plemiennymi. Legiony rzymskie były lepiej wyćwiczone, bardziej zdyscyplinowane i posiadały przewagą technologiczną (np. w zakresie sztuki oblężniczej). Galowie zjednoczyli się zdecydowanie za późno, a ich powstania przeciwko rzymskiej okupacji zostały krwawo stłumione. Ocenia się, że w toku całej kampanii galijskiej śmierć poniosła jedna trzecia miejscowej ludności. Juliusz Cezar opisał podbój Galii w celach propagandowych, przygotowując się do wojny domowej i przejęcia władzy w Rzymie. Jego traktat jest doskonałym zapisem tamtych wydarzeń. Warto jednak pamiętać, że służył przede wszystkim jako apoteoza własnych dokonań.
W I wieku n.e. za panowania Nerona wybuchło w Judei żydowskie powstanie przeciwko władzy rzymskiej. Rozlało się na cały Izrael, a po początkowych sukcesach rebeliantów, do ich pacyfikacji skierowano legiony pod dowództwem Wespazjana i jego syna Tytusa, późniejszych cesarzy. Przywódcą buntu na północy, w Galilei, był Józef Flawiusz. Po upadku Jotopaty, której obroną kierował, dostał się do niewoli. Wkradł się w łaski Rzymian, przepowiadając Wespazjanowi przyszłą nominację na cesarza. Przeszedł na stronę wroga, osiedlił się w Rzymie, gdzie spisał dzieje wojny żydowskiej.
Po stłumieniu rewolty na większości terytorium Izraela, Jerozolima stała się głównym miejscem oporu. Do stolicy ściągały niedobitki powstańców, którzy wyrwali się spod rzymskiej opresji. Byli wśród nich różnej maści awanturnicy, próbujący wykorzystać wojenną zawieruchę i przejąć władzę. W mieście doszło do krwawych walk wewnętrznych pomiędzy rywalizującymi frakcjami. Tak to wyglądało z perspektywy Rzymian:
„Wszyscy dowódcy rzymscy uznali waśń w obozie nieprzyjaciół za nadspodziewanie pomyślne wydarzenie i chcieli od razu ruszyć na miasto, nakłaniając do tego Wespazjana jako najwyższego wodza. Uważali, że opatrzność Boża ich właśnie wspiera, skoro wrogowie powstali przeciw samym sobie; lecz nie ma czasu do stracenia, bo Żydzi rychło mogą się pojednać, albo gdy uprzykrzą się im wewnętrzne niesnaski, albo gdy ich pożałują. Wespazjan odrzekł im, że wielce się mylą, jeśli chodzi o to, co należy czynić, pragnąc jak w teatrze popisać się swoją dzielnością i orężem, co nie byłoby wolne od niebezpieczeństwa, nie bacząc natomiast na to, co jest korzystne i bezpieczne. Gdyby bowiem natychmiast pomaszerowali na miasto, to tylko dopomogliby zjednoczeniu się nieprzyjaciół, którzy wtedy obróciliby wszystkie swoje siły przeciwko niemu. Jeśli zaś poczekają, będzie miał przeciwko sobie przeciwnika osłabionego, ponieważ wyniszczy się w bratobójczej wojnie. Bóg jest lepszym od niego wodzem i oddaje Żydów w ręce Rzymian, oszczędzając im trudów i zapewnia im zwycięstwo bez ryzyka dla całej wyprawy. Toteż w chwili, gdy wrogowie giną z własnej ręki i zżera ich największe zło, jakim jest wojna domowa, należy raczej przyglądać się, pozostając z dala od niebezpieczeństw i nie wdawać się w walkę z ludźmi, którzy szukają śmierci i sami na sobie wyładowują szał wściekłości. Jeśli zaś ktoś sądzi ciągnął - że zwycięstwo bez walki nie ma pełnego smaku, to niechaj pamięta, iż sukces odniesiony bez trudu jest korzystniejszy niż wywalczony orężem i połączony z ryzykiem. Tych bowiem, którzy osiągają to samo powściągliwością i rozwagą, trzeba uznać za nie mniej godnych sławy, niż tych, których opromieniają czyny. Bo kiedy u nieprzyjaciół przerzedzą się szeregi, to jego wojsko, odzyskawszy siły po nieustannych trudach, stanie do walki wzmocnione. Zresztą nie jest teraz czas odpowiedni, aby myśleć o odniesieniu wspaniałego zwycięstwa. Żydzi bowiem nie wykuwają broni, nie wznoszą murów ani nie zaciągają wojska posiłkowego - w takim wypadku zwłoka byłaby szkodliwa dla ociągających się - lecz pogrążeni w bratobójczej wojnie i niezgodzie sami zadają sobie ciosy i każdego dnia skazują się na gorsze cierpienia, niż my moglibyśmy im zadać po zwycięskim szturmie. Jeśli tedy baczyć na bezpieczeństwo, trzeba pozwolić Żydom samym wyniszczać się wzajemnie; jeśli chcieć osiągnąć wspaniały sukces wojskowy, nie wolno napadać na naród trawiony wewnętrzną chorobą.”
Wespazjan miał zatem zwlekać ze szturmem na Jerozolimę, co było także spowodowane trwającymi w tym czasie walkami w stolicy imperium o schedę po zamordowanym Neronie. Wódz początkowo nie uczestniczył w sporach o sukcesję. Ostatecznie jednak został uznany za cesarza przez swoich legionistów i niebawem ustabilizował sytuację w imperium. Jerozolimę zdobył jego syn, Tytus. Rzymianie zburzyli Świątynię, która nigdy już nie została odbudowana i z której ostał się jedynie niewielki fragment muru, zwany obecnie Ścianą Płaczu. Ocenia się, że w toku powstania śmierć poniosło kilkaset tysięcy do miliona Żydów.
Rewolucja francuska zapoczątkowała okres wojen nowożytnych. Wprowadzono powszechny pobór do wojska, w dużej mierze dzięki czemu trójkolorowi obronili się przed antyfrancuską koalicją. „Każdy obywatel żołnierzem. Każdy żołnierz obywatelem” brzmiało lansowane hasło. Cały naród zaangażował się w wysiłek zbrojny państwa. Gospodarka przestawiona została na produkcję wojskową. Wcześniejsze konflikty średniowiecznej Europy były, w pewnym uproszczeniu, rywalizacjami pomiędzy monarchami , którzy w zależności od zasobności skarbu najmowali wojska zaciężne i dążyli do, w miarę możliwości szybkiego, rozstrzygnięcia na polach bitewnych. Zwykli poddani nie angażowali się emocjonalnie w wojnę, która z ich perspektywy była rozrywką władców i wiązać się mogła tylko z negatywnymi konsekwencjami dla ich mniej lub bardziej spokojnego i komfortowego życia. Masowy charakter działań zbrojnych zastał i wykorzystał Napoleon, który dodając od siebie wybitny talent wojskowy, zapoczątkował erę wojen napoleońskich, trwających w Europie przez kilkanaście lat, aż do ostatecznego upadku cesarza Francuzów w bitwie pod Waterloo. Chęć zrozumienia fenomenu sukcesów militarnych Napoleona oraz specyfiki prowadzonych przez niego kampanii spowodowało pojawienie się wielu analityków, którzy podeszli do tego zagadnienia z naukową precyzją. Najwybitniejszymi okazali się pruski generał Carl von Clausewitz i szwajcarski Antoine-Henri Jomini. Zainteresowanie dziełem tego pierwszego „O wojnie” jest powszechne również obecnie. Ten drugi został już raczej zapomniany.
„Wojna jest jedynie kontynuacją polityki innymi środkami.”
Jest to najbardziej znany cytat z pruskiego generała. Jego rozważania dotyczące relacji między polityką, a wojną są ciągle aktualne i mają wpływ na procesy decyzyjne w dzisiejszych ośrodkach władzy. Carl von Clausewitz badał naturę wojny, korzystając z myśli znanych mu filozofów, starał się wyjaśnić jej specyfikę, odwołując się do triady heglowskiej, czy koncepcji Kanta. Wnikliwie analizował cechy osobowości, którymi powinien charakteryzować się dowódca. Z jego opracowania wywodzi się pojęcie „mgły wojny”, rozumianej jako niemożność uzyskania pełnej i niepodważalnej wiedzy o sytuacji na polu walki, co wiązało się z koniecznością podejmowania trafnych decyzji przy braku precyzyjnych wiadomości o rzeczywistym przebiegu potyczki. Pojęcie to jest nadal popularne, chociaż utraciło swoje pierwotne znaczenie i częściej opisuje się nim próby ukrywania stanu faktycznego lub nawet wprowadzania w błąd, szczególnie w infosferze. Przy dzisiejszej technologii (np: systemy satelitarne, czy drony) nie ma już takich trudności w zapoznaniu się przez sztaby z sytuacją na froncie. Prusak wprowadził i rozwinął kwestię celu, któremu powinna być podporządkowana operacja wojskowa. Od właściwego określenia tego celu, realnego do osiągnięcia, miało zależeć powodzenie całej wojny.
Warto jednak podkreślić, że w latach następujących bezpośrednio po wojnach napoleońskim większym uznaniem wśród wojskowych cieszyły się dzieła Szwajcara Antoine-Henri Jomini'ego. Skupiał się on na praktycznych aspektach prowadzenia kampanii wojskowych. Podchodził do wojny jak do zadania matematycznego, które można i należy rozwiązać. Określał zasady, których trzymanie się miało zagwarantować zwycięstwo:
„Należy kierować główne siły armii na decydujące punkty teatru wojny lub pola bitwy i działać w taki sposób, żeby masy wojsk nie tylko znalazły się w decydującym punkcie, lecz aby wszystkie razem sprawnie weszły do walki.”
Temu podporządkowane były kierunki przemieszczania się wojsk i tworzenie linii zaopatrzeniowych, szczegółowo rozrysowane przez szwajcarskiego generała. Ze względu na rozwój techniki i w konsekwencji metod prowadzenia operacji wojskowych, koncepcje te zdeaktualizowały się, ale przez cały wiek XIX większość wojen opierało się na analizach Jomini'ego.
Erich Ludendorff był szefem sztabu armii dowodzonej przez Paula von Hindenburga w trakcie operacji wschodniopruskiej na początku Wielkiej Wojny (I wojny światowej). W efekcie dwóch bitew, pod Tannenbergiem i nad Jeziorami Mazurskimi niemieckie wojsko odniosła całkowite zwycięstwo nad rosyjskim przeciwnikiem. Podczas I wojny światowej jeszcze wyraźniejsza stała się ewolucja konfliktów zbrojnych w stronę rywalizacji pomiędzy całymi narodami, czyli proces zainicjowany po wybuchu rewolucji francuskiej. Tak to opisał Niemiec w swojej książce „Wojna totalna”:
„Siły zbrojne tkwią swymi korzeniami w narodzie, są jego częścią składową. Od sił fizycznych, ekonomicznych i moralnych narodu zależy moc sił zbrojnych w wojnie totalnej. Siłą moralną jest to, co siłom zbrojnym i narodowi daje jedność, potrzebną w walce życiowej o zachowanie narodu w takiej wojnie...”
„Tylko duchowa jedność przysposabia naród do tego, aby ciężko walczące siły zbrojne uzyskiwały stale nowe zasoby sił moralnych, aby naród pracował dla sił zbrojnych i aby wśród okropności wojny, narażony na nieprzyjacielskie działania wojenne, sam potrafił zachować wolę zwycięstwa i oporu.”
Ludendorff napisał swoje dzieło po klęsce Rzeszy, w ramach przygotowań do przejęcia władzy w Republice Weimarskiej. Był wybitnym wojskowym, ale marnym politykiem i swoich politycznych ambicji nie zrealizował.
Rozwój technologii spowodował dalszą ewolucję konfliktu zbrojnego w kierunku wielodomenowej wojny totalnej. Pojawienie się lotnictwa i rakiet dalekiego zasięgu doprowadziło do sytuacji, w której nikt nie może czuć się bezpieczny. Wojna przestała być rozrywką króli i relatywnie nielicznej armii kondotierów, zmieniła się w starcie całych narodów. Pojawienie się internetu skutkuje tym, że nie trzeba już walczyć bezpośrednio na linii frontu, by brać udział w konflikcie. Polubienie wiadomości opublikowanej w mediach społecznościowych, promującej narrację którejś ze stron, już jest formą uczestnictwa w wojnie informacyjnej. Za naszą wschodnią granicą od ponad dwóch lat toczy się wojna. Jeśli Rosja podbije Ukrainę i uzna, że jest w stanie skutecznie kontynuować ekspansję, zaatakuje kolejne państwa. Taka jest mocarstwowa natura Rosji, co demonstrowała przez kilka ostatnich stuleci i nie ma podstaw, żeby twierdzić, że coś w tej kwestii się zmieniło. Należy zastanowić się czy Polska jest przygotowana na ewentualny konflikt. Nie będziemy w tym miejscu skupiać się na kwestiach czysto wojskowych. Wiedza o małej liczebności armii, niedostatkach sprzętowych, czy skromnym potencjale przemysłu zbrojeniowego jest powszechna. Skupmy się zatem na polskim społeczeństwie. Od prawie dwudziestu lat naród podzielony jest na zwolenników dwóch rywalizujących partii. Namiętności rozbudzone przez polityków przełożyły się na głębokie podziały ludności. Niekiedy podnosi się argument, że naród polski zjednoczy się w obliczu niebezpieczeństwa. Historia jednak temu przeczy i daje przykłady przeciwne. Galowie nie potrafili pogodzić się, walcząc z legionami Cezara. Żydzi skoczyli sobie do gardeł przed rzymskim szturmem Jerozolimy. W trakcie wojny peloponeskiej mieszkańcy poszczególnych poleis greckich dzielili się na zwolenników ustroju oligarchicznego, gdzie władzę dzierżyła arystokracja i zwolenników demokracji bezpośredniej, dopuszczającej do udziału w podejmowaniu decyzji wszystkich wolnych obywateli płci męskiej. Tak to relacjonował Tukidydes:
„Wiele też dotkliwych klęsk spadło na różne państwa z powodu walk partyjnych, które zdarzają się i zawsze zdarzać się będą, jak długo natura ludzka pozostanie niezmienna, choć może w mniejszym nasileniu i w innych formach, stosownie do zmieniających się okoliczności. W czasach pokojowych i w dobrobycie zarówno państwa, jak i jednostki kierują się słuszniejszymi zasadami, gdyż nie znajdują się przed jarzmem konieczności; wojna zaś niszcząc normalne, codzienne życie, jest brutalnym nauczycielem, kształtującym namiętności tłumu według chwilowej sytuacji. Walki partyjne wstrząsnęły państwem, a te, które wybuchły później, brały sobie za wzór poprzednie i w niezwykłości pomysłów szły jeszcze o wiele dalej, zarówno jeśli chodzi o przemyślność i podstęp w urządzaniu zamachów jak i o wyrafinowaną zemstę. Wtedy również zmieniano dobrowolnie znaczenie wielu wyrazów. Nierozumna zuchwałość uznana została za pełną poświęcenia dla przyjaciół odwagę, przezorna wstrzemięźliwość – za szukające pięknego pozoru tchórzostwo, umiar – za ukrytą bojaźliwość, a kto z zasady radził się rozumu, uchodził za człowieka wygodnego i leniwego, bezmyślną zuchwałość uważano za cechę prawdziwego mężczyzny, a jeśli ktoś się nad czymś spokojnie zastanawiał, sądzono, że szuka dogodnego pretekstu, żeby się wycofać. Ten, kto się oburzał i gniewał, zawsze znajdował posłuch, ten, kto mu się sprzeciwiał – był podejrzany...”
„Przywódcy polityczni jednej i drugiej partii posługiwali się pięknymi hasłami, mówili o równouprawnieniu wszystkich obywateli albo o rządach rozumnej arystokracji, ale w rzeczywistości, mówiąc o sprawie ogólnej, walczyli między sobą o swe prywatne interesy. Używając wszelkich metod w walce o pierwszeństwo, odważali się nawet na największe okropności, a w zemście nie oglądali się ani na prawo, a ni na interes publiczny, lecz kierowali się wyłącznie samowolą. Czy to za pomocą niesprawiedliwych wyroków sądowych, czy też przemocą gotowi byli zaspokajać swoje namiętności. Żadna partia nie szanowała świętości, a dobre imię zyskiwali ci, którzy za pomocą pięknych słów osiągali coś niegodnego. Bezpartyjnych zaś obywateli gnębiły obie strony, dlatego że nie brali udziału w walce i że zazdroszczono im spokoju.”
„... Przeważnie też górę brali ludzie ograniczeni: w poczuciu słabości, w obawie przed przewagą umysłową przeciwnika, śmiało przystępowali do czynu, wiedząc, że jeśli zawczasu nic nie zrobią, ulegną wymowie i bystrej inteligencji przeciwnika. Ci zaś, którzy uważali, że nie trzeba stosować siły tam, gdzie wyniki można osiągać inteligencją, lekceważyli sobie takie postępowanie i wskutek tego, często bezbronni, ginęli.”
W obliczu rosyjskiej agresji dojdzie raczej do zaostrzenia wewnętrznego konfliktu i w konsekwencji dalszego osłabienia potencjału obronnego, niż do uspokojenia nastrojów. Warto przywołać inne zjawiska, które również wpływają na obniżenie bezpieczeństwa. Coraz częściej spotkać się można w niektórych społecznościach z ojkofobią, czyli nienawiścią do własnego państwa. Jednostka dotknięta taką przypadłością jest bezwartościowa z perspektywy ochrony kraju przed zewnętrzną inwazją. Ta patologia dotyczy jeszcze stosunkowo niewielkich grup, pozbawionych instynktu samozachowawczego i bezbronnych intelektualnie wobec antypolskiej propagandy. Jednak sam fakt, że postawy tego typu cieszą się jakąś popularnością, powinien wzbudzać uzasadniony niepokój. Te groteskowe stanowisko idzie często w parze z mentalnością posłusznego niewolnika. Jednostka poszukuje pana wśród obcych narodowości, idealizując bądź to Niemców, Żydów, Francuzów, a niekiedy nawet czarnoskórych Amerykanów, czy kogo tam sobie jeszcze nie upatrzy. Jest to skrajna aberracja, która w czasach pokojowych powinna zainteresować bardziej socjologów albo psychiatrów, ale w przededniu wybuchu ewentualnego konfliktu staje się niebezpieczna i powoduje dalsze osłabienie państwa. Na to wszystko nakładają się autodestrukcyjne ideologie lewicowe, które dodatkowo utrudniają skuteczne przygotowanie do wojny.
Polskie społeczeństwo nie jest gotowe do wojny i niewiele wskazuje, żeby miały zostać zainicjowane procesy, które tą gotowość wytworzą. Elity polityczne skupiają się bardziej na konflikcie wewnętrznym. Cała nadzieja tkwi w NATO i armiach sojuszniczych. Nie ma to jednak żadnego uzasadnienia historycznego. Wystarczy przywołać nieefektywny sojusz obronny w 39 roku z Brytyjczykami i Francuzami, który okazał się tylko pustym zapisem na papierze. Doświadczenia wojny ukraińskiej pokazują, że cele Ukrainy nie muszą być tożsame z celami państw, które wspierają jej wysiłek zbrojny. Pomoc jest uzależniona od kampanii wyborczej w USA, a Ukraina nie jest w pełni autonomiczna decyzyjnie w zakresie stosowania skutecznych metod rażenia przeciwnika. Jeśli Ukraina padnie, a Polska stanie się kolejnym celem rosyjskiego imperializmu, należy skoncentrować się bardziej na zachowaniu zasobu biologicznego, niż po raz kolejny dać się wmanewrować w maszynkę do mielenia mięsa. Potrzebne będą negocjacje i jakaś forma ustępstw, a nawet zredefiniowanie sojuszy, bo do pełnoskalowego konfliktu Polacy nie są przygotowani. Taka wolta wymagałaby jednak dużej finezji dyplomatycznej, o którą trudno podejrzewać pookrągłostołowe elity polityczne. Na wypadek konfliktu czeka więc raczej Polskę kolejna hekatomba. Taka nauka płynie z lektury ponadczasowych klasyków wojny i wojskowości.
-
borowik
RECENZJA
Jacek Dukaj -
„Lód” - 9
„Perfekcyjna niedoskonałość” - 7,5
„Inne pieśni” - 8,25
(skala ocen od 1 do 10)
Jacek Dukaj wielkim pisarzem jest, koniec i kropka. Nie wypada twierdzić inaczej. Dukaj jest erudytą, a jego dzieła nie są łatwe do zrozumienia. Kto nie zachwyca się twórczością literata, musi być głupcem. I niezależnie od tego jak bardzo przewrotnie, czy ironicznie to zabrzmiało, jest w tym trochę prawdy. Jacek Dukaj posiada ogromną wiedzę z różnych dziedzin nauki, z których czerpie garściami. Sam nie ułatwia życia czytelnikowi. Niewiele wyjaśnia. Tworzy nowe słowa, których znaczenia domyślić się można dopiero z czasem, w trakcie czytania.
W 1908 roku na Syberii doszło do katastrofy tunguskiej. W tajgę uderzył meteoryt, a eksplozja widziana była w promieniu przeszło pięciuset kilometrów. To wydarzenie stało się podstawą do wielu spekulacji i sensacyjnych interpretacji. Jacek Dukaj wykorzystał je do rozdzielenia dziejów Europy. „Lód” przedstawia historię alternatywną, w której wraz z asteroidą na wschodzie Imperium Rosyjskiego pojawiły się tajemnicze formacje geologiczne zwane „lutymi”, które zdają się wykazywać jakąś szczególną formę inteligencji. Choć nie jest to nic pewnego. Wschodnia Azja zamarzła, a wraz z nią historia Europy. Nie doszło do wybuchu I wojny światowej, rewolucji październikowej, czy odzyskania przez Polskę niepodległości. Na terenach objętych wieczną zimą pojawiły się nowe surowce mineralne, których eksploatacja stała się dochodowym interesem. Miały tam miejsce inne zjawiska świetlne. Niektóre przedmioty emitowały cień, zwany „ćmiatłem”, który przy zastosowaniu odpowiednich urządzeń można wtłoczyć w człowieka. Miało to wpływ na potencjał intelektualny, sposób myślenia i postrzegania rzeczywistości. W mrozie obowiązywała logika dwuwartościowa, a w lecie, gdzie „lute” jeszcze nie dotarły, logika rozmyta. Ludzie postępowali inaczej i innymi prawidłami kierowała się ich psychika. Jak grzyby po deszczu wyrosły rozmaite sekty wyznawców lodu oraz zwalczające się ideologie. Car postanowił uporać się z „lutymi”. W tym celu z Warszawy na wschód wyruszył młody polski matematyk, hazardzista i utracjusz Benedykt Gierosławski. Pomagać mu będzie serbski wynalazca Nikola Tesla. Musi się jednak strzec przed Rasputinem i niebezpiecznym terrorystą Józefem Piłsudskim.
Książka liczy ponad tysiąc stron i rozmachem przypomina monumentalne dzieła prozy rosyjskiej i nie tylko, do których często nawiązuje. Jednocześnie należy do fantastyki, szczególnie w tych fragmentach, gdzie autor opisuje nieistniejące prawa fizyki, korzystając z dawno zapomnianych teorii, które kiedyś okazały się błędne. Jest to jednak przede wszystkim historia alternatywna, która przypaść powinna do gustu wszystkim miłośnikom historii, zwłaszcza tym którzy są gotowi na mniej ortodoksyjne podejście i chętnie razem z autorem pospekulują „co by było gdyby?”. „Lód” broni się też w warstwie narracyjnej, jako trzymająca w napięciu opowieść, przygoda.
„Perfekcyjna niedoskonałość” wymaga dużej wiedzy z zakresu nauk ścisłych. Doktorat z fizyki, czy astronomii powinien wystarczyć. Świat wykreowany przez Jacka Dukaja, jego wizja przyszłości przytłacza złożonością. Słabiej wypada w warstwie narracyjnej. Przywołuje z pamięci holywoodzkie blockbustery o omnipotentnych, niezniszczalnych superbohaterach.
Arystoteles uważał, że świat składa się z materii i formy. Materia jest bierna i dopiero aktywna forma nadaje jej kształt, który dostrzec może ludzkie oko. W „Innych pieśniach” akcja rozgrywa się w Europie, ale takiej w której obowiązują prawa Arystotelesa. Władzę nad ludźmi sprawują kratistosi, którzy mają najsilniejszą formę i potrafią narzucić ją innym. Wszystko w najbliższym otoczeniu przekształca się na ich podobieństwo. Niebezpieczne jest przebywanie w ich towarzystwie. To prowadzi do przeobrażenia w sobowtóra kratistosa, jego „szczura”. Kratistosi wyznaczają strefy oddziaływania, a niekiedy dochodzi do wojen między nimi.
Materia nie składa się z atomów, a pięciu żywiołów (ziemi, wody, powietrza, ognia i eteru). Planeta Ziemia leży w centrum wszechświata, a pozostałe ciała niebieskie, w tym Słońce, obracają się wokół niej. Na domiar złego rozpoczęła się właśnie cicha inwazja istot/nieistot pozaziemskich reprezentujących chaos, brak jakiejkolwiek formy. Do walki z nimi rusza nadwiślański strategos Hieronim Berbelek. Zanim jednak zmierzy się z kosmitami musi odzyskać własną formę, którą utracił na rzecz kratistosa z Uralu.
„Inne pieśni” są powieścią, której trudno przypisać gatunek literacki. Najbliżej jej do fantasy i steam punku.
Jacek Dukaj posiada ogromną wiedzę i niesamowitą wyobraźnię. Potrafi stworzyć fascynujące i różnorodne światy. Szczególnie pociągająca jest umiejętność ożywiania koncepcji naukowych czy filozoficznych sprzed wieków, które zostały zweryfikowane i sfalsyfikowane wraz z rozwojem cywilizacyjnym. Jest sześciokrotnym laureatem, najbardziej prestiżowej w Polsce nagrody dla pisarzy science-fiction imienia Janusza A. Zajdla. Oprócz trzech opisanych wyżej pozycji wyróżnione zostały także powieść „Czarne oceany”, opowiadanie „Katedra” oraz zbiór opowiadań „Król Bubu i pasikonik”. Autor tej krótkiej notatki na temat twórczości Dukaja przyjął metodę, polegająca na przeczytaniu najwyżej ocenianych dzieł pisarza i sięganiu po kolejne pozycje, do momentu kiedy zaczną znacznie odbiegać jakością i będą sprawiały mniejszą przyjemność przy lekturze. „Lód” jest arcydziełem i warto się z nim zapoznać. Natomiast co do pozostałych dwóch można mieć mieszane uczucia. Na razie nie zamierza się poznawać dalszej twórczości autora.
Sam Dukaj od jakiegoś czasu zaprzestał pisania i zajął się działalnością biznesową. Jest też wziętym dyskutantem i często bywa zapraszany przez media, gdzie wypowiada się na temat współczesnych zagadnień, szczególnie dotyczących rozwoju technologicznego i cywilizacyjnego. Warto zapoznać się z jego krótkim esejem „Po piśmie” dostępnym w formie audiobooka na internecie. Jacek Dukaj zawarł w nim swoje rozważania o konsekwencjach zmiany nośnika informacji z pisma, na formę audiowizualną, co porównuje do rewolucji, jaką niegdyś wywołało wymyślenie pisma i odejście od przekazu mówionego.
Poniżej najnowszy wywiad z Jackiem Dukajem, który ukazał się kilka dni temu. Warto przesłuchać i samodzielnie sprawdzić, czy autor potrafi zainteresować swoimi koncepcjami.
https://www.youtube.com/watch?v=_H5t7k8IZqo
„Lód” - 9
„Perfekcyjna niedoskonałość” - 7,5
„Inne pieśni” - 8,25
(skala ocen od 1 do 10)
Jacek Dukaj wielkim pisarzem jest, koniec i kropka. Nie wypada twierdzić inaczej. Dukaj jest erudytą, a jego dzieła nie są łatwe do zrozumienia. Kto nie zachwyca się twórczością literata, musi być głupcem. I niezależnie od tego jak bardzo przewrotnie, czy ironicznie to zabrzmiało, jest w tym trochę prawdy. Jacek Dukaj posiada ogromną wiedzę z różnych dziedzin nauki, z których czerpie garściami. Sam nie ułatwia życia czytelnikowi. Niewiele wyjaśnia. Tworzy nowe słowa, których znaczenia domyślić się można dopiero z czasem, w trakcie czytania.
W 1908 roku na Syberii doszło do katastrofy tunguskiej. W tajgę uderzył meteoryt, a eksplozja widziana była w promieniu przeszło pięciuset kilometrów. To wydarzenie stało się podstawą do wielu spekulacji i sensacyjnych interpretacji. Jacek Dukaj wykorzystał je do rozdzielenia dziejów Europy. „Lód” przedstawia historię alternatywną, w której wraz z asteroidą na wschodzie Imperium Rosyjskiego pojawiły się tajemnicze formacje geologiczne zwane „lutymi”, które zdają się wykazywać jakąś szczególną formę inteligencji. Choć nie jest to nic pewnego. Wschodnia Azja zamarzła, a wraz z nią historia Europy. Nie doszło do wybuchu I wojny światowej, rewolucji październikowej, czy odzyskania przez Polskę niepodległości. Na terenach objętych wieczną zimą pojawiły się nowe surowce mineralne, których eksploatacja stała się dochodowym interesem. Miały tam miejsce inne zjawiska świetlne. Niektóre przedmioty emitowały cień, zwany „ćmiatłem”, który przy zastosowaniu odpowiednich urządzeń można wtłoczyć w człowieka. Miało to wpływ na potencjał intelektualny, sposób myślenia i postrzegania rzeczywistości. W mrozie obowiązywała logika dwuwartościowa, a w lecie, gdzie „lute” jeszcze nie dotarły, logika rozmyta. Ludzie postępowali inaczej i innymi prawidłami kierowała się ich psychika. Jak grzyby po deszczu wyrosły rozmaite sekty wyznawców lodu oraz zwalczające się ideologie. Car postanowił uporać się z „lutymi”. W tym celu z Warszawy na wschód wyruszył młody polski matematyk, hazardzista i utracjusz Benedykt Gierosławski. Pomagać mu będzie serbski wynalazca Nikola Tesla. Musi się jednak strzec przed Rasputinem i niebezpiecznym terrorystą Józefem Piłsudskim.
Książka liczy ponad tysiąc stron i rozmachem przypomina monumentalne dzieła prozy rosyjskiej i nie tylko, do których często nawiązuje. Jednocześnie należy do fantastyki, szczególnie w tych fragmentach, gdzie autor opisuje nieistniejące prawa fizyki, korzystając z dawno zapomnianych teorii, które kiedyś okazały się błędne. Jest to jednak przede wszystkim historia alternatywna, która przypaść powinna do gustu wszystkim miłośnikom historii, zwłaszcza tym którzy są gotowi na mniej ortodoksyjne podejście i chętnie razem z autorem pospekulują „co by było gdyby?”. „Lód” broni się też w warstwie narracyjnej, jako trzymająca w napięciu opowieść, przygoda.
„Perfekcyjna niedoskonałość” wymaga dużej wiedzy z zakresu nauk ścisłych. Doktorat z fizyki, czy astronomii powinien wystarczyć. Świat wykreowany przez Jacka Dukaja, jego wizja przyszłości przytłacza złożonością. Słabiej wypada w warstwie narracyjnej. Przywołuje z pamięci holywoodzkie blockbustery o omnipotentnych, niezniszczalnych superbohaterach.
Arystoteles uważał, że świat składa się z materii i formy. Materia jest bierna i dopiero aktywna forma nadaje jej kształt, który dostrzec może ludzkie oko. W „Innych pieśniach” akcja rozgrywa się w Europie, ale takiej w której obowiązują prawa Arystotelesa. Władzę nad ludźmi sprawują kratistosi, którzy mają najsilniejszą formę i potrafią narzucić ją innym. Wszystko w najbliższym otoczeniu przekształca się na ich podobieństwo. Niebezpieczne jest przebywanie w ich towarzystwie. To prowadzi do przeobrażenia w sobowtóra kratistosa, jego „szczura”. Kratistosi wyznaczają strefy oddziaływania, a niekiedy dochodzi do wojen między nimi.
Materia nie składa się z atomów, a pięciu żywiołów (ziemi, wody, powietrza, ognia i eteru). Planeta Ziemia leży w centrum wszechświata, a pozostałe ciała niebieskie, w tym Słońce, obracają się wokół niej. Na domiar złego rozpoczęła się właśnie cicha inwazja istot/nieistot pozaziemskich reprezentujących chaos, brak jakiejkolwiek formy. Do walki z nimi rusza nadwiślański strategos Hieronim Berbelek. Zanim jednak zmierzy się z kosmitami musi odzyskać własną formę, którą utracił na rzecz kratistosa z Uralu.
„Inne pieśni” są powieścią, której trudno przypisać gatunek literacki. Najbliżej jej do fantasy i steam punku.
Jacek Dukaj posiada ogromną wiedzę i niesamowitą wyobraźnię. Potrafi stworzyć fascynujące i różnorodne światy. Szczególnie pociągająca jest umiejętność ożywiania koncepcji naukowych czy filozoficznych sprzed wieków, które zostały zweryfikowane i sfalsyfikowane wraz z rozwojem cywilizacyjnym. Jest sześciokrotnym laureatem, najbardziej prestiżowej w Polsce nagrody dla pisarzy science-fiction imienia Janusza A. Zajdla. Oprócz trzech opisanych wyżej pozycji wyróżnione zostały także powieść „Czarne oceany”, opowiadanie „Katedra” oraz zbiór opowiadań „Król Bubu i pasikonik”. Autor tej krótkiej notatki na temat twórczości Dukaja przyjął metodę, polegająca na przeczytaniu najwyżej ocenianych dzieł pisarza i sięganiu po kolejne pozycje, do momentu kiedy zaczną znacznie odbiegać jakością i będą sprawiały mniejszą przyjemność przy lekturze. „Lód” jest arcydziełem i warto się z nim zapoznać. Natomiast co do pozostałych dwóch można mieć mieszane uczucia. Na razie nie zamierza się poznawać dalszej twórczości autora.
Sam Dukaj od jakiegoś czasu zaprzestał pisania i zajął się działalnością biznesową. Jest też wziętym dyskutantem i często bywa zapraszany przez media, gdzie wypowiada się na temat współczesnych zagadnień, szczególnie dotyczących rozwoju technologicznego i cywilizacyjnego. Warto zapoznać się z jego krótkim esejem „Po piśmie” dostępnym w formie audiobooka na internecie. Jacek Dukaj zawarł w nim swoje rozważania o konsekwencjach zmiany nośnika informacji z pisma, na formę audiowizualną, co porównuje do rewolucji, jaką niegdyś wywołało wymyślenie pisma i odejście od przekazu mówionego.
Poniżej najnowszy wywiad z Jackiem Dukajem, który ukazał się kilka dni temu. Warto przesłuchać i samodzielnie sprawdzić, czy autor potrafi zainteresować swoimi koncepcjami.
https://www.youtube.com/watch?v=_H5t7k8IZqo
-
borowik
RECENZJA
Fernand Braudel - „Kultura materialna, gospodarka i kapitalizm XV-XVIII wiek”
1 - „Struktury codzienności” - 9
2 - „Gry wymiany” - 8,75
3 - „Czas świata” - 9
(skalo ocen od 1 do 10)
Fernand Braudel był najwybitniejszym przedstawicielem francuskiej szkoły historycznej „Annales”, która zaproponowała inny sposób badania i interpretowania dziejów ludzkości. Tradycyjny opis skupiał się na linearnym przedstawieniu kluczowych wydarzeń jak wojny, koronacje, bitwy, traktaty, kongresy, rewolucje. Ciąg następujących po sobie zdarzeń był podstawą do analizy, wyciągania wniosków i stawiania tez o przyczynach zaobserwowanych procesów.
Francuski historyk zerwał z dotychczasową metodą. Uprawiał historię totalną, dążąc do opisania kompletnej rzeczywistości od jej podstawowych składowych, poprzez zjawiska o wyższym stopniu organizacji, aż do najbardziej złożonych struktur. W ten sposób napisał trzytomową monografię, traktującą o protokapitalistycznej Europie i całym świecie w czterech stuleciach poprzedzających rewolucję przemysłową XIX wieku. Chciał przedstawić każdy detal warunków bytowania. Dzięki jego wnikliwości czytelnik poznał szczegóły sposobu ubierania się, zachowania przy stole, czy trudności związanych z podróżowaniem i transportem. Nie ograniczył się tylko do naszego kontynentu. Dużo uwagi poświęcił Chinom, Indiom, obu Amerykom i państwom Islamu. W swym dziele skupił się na przemianach gospodarczych, dzięki którym imperia europejskie zdobyły dominację na całym globie.
Fernand Braudel zaczął od przybliżenia realiów życia codziennego i ukazania świata materialnego, otaczającego ludzi w omawianych okresie. Opisał średniowieczną demografię, pożywienie dostępne na różnych szerokościach geograficznych i konsekwencje wynikające z uprawy poszczególnych roślin oraz hodowli zwierząt. W wiekach średnich często zdarzały się niedobory żywności, które skutkowały klęskami głodu i falami nawracających epidemii. Dżuma i inne choroby wielokrotnie dziesiątkowały ludność Europy. Rolnictwo cechowało się niską wydajnością, co uniemożliwiało wzrost populacji i hamowało rozwój gospodarczy. Utrudnieniem była bardzo słaba jakość połączeń drogowych i powolność środków transportu. W efekcie osady były odseparowane od świata i skazane na samowystarczalność. Zakres wzajemnych oddziaływań ograniczał się do niewielkich przestrzeni. Niedostatek efektywnych źródeł energii tłumił postęp. Pracę wykonywał człowiek i posłuszne mu zwierzęta (koń, muł, wół, wielbłąd). Jeśli pojawiło się udoskonalenie w jednej dziedzinie, opóźnienia w pozostałych, nie pozwalały wyciągnąć z modernizacji pełnych korzyści. Otaczający świat nie ulegał dostrzegalnym transformacjom. Kolejne pokolenia funkcjonowały w zgodzie z wielowiekową tradycją. Z perspektywy jednego żywota wszystko pozostawało po staremu. A jednak powoli, bo powoli zmiany następowały.
Udoskonalono narzędzia rolnicze. Poszerzono areał uprawianej ziemi, wycięto lasy i zagospodarowano mokradła. Dwupolówka i trójpolówka pozwoliły uzyskać większy plon z hektara. Skokiem jakościowym okazało się wynalezienie i szerokie zastosowanie wiatraków, a szczególnie młynów wodnych. Chłopi zaczęli dysponować nadwyżką produkcji rolnej, którą wymieniali na targach i jarmarkach. W ośrodkach miejskich rozwijało się rzemiosło, zorganizowane w cechy, skupiające osobne zawody. Wymiana towarowa zaczęła nabierać rozmiarów, niespotykanych na terenie Europy od upadku Cesarstwa Rzymskiego. Państwa terytorialne były jeszcze za słabe, żeby przejąć kontrolę nad budzącą się gospodarką. Wzrastała natomiast potęga miast, które oddziaływały na okoliczne osady i akumulowały bogactwo. Poprzez ciągle poszerzany zasięg kontaktów handlowych zaczęły wywierać wpływ na coraz większe odległości.
Europa stanowiła osobny organizm gospodarczy. Była skomunikowana z innymi światami (np. jedwabnym szlakiem), ale to nie usuwało odrębności. Ta sytuacja miała się zmienić dopiero w epoce wielkich odkryć geograficznych. Gospodarka-świat (economie-monde) był spolaryzowanym i hierarchicznym układem terytorialnym, w którego centrum znajdował się ośrodek miejski, dominujący nad półperyferiami, peryferiami i koloniami. Czym bliżej głównego punktu znajdował się dany obszar, tym większą premię zyskiwał z przynależności do struktury i tym mniejsze koszty ponosił na utrzymanie całości. W średniowiecznej Europie najszybciej rozwinęły się i uzyskały przewagę dwa rejony geograficzne. Miasta niderlandzkie skorzystały ze swego położenia i bliskości Wysp Brytyjskich oraz opanowania handlu z państwami leżącymi nad Morzem Bałtyckim. Miasta północnych Włoch zdominowały Morze Śródziemne i przejęły kontrolę nad szlakami wymiany towarowej, łączącej stary kontynent z Indiami i Dalekim Wschodem. Linia łącząca oba obszary, przebiegająca przez miasta niemieckie i Alpy stała się rdzeniem gospodarki europejskiej i kilka stuleci trwało jej przeciąganie między obu krańcami. W efekcie ścisłe centrum zmieniało lokalizację, począwszy od sześciu jarmarków szampańskich, poprzez Wenecję i Genuę, Antwerpię i Amsterdam, na Londynie kończąc.
Handel potrzebował pieniądza. Podstawowym środkiem wymiany były kruszce czyli złoto i srebro. Najniżej wyceniano monety miedziane. Jednak w obiegu funkcjonowało za mało metali szlachetnych i ich ilość nie mogła sprostać zapotrzebowaniu na gotówkę. Lichwa była zabroniona dla chrześcijan więc udzielali jej Żydzi, ale także ten mechanizm był niewystarczający. W miastach włoskich pojawiły się pierwsze podwaliny systemu bankowego. Stosowano weksle i akredytywy, które nie tylko umożliwiały zaciąganie pożyczek poprzez odroczenie płatności, ale również umorzenie wzajemnych wierzytelności i jednocześnie same stanowiły przedmiot obrotu bezgotówkowego. Mechanizmy finansowe zaczęły osiągać większe poziomy złożoności, czego efektem było stworzenie w miastach niderlandzkich pierwszych giełd, gdzie spekulowano papierami wartościowymi na ogromną skalę.
Europa nabrała dodatkowego rozpędu wraz z ekspansją na inne kontynenty, co wiązało się z innowacjami w konstruowaniu i budowaniu statków oraz w nawigacji. Epoka wielkich odkryć geograficznych zapoczątkowała unifikację światowej gospodarki, proces który później zostanie nazwany globalizacją. Zanim jednak do tego dojdzie, narody europejskie rywalizowały o pierwszeństwo w handlu dalekomorskim. Portugalczycy, którzy zainicjowali wyprawy oceaniczne, oddali prymat Hiszpanii oraz Holendrom ze Zjednoczonych Prowincji. Hiszpanie opanowali Amerykę Południową, ciągnęli zyski z kopalń srebra i z handlu egzotycznymi towarami (tytoń, kakao, itd.). Zakładali plantacje cukru, wysoko cenionego w Europie. Amsterdam przejął kontrolę nad Półwyspem Malajskim i Cejlonem, co zapewniło monopol na handel korzeniami (cynamon, gałka muszkatołowa, goździki itd.). Pogodzili ich Anglicy, którzy wyszli zwycięsko i stworzyli własne imperium, w dużej mierze dzięki podbojowi Indii. Mechanizm za każdym razem był dość podobny. Europejczycy zakładali faktorie do handlu z miejscowymi. Na wczesnym etapie byli za słabi, żeby pokonać gospodarzy na ich terenie, ale dominacja na morzu zapewniała bezpieczeństwo i gwarantowała korzyści z wymiany towarowej. Z upływem czasu rosnące bogactwo pozwalało przejąć kontrolę nad lądem i uczynić z dotychczasowych partnerów swoich poddanych. Tak postępowali Holendrzy w Indiach Wschodnich ze stolicą w Batawii (dziś Dżakarta) oraz Anglicy, którzy skorzystali z kryzysu Państwa Wielkich Mogołów i zawładnęli Półwyspem Indyjskim.
Najwyższą stopę zwrotu zapewniał handel dalekomorski, co doprowadziło do powstania kapitalizmu kupieckiego. Fernard Braudel wyraźnie odróżnia tradycyjnie rozumianą gospodarkę rynkową, opartą na zdrowej konkurencji od wyższych warstw systemu, zastrzeżonych dla najpotężniejszych uczestników. Na tym szczeblu kapitał dąży do monopolu i gotów jest do brutalnej walki o utrzymanie przewagi. Handel dalekomorski był wówczas najbardziej rentowny i tam rozgrywała się gra o najwyższe stawki. Dopiero XIX-wieczna rewolucja przemysłowa, której symbolem stała się maszyna parowa, przeniosła punkt ciężkości na produkcję i właśnie w tym kierunku popłynęły największe nakłady. Początki kapitalizmu produkcyjnego wywodzą się jednak jeszcze z wcześniejszych stuleci, kiedy system pracy nakładczej (chałupniczej) przerodził się w sieć manufaktur, rozsianych po całej Europie.
Fernard Braudel napisał swoje monumentalne dzieło na przełomie lat 70-tych i 80-tych poprzedniego stulecia, a więc przed zakończeniem zimnej wojny i przejęciem pełnej hegemonii przez Stany Zjednoczone. Francuski historyk dokonał syntezy, gdzie starał się wyjaśnić przyczyny, dlaczego niektóre podmioty stosunków międzynarodowych były w stanie wybić się na mocarstwowość, a inne wręcz przeciwnie. Próbował opisać procesy, które decydowały o kierunku przemian gospodarczych. Był twórcą pojęcia „długiego trwania”, w oparciu o które dowodził, że rozwój należało rozpatrywać z szerokiej perspektywy czasowej, choćby poprzez analizę cyklów koniunkturalnych, którym przypisywał duże znaczenie.
Dziś już możemy sprawdzić, czy francuski historyk przewidział przyszłe dzieje. I tu spotyka nas pewien zawód. Otóż w jednym z rozdziałów zestawił potencjał Japonii i Chin. Argumentował, że Japonia charakteryzowała się systemem społecznym, odpowiednim do wzrostu, w przeciwieństwie do Chin, gdzie silna władza centralna uniemożliwiała powstanie klasy niezależnych ludzi biznesu. Oni w pogoni za zyskiem, stali zawsze za postępem całej ekonomii. Dziś już wiemy, że ten model nie jest jedyny, a potęga Chin została rozbudzona, mimo (a może właśnie dzięki) dominacji i presji czynników politycznych. Na usprawiedliwienie naukowca, warto jednak podkreślić, że w czasie gdy pisał swoją monografię, społeczność międzynarodowa była świadkiem japońskiego bumu gospodarczego, a ich produkty (samochody, sprzęt elektroniczny itd.) zalewały wszystkie rynki.
Czy to oznacza, że autor mylił się w swoich analizach? Otóż nie. W tym miejscu wróćmy jeszcze raz do opisu centrów gospodarczych świata i przyczynach, dla których cyklicznie zmieniały się miasta, które najsilniej oddziaływały i stanowiły punkt centralny światowej ekonomii.
„W sumie Wenecja od początku ograniczyła się do wniosków płynących z jej własnego sukcesu... Cieniem, który kładzie się na wielkości Wenecji, jest właśnie ta wielkość. Leaderschip, przywództwo na skalę gospodarki-świata jest doświadczeniem władzy, które pewnego dnia może uczynić zwycięzce ślepym na idącą naprzód historię.”
„Amsterdam podlega jednak losowi, który wykracza poza ramy jego odpowiedzialności: jest to los wszelkiego kapitalizmu w fazie dominacji; kierunek ewolucji dostrzegalny był już przed kilkoma wiekami, podczas jarmarków w Szampanii; samo powodzenie wiedzie w stronę finansowej akrobatyki, która pozostawia w tyle całokształt gospodarki – jeśli ta wprost nie odmawia pójścia jej śladem.
Jeśli poszukuje się przyczyn czy motywów schyłku Amsterdamu, ryzykuje się powtarzanie pewnych ogólnych prawd, ważnych zarówno dla Genui z początku XVII wieku, jak i dla Amsterdamu końca XVIII wieku, a być może i dla dzisiejszych Stanów Zjednoczonych, które żonglują pieniądzem papierowym i kredytem do granic bezpieczeństwa. Taką tezę podpowiada w każdym razie badanie kolejnych kryzysów, w które popada Amsterdam podczas drugiej połowy XVIII wieku.
Rozległy holenderski system przechodził, począwszy od sześćdziesiątych lat XVIII wieku, przez kilka poważnych, paraliżujących kryzysów. Były one bardzo do siebie podobne, a wynikały, jak się wydaje, z niedomagań kredytu. Wielka masa papierów wartościowych, suma „sztucznego pieniądza”, zdaje się korzystać z pewnej samodzielności w stosunku do całej gospodarki, ale jest to samodzielność, której granic nie należy przekraczać.”
„Amsterdam zamyka erę miast o imperialnej strukturze i powołaniu. „Jest to ostatni przykład istnienia prawdziwego imperium handlu i kredytu, które nie ma oparcia w nowoczesnym, zjednoczonym państwie”. Doniosłość amsterdamskiego doświadczenia polega na tym, że sytuuje się ono między dwoma kolejnymi fazami gospodarczej hegemonii: w pierwszej dominowały miasta – w drugiej dominują współczesne państwa, gospodarki narodowe. Londyn wsparty o Anglię, otworzył fazę drugą”
„Sądzę, że zachodzi doskonałe podobieństwo między położeniem Stanów Zjednoczonych w stosunku do Anglii a pozycją pierwszego mocarstwa [to jest Anglii] w stosunku do Holandii pod koniec XVII wieku, kiedy potęga handlowa tej ostatniej, wyczerpanej wydatkami i długami, dostała się w ręce jej rywalki, która dopiero co narodziła się dla handlu”
Na początku XX wieku centrum gospodarcze ponownie przesunęło się, tym razem z Londynu do Nowego Jorku. Stany Zjednoczone zostały największą potęgą. Proces powtórzył się w ostatnich dziesięcioleciach. Punkt ciężkości światowej ekonomii przeniósł się do Chin. Za ścisłe centrum uznano Szanghaj, największy port świata i siedziba najważniejszej chińskiej giełdy papierów wartościowych. Schyłek dominacji Stanów Zjednoczonych wykazał niezwykłe podobieństwo do końcowych faz wszystkich poprzednich „pępków świata”. Przebieg był zbliżony zwłaszcza do losów Amsterdamu. Francuski historyk szczegółowo opisał szereg kryzysów finansowych i bankructw, które osłabiły holenderskie miasto. Były one efektem pęknięcia baniek spekulacyjnych. Identyczne zjawiska wystąpiły w Ameryce Północnej. Należy w tym momencie przywołać pęknięcie bańki internetowej (dot-com bubble) z 2000 r. oraz jeszcze bardziej spektakularny upadek banku inwestecyjnego Lehmans Brothers z 2008 r. Niedawno wybrany Prezydent-elekt Donald Trump zapowiadał przywrócenie Stanom Zjednoczonym światowego prymatu gospodarczego. Chce tego dokonać poprzez nałożenie wysokich ceł zaporowych na produkty chińskie i nie tylko chińskie. Nic nowego pod słońcem. Merkantylizm, czyli obrona własnego rynku była stosowana przez Francję Ludwika XIV, która konkurowała z Amsterdamem, a potem Londynem. Król Słońce nie doprowadził jednak w ten sposób do przejęcia przez Paryż gospodarczego prymatu i ostatecznie nie uchroniło to Francji od bankructwa w przededniu wielkiej rewolucji. Jeszcze nigdy w historii centrum gospodarcze nie wróciło do miasta, z którego przeniosło się gdzie indziej.
W następnej kolejności przyjrzymy się nieuchronnemu rozpadowi Unii Europejskiej lub precyzując, upadkowi dawnych potęg starej Europy, oczywiście rówież poprzez analogię do dawnych wydarzeń. Zanim jednak to nastąpi, dowiemy się jak do zmian w otaczającym świecie powinien ustosunkować się Polak, obywatel państwa położonego w centrum Europy. Posłużymy się w tym celu XIX-wieczną myślą polityczną wybitnego polskiego publicysty i dyplomaty.
1 - „Struktury codzienności” - 9
2 - „Gry wymiany” - 8,75
3 - „Czas świata” - 9
(skalo ocen od 1 do 10)
Fernand Braudel był najwybitniejszym przedstawicielem francuskiej szkoły historycznej „Annales”, która zaproponowała inny sposób badania i interpretowania dziejów ludzkości. Tradycyjny opis skupiał się na linearnym przedstawieniu kluczowych wydarzeń jak wojny, koronacje, bitwy, traktaty, kongresy, rewolucje. Ciąg następujących po sobie zdarzeń był podstawą do analizy, wyciągania wniosków i stawiania tez o przyczynach zaobserwowanych procesów.
Francuski historyk zerwał z dotychczasową metodą. Uprawiał historię totalną, dążąc do opisania kompletnej rzeczywistości od jej podstawowych składowych, poprzez zjawiska o wyższym stopniu organizacji, aż do najbardziej złożonych struktur. W ten sposób napisał trzytomową monografię, traktującą o protokapitalistycznej Europie i całym świecie w czterech stuleciach poprzedzających rewolucję przemysłową XIX wieku. Chciał przedstawić każdy detal warunków bytowania. Dzięki jego wnikliwości czytelnik poznał szczegóły sposobu ubierania się, zachowania przy stole, czy trudności związanych z podróżowaniem i transportem. Nie ograniczył się tylko do naszego kontynentu. Dużo uwagi poświęcił Chinom, Indiom, obu Amerykom i państwom Islamu. W swym dziele skupił się na przemianach gospodarczych, dzięki którym imperia europejskie zdobyły dominację na całym globie.
Fernand Braudel zaczął od przybliżenia realiów życia codziennego i ukazania świata materialnego, otaczającego ludzi w omawianych okresie. Opisał średniowieczną demografię, pożywienie dostępne na różnych szerokościach geograficznych i konsekwencje wynikające z uprawy poszczególnych roślin oraz hodowli zwierząt. W wiekach średnich często zdarzały się niedobory żywności, które skutkowały klęskami głodu i falami nawracających epidemii. Dżuma i inne choroby wielokrotnie dziesiątkowały ludność Europy. Rolnictwo cechowało się niską wydajnością, co uniemożliwiało wzrost populacji i hamowało rozwój gospodarczy. Utrudnieniem była bardzo słaba jakość połączeń drogowych i powolność środków transportu. W efekcie osady były odseparowane od świata i skazane na samowystarczalność. Zakres wzajemnych oddziaływań ograniczał się do niewielkich przestrzeni. Niedostatek efektywnych źródeł energii tłumił postęp. Pracę wykonywał człowiek i posłuszne mu zwierzęta (koń, muł, wół, wielbłąd). Jeśli pojawiło się udoskonalenie w jednej dziedzinie, opóźnienia w pozostałych, nie pozwalały wyciągnąć z modernizacji pełnych korzyści. Otaczający świat nie ulegał dostrzegalnym transformacjom. Kolejne pokolenia funkcjonowały w zgodzie z wielowiekową tradycją. Z perspektywy jednego żywota wszystko pozostawało po staremu. A jednak powoli, bo powoli zmiany następowały.
Udoskonalono narzędzia rolnicze. Poszerzono areał uprawianej ziemi, wycięto lasy i zagospodarowano mokradła. Dwupolówka i trójpolówka pozwoliły uzyskać większy plon z hektara. Skokiem jakościowym okazało się wynalezienie i szerokie zastosowanie wiatraków, a szczególnie młynów wodnych. Chłopi zaczęli dysponować nadwyżką produkcji rolnej, którą wymieniali na targach i jarmarkach. W ośrodkach miejskich rozwijało się rzemiosło, zorganizowane w cechy, skupiające osobne zawody. Wymiana towarowa zaczęła nabierać rozmiarów, niespotykanych na terenie Europy od upadku Cesarstwa Rzymskiego. Państwa terytorialne były jeszcze za słabe, żeby przejąć kontrolę nad budzącą się gospodarką. Wzrastała natomiast potęga miast, które oddziaływały na okoliczne osady i akumulowały bogactwo. Poprzez ciągle poszerzany zasięg kontaktów handlowych zaczęły wywierać wpływ na coraz większe odległości.
Europa stanowiła osobny organizm gospodarczy. Była skomunikowana z innymi światami (np. jedwabnym szlakiem), ale to nie usuwało odrębności. Ta sytuacja miała się zmienić dopiero w epoce wielkich odkryć geograficznych. Gospodarka-świat (economie-monde) był spolaryzowanym i hierarchicznym układem terytorialnym, w którego centrum znajdował się ośrodek miejski, dominujący nad półperyferiami, peryferiami i koloniami. Czym bliżej głównego punktu znajdował się dany obszar, tym większą premię zyskiwał z przynależności do struktury i tym mniejsze koszty ponosił na utrzymanie całości. W średniowiecznej Europie najszybciej rozwinęły się i uzyskały przewagę dwa rejony geograficzne. Miasta niderlandzkie skorzystały ze swego położenia i bliskości Wysp Brytyjskich oraz opanowania handlu z państwami leżącymi nad Morzem Bałtyckim. Miasta północnych Włoch zdominowały Morze Śródziemne i przejęły kontrolę nad szlakami wymiany towarowej, łączącej stary kontynent z Indiami i Dalekim Wschodem. Linia łącząca oba obszary, przebiegająca przez miasta niemieckie i Alpy stała się rdzeniem gospodarki europejskiej i kilka stuleci trwało jej przeciąganie między obu krańcami. W efekcie ścisłe centrum zmieniało lokalizację, począwszy od sześciu jarmarków szampańskich, poprzez Wenecję i Genuę, Antwerpię i Amsterdam, na Londynie kończąc.
Handel potrzebował pieniądza. Podstawowym środkiem wymiany były kruszce czyli złoto i srebro. Najniżej wyceniano monety miedziane. Jednak w obiegu funkcjonowało za mało metali szlachetnych i ich ilość nie mogła sprostać zapotrzebowaniu na gotówkę. Lichwa była zabroniona dla chrześcijan więc udzielali jej Żydzi, ale także ten mechanizm był niewystarczający. W miastach włoskich pojawiły się pierwsze podwaliny systemu bankowego. Stosowano weksle i akredytywy, które nie tylko umożliwiały zaciąganie pożyczek poprzez odroczenie płatności, ale również umorzenie wzajemnych wierzytelności i jednocześnie same stanowiły przedmiot obrotu bezgotówkowego. Mechanizmy finansowe zaczęły osiągać większe poziomy złożoności, czego efektem było stworzenie w miastach niderlandzkich pierwszych giełd, gdzie spekulowano papierami wartościowymi na ogromną skalę.
Europa nabrała dodatkowego rozpędu wraz z ekspansją na inne kontynenty, co wiązało się z innowacjami w konstruowaniu i budowaniu statków oraz w nawigacji. Epoka wielkich odkryć geograficznych zapoczątkowała unifikację światowej gospodarki, proces który później zostanie nazwany globalizacją. Zanim jednak do tego dojdzie, narody europejskie rywalizowały o pierwszeństwo w handlu dalekomorskim. Portugalczycy, którzy zainicjowali wyprawy oceaniczne, oddali prymat Hiszpanii oraz Holendrom ze Zjednoczonych Prowincji. Hiszpanie opanowali Amerykę Południową, ciągnęli zyski z kopalń srebra i z handlu egzotycznymi towarami (tytoń, kakao, itd.). Zakładali plantacje cukru, wysoko cenionego w Europie. Amsterdam przejął kontrolę nad Półwyspem Malajskim i Cejlonem, co zapewniło monopol na handel korzeniami (cynamon, gałka muszkatołowa, goździki itd.). Pogodzili ich Anglicy, którzy wyszli zwycięsko i stworzyli własne imperium, w dużej mierze dzięki podbojowi Indii. Mechanizm za każdym razem był dość podobny. Europejczycy zakładali faktorie do handlu z miejscowymi. Na wczesnym etapie byli za słabi, żeby pokonać gospodarzy na ich terenie, ale dominacja na morzu zapewniała bezpieczeństwo i gwarantowała korzyści z wymiany towarowej. Z upływem czasu rosnące bogactwo pozwalało przejąć kontrolę nad lądem i uczynić z dotychczasowych partnerów swoich poddanych. Tak postępowali Holendrzy w Indiach Wschodnich ze stolicą w Batawii (dziś Dżakarta) oraz Anglicy, którzy skorzystali z kryzysu Państwa Wielkich Mogołów i zawładnęli Półwyspem Indyjskim.
Najwyższą stopę zwrotu zapewniał handel dalekomorski, co doprowadziło do powstania kapitalizmu kupieckiego. Fernard Braudel wyraźnie odróżnia tradycyjnie rozumianą gospodarkę rynkową, opartą na zdrowej konkurencji od wyższych warstw systemu, zastrzeżonych dla najpotężniejszych uczestników. Na tym szczeblu kapitał dąży do monopolu i gotów jest do brutalnej walki o utrzymanie przewagi. Handel dalekomorski był wówczas najbardziej rentowny i tam rozgrywała się gra o najwyższe stawki. Dopiero XIX-wieczna rewolucja przemysłowa, której symbolem stała się maszyna parowa, przeniosła punkt ciężkości na produkcję i właśnie w tym kierunku popłynęły największe nakłady. Początki kapitalizmu produkcyjnego wywodzą się jednak jeszcze z wcześniejszych stuleci, kiedy system pracy nakładczej (chałupniczej) przerodził się w sieć manufaktur, rozsianych po całej Europie.
Fernard Braudel napisał swoje monumentalne dzieło na przełomie lat 70-tych i 80-tych poprzedniego stulecia, a więc przed zakończeniem zimnej wojny i przejęciem pełnej hegemonii przez Stany Zjednoczone. Francuski historyk dokonał syntezy, gdzie starał się wyjaśnić przyczyny, dlaczego niektóre podmioty stosunków międzynarodowych były w stanie wybić się na mocarstwowość, a inne wręcz przeciwnie. Próbował opisać procesy, które decydowały o kierunku przemian gospodarczych. Był twórcą pojęcia „długiego trwania”, w oparciu o które dowodził, że rozwój należało rozpatrywać z szerokiej perspektywy czasowej, choćby poprzez analizę cyklów koniunkturalnych, którym przypisywał duże znaczenie.
Dziś już możemy sprawdzić, czy francuski historyk przewidział przyszłe dzieje. I tu spotyka nas pewien zawód. Otóż w jednym z rozdziałów zestawił potencjał Japonii i Chin. Argumentował, że Japonia charakteryzowała się systemem społecznym, odpowiednim do wzrostu, w przeciwieństwie do Chin, gdzie silna władza centralna uniemożliwiała powstanie klasy niezależnych ludzi biznesu. Oni w pogoni za zyskiem, stali zawsze za postępem całej ekonomii. Dziś już wiemy, że ten model nie jest jedyny, a potęga Chin została rozbudzona, mimo (a może właśnie dzięki) dominacji i presji czynników politycznych. Na usprawiedliwienie naukowca, warto jednak podkreślić, że w czasie gdy pisał swoją monografię, społeczność międzynarodowa była świadkiem japońskiego bumu gospodarczego, a ich produkty (samochody, sprzęt elektroniczny itd.) zalewały wszystkie rynki.
Czy to oznacza, że autor mylił się w swoich analizach? Otóż nie. W tym miejscu wróćmy jeszcze raz do opisu centrów gospodarczych świata i przyczynach, dla których cyklicznie zmieniały się miasta, które najsilniej oddziaływały i stanowiły punkt centralny światowej ekonomii.
„W sumie Wenecja od początku ograniczyła się do wniosków płynących z jej własnego sukcesu... Cieniem, który kładzie się na wielkości Wenecji, jest właśnie ta wielkość. Leaderschip, przywództwo na skalę gospodarki-świata jest doświadczeniem władzy, które pewnego dnia może uczynić zwycięzce ślepym na idącą naprzód historię.”
„Amsterdam podlega jednak losowi, który wykracza poza ramy jego odpowiedzialności: jest to los wszelkiego kapitalizmu w fazie dominacji; kierunek ewolucji dostrzegalny był już przed kilkoma wiekami, podczas jarmarków w Szampanii; samo powodzenie wiedzie w stronę finansowej akrobatyki, która pozostawia w tyle całokształt gospodarki – jeśli ta wprost nie odmawia pójścia jej śladem.
Jeśli poszukuje się przyczyn czy motywów schyłku Amsterdamu, ryzykuje się powtarzanie pewnych ogólnych prawd, ważnych zarówno dla Genui z początku XVII wieku, jak i dla Amsterdamu końca XVIII wieku, a być może i dla dzisiejszych Stanów Zjednoczonych, które żonglują pieniądzem papierowym i kredytem do granic bezpieczeństwa. Taką tezę podpowiada w każdym razie badanie kolejnych kryzysów, w które popada Amsterdam podczas drugiej połowy XVIII wieku.
Rozległy holenderski system przechodził, począwszy od sześćdziesiątych lat XVIII wieku, przez kilka poważnych, paraliżujących kryzysów. Były one bardzo do siebie podobne, a wynikały, jak się wydaje, z niedomagań kredytu. Wielka masa papierów wartościowych, suma „sztucznego pieniądza”, zdaje się korzystać z pewnej samodzielności w stosunku do całej gospodarki, ale jest to samodzielność, której granic nie należy przekraczać.”
„Amsterdam zamyka erę miast o imperialnej strukturze i powołaniu. „Jest to ostatni przykład istnienia prawdziwego imperium handlu i kredytu, które nie ma oparcia w nowoczesnym, zjednoczonym państwie”. Doniosłość amsterdamskiego doświadczenia polega na tym, że sytuuje się ono między dwoma kolejnymi fazami gospodarczej hegemonii: w pierwszej dominowały miasta – w drugiej dominują współczesne państwa, gospodarki narodowe. Londyn wsparty o Anglię, otworzył fazę drugą”
„Sądzę, że zachodzi doskonałe podobieństwo między położeniem Stanów Zjednoczonych w stosunku do Anglii a pozycją pierwszego mocarstwa [to jest Anglii] w stosunku do Holandii pod koniec XVII wieku, kiedy potęga handlowa tej ostatniej, wyczerpanej wydatkami i długami, dostała się w ręce jej rywalki, która dopiero co narodziła się dla handlu”
Na początku XX wieku centrum gospodarcze ponownie przesunęło się, tym razem z Londynu do Nowego Jorku. Stany Zjednoczone zostały największą potęgą. Proces powtórzył się w ostatnich dziesięcioleciach. Punkt ciężkości światowej ekonomii przeniósł się do Chin. Za ścisłe centrum uznano Szanghaj, największy port świata i siedziba najważniejszej chińskiej giełdy papierów wartościowych. Schyłek dominacji Stanów Zjednoczonych wykazał niezwykłe podobieństwo do końcowych faz wszystkich poprzednich „pępków świata”. Przebieg był zbliżony zwłaszcza do losów Amsterdamu. Francuski historyk szczegółowo opisał szereg kryzysów finansowych i bankructw, które osłabiły holenderskie miasto. Były one efektem pęknięcia baniek spekulacyjnych. Identyczne zjawiska wystąpiły w Ameryce Północnej. Należy w tym momencie przywołać pęknięcie bańki internetowej (dot-com bubble) z 2000 r. oraz jeszcze bardziej spektakularny upadek banku inwestecyjnego Lehmans Brothers z 2008 r. Niedawno wybrany Prezydent-elekt Donald Trump zapowiadał przywrócenie Stanom Zjednoczonym światowego prymatu gospodarczego. Chce tego dokonać poprzez nałożenie wysokich ceł zaporowych na produkty chińskie i nie tylko chińskie. Nic nowego pod słońcem. Merkantylizm, czyli obrona własnego rynku była stosowana przez Francję Ludwika XIV, która konkurowała z Amsterdamem, a potem Londynem. Król Słońce nie doprowadził jednak w ten sposób do przejęcia przez Paryż gospodarczego prymatu i ostatecznie nie uchroniło to Francji od bankructwa w przededniu wielkiej rewolucji. Jeszcze nigdy w historii centrum gospodarcze nie wróciło do miasta, z którego przeniosło się gdzie indziej.
W następnej kolejności przyjrzymy się nieuchronnemu rozpadowi Unii Europejskiej lub precyzując, upadkowi dawnych potęg starej Europy, oczywiście rówież poprzez analogię do dawnych wydarzeń. Zanim jednak to nastąpi, dowiemy się jak do zmian w otaczającym świecie powinien ustosunkować się Polak, obywatel państwa położonego w centrum Europy. Posłużymy się w tym celu XIX-wieczną myślą polityczną wybitnego polskiego publicysty i dyplomaty.
-
borowik
RECENZJA
Edward Gibbon -
„Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego” - tom 1 – 8
„Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego” - tom 2 – 8,25
„Upadek Cesarstwa Rzymskiego” – 8
Paul Kennedy -
„Narodziny i upadek mocarstw” - 8,5
(skala ocen od 1 do 10)
Każde imperium upada i prawie nigdy się nie odradza. A jeśli się odrodzi, upada ponownie. Ludy, plemiona, narody, które zamieszkiwały i identyfikowały się z imperium przestają istnieć. Ulegają zapomnieniu wraz ze swoją kulturą i tradycją. Nie ma już Bizantyjczyków, Asyryjczyków, Nabatejczyków i wielu innych, którzy potrafili w przeszłości opanować i zdominować rozległe obszary znanego świata. Pierwsze cywilizacje korzystały z wielkich rzek, które użyźniały gleby i zapewniały wysokie plony. Nad Nilem powstał starożytny Egipt. Pomiędzy Eufratem i Tygrysem narodziły się państwa-miasta Sumerów. Jeszcze dalej na wschód istniała cywilizacja doliny Indusu. Historia tych potęg uległa zapomnieniu. To, że dziś jesteśmy w posiadaniu wiedzy na ich temat, jest zasługą archeologów, historyków, lingwistów i innych naukowców, którzy ogromnym nakładem pracy potrafili zrekonstruować dzieje starożytnych.
Znajomość losów ludzkości daje szeroką perspektywę, która pozwala lepiej zrozumieć czasy współczesne i wyrwać się z okowów myślenia, ugruntowanego w oparciu o doniesienia prasowe, czy bieżący spór polityczny. Skoro upadek mocarstw jest nieuchronny, warto poznać mechanizmy rządzące tym procesem. Fernand Braudel wyjaśnił podstawy gospodarcze i cykle koniunkturalne, które decydują o zastępowalności kolejnych centrów imperialnych. Teraz przyjrzymy się innym, równie istotnym przyczynom tego zjawiska.
Starożytny Rzym zdobył imperialną pozycję w basenie Morza Śródziemnego wraz z pokonaniem i zniszczeniem konkurencyjnej Kartaginy w trzech wojnach punickich (264 p.n.e. - 146 p.n.e.) Cesarstwo Zachodniorzymskie ze stolicą w Rzymie upadło w 476 r. , gdy zwycięski wódz barbarzyński Odoaker odesłał insygnia władzy cesarskiej. Hegemonia trwała ponad 600 lat. Kontynuacja w postaci Cesarstwa Wschodniorzymskiego ze stolicą w Konstantynopolu, znanego lepiej pod nazwą Bizancjum, przetrwała kolejne 1000 lat, aż do upadku w 1453 r. , kiedy Turcy Osmańcy zdobyli miasto. Na zachodzie do 1806 r. istniało Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego, które nawiązywało do wcześniejszej tradycji. Zostało rozwiązane przez Napoleona, a cesarz z Wiednia przyjął tytuł Cesarza Austriackiego. Rewolucja lutowa z 1917 r obaliła w Rosji carat, który poprzez Konstantynopol także odwoływał się do Rzymu. Sułtan turecki przestał tytułować się cesarzem rzymskim dopiero po reformach Ataturka i rozwiązaniu sułtanatu w 1922 r.
Cywilizacja zachodnia w całości opiera się na dorobku rzymskiego imperium. Prawo rzymskie recypowane przez niemieckie szkoły prawnicze do dziś jest powszechnie stosowane. Pierwotna wersja nadal jest nauczana na pierwszym roku studiów. Filozofia grecka, zaadoptowana poprzez Rzymian, została twórczo rozwinięta przez europejskich kontynuatorów, którzy decydowali o kierunkach myślenia na Starym Kontynencie. Chrześcijaństwo, religia państwowa od czasów Konstantyna Wielkiego była nieodzownym elementem największych osiągnięć potęg europejskich, które jako pierwsze w znanej historii zawładnęły całym globem.
Dzisiaj można dostrzec wyraźne podobieństwa między końcową fazą Cesarstwa Rzymskiego ze stolicą w Rzymie, a obecnym stanem Europy Zachodniej. Prześledźmy zatem, co poszło nie tak i dlaczego starożytne imperium upadło.
Najbardziej oczywistą przyczyną upadku Cesarstwa Rzymskiego był napór plemion barbarzyńskich i utrata zdolności obrony przed tym zagrożeniem. Pierwsze na poły legendarne zdobycie Rzymu miało miejsce w 387 r. p.n.e., kiedy Celtowie pod wodzą Brennusa najechali Italię i splądrowali miasto. Musiało minąć 800 lat, żeby sytuacja się powtórzyła. Przez cały ten czas Rzymianie opierali się ludom z Północy (Celtom, Germanom, Sarmatom, Dakom, itd.). Toczyli wojny i odpierali najazdy. Północną granicę imperium wyznaczały dwie rzeki, Ren i Dunaj, które były forsowane ze zmiennym szczęściem przez barbarzyńców. Pamięć o inwazji Cymbrów i Teutonów (109-101 r. p.n.e.) czy klęsce w Lesie Teutoburskim (9 r. n.e) zachowała się na kolejne stulecia. Cesarze i dowódcy, którzy wychodzili zwycięsko z konfliktów okrywali się nieśmiertelną sławą i chwałą (wojny markomańskie – Marek Aureliusz, wojny dackie – Trajan itd.) Presja narastała. Stałe sąsiedztwo owocowało nie tylko działaniami zbrojnymi. Prowadzono ożywiony handel, a ludy stojące niżej od Rzymian na szczeblu cywilizacyjnym, korzystały z dorobku imperium i zmniejszały dzielący ich dystans. Przywódcy z Wiecznego Miasta coraz częściej musieli lawirować i wygrywać animozje pomiędzy wrogimi sobie plemionami. Wchodzili w sojusze i pozwalali osiedlać się zaprzyjaźnionym ludom na terenie mocarstwa. Stałą praktyką był zaciąg do wojsk pomocniczych, które walczyły u boku legionów.
„Mieszkańcom prowincji schlebiała świadomość, że barbarzyńca, tak niedawno jeszcze będący przedmiotem trwogi, teraz dla nich uprawia ziemię, pędzi bydło na jarmark w sąsiedztwie i pracą swoją przyczynia się do powszechnego dobrobytu. Winszowali swoim władcom tego, że siłą przysporzyli sobie tylu poddanych i żołnierzy, ale zapominali brać przy tym pod uwagę fakt, że w samo serce Cesarstwa wprowadzono mnóstwo utajonych wrogów, których łaska rozzuchwalała albo ucisk przywodził do rozpaczy.”
Największym utrapieniem okazali się Goci i Wandalowie, od połowy III wieku najpotężniejsze plemiona germańskie, które ostatecznie doprowadziły Cesarstwo do upadku. Jak większość Germanów przybyli ze Skandynawii i szybko zdobyli dominującą pozycję wśród barbarzyńców. Początkowo ich ekspansja kierowała się poprzez Morze Czarne, skąd wyruszały wyprawy łupieżce. Dotarli aż do Aten, które splądrowali. Hermanaryk, wódz Ostrogotów stworzył rozległo państwo na obszarze dzisiejszej wschodniej i środkowej Ukrainy. Najstraszniejsza katastrofa przybyła jednak z dalekiej Azji. Hunowie zapoczątkowali całą serię ludów koczowniczych, które również w późniejszych stuleciach przybywały do Europy ze wschodu przez Step Pontyjski. Błyskawicznie pobili Gotów, a ci zwrócili się do Rzymian z błaganiem o możliwość osiedlenia po właściwej stronie Dunaju, żeby uzyskać ochronę przed Hunami. Cesarz Walens udzielił zgody. W 376 r. setki tysięcy Gotów wkroczyło do Cesarstwa Rzymskiego. Był to początek końca. Równie fatalne w skutkach okazało się zamarznięcie Renu w Sylwestra 406 r, co umożliwiło przeprawę kolejnym plemionom.
„Barbarzyńcy nadal sprawiali wrażenie wrogich i gniewnych, ale doświadczenia przeszłości mogły budzić nadzieje, że nabędą nawyków pracowitości i posłuszeństwa. Spodziewano się, iż czas, edukacja i wpływ chrześcijaństwa wygładzą ich sposób bycia, a ich potomstwo stopniowo zleje się w jedną całość z ludem rzymskim. Niezależnie od tych argumentów o podejrzanej słuszności i optymistycznych przewidywań, każdy przenikliwy człowiek mógł dostrzec, że Goci długo jeszcze pozostaną wrodzy i niebawem mogą ruszyć na podbój cesarstwa rzymskiego. Ich prostackie i butne zachowanie świadczyło o pogardzie dla obywateli Rzymu i mieszkańców prowincji, których bezkarnie znieważali."
Przed ostatecznym upadkiem Rzym został zdobyty i splądrowany trzykrotnie (410 r. – Wizygoci, 455 r. – Wandalowie, 472 r. – Burgundowie). Stolicę przeniesiono do Rawenny. Ostatni cesarz Romullus Augustullus został zdetronizowany przez Odoakera, który odesłał insygnia cesarskie do Konstantynopola, kończąc w ten sposób tysiącletnią historię Cesarstwa Zachodniorzymskiego.
cdn.
„Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego” - tom 1 – 8
„Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego” - tom 2 – 8,25
„Upadek Cesarstwa Rzymskiego” – 8
Paul Kennedy -
„Narodziny i upadek mocarstw” - 8,5
(skala ocen od 1 do 10)
Każde imperium upada i prawie nigdy się nie odradza. A jeśli się odrodzi, upada ponownie. Ludy, plemiona, narody, które zamieszkiwały i identyfikowały się z imperium przestają istnieć. Ulegają zapomnieniu wraz ze swoją kulturą i tradycją. Nie ma już Bizantyjczyków, Asyryjczyków, Nabatejczyków i wielu innych, którzy potrafili w przeszłości opanować i zdominować rozległe obszary znanego świata. Pierwsze cywilizacje korzystały z wielkich rzek, które użyźniały gleby i zapewniały wysokie plony. Nad Nilem powstał starożytny Egipt. Pomiędzy Eufratem i Tygrysem narodziły się państwa-miasta Sumerów. Jeszcze dalej na wschód istniała cywilizacja doliny Indusu. Historia tych potęg uległa zapomnieniu. To, że dziś jesteśmy w posiadaniu wiedzy na ich temat, jest zasługą archeologów, historyków, lingwistów i innych naukowców, którzy ogromnym nakładem pracy potrafili zrekonstruować dzieje starożytnych.
Znajomość losów ludzkości daje szeroką perspektywę, która pozwala lepiej zrozumieć czasy współczesne i wyrwać się z okowów myślenia, ugruntowanego w oparciu o doniesienia prasowe, czy bieżący spór polityczny. Skoro upadek mocarstw jest nieuchronny, warto poznać mechanizmy rządzące tym procesem. Fernand Braudel wyjaśnił podstawy gospodarcze i cykle koniunkturalne, które decydują o zastępowalności kolejnych centrów imperialnych. Teraz przyjrzymy się innym, równie istotnym przyczynom tego zjawiska.
Starożytny Rzym zdobył imperialną pozycję w basenie Morza Śródziemnego wraz z pokonaniem i zniszczeniem konkurencyjnej Kartaginy w trzech wojnach punickich (264 p.n.e. - 146 p.n.e.) Cesarstwo Zachodniorzymskie ze stolicą w Rzymie upadło w 476 r. , gdy zwycięski wódz barbarzyński Odoaker odesłał insygnia władzy cesarskiej. Hegemonia trwała ponad 600 lat. Kontynuacja w postaci Cesarstwa Wschodniorzymskiego ze stolicą w Konstantynopolu, znanego lepiej pod nazwą Bizancjum, przetrwała kolejne 1000 lat, aż do upadku w 1453 r. , kiedy Turcy Osmańcy zdobyli miasto. Na zachodzie do 1806 r. istniało Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego, które nawiązywało do wcześniejszej tradycji. Zostało rozwiązane przez Napoleona, a cesarz z Wiednia przyjął tytuł Cesarza Austriackiego. Rewolucja lutowa z 1917 r obaliła w Rosji carat, który poprzez Konstantynopol także odwoływał się do Rzymu. Sułtan turecki przestał tytułować się cesarzem rzymskim dopiero po reformach Ataturka i rozwiązaniu sułtanatu w 1922 r.
Cywilizacja zachodnia w całości opiera się na dorobku rzymskiego imperium. Prawo rzymskie recypowane przez niemieckie szkoły prawnicze do dziś jest powszechnie stosowane. Pierwotna wersja nadal jest nauczana na pierwszym roku studiów. Filozofia grecka, zaadoptowana poprzez Rzymian, została twórczo rozwinięta przez europejskich kontynuatorów, którzy decydowali o kierunkach myślenia na Starym Kontynencie. Chrześcijaństwo, religia państwowa od czasów Konstantyna Wielkiego była nieodzownym elementem największych osiągnięć potęg europejskich, które jako pierwsze w znanej historii zawładnęły całym globem.
Dzisiaj można dostrzec wyraźne podobieństwa między końcową fazą Cesarstwa Rzymskiego ze stolicą w Rzymie, a obecnym stanem Europy Zachodniej. Prześledźmy zatem, co poszło nie tak i dlaczego starożytne imperium upadło.
Najbardziej oczywistą przyczyną upadku Cesarstwa Rzymskiego był napór plemion barbarzyńskich i utrata zdolności obrony przed tym zagrożeniem. Pierwsze na poły legendarne zdobycie Rzymu miało miejsce w 387 r. p.n.e., kiedy Celtowie pod wodzą Brennusa najechali Italię i splądrowali miasto. Musiało minąć 800 lat, żeby sytuacja się powtórzyła. Przez cały ten czas Rzymianie opierali się ludom z Północy (Celtom, Germanom, Sarmatom, Dakom, itd.). Toczyli wojny i odpierali najazdy. Północną granicę imperium wyznaczały dwie rzeki, Ren i Dunaj, które były forsowane ze zmiennym szczęściem przez barbarzyńców. Pamięć o inwazji Cymbrów i Teutonów (109-101 r. p.n.e.) czy klęsce w Lesie Teutoburskim (9 r. n.e) zachowała się na kolejne stulecia. Cesarze i dowódcy, którzy wychodzili zwycięsko z konfliktów okrywali się nieśmiertelną sławą i chwałą (wojny markomańskie – Marek Aureliusz, wojny dackie – Trajan itd.) Presja narastała. Stałe sąsiedztwo owocowało nie tylko działaniami zbrojnymi. Prowadzono ożywiony handel, a ludy stojące niżej od Rzymian na szczeblu cywilizacyjnym, korzystały z dorobku imperium i zmniejszały dzielący ich dystans. Przywódcy z Wiecznego Miasta coraz częściej musieli lawirować i wygrywać animozje pomiędzy wrogimi sobie plemionami. Wchodzili w sojusze i pozwalali osiedlać się zaprzyjaźnionym ludom na terenie mocarstwa. Stałą praktyką był zaciąg do wojsk pomocniczych, które walczyły u boku legionów.
„Mieszkańcom prowincji schlebiała świadomość, że barbarzyńca, tak niedawno jeszcze będący przedmiotem trwogi, teraz dla nich uprawia ziemię, pędzi bydło na jarmark w sąsiedztwie i pracą swoją przyczynia się do powszechnego dobrobytu. Winszowali swoim władcom tego, że siłą przysporzyli sobie tylu poddanych i żołnierzy, ale zapominali brać przy tym pod uwagę fakt, że w samo serce Cesarstwa wprowadzono mnóstwo utajonych wrogów, których łaska rozzuchwalała albo ucisk przywodził do rozpaczy.”
Największym utrapieniem okazali się Goci i Wandalowie, od połowy III wieku najpotężniejsze plemiona germańskie, które ostatecznie doprowadziły Cesarstwo do upadku. Jak większość Germanów przybyli ze Skandynawii i szybko zdobyli dominującą pozycję wśród barbarzyńców. Początkowo ich ekspansja kierowała się poprzez Morze Czarne, skąd wyruszały wyprawy łupieżce. Dotarli aż do Aten, które splądrowali. Hermanaryk, wódz Ostrogotów stworzył rozległo państwo na obszarze dzisiejszej wschodniej i środkowej Ukrainy. Najstraszniejsza katastrofa przybyła jednak z dalekiej Azji. Hunowie zapoczątkowali całą serię ludów koczowniczych, które również w późniejszych stuleciach przybywały do Europy ze wschodu przez Step Pontyjski. Błyskawicznie pobili Gotów, a ci zwrócili się do Rzymian z błaganiem o możliwość osiedlenia po właściwej stronie Dunaju, żeby uzyskać ochronę przed Hunami. Cesarz Walens udzielił zgody. W 376 r. setki tysięcy Gotów wkroczyło do Cesarstwa Rzymskiego. Był to początek końca. Równie fatalne w skutkach okazało się zamarznięcie Renu w Sylwestra 406 r, co umożliwiło przeprawę kolejnym plemionom.
„Barbarzyńcy nadal sprawiali wrażenie wrogich i gniewnych, ale doświadczenia przeszłości mogły budzić nadzieje, że nabędą nawyków pracowitości i posłuszeństwa. Spodziewano się, iż czas, edukacja i wpływ chrześcijaństwa wygładzą ich sposób bycia, a ich potomstwo stopniowo zleje się w jedną całość z ludem rzymskim. Niezależnie od tych argumentów o podejrzanej słuszności i optymistycznych przewidywań, każdy przenikliwy człowiek mógł dostrzec, że Goci długo jeszcze pozostaną wrodzy i niebawem mogą ruszyć na podbój cesarstwa rzymskiego. Ich prostackie i butne zachowanie świadczyło o pogardzie dla obywateli Rzymu i mieszkańców prowincji, których bezkarnie znieważali."
Przed ostatecznym upadkiem Rzym został zdobyty i splądrowany trzykrotnie (410 r. – Wizygoci, 455 r. – Wandalowie, 472 r. – Burgundowie). Stolicę przeniesiono do Rawenny. Ostatni cesarz Romullus Augustullus został zdetronizowany przez Odoakera, który odesłał insygnia cesarskie do Konstantynopola, kończąc w ten sposób tysiącletnią historię Cesarstwa Zachodniorzymskiego.
cdn.
-
borowik
RECENZJA
W Europie mamy obecnie do czynienia z podobną sytuacją. Imigracja z globalnego południa przybrała skalę, której nie da się już powstrzymać. Sytuacja jest jednak zdecydowanie trudniejsza, bo Rzymianie ulegli barbarzyńcom, ale przez wieki bronili się przed ich napływem. Dzisiaj inwazja ludów stojących na niższym poziomie cywilizacyjnym odbywa się w ramach realizacji utopijnych ideologii. Asymilacja jest możliwa do jakiegoś stopnia stosunkowo niewielkiej liczby przybyszy i tylko pod warunkiem, że zostaną poddani presji aparatu państwowego. Nie da się jednak wymusić akceptacji własnych wartości i stylu życia, jeśli te elementy są piętnowane zgodnie z progresywnymi ideologiami. Rzymianie osłabli i ulegli plemionom germańskim. Europejczycy nie tylko słabną, ale również pogardzają własnym dorobkiem kulturowym i cywilizacyjnym, który był motorem napędowym i źródłem potęgi przez poprzednie stulecia. Na konflikty na tle etnicznym, nakładają się animozje religijne. Islam wypiera chrześcijaństwo.
W Cesarstwie Rzymskim chrześcijaństwo zastąpiło wierzenia pogańskie. Elity rzymskie traktowały religię z pogardą i opierały swój system wartości na greckiej filozofii. Rytuały i obrzędy ku czci bogów odbywały się dla zaspokojenia potrzeb pospólstwa. Nowa religia z czasem stała się na tyle atrakcyjna, że zdominowała i usunęła starożytny, politeistyczny kult. Jedynie cesarz Julian Apostata (361 r. - 363 r. ) podjął krótką i nieskuteczną próbę restytucji dawnych praktyk religijnych, próbę zakończoną w chwili śmierci podczas nieudanej wyprawy wojennej przeciwko Persom. Niepokoje społeczne na tle religijnym wywołały przede wszystkim dopiero późniejsze podziały w łonie samego kościoła (spór z arianami). Warto jednak podkreślić, że sami barbarzyńcy szybko porzucili swoje pierwotne, animistyczne przesądy i przyjęli wiarę Rzymian. Ich gusła nie stanowiły dodatkowego paliwa w walce z Imperium. Inaczej jest w przypadku dzisiejszej imigracji. Islam jest istotnym czynnikiem, utrudniającym pokojową koegzystencję nowych mieszkańców z autochtonami.
Kolejnym kluczowym aspektem była demografia. Nie da się precyzyjnie wyliczyć zmian populacyjnych w obrębie Cesarstwa, ale faktem było, że Rzym ucierpiał w toku licznych wojen domowych, kiedy legiony cesarzy, augustów, uzurpatorów ścierały się ze sobą w krwawej rywalizacji o władzę. W samej bitwie pod rzeką Frigidus (394 r - Teodozjusz I Wielki vs Eugeniusz) zginąć miało do 30 tysięcy legionistów, których potem zabrakło do obrony zachodnich prowincji.
Na wszystkie te niekorzystne procesy nałożyła się dekadencja typowa dla społeczeństw, przyzwyczajonych do wygodnego życia, czego przejawem była choćby niechęć do służby wojskowej.
„Ludzie wstępuję do wojska pod wpływem rozmaitych pobudek, w zależności od stanu w jakim znajduje się społeczeństwo. Barbarzyńców popędza umiłowanie do wojny; obywatele jakiejś niepodległej rzeczypospolitej mogą się powodować zasadą obowiązku; poddani, a już przynajmniej magnaci monarchii, kierują się poczuciem honoru; ale trwożliwych, nawykłych żyć w dobrobycie mieszkańców zmierzchającego Cesarstwa trzeba było zwabiać do służby wojskowej nadziejami zysku bądź zmuszać ich strachem przed karą. Zasoby skarbca rzymskiego wyczerpały się wskutek podwyższania żołdu, rozdzielania raz po raz darowizn między żołnierzy, jak również wprowadzenia nowych wynagrodzeń wojskowych i przywilejów, które by, zdaniem młodzieży prowincjonalnej, mogły stanowić zadośćuczynienie za trudy i niebezpieczeństwa żołnierskiego życia. A przecież aczkolwiek już nie wymagano, aby kandydaci byli wysokiego wzrostu, choć bez różnicy, przynajmniej na mocy jakiegoś cichego porozumienia, do szeregów przyjmowano nawet i niewolników, niepokonana trudność przyciągania regularnego i dostatecznego napływu ochotników nakazywała cesarzom stosować skuteczniejsze metody przymusu.”
Współczesna Europa jest rozbrojona, bo przez długi czas korzystała z opieki amerykańskiego hegemona. Pacyfizm i wtłaczane poczucie winy za czasy minionej, kolonialnej potęgi są immanentnymi elementami obowiązującej progresywnej ideologii. Na wschodniej rubieży coraz groźniejsza jest agresywna Rosja. Europejczycy nie zaciągają się do wojska. Kryzys rekrutacyjny dotyczy wszystkich państw starego kontynentu. Nie można też oczekiwać, że napływowa ludność garnąć się będzie do armii. Ich żądaniowa postawa, przepełniona pogardą i nienawiścią dla białej Europy wyklucza masowy pobór.
Cesarstwo Rzymskie ze stolicą w Rzymie upadło pod splotem wielu niekorzystnych okoliczności. Rzymianie jednak próbowali im przeciwdziałać. Dzisiejsza Europa stacza się po równi pochyłej na własne życzenie. Skostniałe elity nie są w stanie skutecznie reagować na zmieniające się realia i zarzucić destrukcyjne procesy, które sami zainicjowali. Podczas gdy w Chinach konstruuje się nowe rozwiązania technologiczne praktycznie we wszystkich gałęziach gospodarki, a w Rosji tworzy kolejne generacje samolotów bezzałogowych, Unia Europejska wprowadziła zakrętkę, na trwale połączoną z plastikową butelką. Ta plastikowa butelka staje się dziś symbolem absurdu i postępującej agonii dawnego światowego giganta.
cdn.
W Cesarstwie Rzymskim chrześcijaństwo zastąpiło wierzenia pogańskie. Elity rzymskie traktowały religię z pogardą i opierały swój system wartości na greckiej filozofii. Rytuały i obrzędy ku czci bogów odbywały się dla zaspokojenia potrzeb pospólstwa. Nowa religia z czasem stała się na tyle atrakcyjna, że zdominowała i usunęła starożytny, politeistyczny kult. Jedynie cesarz Julian Apostata (361 r. - 363 r. ) podjął krótką i nieskuteczną próbę restytucji dawnych praktyk religijnych, próbę zakończoną w chwili śmierci podczas nieudanej wyprawy wojennej przeciwko Persom. Niepokoje społeczne na tle religijnym wywołały przede wszystkim dopiero późniejsze podziały w łonie samego kościoła (spór z arianami). Warto jednak podkreślić, że sami barbarzyńcy szybko porzucili swoje pierwotne, animistyczne przesądy i przyjęli wiarę Rzymian. Ich gusła nie stanowiły dodatkowego paliwa w walce z Imperium. Inaczej jest w przypadku dzisiejszej imigracji. Islam jest istotnym czynnikiem, utrudniającym pokojową koegzystencję nowych mieszkańców z autochtonami.
Kolejnym kluczowym aspektem była demografia. Nie da się precyzyjnie wyliczyć zmian populacyjnych w obrębie Cesarstwa, ale faktem było, że Rzym ucierpiał w toku licznych wojen domowych, kiedy legiony cesarzy, augustów, uzurpatorów ścierały się ze sobą w krwawej rywalizacji o władzę. W samej bitwie pod rzeką Frigidus (394 r - Teodozjusz I Wielki vs Eugeniusz) zginąć miało do 30 tysięcy legionistów, których potem zabrakło do obrony zachodnich prowincji.
Na wszystkie te niekorzystne procesy nałożyła się dekadencja typowa dla społeczeństw, przyzwyczajonych do wygodnego życia, czego przejawem była choćby niechęć do służby wojskowej.
„Ludzie wstępuję do wojska pod wpływem rozmaitych pobudek, w zależności od stanu w jakim znajduje się społeczeństwo. Barbarzyńców popędza umiłowanie do wojny; obywatele jakiejś niepodległej rzeczypospolitej mogą się powodować zasadą obowiązku; poddani, a już przynajmniej magnaci monarchii, kierują się poczuciem honoru; ale trwożliwych, nawykłych żyć w dobrobycie mieszkańców zmierzchającego Cesarstwa trzeba było zwabiać do służby wojskowej nadziejami zysku bądź zmuszać ich strachem przed karą. Zasoby skarbca rzymskiego wyczerpały się wskutek podwyższania żołdu, rozdzielania raz po raz darowizn między żołnierzy, jak również wprowadzenia nowych wynagrodzeń wojskowych i przywilejów, które by, zdaniem młodzieży prowincjonalnej, mogły stanowić zadośćuczynienie za trudy i niebezpieczeństwa żołnierskiego życia. A przecież aczkolwiek już nie wymagano, aby kandydaci byli wysokiego wzrostu, choć bez różnicy, przynajmniej na mocy jakiegoś cichego porozumienia, do szeregów przyjmowano nawet i niewolników, niepokonana trudność przyciągania regularnego i dostatecznego napływu ochotników nakazywała cesarzom stosować skuteczniejsze metody przymusu.”
Współczesna Europa jest rozbrojona, bo przez długi czas korzystała z opieki amerykańskiego hegemona. Pacyfizm i wtłaczane poczucie winy za czasy minionej, kolonialnej potęgi są immanentnymi elementami obowiązującej progresywnej ideologii. Na wschodniej rubieży coraz groźniejsza jest agresywna Rosja. Europejczycy nie zaciągają się do wojska. Kryzys rekrutacyjny dotyczy wszystkich państw starego kontynentu. Nie można też oczekiwać, że napływowa ludność garnąć się będzie do armii. Ich żądaniowa postawa, przepełniona pogardą i nienawiścią dla białej Europy wyklucza masowy pobór.
Cesarstwo Rzymskie ze stolicą w Rzymie upadło pod splotem wielu niekorzystnych okoliczności. Rzymianie jednak próbowali im przeciwdziałać. Dzisiejsza Europa stacza się po równi pochyłej na własne życzenie. Skostniałe elity nie są w stanie skutecznie reagować na zmieniające się realia i zarzucić destrukcyjne procesy, które sami zainicjowali. Podczas gdy w Chinach konstruuje się nowe rozwiązania technologiczne praktycznie we wszystkich gałęziach gospodarki, a w Rosji tworzy kolejne generacje samolotów bezzałogowych, Unia Europejska wprowadziła zakrętkę, na trwale połączoną z plastikową butelką. Ta plastikowa butelka staje się dziś symbolem absurdu i postępującej agonii dawnego światowego giganta.
cdn.
-
borowik
RECENZJA
Edward Gibbon -
„Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego” - tom 1 – 8
„Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego” - tom 2 – 8,25
„Upadek Cesarstwa Rzymskiego” – 8
Paul Kennedy -
„Narodziny i upadek mocarstw” - 8,5
(skala ocen od 1 do 10)
Każde imperium upada i prawie nigdy się nie odradza. A jeśli się odrodzi, upada ponownie. Ludy, plemiona, narody, które zamieszkiwały i identyfikowały się z imperium przestają istnieć. Ulegają zapomnieniu wraz ze swoją kulturą i tradycją. Nie ma już Bizantyjczyków, Asyryjczyków, Nabatejczyków i wielu innych, którzy w przeszłości potrafili opanować i zdominować rozległe obszary znanego świata. Pierwsze cywilizacje korzystały z wielkich rzek, które użyźniały gleby i zapewniały wysokie plony. Nad Nilem powstał starożytny Egipt. Pomiędzy Eufratem i Tygrysem narodziły się państwa-miasta Sumerów. Jeszcze dalej na wschód istniała cywilizacja doliny Indusu. Historia tych potęg uległa zapomnieniu. To, że dziś jesteśmy w posiadaniu wiedzy na ich temat, jest zasługą archeologów, historyków, lingwistów, archeogenetyków i innych naukowców, którzy ogromnym nakładem pracy potrafili zrekonstruować dzieje starożytnych.
Znajomość losów ludzkości daje szeroką perspektywę, która pozwala lepiej zrozumieć czasy współczesne i wyrwać się z okowów myślenia, ugruntowanego w oparciu o doniesienia prasowe, czy bieżący spór polityczny. Skoro upadek mocarstw jest nieuchronny, warto poznać mechanizmy rządzące tym procesem. Fernand Braudel wyjaśnił podstawy gospodarcze i cykle koniunkturalne, które decydują o zastępowalności kolejnych centrów imperialnych. Teraz przyjrzymy się innym, równie istotnym przyczynom tego zjawiska.
Starożytny Rzym zdobył imperialną pozycję w basenie Morza Śródziemnego wraz z pokonaniem i zniszczeniem konkurencyjnej Kartaginy w trzech wojnach punickich (264 p.n.e. - 146 p.n.e.) Cesarstwo Zachodniorzymskie ze stolicą w Rzymie upadło w 476 r., gdy zwycięski wódz barbarzyński Odoaker odesłał insygnia władzy cesarskiej. Hegemonia trwała ponad 600 lat. Kontynuacja w postaci Cesarstwa Wschodniorzymskiego ze stolicą w Konstantynopolu, znanego lepiej pod nazwą Bizancjum, przetrwała kolejne 1000 lat, aż do upadku w 1453 r. , kiedy Turcy Osmańcy zdobyli miasto. Na zachodzie do 1806 r. istniało Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego, które nawiązywało do wcześniejszej tradycji. Zostało rozwiązane przez Napoleona, a cesarz z Wiednia przyjął tytuł Cesarza Austriackiego. Rewolucja lutowa z 1917 r obaliła w Rosji carat, który poprzez Konstantynopol także odwoływał się do Rzymu. Sułtan turecki przestał tytułować się cesarzem rzymskim dopiero po reformach Ataturka i rozwiązaniu sułtanatu w 1922 r.
Cywilizacja zachodnia w całości opiera się na dorobku rzymskiego imperium. Prawo rzymskie recypowane przez niemieckie szkoły prawnicze do dziś jest powszechnie stosowane. Pierwotna wersja nadal jest nauczana na pierwszym roku studiów. Filozofia grecka, zaadoptowana poprzez Rzymian, została twórczo rozwinięta przez europejskich kontynuatorów, którzy decydowali o kierunkach myślenia na Starym Kontynencie. Chrześcijaństwo, religia państwowa od czasów Konstantyna Wielkiego była nieodzownym elementem największych osiągnięć potęg europejskich, które jako pierwsze w znanej historii zawładnęły całym globem.
Dzisiaj można dostrzec wyraźne podobieństwa między końcową fazą Cesarstwa Rzymskiego ze stolicą w Rzymie, a obecnym stanem Europy Zachodniej. Prześledźmy zatem, co poszło nie tak i dlaczego starożytne imperium upadło.
Najbardziej oczywistą przyczyną upadku Cesarstwa Rzymskiego był napór plemion barbarzyńskich i utrata zdolności obrony przed tym zagrożeniem. Pierwsze na poły legendarne zdobycie Rzymu miało miejsce w 387 r. p.n.e., kiedy Celtowie pod wodzą Brennusa najechali Italię i splądrowali miasto. Musiało minąć 800 lat, żeby sytuacja się powtórzyła. Przez cały ten czas Rzymianie opierali się ludom z Północy (Celtom, Germanom, Sarmatom, Dakom, itd.). Toczyli wojny i odpierali najazdy. Północną granicę imperium wyznaczały dwie rzeki, Ren i Dunaj, które były forsowane ze zmiennym szczęściem przez barbarzyńców. Pamięć o inwazji Cymbrów i Teutonów (109-101 r. p.n.e.) czy klęsce w Lesie Teutoburskim (9 r. n.e) zachowała się na kolejne stulecia. Cesarze i dowódcy, którzy wychodzili zwycięsko z konfliktów okrywali się nieśmiertelną sławą i chwałą (wojny markomańskie – Marek Aureliusz, wojny dackie – Trajan itd.) Presja narastała. Stałe sąsiedztwo owocowało nie tylko działaniami zbrojnymi. Prowadzono ożywiony handel, a ludy stojące niżej od Rzymian na szczeblu cywilizacyjnym, korzystały z dorobku imperium i zmniejszały dzielący ich dystans. Przywódcy z Wiecznego Miasta coraz częściej musieli lawirować i wygrywać animozje pomiędzy wrogimi sobie plemionami. Wchodzili w sojusze i pozwalali osiedlać się zaprzyjaźnionym ludom na terenie mocarstwa. Stałą praktyką był zaciąg do wojsk pomocniczych, które walczyły u boku legionów.
„Mieszkańcom prowincji schlebiała świadomość, że barbarzyńca, tak niedawno jeszcze będący przedmiotem trwogi, teraz dla nich uprawia ziemię, pędzi bydło na jarmark w sąsiedztwie i pracą swoją przyczynia się do powszechnego dobrobytu. Winszowali swoim władcom tego, że siłą przysporzyli sobie tylu poddanych i żołnierzy, ale zapominali brać przy tym pod uwagę fakt, że w samo serce Cesarstwa wprowadzono mnóstwo utajonych wrogów, których łaska rozzuchwalała albo ucisk przywodził do rozpaczy.”
Największym utrapieniem okazali się Goci i Wandalowie, od połowy III wieku najpotężniejsze plemiona germańskie, które ostatecznie doprowadziły Cesarstwo do upadku. Jak większość Germanów przybyli ze Skandynawii i szybko zdobyli dominującą pozycję wśród barbarzyńców. Początkowo ich ekspansja kierowała się poprzez Morze Czarne, skąd wyruszały wyprawy łupieżce. Dotarli aż do Aten, które splądrowali. Hermanaryk, wódz Ostrogotów stworzył rozległo państwo na obszarze dzisiejszej wschodniej i środkowej Ukrainy. Najstraszniejsza katastrofa przybyła jednak z dalekiej Azji. Hunowie zapoczątkowali całą serię ludów koczowniczych, które również w późniejszych stuleciach przybywały do Europy ze wschodu przez Step Pontyjski. Błyskawicznie pobili Gotów, a ci zwrócili się do Rzymian z błaganiem o możliwość osiedlenia po właściwej stronie Dunaju, żeby uzyskać ochronę przed Hunami. Cesarz Walens udzielił zgody. W 376 r. setki tysięcy Gotów wkroczyło do Cesarstwa Rzymskiego. Był to początek końca. Równie fatalne w skutkach okazało się zamarznięcie Renu w Sylwestra 406 r, co umożliwiło przeprawę kolejnym plemionom.
„Barbarzyńcy nadal sprawiali wrażenie wrogich i gniewnych, ale doświadczenia przeszłości mogły budzić nadzieje, że nabędą nawyków pracowitości i posłuszeństwa. Spodziewano się, iż czas, edukacja i wpływ chrześcijaństwa wygładzą ich sposób bycia, a ich potomstwo stopniowo zleje się w jedną całość z ludem rzymskim. Niezależnie od tych argumentów o podejrzanej słuszności i optymistycznych przewidywań, każdy przenikliwy człowiek mógł dostrzec, że Goci długo jeszcze pozostaną wrodzy i niebawem mogą ruszyć na podbój cesarstwa rzymskiego. Ich prostackie i butne zachowanie świadczyło o pogardzie dla obywateli Rzymu i mieszkańców prowincji, których bezkarnie znieważali."
Przed ostatecznym upadkiem Rzym został zdobyty i splądrowany trzykrotnie (410 r. – Wizygoci, 455 r. – Wandalowie, 472 r. – Burgundowie). Stolicę przeniesiono do Rawenny. Ostatni cesarz Romullus Augustullus został zdetronizowany przez Odoakera, który odesłał insygnia cesarskie do Konstantynopola, kończąc w ten sposób tysiącletnią historię Cesarstwa Zachodniorzymskiego.
W Europie mamy obecnie do czynienia z podobną sytuacją. Imigracja z globalnego południa przybrała skalę, której nie da się już powstrzymać. Sytuacja jest jednak zdecydowanie trudniejsza, bo Rzymianie wprawdzie ulegli barbarzyńcom, ale przez wieki bronili się przed ich napływem. Dzisiaj inwazja ludów stojących na niższym poziomie cywilizacyjnym odbywa się w ramach realizacji utopijnych ideologii i jest forsowana przez europejskie elity kosztem rdzennych mieszkańców. Asymilacja, czy integracja są możliwe do jakiegoś stopnia, ale stosunkowo niewielkiej liczby przybyszy i tylko pod warunkiem, że zostaną poddani presji aparatu państwowego. Nie da się jednak wymusić akceptacji własnych wartości i stylu życia, jeśli te elementy są piętnowane zgodnie z progresywnymi ideologiami. Rzymianie osłabli i ulegli plemionom germańskim. Europejczycy nie tylko słabną, ale również pogardzają własnym dorobkiem kulturowym i cywilizacyjnym, który był motorem napędowym i źródłem potęgi przez poprzednie stulecia. Na konflikty na tle etnicznym, nakładają się animozje religijne. Islam wypiera chrześcijaństwo.
W Cesarstwie Rzymskim chrześcijaństwo zastąpiło wierzenia pogańskie. Elity rzymskie traktowały religię z pogardą i opierały swój system wartości na greckiej filozofii. Rytuały i obrzędy ku czci bogów odbywały się dla zaspokojenia potrzeb pospólstwa. Nowa religia z czasem stała się na tyle atrakcyjna, że zdominowała i usunęła starożytny, politeistyczny kult. Jedynie cesarz Julian Apostata (361 r. - 363 r. ) podjął krótką i nieskuteczną próbę restytucji dawnych praktyk religijnych, próbę zakończoną w chwili śmierci podczas nieudanej wyprawy wojennej przeciwko Persom. Niepokoje społeczne na tle religijnym wywołały przede wszystkim dopiero późniejsze podziały w łonie samego kościoła (spór z arianami). Warto jednak podkreślić, że sami barbarzyńcy szybko porzucili swoje pierwotne, animistyczne przesądy i przyjęli wiarę Rzymian. Ich gusła nie stanowiły dodatkowego paliwa w walce z Imperium. Inaczej jest w przypadku dzisiejszej imigracji. Islam jest istotnym czynnikiem, utrudniającym pokojową koegzystencję nowych mieszkańców z autochtonami. Także w tym wypadku elity europejskie promują nową religię, kosztem tradycyjnego chrześcijaństwa.
Kolejnym kluczowym aspektem była demografia. Nie da się precyzyjnie określić zmian populacyjnych w obrębie Cesarstwa, ale faktem było, że Rzym ucierpiał w toku licznych wojen domowych, kiedy legiony cesarzy, augustów, uzurpatorów ścierały się ze sobą w krwawej rywalizacji o władzę. W samej bitwie pod rzeką Frigidus (394 r - Teodozjusz I Wielki vs Eugeniusz) zginąć miało do 30 tysięcy legionistów, których później zabrakło do obrony zachodnich prowincji.
Na wszystkie te niekorzystne procesy nałożyła się dekadencja typowa dla społeczeństw, przyzwyczajonych do wygodnego życia, czego przejawem była choćby niechęć do służby wojskowej.
„Ludzie wstępuję do wojska pod wpływem rozmaitych pobudek, w zależności od stanu w jakim znajduje się społeczeństwo. Barbarzyńców popędza umiłowanie do wojny; obywatele jakiejś niepodległej rzeczypospolitej mogą się powodować zasadą obowiązku; poddani, a już przynajmniej magnaci monarchii, kierują się poczuciem honoru; ale trwożliwych, nawykłych żyć w dobrobycie mieszkańców zmierzchającego Cesarstwa trzeba było zwabiać do służby wojskowej nadziejami zysku bądź zmuszać ich strachem przed karą. Zasoby skarbca rzymskiego wyczerpały się wskutek podwyższania żołdu, rozdzielania raz po raz darowizn między żołnierzy, jak również wprowadzenia nowych wynagrodzeń wojskowych i przywilejów, które by, zdaniem młodzieży prowincjonalnej, mogły stanowić zadośćuczynienie za trudy i niebezpieczeństwa żołnierskiego życia. A przecież aczkolwiek już nie wymagano, aby kandydaci byli wysokiego wzrostu, choć bez różnicy, przynajmniej na mocy jakiegoś cichego porozumienia, do szeregów przyjmowano nawet i niewolników, niepokonana trudność przyciągania regularnego i dostatecznego napływu ochotników nakazywała cesarzom stosować skuteczniejsze metody przymusu.”
Współczesna Europa jest rozbrojona, bo przez długi czas korzystała z opieki amerykańskiego hegemona. Pacyfizm i wtłaczane poczucie winy za czasy minionej, kolonialnej potęgi są immanentnymi elementami obowiązującej progresywnej ideologii. Na wschodniej rubieży coraz groźniejsza jest agresywna Rosja. Europejczycy nie zaciągają się do wojska. Kryzys rekrutacyjny dotyczy wszystkich państw starego kontynentu. Nie można też oczekiwać, że napływowa ludność będzie się garnąć do armii. Ich żądaniowa postawa, przepełniona pogardą i nienawiścią dla białej Europy wyklucza masowy pobór.
Cesarstwo Rzymskie ze stolicą w Rzymie upadło pod splotem wielu niekorzystnych okoliczności. Rzymianie jednak próbowali im przeciwdziałać. Dzisiejsza Europa stacza się po równi pochyłej w dużej mierze na własne życzenie. Skostniałe elity nie są w stanie skutecznie reagować na zmieniające się realia i zarzucić destrukcyjne procesy, które sami zainicjowali. Podczas gdy w Chinach konstruuje się nowe rozwiązania technologiczne praktycznie we wszystkich gałęziach gospodarki, a w Rosji tworzy kolejne generacje samolotów bezzałogowych, Unia Europejska wprowadziła zakrętkę, na trwale połączoną z plastikową butelką. Ta plastikowa butelka staje się dziś symbolem absurdu i postępującej agonii dawnego światowego giganta.
Edward Gibbon napisał swoje monumentalne dzieło w drugiej połowie XVII wieku. Mimo, że z dzisiejszej perspektywy wydaje się nieco archaiczne, w dalszym ciągu postrzegane jest jako bardzo ważny opis upadku Cesarstwa Rzymskiego. Razi skłonność do postrzegania zjawisk i postaci historycznych w czarno-białych barwach oraz brak niuansowania ich wpływu na rozwój wydarzeń. Brytyjski historyk sprawia wrażenie, jakby czuł się w obowiązku, aby poszczególnych cesarzy oceniać jednoznacznie negatywnie lub jednoznacznie pozytywnie. Warto docenić efektowny styl pisarski i niewątpliwy talent do budowania kunsztownych i jednocześnie przejrzystych zdań.
Monografia Paula Kennedy'ego postrzegana jest często jako „biblia” geopolityki. Brytyjski historyk spróbował uchwycić mechanizmy powstawania, rozwoju i upadku mocarstw, opierając się na historii rywalizacji europejskich i światowych potęg począwszy od XVI wieku. Mocarstwa prowadzą nieustanną walkę o przewagę nad innymi państwami. Podstawą do uzyskania prymatu jest sprawna gospodarka, która ma gwarantować środki niezbędne do zapewnienia i utrzymania przewagi technologicznej. Wydatki z grubsza podzielić można na trzy kategorie. Przemysł cywilny, który powinien zaspokajać potrzeby ludności oraz stanowić źródło kolejnych dochodów. Przemysł wojskowy, która zapewnia zwycięstwa nad słabszymi podmiotami stosunków międzynarodowych oraz inwestycje w innowacyjność, niezbędne do utrzymania dominacji w przyszłości. Właściwe rozłożenie nakładów na te trzy dziedziny jest kluczowe do dalszego, sprawnego funkcjonowania. Potęga gospodarcza jest decydującym czynnikiem w rywalizacji mocarstw.
Imperia poszerzają swoje granice i strefy wpływów. Utrzymanie kontroli nad całością opanowanego i zdominowanego terytorium wymaga olbrzymich nakładów. Prowadzi to z czasem do nadmiernego imperialnego rozciągnięcia „imperial overstretch”, które staje się źródłem upadku. Historyk dokładnie opisał to zjawisko na przykładzie Monarchii Habsburgów, Imperium Osmańskiego, czy Imperium Brytyjskiego. Władcy stają przed dylematem z których terenów się wycofać, żeby nie ponosić dalszych kosztów. Nie zawsze jest to jednak możliwe i napotyka zazwyczaj na ogromny sprzeciw.
Cesarstwo Rzymskie osiągnęło największe rozmiary na początku II wieku za panowania Trajana. Ale już jego następca Hadrian postanowił wycofać się z Mezopotamii, bo uznał że Międzyrzecze jest nie do utrzymania w związku z buntami Partów. W tym też czasie wybuchło kolejne powstanie żydowskie, które zostało brutalnie stłumione przez Rzymian. W kolejnych wiekach dobrowolne opuszczanie zdobytego terytorium stosowali kolejni cesarze. W 271 r. Aurelian zrezygnował z władztwa nad zadunajską Dacją (płd.-zach. Rumunia) mimo odniesionego zwycięstwa nad Gotami. Słusznie uznał, że nie da się utrzymać tej ziemi przed dalszym naporem barbarzyńców. Podobny los spotkał Brytanię, z której Rzymianie wycofali się definitywnie w 416 r.
Paul Kennedy napisał swoje dzieło w 1988 r. i już wtedy przewidywał, że to samo czeka Stany Zjednoczone. Nie mylił się. Amerykanie przegrywają gospodarczą rywalizację z Chinami, a koszty jakie rodzi światowa hegemonia są zbyt wysokie. Donald Trump dostrzegł to jako pierwszy z amerykańskich prezydentów i rozpoczął mozolny proces wycofywania się z rubieży imperium. Pierwszą „ofiarą” tej zdroworozsądkowej (z punktu widzenia interesów USA) decyzji staje się Europa. Warto mieć tego świadomość, szczególnie w Polsce i nie dać się zwieść retoryce, mającej na celu zamaskowanie nieuchronnej próżni bezpieczeństwa, która czeka nas w najbliższych latach.
Dzieło Kennedy'ego jest doskonałą analizą mechanizmów rządzących relacjami między mocarstwami. Pozostawia jednak pewien niedosyt dla miłośników historii. Chciałoby się, żeby bardziej szczegółowo opisał wydarzenia i konflikty do których dochodziło na przestrzeni minionych stuleci. Nie taki cel przyświecał autorowi. Tego trzeba doszukać się w monografiach, poświęconych krótszym okresom i traktujących o poszczególnych wydarzeniach historycznych.
„Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego” - tom 1 – 8
„Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego” - tom 2 – 8,25
„Upadek Cesarstwa Rzymskiego” – 8
Paul Kennedy -
„Narodziny i upadek mocarstw” - 8,5
(skala ocen od 1 do 10)
Każde imperium upada i prawie nigdy się nie odradza. A jeśli się odrodzi, upada ponownie. Ludy, plemiona, narody, które zamieszkiwały i identyfikowały się z imperium przestają istnieć. Ulegają zapomnieniu wraz ze swoją kulturą i tradycją. Nie ma już Bizantyjczyków, Asyryjczyków, Nabatejczyków i wielu innych, którzy w przeszłości potrafili opanować i zdominować rozległe obszary znanego świata. Pierwsze cywilizacje korzystały z wielkich rzek, które użyźniały gleby i zapewniały wysokie plony. Nad Nilem powstał starożytny Egipt. Pomiędzy Eufratem i Tygrysem narodziły się państwa-miasta Sumerów. Jeszcze dalej na wschód istniała cywilizacja doliny Indusu. Historia tych potęg uległa zapomnieniu. To, że dziś jesteśmy w posiadaniu wiedzy na ich temat, jest zasługą archeologów, historyków, lingwistów, archeogenetyków i innych naukowców, którzy ogromnym nakładem pracy potrafili zrekonstruować dzieje starożytnych.
Znajomość losów ludzkości daje szeroką perspektywę, która pozwala lepiej zrozumieć czasy współczesne i wyrwać się z okowów myślenia, ugruntowanego w oparciu o doniesienia prasowe, czy bieżący spór polityczny. Skoro upadek mocarstw jest nieuchronny, warto poznać mechanizmy rządzące tym procesem. Fernand Braudel wyjaśnił podstawy gospodarcze i cykle koniunkturalne, które decydują o zastępowalności kolejnych centrów imperialnych. Teraz przyjrzymy się innym, równie istotnym przyczynom tego zjawiska.
Starożytny Rzym zdobył imperialną pozycję w basenie Morza Śródziemnego wraz z pokonaniem i zniszczeniem konkurencyjnej Kartaginy w trzech wojnach punickich (264 p.n.e. - 146 p.n.e.) Cesarstwo Zachodniorzymskie ze stolicą w Rzymie upadło w 476 r., gdy zwycięski wódz barbarzyński Odoaker odesłał insygnia władzy cesarskiej. Hegemonia trwała ponad 600 lat. Kontynuacja w postaci Cesarstwa Wschodniorzymskiego ze stolicą w Konstantynopolu, znanego lepiej pod nazwą Bizancjum, przetrwała kolejne 1000 lat, aż do upadku w 1453 r. , kiedy Turcy Osmańcy zdobyli miasto. Na zachodzie do 1806 r. istniało Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego, które nawiązywało do wcześniejszej tradycji. Zostało rozwiązane przez Napoleona, a cesarz z Wiednia przyjął tytuł Cesarza Austriackiego. Rewolucja lutowa z 1917 r obaliła w Rosji carat, który poprzez Konstantynopol także odwoływał się do Rzymu. Sułtan turecki przestał tytułować się cesarzem rzymskim dopiero po reformach Ataturka i rozwiązaniu sułtanatu w 1922 r.
Cywilizacja zachodnia w całości opiera się na dorobku rzymskiego imperium. Prawo rzymskie recypowane przez niemieckie szkoły prawnicze do dziś jest powszechnie stosowane. Pierwotna wersja nadal jest nauczana na pierwszym roku studiów. Filozofia grecka, zaadoptowana poprzez Rzymian, została twórczo rozwinięta przez europejskich kontynuatorów, którzy decydowali o kierunkach myślenia na Starym Kontynencie. Chrześcijaństwo, religia państwowa od czasów Konstantyna Wielkiego była nieodzownym elementem największych osiągnięć potęg europejskich, które jako pierwsze w znanej historii zawładnęły całym globem.
Dzisiaj można dostrzec wyraźne podobieństwa między końcową fazą Cesarstwa Rzymskiego ze stolicą w Rzymie, a obecnym stanem Europy Zachodniej. Prześledźmy zatem, co poszło nie tak i dlaczego starożytne imperium upadło.
Najbardziej oczywistą przyczyną upadku Cesarstwa Rzymskiego był napór plemion barbarzyńskich i utrata zdolności obrony przed tym zagrożeniem. Pierwsze na poły legendarne zdobycie Rzymu miało miejsce w 387 r. p.n.e., kiedy Celtowie pod wodzą Brennusa najechali Italię i splądrowali miasto. Musiało minąć 800 lat, żeby sytuacja się powtórzyła. Przez cały ten czas Rzymianie opierali się ludom z Północy (Celtom, Germanom, Sarmatom, Dakom, itd.). Toczyli wojny i odpierali najazdy. Północną granicę imperium wyznaczały dwie rzeki, Ren i Dunaj, które były forsowane ze zmiennym szczęściem przez barbarzyńców. Pamięć o inwazji Cymbrów i Teutonów (109-101 r. p.n.e.) czy klęsce w Lesie Teutoburskim (9 r. n.e) zachowała się na kolejne stulecia. Cesarze i dowódcy, którzy wychodzili zwycięsko z konfliktów okrywali się nieśmiertelną sławą i chwałą (wojny markomańskie – Marek Aureliusz, wojny dackie – Trajan itd.) Presja narastała. Stałe sąsiedztwo owocowało nie tylko działaniami zbrojnymi. Prowadzono ożywiony handel, a ludy stojące niżej od Rzymian na szczeblu cywilizacyjnym, korzystały z dorobku imperium i zmniejszały dzielący ich dystans. Przywódcy z Wiecznego Miasta coraz częściej musieli lawirować i wygrywać animozje pomiędzy wrogimi sobie plemionami. Wchodzili w sojusze i pozwalali osiedlać się zaprzyjaźnionym ludom na terenie mocarstwa. Stałą praktyką był zaciąg do wojsk pomocniczych, które walczyły u boku legionów.
„Mieszkańcom prowincji schlebiała świadomość, że barbarzyńca, tak niedawno jeszcze będący przedmiotem trwogi, teraz dla nich uprawia ziemię, pędzi bydło na jarmark w sąsiedztwie i pracą swoją przyczynia się do powszechnego dobrobytu. Winszowali swoim władcom tego, że siłą przysporzyli sobie tylu poddanych i żołnierzy, ale zapominali brać przy tym pod uwagę fakt, że w samo serce Cesarstwa wprowadzono mnóstwo utajonych wrogów, których łaska rozzuchwalała albo ucisk przywodził do rozpaczy.”
Największym utrapieniem okazali się Goci i Wandalowie, od połowy III wieku najpotężniejsze plemiona germańskie, które ostatecznie doprowadziły Cesarstwo do upadku. Jak większość Germanów przybyli ze Skandynawii i szybko zdobyli dominującą pozycję wśród barbarzyńców. Początkowo ich ekspansja kierowała się poprzez Morze Czarne, skąd wyruszały wyprawy łupieżce. Dotarli aż do Aten, które splądrowali. Hermanaryk, wódz Ostrogotów stworzył rozległo państwo na obszarze dzisiejszej wschodniej i środkowej Ukrainy. Najstraszniejsza katastrofa przybyła jednak z dalekiej Azji. Hunowie zapoczątkowali całą serię ludów koczowniczych, które również w późniejszych stuleciach przybywały do Europy ze wschodu przez Step Pontyjski. Błyskawicznie pobili Gotów, a ci zwrócili się do Rzymian z błaganiem o możliwość osiedlenia po właściwej stronie Dunaju, żeby uzyskać ochronę przed Hunami. Cesarz Walens udzielił zgody. W 376 r. setki tysięcy Gotów wkroczyło do Cesarstwa Rzymskiego. Był to początek końca. Równie fatalne w skutkach okazało się zamarznięcie Renu w Sylwestra 406 r, co umożliwiło przeprawę kolejnym plemionom.
„Barbarzyńcy nadal sprawiali wrażenie wrogich i gniewnych, ale doświadczenia przeszłości mogły budzić nadzieje, że nabędą nawyków pracowitości i posłuszeństwa. Spodziewano się, iż czas, edukacja i wpływ chrześcijaństwa wygładzą ich sposób bycia, a ich potomstwo stopniowo zleje się w jedną całość z ludem rzymskim. Niezależnie od tych argumentów o podejrzanej słuszności i optymistycznych przewidywań, każdy przenikliwy człowiek mógł dostrzec, że Goci długo jeszcze pozostaną wrodzy i niebawem mogą ruszyć na podbój cesarstwa rzymskiego. Ich prostackie i butne zachowanie świadczyło o pogardzie dla obywateli Rzymu i mieszkańców prowincji, których bezkarnie znieważali."
Przed ostatecznym upadkiem Rzym został zdobyty i splądrowany trzykrotnie (410 r. – Wizygoci, 455 r. – Wandalowie, 472 r. – Burgundowie). Stolicę przeniesiono do Rawenny. Ostatni cesarz Romullus Augustullus został zdetronizowany przez Odoakera, który odesłał insygnia cesarskie do Konstantynopola, kończąc w ten sposób tysiącletnią historię Cesarstwa Zachodniorzymskiego.
W Europie mamy obecnie do czynienia z podobną sytuacją. Imigracja z globalnego południa przybrała skalę, której nie da się już powstrzymać. Sytuacja jest jednak zdecydowanie trudniejsza, bo Rzymianie wprawdzie ulegli barbarzyńcom, ale przez wieki bronili się przed ich napływem. Dzisiaj inwazja ludów stojących na niższym poziomie cywilizacyjnym odbywa się w ramach realizacji utopijnych ideologii i jest forsowana przez europejskie elity kosztem rdzennych mieszkańców. Asymilacja, czy integracja są możliwe do jakiegoś stopnia, ale stosunkowo niewielkiej liczby przybyszy i tylko pod warunkiem, że zostaną poddani presji aparatu państwowego. Nie da się jednak wymusić akceptacji własnych wartości i stylu życia, jeśli te elementy są piętnowane zgodnie z progresywnymi ideologiami. Rzymianie osłabli i ulegli plemionom germańskim. Europejczycy nie tylko słabną, ale również pogardzają własnym dorobkiem kulturowym i cywilizacyjnym, który był motorem napędowym i źródłem potęgi przez poprzednie stulecia. Na konflikty na tle etnicznym, nakładają się animozje religijne. Islam wypiera chrześcijaństwo.
W Cesarstwie Rzymskim chrześcijaństwo zastąpiło wierzenia pogańskie. Elity rzymskie traktowały religię z pogardą i opierały swój system wartości na greckiej filozofii. Rytuały i obrzędy ku czci bogów odbywały się dla zaspokojenia potrzeb pospólstwa. Nowa religia z czasem stała się na tyle atrakcyjna, że zdominowała i usunęła starożytny, politeistyczny kult. Jedynie cesarz Julian Apostata (361 r. - 363 r. ) podjął krótką i nieskuteczną próbę restytucji dawnych praktyk religijnych, próbę zakończoną w chwili śmierci podczas nieudanej wyprawy wojennej przeciwko Persom. Niepokoje społeczne na tle religijnym wywołały przede wszystkim dopiero późniejsze podziały w łonie samego kościoła (spór z arianami). Warto jednak podkreślić, że sami barbarzyńcy szybko porzucili swoje pierwotne, animistyczne przesądy i przyjęli wiarę Rzymian. Ich gusła nie stanowiły dodatkowego paliwa w walce z Imperium. Inaczej jest w przypadku dzisiejszej imigracji. Islam jest istotnym czynnikiem, utrudniającym pokojową koegzystencję nowych mieszkańców z autochtonami. Także w tym wypadku elity europejskie promują nową religię, kosztem tradycyjnego chrześcijaństwa.
Kolejnym kluczowym aspektem była demografia. Nie da się precyzyjnie określić zmian populacyjnych w obrębie Cesarstwa, ale faktem było, że Rzym ucierpiał w toku licznych wojen domowych, kiedy legiony cesarzy, augustów, uzurpatorów ścierały się ze sobą w krwawej rywalizacji o władzę. W samej bitwie pod rzeką Frigidus (394 r - Teodozjusz I Wielki vs Eugeniusz) zginąć miało do 30 tysięcy legionistów, których później zabrakło do obrony zachodnich prowincji.
Na wszystkie te niekorzystne procesy nałożyła się dekadencja typowa dla społeczeństw, przyzwyczajonych do wygodnego życia, czego przejawem była choćby niechęć do służby wojskowej.
„Ludzie wstępuję do wojska pod wpływem rozmaitych pobudek, w zależności od stanu w jakim znajduje się społeczeństwo. Barbarzyńców popędza umiłowanie do wojny; obywatele jakiejś niepodległej rzeczypospolitej mogą się powodować zasadą obowiązku; poddani, a już przynajmniej magnaci monarchii, kierują się poczuciem honoru; ale trwożliwych, nawykłych żyć w dobrobycie mieszkańców zmierzchającego Cesarstwa trzeba było zwabiać do służby wojskowej nadziejami zysku bądź zmuszać ich strachem przed karą. Zasoby skarbca rzymskiego wyczerpały się wskutek podwyższania żołdu, rozdzielania raz po raz darowizn między żołnierzy, jak również wprowadzenia nowych wynagrodzeń wojskowych i przywilejów, które by, zdaniem młodzieży prowincjonalnej, mogły stanowić zadośćuczynienie za trudy i niebezpieczeństwa żołnierskiego życia. A przecież aczkolwiek już nie wymagano, aby kandydaci byli wysokiego wzrostu, choć bez różnicy, przynajmniej na mocy jakiegoś cichego porozumienia, do szeregów przyjmowano nawet i niewolników, niepokonana trudność przyciągania regularnego i dostatecznego napływu ochotników nakazywała cesarzom stosować skuteczniejsze metody przymusu.”
Współczesna Europa jest rozbrojona, bo przez długi czas korzystała z opieki amerykańskiego hegemona. Pacyfizm i wtłaczane poczucie winy za czasy minionej, kolonialnej potęgi są immanentnymi elementami obowiązującej progresywnej ideologii. Na wschodniej rubieży coraz groźniejsza jest agresywna Rosja. Europejczycy nie zaciągają się do wojska. Kryzys rekrutacyjny dotyczy wszystkich państw starego kontynentu. Nie można też oczekiwać, że napływowa ludność będzie się garnąć do armii. Ich żądaniowa postawa, przepełniona pogardą i nienawiścią dla białej Europy wyklucza masowy pobór.
Cesarstwo Rzymskie ze stolicą w Rzymie upadło pod splotem wielu niekorzystnych okoliczności. Rzymianie jednak próbowali im przeciwdziałać. Dzisiejsza Europa stacza się po równi pochyłej w dużej mierze na własne życzenie. Skostniałe elity nie są w stanie skutecznie reagować na zmieniające się realia i zarzucić destrukcyjne procesy, które sami zainicjowali. Podczas gdy w Chinach konstruuje się nowe rozwiązania technologiczne praktycznie we wszystkich gałęziach gospodarki, a w Rosji tworzy kolejne generacje samolotów bezzałogowych, Unia Europejska wprowadziła zakrętkę, na trwale połączoną z plastikową butelką. Ta plastikowa butelka staje się dziś symbolem absurdu i postępującej agonii dawnego światowego giganta.
Edward Gibbon napisał swoje monumentalne dzieło w drugiej połowie XVII wieku. Mimo, że z dzisiejszej perspektywy wydaje się nieco archaiczne, w dalszym ciągu postrzegane jest jako bardzo ważny opis upadku Cesarstwa Rzymskiego. Razi skłonność do postrzegania zjawisk i postaci historycznych w czarno-białych barwach oraz brak niuansowania ich wpływu na rozwój wydarzeń. Brytyjski historyk sprawia wrażenie, jakby czuł się w obowiązku, aby poszczególnych cesarzy oceniać jednoznacznie negatywnie lub jednoznacznie pozytywnie. Warto docenić efektowny styl pisarski i niewątpliwy talent do budowania kunsztownych i jednocześnie przejrzystych zdań.
Monografia Paula Kennedy'ego postrzegana jest często jako „biblia” geopolityki. Brytyjski historyk spróbował uchwycić mechanizmy powstawania, rozwoju i upadku mocarstw, opierając się na historii rywalizacji europejskich i światowych potęg począwszy od XVI wieku. Mocarstwa prowadzą nieustanną walkę o przewagę nad innymi państwami. Podstawą do uzyskania prymatu jest sprawna gospodarka, która ma gwarantować środki niezbędne do zapewnienia i utrzymania przewagi technologicznej. Wydatki z grubsza podzielić można na trzy kategorie. Przemysł cywilny, który powinien zaspokajać potrzeby ludności oraz stanowić źródło kolejnych dochodów. Przemysł wojskowy, która zapewnia zwycięstwa nad słabszymi podmiotami stosunków międzynarodowych oraz inwestycje w innowacyjność, niezbędne do utrzymania dominacji w przyszłości. Właściwe rozłożenie nakładów na te trzy dziedziny jest kluczowe do dalszego, sprawnego funkcjonowania. Potęga gospodarcza jest decydującym czynnikiem w rywalizacji mocarstw.
Imperia poszerzają swoje granice i strefy wpływów. Utrzymanie kontroli nad całością opanowanego i zdominowanego terytorium wymaga olbrzymich nakładów. Prowadzi to z czasem do nadmiernego imperialnego rozciągnięcia „imperial overstretch”, które staje się źródłem upadku. Historyk dokładnie opisał to zjawisko na przykładzie Monarchii Habsburgów, Imperium Osmańskiego, czy Imperium Brytyjskiego. Władcy stają przed dylematem z których terenów się wycofać, żeby nie ponosić dalszych kosztów. Nie zawsze jest to jednak możliwe i napotyka zazwyczaj na ogromny sprzeciw.
Cesarstwo Rzymskie osiągnęło największe rozmiary na początku II wieku za panowania Trajana. Ale już jego następca Hadrian postanowił wycofać się z Mezopotamii, bo uznał że Międzyrzecze jest nie do utrzymania w związku z buntami Partów. W tym też czasie wybuchło kolejne powstanie żydowskie, które zostało brutalnie stłumione przez Rzymian. W kolejnych wiekach dobrowolne opuszczanie zdobytego terytorium stosowali kolejni cesarze. W 271 r. Aurelian zrezygnował z władztwa nad zadunajską Dacją (płd.-zach. Rumunia) mimo odniesionego zwycięstwa nad Gotami. Słusznie uznał, że nie da się utrzymać tej ziemi przed dalszym naporem barbarzyńców. Podobny los spotkał Brytanię, z której Rzymianie wycofali się definitywnie w 416 r.
Paul Kennedy napisał swoje dzieło w 1988 r. i już wtedy przewidywał, że to samo czeka Stany Zjednoczone. Nie mylił się. Amerykanie przegrywają gospodarczą rywalizację z Chinami, a koszty jakie rodzi światowa hegemonia są zbyt wysokie. Donald Trump dostrzegł to jako pierwszy z amerykańskich prezydentów i rozpoczął mozolny proces wycofywania się z rubieży imperium. Pierwszą „ofiarą” tej zdroworozsądkowej (z punktu widzenia interesów USA) decyzji staje się Europa. Warto mieć tego świadomość, szczególnie w Polsce i nie dać się zwieść retoryce, mającej na celu zamaskowanie nieuchronnej próżni bezpieczeństwa, która czeka nas w najbliższych latach.
Dzieło Kennedy'ego jest doskonałą analizą mechanizmów rządzących relacjami między mocarstwami. Pozostawia jednak pewien niedosyt dla miłośników historii. Chciałoby się, żeby bardziej szczegółowo opisał wydarzenia i konflikty do których dochodziło na przestrzeni minionych stuleci. Nie taki cel przyświecał autorowi. Tego trzeba doszukać się w monografiach, poświęconych krótszym okresom i traktujących o poszczególnych wydarzeniach historycznych.
-
Sarah Sam
RECENZJA
Jak zwykle, z piedestału ego swego.
To lubię po prawej stronie - bezbrzeżne przekonanie o własnej wielkości, którego nie ima się autokrytycyzm, dopuszczenie wątpliwości, otwartość na informację zwrotną czy jakiekolwiek inne zdanie niż własne. Hybryda Cejrowskiego, Ziemkiewicza i Brauna.
To lubię po prawej stronie - bezbrzeżne przekonanie o własnej wielkości, którego nie ima się autokrytycyzm, dopuszczenie wątpliwości, otwartość na informację zwrotną czy jakiekolwiek inne zdanie niż własne. Hybryda Cejrowskiego, Ziemkiewicza i Brauna.
-
Sarah Sam
RECENZJA
Ahm. Czyli żeby w ogóle zacząć komentować wykwity Twojego geniuszu należy najpierw przeczytać kilka tomów. To pozwala Ci w sumie zbić jakikolwiek argument. Chociażby tak niewinny jak ten o pomieszanie dwóch porządków wypowiedzi, co można uznać za próbę manipupacji, bo czytelnik może w pewnym momencie zgubić co jest koncepcją autora a co recenzenta.
Ale widzę, że to Twój popisowy numer retoryczny. Podobnego nadużycia dopuściłeś się w definicji ojkofobii mieszając definicję z felietonem.
Ale widzę, że to Twój popisowy numer retoryczny. Podobnego nadużycia dopuściłeś się w definicji ojkofobii mieszając definicję z felietonem.
-
borowik
RECENZJA
Definicja ojkofobii, którą podałem, była autorstwa profesora Jacka Bartyzela, Nie czytasz książek, więc tego nie wiesz :) Naprawdę nie mam ochoty prowadzić przepychanek światopoglądowych, także z tego błahego powodu, że nie odnosisz się do sedna wypowiedzi, tylko do osoby, która je wypowiada. Stosujesz argumentum ad personam. Ale tego pewnie też nie wiesz, bo "Erystyka, czyli sztuka prowadzenia sporów" Schopenhauera jest również ci obca. :)
To naprawdę nie ma sensu i do niczego nie prowadzi.
To naprawdę nie ma sensu i do niczego nie prowadzi.
-
borowik
RECENZJA
Ani razu nie odniosłeś się do tekstu głównego, który się tobie nie spodobał, bo nie jest zgodny z twoim światopoglądem. Od samego początku atakujesz mnie jako autora. Postaraj się choć raz wypowiedzieć coś merytorycznego. Nie posiadasz bazy, żeby zmierzyć się z tekstem głównym, więc sprowadzasz dyskusję do kłótni. Tak to wygląda. Napisz coś na temat treści recenzji. Tylko nie sięgaj po argumenty z seriali na Netflxie. :)
-
Sarah Sam
RECENZJA
Serio, już 4 lata temu Netflix stał się emanacją bolszewickiego zła. Nieźle.borowik pisze: ↑2021-06-21, 14:56 Poszukiwałem od jakiegoś czasu pisarza, który zrobiłby wrażenie, porównywalne z uznanymi klasykami literatury światowej. Powieści kupuję i czytam z przyzwyczajenia,a być może nawet nałogowo. Niestety lektura nie daje mi takiej satysfakcji, jak to bywało jeszcze dziesięć, dwadzieścia lat temu. Po części wynika to z faktu, że przeczytałem większość najbardziej uznanych powieści i coraz trudniej natrafić na pozycję, która wyróżniałaby się znacząco na tle innych. Szczególnie zawodzi twórczość współczesna, która przesiąknięta jest obowiązującymi trendami ideologicznymi, a jej jakość porównać można do seriali na Netflixie, w mojej ocenie symbolu upadku kultury zachodniej. Po wielu niepowodzeniach udało mi się natrafić na pisarza, który w dużym stopniu sprostał oczekiwaniom.
Ale naprawdę. Ja nie widzę porażającej aktualności tego fragmentu szczególnie w relacji do zepsutej Europy. Ten fragment dotyczyć może każdej propagandy w którą ubiera się dowolna ideologia.borowik pisze: ↑2021-06-21, 14:56 Mnie w tym w fragmencie szczególnie poraża jego aktualność. Obecnie gdy neokomunizm ponownie triumfuje w Europie, widzimy, że metoda nie zmieniła się, ale uległa udoskonaleniu i dopasowaniu do nowych okoliczności. Wystarczy tylko wspomnieć promocję ideologii LGBT, ideologię gender, teorię globalnego ocieplenia i wiele innych podobnych absurdów, które cieszą się coraz większym powodzeniem, nawet wśród osób, które skądinąd sprawiają wrażenie ludzi rozsądnych.
-
Sarah Sam
RECENZJA
Nie mam subskrypcji Netflixa, więc nie wiem o jakim upodobaniu mówisz.
No to jest dosyć konkretny zarzut: bierzesz fragment z Kubusia Puchatka i piszesz "porażająco aktualny w kontekście upadku cywilizacji". To właśnie jest brak konkretu. Nie przeprowadzasz dowodu, nie pokazujesz przejścia między Mackiewiczem a wszystkim co wrzucasz do wora lewackiej zarazy. Nie ma tu łączności. Idziesz skrótem. Bo to wydaje się łatwe do przeprowadzenia. Bierzesz jakąś figurę (argument z autorytetu), cytujesz i kwitujesz: "No patrzcie, już 100 lat temu przenikliwy intelekt jegomościa przewidział, że to wszystko źle się skończy". Koniec dowodu.
No to jest dosyć konkretny zarzut: bierzesz fragment z Kubusia Puchatka i piszesz "porażająco aktualny w kontekście upadku cywilizacji". To właśnie jest brak konkretu. Nie przeprowadzasz dowodu, nie pokazujesz przejścia między Mackiewiczem a wszystkim co wrzucasz do wora lewackiej zarazy. Nie ma tu łączności. Idziesz skrótem. Bo to wydaje się łatwe do przeprowadzenia. Bierzesz jakąś figurę (argument z autorytetu), cytujesz i kwitujesz: "No patrzcie, już 100 lat temu przenikliwy intelekt jegomościa przewidział, że to wszystko źle się skończy". Koniec dowodu.
-
borowik
RECENZJA
Tylko, że to nie wygląda w ten sposób, jak opisujesz. Po pierwsze cytat z Mackiewicza nie odnosi się do upadku cywilizacji. O upadku mocarstw jest ostatnia recenzja, a nie ta pierwsza z której pochodzi cytat i do której się odnosisz. Dzielą je jakieś 4 lata. I nie piszę, że Mackiewicz przewidział, że wszystko się źle skończy po upływie 100 lat. Choćby z tego względu, że napisał swoją książkę jakieś 60-70 lat temu. Dostrzegam podobieństwa między propagandą sowiecką, a współczesną propagandą lewicową. Ty zgadzasz się z tą drugą, więc takiego podobieństwa dostrzegać nie będziesz. Ciężko będzie nam dojść do rozstrzygnięcia w tej kwestii, skoro inaczej się na to zapatrujesz. Musielibyśmy przeprowadzić jałową dyskusję, po której i tak każdy zostanie przy swoim stanowisku. Ja będę pisał, że usuwanie genitaliów w myśl genderyzmu jest świadectwem zaburzeń psychicznych. Ty odpowiesz, że jestem starym zgredem i zamordystą , który chce ograniczać prawa jednostki do decydowania o swoim ciele, czyli obcięcia sobie fiuta. Nie znajdziemy płaszczyzny porozumienia.
Idea wielu tych recenzji opiera się często właśnie na pokazaniu mechanizmów, z którymi mieliśmy do czynienia w przeszłości i odniesieniu ich do podobnych procesów teraźniejszych. Jak brzmi popularne powiedzonko "Historia się nie powtarza, ale lubi się rymować". Akurat cytat, do którego się odniosłeś dotyczy beletrystyki, a nie literatury naukowej, czy popoularno-naukowej. Większość z późniejszych recenzji (z wyjątkiem Dukaja) dotyczy klasyki literatury swojego gatunku i jest studiowana na renomowanych uczelniach. Nie są to historie ze stumilowego lasu, jak raczyłeś nawiązać. :)
Tukidydes autor zrecenzowanej przeze mnie „Wojny Peloponeskiej” wyjaśnił w treści swojego dzieła, że pisze je, żeby w przyszłości rządzący wiedzieli jak postępować i nie powielali starych błędów. Karol V, twórca potęgi hiszpańskich Habsburgów wzorował się na wskazówkach Tukidydesa kilkanaście wieków po jej napisaniu i odnosił sukcesy. Ten przykład dowodzi, że wzorowanie się na klasyce literatury przynosi wymierne efekty. Ty wszystko odrzucasz, bo nie uznajesz autorytetów. Równie dobrze możesz twierdzić, że nie będziesz uczył się matematyki z podręcznika do algebry, bo nie uznajesz autorytetów i lepiej zgłębisz niuanse dodawania i odejmowania, przekładając gałązki w piaskownicy. Ja natomiast uważam, że wiedza jest przydatna.
Idea wielu tych recenzji opiera się często właśnie na pokazaniu mechanizmów, z którymi mieliśmy do czynienia w przeszłości i odniesieniu ich do podobnych procesów teraźniejszych. Jak brzmi popularne powiedzonko "Historia się nie powtarza, ale lubi się rymować". Akurat cytat, do którego się odniosłeś dotyczy beletrystyki, a nie literatury naukowej, czy popoularno-naukowej. Większość z późniejszych recenzji (z wyjątkiem Dukaja) dotyczy klasyki literatury swojego gatunku i jest studiowana na renomowanych uczelniach. Nie są to historie ze stumilowego lasu, jak raczyłeś nawiązać. :)
Tukidydes autor zrecenzowanej przeze mnie „Wojny Peloponeskiej” wyjaśnił w treści swojego dzieła, że pisze je, żeby w przyszłości rządzący wiedzieli jak postępować i nie powielali starych błędów. Karol V, twórca potęgi hiszpańskich Habsburgów wzorował się na wskazówkach Tukidydesa kilkanaście wieków po jej napisaniu i odnosił sukcesy. Ten przykład dowodzi, że wzorowanie się na klasyce literatury przynosi wymierne efekty. Ty wszystko odrzucasz, bo nie uznajesz autorytetów. Równie dobrze możesz twierdzić, że nie będziesz uczył się matematyki z podręcznika do algebry, bo nie uznajesz autorytetów i lepiej zgłębisz niuanse dodawania i odejmowania, przekładając gałązki w piaskownicy. Ja natomiast uważam, że wiedza jest przydatna.
-
Sarah Sam
RECENZJA
Z tym Mackiewiczem to już szczegóły zostały pominięte. O mechanizm chodzi. Czy raczej jego brak w tym wypadku, bo u Ciebie cytat z Mackiewicza ma być ilustracją dla tego jak działa współczesna propaganda neokomunistyczna. Rzucasz rytualną mantrę: gender, lgbt, globalne ocieplenie i ciężar dowodu jest już w zasadzie nieistotny. Taki myk od Schopenhauera.Tylko, że to nie wygląda w ten sposób, jak opisujesz. Po pierwsze cytat z Mackiewicza nie odnosi się do upadku cywilizacji. O upadku mocarstw jest ostatnia recenzja, a nie ta pierwsza z której pochodzi cytat i do której się odnosisz. Dzielą je jakieś 4 lata. I nie piszę, że Mackiewicz przewidział, że wszystko się źle skończy po upływie 100 lat. Choćby z tego względu, że napisał swoją książkę jakieś 60-70 lat temu.
Dużo poważniejsze jest to, że łapiesz się na propagandę konserwatywną w kierunku nacjonalistycznej do której cytat z Mackiewicza również pasuje. Nie będziemy przecież chyba udawać, że prawica nie umie w propagandę? I nie chodzi o to by na sam koniec ulokować się symetryczne „gdzieś po środku” i udawać Yodę lub Gościa bez Poglądów. Jeśli jesteś w stanie taki eksperyment zrobić i na chwilę uznać, że zestaw Twoich poglądów jest uwarunkowany na tylu poziomach niezależnych od Ciebie i których wpływu nie jesteś nawet w stanie rozpoznać, że w sumie to wręcz nie są Twoje poglądy, to może uda Ci się również dojść do punktu, w którym okaże się, że prawdziwa ideologia dzieje się nie w obszarze co do którego się różnimy, ale co do którego się zgadzamy. To nawet byłoby ciekawe – ustalić gdzie się zgadzamy, a następnie ten obszar zaciekle atakować w ramach gry kooperacyjnej (co to za wogle lewacki wymysł te gry kooperacyjne?! :) Ale w ten sposób podjęlibyśmy próbę ucieczki do przodu przed licznymi pułapkami, które mielibyśmy na drodze gdybyśmy próbowali jedynie do czegoś nawzajem się przekonać.
Bardzo łatwo przychodzi Ci decydowanie o tym jaki mam pogląd na temat różnych spraw po kilku postach na forum i paru wierszykach. Ale o moich poglądach później. Nie uważam aby dyskutowanie było jałowe nawet jeśli ludzie pozostaną przy swoich zdaniach i nie szukam porozumienia tylko zrozumienia. Inaczej zamykamy się w pułapce, że z tymi z którymi się zgadzamy nie mamy potrzeby dyskutować, a z tymi, z którymi się nie zgadzamy - też nie mamy potrzeby, bo przecież się nie przekonamy. Banieczka puchnie, a my ulatujemy w delulu, bo nie musimy konfrontować ani dokonywać weryfikacji swoich poglądów z sygnałami z rzeczywistości tak długo jak bańka nas o niej upewnia.Dostrzegam podobieństwa między propagandą sowiecką, a współczesną propagandą lewicową. Ty zgadzasz się z tą drugą, więc takiego podobieństwa dostrzegać nie będziesz. Ciężko będzie nam dojść do rozstrzygnięcia w tej kwestii, skoro inaczej się na to zapatrujesz. Musielibyśmy przeprowadzić jałową dyskusję, po której i tak każdy zostanie przy swoim stanowisku. Ja będę pisał, że usuwanie genitaliów w myśl genderyzmu jest świadectwem zaburzeń psychicznych. Ty odpowiesz, że jestem starym zgredem i zamordystą , który chce ograniczać prawa jednostki do decydowania o swoim ciele, czyli obcięcia sobie fiuta. Nie znajdziemy płaszczyzny porozumienia.
Dostrzegam, że w karykaturalny sposób chcesz przedstawić jak mogłaby wyglądać nasza rozmowa na temat gender. Znów chwyt erystyczny, ale też w samej argumentacji stosujesz taki trick, że wybierasz skrajny obrazek aby go ekstrapolować na cały złożony problem. To właśnie ma domykać rozmowę, która nawet się nie zaczęła. Mamy pojęcia-wytrychy, do tego argumentum ad genitalium i jazda z kurwami.
No i właśnie o to się żalę, że mówisz, że pokazujesz mechanizm, a tego nie robisz. Gdy słyszę coś w stylu "tak współcześnie działa mechanizm przedstawiony już przez Mackiewicza", to spodziewam się nie tylko opisu części tego mechanizmu, ale także ich funkcji i wzajemnych oddziaływań. U Ciebie kończy się na leniwym zarysowaniu części a następnie przeprowadzeniu "myku schopenhauerowskiego".Idea wielu tych recenzji opiera się często właśnie na pokazaniu mechanizmów, z którymi mieliśmy do czynienia w przeszłości i odniesieniu ich do podobnych procesów teraźniejszych. Jak brzmi popularne powiedzonko "Historia się nie powtarza, ale lubi się rymować". Akurat cytat, do którego się odniosłeś dotyczy beletrystyki, a nie literatury naukowej, czy popoularno-naukowej. Większość z późniejszych recenzji (z wyjątkiem Dukaja) dotyczy klasyki literatury swojego gatunku i jest studiowana na renomowanych uczelniach. Nie są to historie ze stumilowego lasu, jak raczyłeś nawiązać. :)
Tutaj możnaby zastanowić się czy tak naprawdę jest się czym podniecać ponieważ mocny konserwatywny odpór dla lewicowych pomysłów jak społeczeństwa powinny być skonstruowane to naturalna rekacja, zwykły proces dialektyczny, który w teorii powinien doprowadzić do konsolidacji na wyższym poziomie, przejścia do kolejnej iteracji i testowania kolejnej antytezy.
Tu znowu poniosła Cię fantazja interpretacyjna i dorabiasz gombrowiczowską gębę do tego co uważasz, że ja odrzucam lub uznaję. To porównanie z matematyką - nietrafione. Pewnie już byłeś zmęczony dyskusją.Ty wszystko odrzucasz, bo nie uznajesz autorytetów. Równie dobrze możesz twierdzić, że nie będziesz uczył się matematyki z podręcznika do algebry, bo nie uznajesz autorytetów i lepiej zgłębisz niuanse dodawania i odejmowania, przekładając gałązki w piaskownicy. Ja natomiast uważam, że wiedza jest przydatna.
Niemniej jednak - dziękuję za czas i wysiłek, który włożyłeś w wypowiedź.
-
borowik
RECENZJA
Za bardzo skupiasz się na Mackiewiczu i jednym cytacie. Mackiewicz jest pisarzem a cytat pochodzi z powieści "Droga donikąd". To jest beletrystyka i Mackiekiwicz włożył te słowa w usta jednego z bohaterów. Jeszcze raz go wkleję, żeby było wiadomo, o czym rozmawiamy.
...Jeżeli ty albo ja, albo ktoś z normalnych ludzi w normalnych warunkach zechce na przykład zełgać, że sufit jest nie biały, a czarny, to rzecz wyda się nam zrazu bardzo trudną. Zaczniemy do kołowania, chrząkania, wskazywania na cienie po jego rogach, będziemy tłumaczyć, że w istocie swej nie jest on już tak zupełnie czysto biały… Jednym słowem, będziemy się posługiwać skomplikowaną metodą, która zresztą nie doprowadzi w końcu do celu, bo nikogo nie przekonamy, że sufit jest czarny. Co robią natomiast bolszewicy? Wskazują sufit i mówią od razu: „Widzicie ten sufit… On jest czarny jak smoła”. Punkt, dowiedli od razu. Ty myślisz, że to jest ważne dla ludzi, że prawda jest odwrotna. Zapewne tak myślisz. A oni się przekonali na podstawie praktyki, że to wcale nieważne. Że wszystko można twierdzić, że twierdzenie zależy nie od jego treści, a od sposobu jego wyrażenia. I oto widzimy jak dochodzą do następnego etapu, powiadając do ludzi tak: „A teraz wyobraźcie sobie, że istnieją podli kłamcy, wrogowie wszelkiej prawdy naukowej, postępu i wiedzy, którzy tak nisko upadli w swym nikczemnym zakłamaniu za pieniądze kapitalistów, że ośmielają się łgać w żywe oczy, że sufit jest biały!” I zebrany tłum wyrazi swe oburzenie, wzgardę, a nawet śmiać się będzie i wykpiwać tak oczywiste kłamstwa tych wrogów prawdy...”
Dla mnie to jest "wypisz, wymaluj" metoda, którą stosują teraz środowiska lewicowe. Dobrym przykładem jest teza o o istnieniu kilkudziesięciu płci. Dla mnie ta teoria jest kompletną bzdurą, ale jest sporo ludzi, którzy w to wierzy. Jest to właśnie efekt nachalnej i długotrwałej propagandy środowisk lewicowych. Nie da się też porównać propagandy lewicowej do prawicowej, z tej prostej przyczyny, że władza w państwach cywilizacji zachodniej jest w rękach środowisk liberalno-lewicowych i to właśnie oni przeprowadzają tę indoktrynację. A porównanie do propagandy bolszewickiej opiera się także na tym, że bolszewicy prowadzili swoją propagandę nad terenami, gdzie zdobyli władzę. A w każdym razie słowa te zostały wypowiedziane przez bohatera właśnie w takich okolicznościach, kiedy bolszewicka Rosja zajęła wschodnią Polskę, po tym jak najechali te ziemie po 17 września 39 roku. W czasie gdy pisałem tę recenzję, nie rozpoczęła się jeszcze prawicowa kontrrewolucja prawicowa w USA, zainicjowana za drugiego Trumpa.
Zasadniczo jednak, mówimy tutaj o fragmencie prozy i odczuciach czytelnika, które pojawiły się w związku z lekturą. Gdy pisałem w poprzednim poście o mechanizmach, miałem bardziej na myśli późniejsze recenzje , które dotyczą opracować naukowych i pełniących podobną funkcję. A więc tych, gdzie autor stawia sobie za cel opisanie rzeczywistych wydarzeń i sformułowanie tez o występujących w nich prawidłowościach i mechanizmach. Znajdź jakiś mechanizm z takich właśnie tutaj przeze mnie opublikowanych recenzji, który się również Tobie nie podoba. Mackiewicz był powieściopisarzem i oczywiście prezentował w dziełach swoje stanowisko, z którym można się zgadzać, albo i nie. Zasadniczo jednak tworzył fikcję, nawet jeśli opartą na własnych doświadczeniach życiowych.
...Jeżeli ty albo ja, albo ktoś z normalnych ludzi w normalnych warunkach zechce na przykład zełgać, że sufit jest nie biały, a czarny, to rzecz wyda się nam zrazu bardzo trudną. Zaczniemy do kołowania, chrząkania, wskazywania na cienie po jego rogach, będziemy tłumaczyć, że w istocie swej nie jest on już tak zupełnie czysto biały… Jednym słowem, będziemy się posługiwać skomplikowaną metodą, która zresztą nie doprowadzi w końcu do celu, bo nikogo nie przekonamy, że sufit jest czarny. Co robią natomiast bolszewicy? Wskazują sufit i mówią od razu: „Widzicie ten sufit… On jest czarny jak smoła”. Punkt, dowiedli od razu. Ty myślisz, że to jest ważne dla ludzi, że prawda jest odwrotna. Zapewne tak myślisz. A oni się przekonali na podstawie praktyki, że to wcale nieważne. Że wszystko można twierdzić, że twierdzenie zależy nie od jego treści, a od sposobu jego wyrażenia. I oto widzimy jak dochodzą do następnego etapu, powiadając do ludzi tak: „A teraz wyobraźcie sobie, że istnieją podli kłamcy, wrogowie wszelkiej prawdy naukowej, postępu i wiedzy, którzy tak nisko upadli w swym nikczemnym zakłamaniu za pieniądze kapitalistów, że ośmielają się łgać w żywe oczy, że sufit jest biały!” I zebrany tłum wyrazi swe oburzenie, wzgardę, a nawet śmiać się będzie i wykpiwać tak oczywiste kłamstwa tych wrogów prawdy...”
Dla mnie to jest "wypisz, wymaluj" metoda, którą stosują teraz środowiska lewicowe. Dobrym przykładem jest teza o o istnieniu kilkudziesięciu płci. Dla mnie ta teoria jest kompletną bzdurą, ale jest sporo ludzi, którzy w to wierzy. Jest to właśnie efekt nachalnej i długotrwałej propagandy środowisk lewicowych. Nie da się też porównać propagandy lewicowej do prawicowej, z tej prostej przyczyny, że władza w państwach cywilizacji zachodniej jest w rękach środowisk liberalno-lewicowych i to właśnie oni przeprowadzają tę indoktrynację. A porównanie do propagandy bolszewickiej opiera się także na tym, że bolszewicy prowadzili swoją propagandę nad terenami, gdzie zdobyli władzę. A w każdym razie słowa te zostały wypowiedziane przez bohatera właśnie w takich okolicznościach, kiedy bolszewicka Rosja zajęła wschodnią Polskę, po tym jak najechali te ziemie po 17 września 39 roku. W czasie gdy pisałem tę recenzję, nie rozpoczęła się jeszcze prawicowa kontrrewolucja prawicowa w USA, zainicjowana za drugiego Trumpa.
Zasadniczo jednak, mówimy tutaj o fragmencie prozy i odczuciach czytelnika, które pojawiły się w związku z lekturą. Gdy pisałem w poprzednim poście o mechanizmach, miałem bardziej na myśli późniejsze recenzje , które dotyczą opracować naukowych i pełniących podobną funkcję. A więc tych, gdzie autor stawia sobie za cel opisanie rzeczywistych wydarzeń i sformułowanie tez o występujących w nich prawidłowościach i mechanizmach. Znajdź jakiś mechanizm z takich właśnie tutaj przeze mnie opublikowanych recenzji, który się również Tobie nie podoba. Mackiewicz był powieściopisarzem i oczywiście prezentował w dziełach swoje stanowisko, z którym można się zgadzać, albo i nie. Zasadniczo jednak tworzył fikcję, nawet jeśli opartą na własnych doświadczeniach życiowych.
-
Sarah Sam
RECENZJA
OK, zostawmy cytat z Mackiewicza.
Rozumiem, że mówiąc o teorii kilkudziesięciu płci odnosisz się do koncepcji płci kulturowej. Czyli nie dywagujemy o tym czy kobieta może mieć penisa tylko o tym jak role płciowe kształtowane są w wyniku oddziaływań socjalizujących i kulturowych. A tu jest całkiem pokaźny materiał badań i jeśli nie skasujesz ich jako manipulacji lewackich środowisk akademickich (no bo tak najłatwiej), to możemy się im przyjrzeć.
Widzę też, że uznajesz istnienie propagandy prawicowej. Trochę mnie martwi jednak, że tak lekko przechodzisz nad tą obserwacją twierdząc, że propaganda ta jest mniej groźna, bo wciąż za mało rządów Zachodu reprezentuje opcję prawicową. No, ale gdy już będzie odpowiednia siła, to przejdziesz na pozycje lewicowe dla równowagi? Czy też ponownie zanurzysz się w treściach generowanych przez Kurskiego?
W późniejszych recenzjach faktycznie bardziej skupiasz się na recenzowaniu. Jeśli uważnie czytam, to kolejny fragment gdzie zaczynasz znowu iść w średniej jakości felieton, to ten o naszej ulubionej ojkofobii. Ale o tym później.
Rozumiem, że mówiąc o teorii kilkudziesięciu płci odnosisz się do koncepcji płci kulturowej. Czyli nie dywagujemy o tym czy kobieta może mieć penisa tylko o tym jak role płciowe kształtowane są w wyniku oddziaływań socjalizujących i kulturowych. A tu jest całkiem pokaźny materiał badań i jeśli nie skasujesz ich jako manipulacji lewackich środowisk akademickich (no bo tak najłatwiej), to możemy się im przyjrzeć.
Widzę też, że uznajesz istnienie propagandy prawicowej. Trochę mnie martwi jednak, że tak lekko przechodzisz nad tą obserwacją twierdząc, że propaganda ta jest mniej groźna, bo wciąż za mało rządów Zachodu reprezentuje opcję prawicową. No, ale gdy już będzie odpowiednia siła, to przejdziesz na pozycje lewicowe dla równowagi? Czy też ponownie zanurzysz się w treściach generowanych przez Kurskiego?
W późniejszych recenzjach faktycznie bardziej skupiasz się na recenzowaniu. Jeśli uważnie czytam, to kolejny fragment gdzie zaczynasz znowu iść w średniej jakości felieton, to ten o naszej ulubionej ojkofobii. Ale o tym później.
-
borowik
RECENZJA
Płcie kulturowe, a szczególnie idea tożsamości płciowej (dowolnie wybieranej) są właśnie tymi koncepcjami pseudonaukowymi, do których odnosi się końcowy fragment cytatu z Mackiewicza:
„A teraz wyobraźcie sobie, że istnieją podli kłamcy, wrogowie wszelkiej prawdy naukowej, postępu i wiedzy, którzy tak nisko upadli w swym nikczemnym zakłamaniu za pieniądze kapitalistów, że ośmielają się łgać w żywe oczy, że sufit jest biały!” I zebrany tłum wyrazi swe oburzenie, wzgardę, a nawet śmiać się będzie i wykpiwać tak oczywiste kłamstwa tych wrogów prawdy...”
Propaganda nie jest z założenia czymś złym. To słowo ma jednak pejorartywny wydźwięk, dlatego samo pojęcie może być negatywnie odbierane. Problem zaczyna się, kiedy propaganda jest szkodliwa dla społeczeństwa i przeszkadza jego prawidłowemu rozwojowi. Europa jest tego dobitnym przykładem. Wiele elementów lewicowej ideologii (gender, LGBT, ojkofobia itd.) prowadzi do osłabienia Europy względem innych państw i wzrastających mocarstw. Europejscy przywódcy (szczególnie związani z Unią Europejską) próbują eksportować swoją agendę na inne kraje (afrykańskie, azjatyckie, Ameryka Południowa) co nie spotyka się ze zrozumieniem, tylko z pogardą. To dodatkowo osłabia znaczenie Europy w relacjach międzynarodowych.
Kiedyś Ursula von der Leyen spotkała się z Meksykańcami, w którejś z rolniczych prowincji. Zapytali, czy jest w stanie im pomóc, bo mają duży problem z dostępem do czystej wody, niezbędej do upraw i hodowli. Ona odpowiedziała, że najpierw chce prozmawiać o prawach kobiet i czy są one respektowane w ich wioskach. Mieszkańcy się rozeszli, bo uznali, że mają do czynienia z odklejeńcem. Europejskim lewicowcom wydaje się, że są awangardą postępu. W rzeczywistości są pośmiewiskiem na całym świecie, poza strefą bezpośredniego oddziaływania cywilzacji zachodniej.
Ja nie jestem prawicowcem. Postrzegam siebie przede wszystkim jako zwolennika zdrowego rozsądku. Popieram to, co służy bezpieczeństwu i dobrobytowi mojej rodziny, mojego miasta, a w dalszej perspektywie państwa, którego jestem obywatelem, a nawet kontynentu, w którym przyszło mi funkcjonować. Lewactwo jest szkodliwe, więc je odrzucam.
„A teraz wyobraźcie sobie, że istnieją podli kłamcy, wrogowie wszelkiej prawdy naukowej, postępu i wiedzy, którzy tak nisko upadli w swym nikczemnym zakłamaniu za pieniądze kapitalistów, że ośmielają się łgać w żywe oczy, że sufit jest biały!” I zebrany tłum wyrazi swe oburzenie, wzgardę, a nawet śmiać się będzie i wykpiwać tak oczywiste kłamstwa tych wrogów prawdy...”
Propaganda nie jest z założenia czymś złym. To słowo ma jednak pejorartywny wydźwięk, dlatego samo pojęcie może być negatywnie odbierane. Problem zaczyna się, kiedy propaganda jest szkodliwa dla społeczeństwa i przeszkadza jego prawidłowemu rozwojowi. Europa jest tego dobitnym przykładem. Wiele elementów lewicowej ideologii (gender, LGBT, ojkofobia itd.) prowadzi do osłabienia Europy względem innych państw i wzrastających mocarstw. Europejscy przywódcy (szczególnie związani z Unią Europejską) próbują eksportować swoją agendę na inne kraje (afrykańskie, azjatyckie, Ameryka Południowa) co nie spotyka się ze zrozumieniem, tylko z pogardą. To dodatkowo osłabia znaczenie Europy w relacjach międzynarodowych.
Kiedyś Ursula von der Leyen spotkała się z Meksykańcami, w którejś z rolniczych prowincji. Zapytali, czy jest w stanie im pomóc, bo mają duży problem z dostępem do czystej wody, niezbędej do upraw i hodowli. Ona odpowiedziała, że najpierw chce prozmawiać o prawach kobiet i czy są one respektowane w ich wioskach. Mieszkańcy się rozeszli, bo uznali, że mają do czynienia z odklejeńcem. Europejskim lewicowcom wydaje się, że są awangardą postępu. W rzeczywistości są pośmiewiskiem na całym świecie, poza strefą bezpośredniego oddziaływania cywilzacji zachodniej.
Ja nie jestem prawicowcem. Postrzegam siebie przede wszystkim jako zwolennika zdrowego rozsądku. Popieram to, co służy bezpieczeństwu i dobrobytowi mojej rodziny, mojego miasta, a w dalszej perspektywie państwa, którego jestem obywatelem, a nawet kontynentu, w którym przyszło mi funkcjonować. Lewactwo jest szkodliwe, więc je odrzucam.
-
Sarah Sam
RECENZJA
I ja zdecydowanie nie popieram wielu rozwiązań czy absurdalnych regulacji eurokratów. Także tak jak Ty, nie uważasz się za prawicowca, tak i ja niespecjalnie garnę się do poparcia lewicy. Zastanawiam się natomiast na poważnie w jakim stopniu zgadzam się z diagnozami Marksa. Ale to może po przeczytaniu chociaż pierwszego tomu 'Kapitału' zamiast współczesnych komentarzy tylko. Bo może się okazać, że neokomunizm z marksizmem ma niewiele wspólnego, a zarówno konserwatyści jak i liberałowie są tylko zasłoną dymną dla prawdziwej religii - kapitalizmu właśnie. Wtedy lewica europejska czy jakakolwiek będzie dla mnie za bardzo na prawo, zbyt mało radykalna i łasząca się do kapitalistów.
Wracając do Europy, gdy tak uczciwie zrobisz bilans, to uda się wymienić pozytywne aspekty funkcjonowania UE. Podobnie gdy spojrzysz na realizację takich lewicowych postulatów jak wolna sobota, 8-godzinny czas pracy, zakaz pracy dzieci, prawa pracownicze plus sporo rozwiązań proekologicznych.
Poparcie dla uczestnictwa Polski we Wspólnocie nawet w elektoracie PiS jest ekstremalnie wysokie w stosunku do tego czego by się spodziewać po retoryce tej partii - ponad 80%. W Konfederacji (sic!) - ponad 70%.
Wytłumacz mi ten paradoks?
Czy to jest oznaka zdrowego rozsądku? Czy też 25 proc. oświeconych ubolewa na głupotą reszty?
Myślę, że nikt tak bardzo głośno (oprócz Twojego idola) nie mówi o Polexicie tylko dlatego, że się boi, że wkurwi się właśnie ta milcząca lecz rozsądna część społeczeństwa albo rozrzucona po wszystkich elektoratach i skupiona wokół innych tematów albo nie angażująca się w ogóle, obie jednak uznają konieczność i korzyści wynikające z pozostawania w Unii. Jedyne na co więc stać PiS czy Konfederację, to rozpuszczanie jęzora i destrukcja w relacjach z nadzieją, że jeśli nie uda się Polexit to sukces osiągnie Wypierpol.
I tak poza nawiasem: Rozmawiamy sobie, nie? Wymieniamy poglądy. Ja nie nazywam Cię faszystą, Ty mnie - bolszewickiem ścierwem. Pozostajemy przy swoich zdaniach (z których być może za chwilę wyłuskamy jakiś wspólny mianownik), nie wiem jak Ty, ale nie mam też potrzeby przekonywania na siłę, destrukcji adwersarza, umniejszania jego intelektu, kondycji psychicznej czy moralnej, a do tego mam poczucie, że jestem bliżej tego zrozumienia wspomnianego wcześniej.
Wracając do Europy, gdy tak uczciwie zrobisz bilans, to uda się wymienić pozytywne aspekty funkcjonowania UE. Podobnie gdy spojrzysz na realizację takich lewicowych postulatów jak wolna sobota, 8-godzinny czas pracy, zakaz pracy dzieci, prawa pracownicze plus sporo rozwiązań proekologicznych.
Poparcie dla uczestnictwa Polski we Wspólnocie nawet w elektoracie PiS jest ekstremalnie wysokie w stosunku do tego czego by się spodziewać po retoryce tej partii - ponad 80%. W Konfederacji (sic!) - ponad 70%.
Wytłumacz mi ten paradoks?
Czy to jest oznaka zdrowego rozsądku? Czy też 25 proc. oświeconych ubolewa na głupotą reszty?
Myślę, że nikt tak bardzo głośno (oprócz Twojego idola) nie mówi o Polexicie tylko dlatego, że się boi, że wkurwi się właśnie ta milcząca lecz rozsądna część społeczeństwa albo rozrzucona po wszystkich elektoratach i skupiona wokół innych tematów albo nie angażująca się w ogóle, obie jednak uznają konieczność i korzyści wynikające z pozostawania w Unii. Jedyne na co więc stać PiS czy Konfederację, to rozpuszczanie jęzora i destrukcja w relacjach z nadzieją, że jeśli nie uda się Polexit to sukces osiągnie Wypierpol.
I tak poza nawiasem: Rozmawiamy sobie, nie? Wymieniamy poglądy. Ja nie nazywam Cię faszystą, Ty mnie - bolszewickiem ścierwem. Pozostajemy przy swoich zdaniach (z których być może za chwilę wyłuskamy jakiś wspólny mianownik), nie wiem jak Ty, ale nie mam też potrzeby przekonywania na siłę, destrukcji adwersarza, umniejszania jego intelektu, kondycji psychicznej czy moralnej, a do tego mam poczucie, że jestem bliżej tego zrozumienia wspomnianego wcześniej.
-
borowik
RECENZJA
Po inwazji Rosji na Ukrainę przestałem się jakoś bardzo pasjonować krajową polityką. Większą wagę przywiązuje do geopolityki. Ogólnie mam krytyczą ocenę całej rodzimej sceny politycznej, a szczególnie negatywnie odbieram wieloletni podział pomiędzy PO i PiS. Ten spór jest bardzo destruktywny z punktu widzenia interesów Państwa. Przestałem chodzić na wybory. Nie trzeba głosować, żeby o 20:00 w niedzielę sprawdzić wyniki. Nie widzę w Polsce ugrupowania, które byłoby w stanie przygotować kraj do zmian w światowym układzie sił, które dokonują się na naszych oczach. Członkostwo w Unii Europejskiej było dla nas korzystne, ale bardziej jako elemenet większego procesu, czyli dopuszczenia Polski do światowego obrotu gospodarczego po 1989, kiedy to poprzednia zmiana układu geoplitycznego (upadek ZSRR) okazała się dla nas bardzo pozytywna. Teraz upada prymat USA i rosną nowe mocarstwa. Polscy politycy wydają się tego nie dostrzegać. Ta kolejna transformacja może sie okazać dużo mniej korzystna. Do Unii Europejskiej należy podchodzić jak do projektu biznesowego. Dopóki się nam członkostwo opłaca, warto być częścią tej wspólnoty. Gdy więcej będzie negatwnych elemetów powinniśmy dać sobie spokój. Nie powinno tu być miejsca na sentymenty, czy resentymenty, tylko chłodna analiza.
Nie wydaje mi się, żeby Konfederacja Mentzena i Bosaka była za wystąpieniem z Unii. Raczej staraja się siedzieć okrakiem na płocie i nie precyzować swojego stanowiska. Wątpię jednak, żeby po dojściu do władzy (jeśli to kiedykolwiek nastąpi) będą forsować wyjście z Unii. Z liczących się ugrupowań (a więc takich które mają swoją reprezentację w Sejmie, albo mają szansę wejść w kolejnych wyborach) tylko Konfederacja Brauna jest za wyjściem z Unii. To jest dość zrozumiałe. Celem każdej partii jest zdobycie władzy, a gdy już zdobęda, jej utrzymanie. Konfederacja Brauna zagospodarowuje tę część elektoratu, która sprzeciwia się indoktrynacji płynącej z Brukseli i wszelkim jej negatywym konsekwencjom, także w wymiarze gospodarczym (np: klimatyzm). Jeśli Braun nie będzie się róznił niczym od pozostałych ugrupowań, to straci poparcie i nie wejdzie do Sejmu.
Proponuję zakończyć już tę dyskusję. Kurier przyniósł kolejne tomiszcza. Spodziewaj się nastepnych recencji (za jakiś rok :) ). Obawiam się jednak, że Twoje dni są już policzone. Wierchuszka portalu nie znosi nowych użytkowników. ;)
Nie wydaje mi się, żeby Konfederacja Mentzena i Bosaka była za wystąpieniem z Unii. Raczej staraja się siedzieć okrakiem na płocie i nie precyzować swojego stanowiska. Wątpię jednak, żeby po dojściu do władzy (jeśli to kiedykolwiek nastąpi) będą forsować wyjście z Unii. Z liczących się ugrupowań (a więc takich które mają swoją reprezentację w Sejmie, albo mają szansę wejść w kolejnych wyborach) tylko Konfederacja Brauna jest za wyjściem z Unii. To jest dość zrozumiałe. Celem każdej partii jest zdobycie władzy, a gdy już zdobęda, jej utrzymanie. Konfederacja Brauna zagospodarowuje tę część elektoratu, która sprzeciwia się indoktrynacji płynącej z Brukseli i wszelkim jej negatywym konsekwencjom, także w wymiarze gospodarczym (np: klimatyzm). Jeśli Braun nie będzie się róznił niczym od pozostałych ugrupowań, to straci poparcie i nie wejdzie do Sejmu.
Proponuję zakończyć już tę dyskusję. Kurier przyniósł kolejne tomiszcza. Spodziewaj się nastepnych recencji (za jakiś rok :) ). Obawiam się jednak, że Twoje dni są już policzone. Wierchuszka portalu nie znosi nowych użytkowników. ;)
-
Sarah Sam
RECENZJA
Tak, to dobry moment żeby zakończyć, bo całkowicie zgadzam się z Twoją diagnozą.
Nie podzielam natomiast Twoich obaw na temat ograniczonej liczby dni, które pozostały mi na forum.
Fobiak ma kłopoty z interpretacją tego, co się do niego pisze i zachowuje się jak przygłuchy wujaszek, który usłyszał "chuju" zamiast "wuju" i awanturuje się z tego tytułu, ale ogólnie jest nieszkodliwy.
Gacek słyszy "chuju" i przyjmuje jak komplement.
A nanie? Wydaje mi się, że mamy bazowe porozumienie.
Nie podzielam natomiast Twoich obaw na temat ograniczonej liczby dni, które pozostały mi na forum.
Fobiak ma kłopoty z interpretacją tego, co się do niego pisze i zachowuje się jak przygłuchy wujaszek, który usłyszał "chuju" zamiast "wuju" i awanturuje się z tego tytułu, ale ogólnie jest nieszkodliwy.
Gacek słyszy "chuju" i przyjmuje jak komplement.
A nanie? Wydaje mi się, że mamy bazowe porozumienie.
- fobiak
- Posty: 15806
- Rejestracja: 2006-08-12, 07:01
- Has thanked: 8 times
- Been thanked: 1 time
- Kontakt:
RECENZJA
Sarah Sam,odpierdol sie od gacka, jak cie nie tyka
obaj nie przesadzajcie
fobiak nie jest lizochujkiem
talko lizopidkiem
wiec nie bede przymykla oka
jesli bedziecie przekraczali granice
marcinek wszedzie prowokowal
ostatnio na liternecie
znam go juz 19 lat
ale dzieki banom jakie dostawal
poznal granice na tym portalu
i ich nie przekracza
co do ciebie Sarah Sam
to jak nie odejdziesz sam
to tobie w tym pomoge
dajcie zyc grabarzom
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości