Realne a rzeczywiste cz.II

artykuł, kronika, reportaż, polemika, felieton, recenzja, wywiad, relacja, formy dziennikarskie, wlasna publicystyka na kazdy temat

Moderator: anty-czka

wwww
Posty: 2581
Rejestracja: 2009-11-10, 16:24
Kontakt:

Realne a rzeczywiste cz.II

Post autor: wwww »

Realne a rzeczywiste cz.II
(Absolutny początek jest wszędzie)


Cieszę się, że już skończyłem tę krótką wędrówkę po Europie, bo trochę się zmęczyłem, a trochę znudziłem. Zarysowałem wam mniej więcej jak to widzę i o co mi chodzi. Mam nadzieję, że nie znużyłem was za bardzo.
Co by tu zrobić? Jak to wszystko pociągnąć dalej? Jak to rozwiązać? Nikt tego nie wie na szczęście. Co by to było? Okropność! Bóg musi być bardzo biedną istotą, wie przecież wszystko nieborak.
Wspomniałem kiedyś, iż nic nie jest mnie w stanie psychicznie rozpieprzyć. Nie do końca jest to prawdą. Zdarzają sie bowiem rozmowy, najczęściej są to bardzo krótkie pogawędki z klientami, które wyprowadzają mnie z równowagi. Nie rozpierdalają mnie psychicznie, ale robi mi się wtedy “coś” i chyba czuję podświadomie, że o to “coś” mi właśnie chodzi, gdy przywołuję imię Dionizosa – symbol życia samego, którego chciałbym rozszarpać na strzępy, tak jak Bachantki rozszarpywały wszystko, co napotkały po drodze, w trakcie jego święta, Dionizjów niejakich.
(Aby zrozumieć tę krótką rozmowę, którą za chwilę przytoczę, musicie wiedzieć …….., nie!, nic nie musicie!)
Przytoczę wam jedną z nich:
“Dziś urodziła mi się córeczka”
“Ładny prezent na Mikołaja” - mówię
“To już druga, najważniejsze że zdrowa”
“Tak, to jest najważniejsze”
Po takiej rozmowie, nie!, nie jestem zdruzgotany, czy przybity, nie jestem też wściekły, ani zły. Robi mi się tylko coś w głowie, mam kołowroty i czuję się jakoś dziwnie. Świat cały staje mi przed oczami, całe moje życie, i życie innych ludzi, którzy pojawili się na tym świecie, łącznie z naszymi praprzodkami z jaskini.
Albo jeszcze jedna historia. Przyszła dwa dni temu, do mnie, do pracy, nasza pani od ubezpieczeń, która pilnuje terminów płatności wszystkich polis. I mówi: “Nie mogłam przyjść do Pana wczoraj, bo mój dwudzistodwuletni syn leży w szpitalu. Zasłabł na przystanku, (miał jakąś niegroźną podobno wadę serca) i przydusił się własnymi wymiocinami. Nie miał mu kto pomóc. Leżał chyba dość długo, bo niedotlenienie mózgu było tak duże, że spustoszenia w głowie nieboraka sięgnęły prawie połowy umysłu. Pokazała mi zdjęcie z tomografu. Wielka część jego głowy, to czarne pole, uszkodzenia są bardzo rozległe. Leży teraz w szpitalu w śpiączce. Co mogą zrobić lekarze. Nic – czekają.”
Jak to wszystko usłyszałem, to mówię do niej “Niech mi Pani nic już więcej nie mówi, nie chcę nic na ten temat słyszeć”. A ona “Ja wiem, ja wiem, że Pan ma swoich problemów od cholery.” A ja “Moje problemy, w porównaniu z Pani problemem, nie istnieją.”
Chciałbym wam napisać, zauważyłem bowiem, że nieświadomie, (zgadzam się z psychoanalitykami, że nieświadome często mówi więcej niż świadome, nie zawsze tak jest, nie trzeba jednak z tego robić reguły i zasady, tak jak to oni zrobili) tkwię ciągle we władaniu “trójek”, które europejczycy tak bardzo sobie ukochali (być może nie tylko oni, w hinduizmie też jest podobno trzech najważniejszych bogów – Sziwa, Wisznu i Kriszna, a nad nimi unosi się chyba jakiś Brahman zajebisty – nie znam się na tym kompletnie, więc to zostawmy). Spojrzałem na swoją Trójcę polskiej literatury i już wiedziałem - wyzwolić się ze szponów tradycji będzie bardzo trudno. A tradycję trzeba ogarnąć za jednym zamachem, skonsumować i wypluć, by mieć czyste pole do dalszych działań mózgowych.
Chodzi mi o prostotę myśli, o “czysty ogląd naoczny” – chciałoby się powiedzieć za Husserlem niejakim, po obciążeniu swej głowy całością wiedzy duchowej, (mam na myśli filozofię konkretnie, inne zjawiska, sztuka, religia, nauka, to trzeba o nich wiedzieć, co nie co, to jasne. I powiem coś więcej, gdy ma się dostęp do ducha człowieczego, rozumienie tych zjawisk kultury staje się proste jak nigdy dotąd. Nie wszystkich oczywiście, ale na przykład, malarstwo, oglądam jakiś album i często czuję to, co tam jest nabazgrane. Nie mówiąc już o muzyce, przy której mam często dreszcze, a w głowie dziwne szelesty.).
Po co, zapytacie, obciążać głowę tak wieloma sprawami? Później i tak to gdzieś wszystko ginie pod sklepieniem czaszkowym. Jest to jednak wielkie złudzenie, bowiem w duchu człowieczym, nic, nigdzie nie ginie! i nie rozmywa się wśród szarych komórek. (Jak ja się czasami męczę z filozofciem jakimś np. z Husserlem z Moraw pochodzącym.)
Ano, z bardzo prostego powodu. Nie po to, żeby “wiedzieć” i być tzw. magisterkiem albo doktorkiem – inteligencikiem jakimś po prostu!, ale po to, aby już błędów nie robić takich cholernych, jak ci, co byli przed tobą! To jest jedyny powód, dlaczego należy to wszystko, w miarę wszystko, powtarzam, na ile człowieka stać tylko, ogarnąć umysłem. Trzeba wchłonąć całość tej wiedzy zasranej, przełknąć ją z obrzydzeniem, jak przełyka się ozór świński na przykład – z pewnością są tacy, co go uwielbiają, lecz dla mnie, ten ozór, siedział w tym świńskim ryju i zżerał różne świństewka, co mu tam tylko, tej biednej śwince podali do stołu.
Kończąc ten wątek, powiem tylko tyle, że duch człowieczy jest wszechpotężny i niczym nieograniczony. Zrzygam się za chwilę!
W świecie liczb idealnym, dajmy na to, nie jest mi w stanie przytrafić się przypadek jakiś zasrany! Dwa plus jeden równa się trzy i koniec, nie ma dyskusji. (Nie będę wchodził w ten temat, bo nie znam go dobrze, ale pamiętam, jak kiedyś Wojciech Sadowniczek opowiadał nam o kilku matematykach, którzy zwariowali w bardzo młodym wieku zajmując się chyba nieskończonością matematyczną właśnie.)
Natomiast w życiu duchowym, ciągłe niespodzianki i zwroty akcji, ale to tylko pozór z pewnością, jak pisałem o tym wcześniej. W świecie ducha istnieje bowiem inny rodzaj konieczności, to nowy rodzaj przymusu, terror jakiś cholerny! Nie znam go dokładnie, ale czuję go wyraźnie i powiem coś więcej, ten przymus okazać się musi wolnością samą! Ale o tym później. Teraz cicho sza.
Co do liczb jeszcze jedna uwaga. Przecież one istnieją w jakiś idealny sposób. Nie ma przecież znaczenia, czy ktoś je myśli teraz, w tej właśnie chwili, czy myślał o nich jakiś kosmita starożytny - Pitagorejczyk chociażby.
A Husserl w “Badaniach logicznych” przeciw całemu psychologizmowi wystąpił i chwała mu za to, dowodząc, że czym innym jest akt psychiczny, a czym innym treść idealna. Dowiódł tego niezbicie, że nie wszystko na tym świecie zależy od “ego” naszego wszechpotężnego, (i znów ten sam problem, nie myślcie sobie, że ten świat idealny jest gdzieś indziej, że leży poza naszą jedyną realną rzeczywistością, myślenie chrześcijańsko-platońskie musi zniknąć z powierzchni ziemi, tyle już zła wyrządziło!). Chciał to jednak, biedny Husserlik, nieborak, zastosować do całego świata realno-rzeczywistego, do wszystkich naszych aktów i ich treści, do całej wiedzy ludzkiej, idiota!
Gdzie on z tą fenomenologią pchał się na siłę! Z brudnymi buciorami pakował się do światów mu niedostępnych zupełnie. Ludzka pycha i ambicja nie zna granic! Powinien może najpierw zapytać kogoś, “czy można?”, boga może jakiegoś powinien zapytać? Do diabła z nimi wszystkim! Tak jak kiedyś Goethe chciał stworzyć naukę o barwach, zapominając, (a może w ogóle o tym nie wiedział?) iż jakości zmysłowe nie podlegają kwantyfikacji. Niczego się baran, Husserl nie nauczył, żadnych wniosków nie wyciągnął, tylko dalej jazda z fenomenologią na bój ze światem całym wyruszył. Chciał wyłuskać “istotę” barwy czerwonej, o mój boże!
Ale, “do rzeczy samych”. Już kończę, wiem, że znudziłem was dziś śmiertelnie i ja również jestem trochę zmęczony, nie, to nie zmęczenie, to rodzaj jakiejś .... brak mi słowa. Husserl odkrył zajebiście ważną rzecz, tę o to, że duch człowieczy, nie jest zależny od naszej psychiki, zależąc od niej w jakiś tajemniczy sposób oczywiście, a matematyka i logika, są tylko jego przejawami jakimiś zasmarkanymi, bo jak to czuję, w duchu człowieczym rządzą bardziej brutalne prawidła, obrzydliwe i straszne z początku. Dla niewtajemniczonych są koniecznością wyższego rzędu. Dla wtajemniczonych natomiast, jestem tego pewien, okażą się wolnością samą. Ale do tego jeszcze daleka droga przede mną, bardzo daleka.



Moja praca, służyć mi będzie jako odskocznia, (Nie tylko oczywiście, nie chcę jej sprowadzić do czysto funkcjonalnego jej traktowania. Nie, nie!, nie o tym w tej chwili mówię. Chodzi mi o wymiar czysto myślowy, o teren do myślenia w sprawach innego rodzaju) od myślenia mojego, często popierdolonego bardzo. W pracy znajdować będę wytchnienie i odpoczynek. Zajmuję się klientami i podatkami, a z rana idę do sklepu, po świeże jedzonko, i jak starcza mi czasu, to wstawiam jakąś zupkę, by się gotował i na 12-ą była gotowa.
Poza tym, po co ciągle myśleć o ważnych sprawach, po co?, pytam się?, jeszcze w pracy tym sobie wszystkim głowę zaprzątać. Dlatego też praca i dom nie będzie traktowana przeze mnie jako pole działań egzystencjalno - metafizycznych. Przecież nie muszę do cholery ze wszystkimi rozumieć sie co do tej kwestii. Z pewnością, gdy będzie okazja, opowiem o czymś, co mnie gnębi, tak jak to do tej pory bywało, np. na działce po paru piwach, w nocy, przy ognisku wyrazić swoje zdziwienie istnieniem. Nie ma bowiem nic bardziej tajemniczego, niż ten fakt właśnie. Żadne inne tajemnice nie istnieją, (a jeżeli już są, to tylko dzięki niej i w niej mają swe źródło prawdziwe, w innym wypadku, są tylko wymysłami ludzkimi i nic ponad to.



Wczoraj byłem w Lublinie. Odwiedziłem, Agatę, koleżankę ze studiów (w trakcie rozwodu), no i zobaczyłem się oczywiście z P.K., (znajomym z roku, mieszkaliśmy razem przez trzy lata na stancji) który zmęczony jest trochę życiem swoim, narzeka na bóle w kręgosłupie i inne części ciała. Biednym P. K. Takie odniosłem wrażenie, ciągle jest chłopiec czymś zajęty, tylko nie sobą. P. K. zawsze ukrywał się gdzieś w półmroku słuchając Residensów, Gongu, czy czegoś tam jeszcze, bardziej nihilistycznego i dołującego. Bał się samego siebie i nie chciał rozejrzeć dookoła. Schowany wiecznie za podwójną gardą, udając, że jest odważny. Zawsze zajmował się różnymi sprawami niepotrzebnie tracąc energię. Teraz podobnie, sprzedaje jakieś rowery, wcześniej były to radia, tłumacząc sobie, że zarabia pieniądze, których wiecznie ma mało.
Niedobrze jest, gdy nadmiar emocji, zagłusza podszepty rozumu, gdy rozumienie przesłonięte jest przez coś innego. Nie chodzi mi o jakiś wyrachowany rozumu, nie o tym tu mówię. Mam na myśli sytuację, w której podobnie jak .... (Pamiętacie może, W. S., mojego dwa lata młodszego kolegę z Czarnej Wieży, który studiował filozofię. Znalazły go w mieszkaniu na LSM-ie, jego współlokatorki z workiem foliowym na głowie. Rodzice, gdy przyjechali do Lublina, by zidentyfikować zwłoki (dowiedziałem się o tym później od jego starszej siostry) nie mogli oczywiście tego zrobić w takim był stanie. Matka poznała go po slipkach które miał na sobie.) W. S. był wszystkim przejęty, wszystko go dotykało, lecz nic nie potrafił sobie wytłumaczyć swym małym rozumkiem. Do niczego dystansu odpowiedniego nie mógł złapać. Cały świat i on sam, jawił mu się jako jakieś cudo wyższego rzędu. Nazywałem go “naturalistą” (wiedział, że ja nie cierpię naturalizmów we wszelkiej postaci), wiedział też, że nie robię tego złośliwie, całą noc bowiem potrafił przeleżeć na kopce siana, gapiąc się w gwiazdy. Wyjeżdżał często do lasu na parę dni sam i gdzieś siedział w ukryciu robiąc zdjęcia owadom - dobrej zresztą jakości.
Zaczynam nie wierzyć w przypadki. W świecie ducha, jak go nazywam, nic nie dzieje się bez powodu! Wszystko ma swój określony sens i cel, którym może okazać się oczywiście bezsens, ale ten bezsens, też z kolei może być sensem jakiegoś innego rodzaju. Ludzie najczęściej oczywiście uciekają przed wnioskiem, że świat i oni sami nie mają żadnego sensu. Dlaczego przed taką myślą się bronią? Wymyślają religię, filozofię bądź sztukę, ble,ble,ble. Ale najczęściej, lud człowieczy po prostu coś robi, na co współcześni artyści są świetnym, modelowym wręcz przykładem. “Artystyczne działania”, happening jakiś zasrany, staje się sztuką samą!
Ty zajmujesz się swoją pracą, P. K. sprzedaje rowery, ja również chodzę do pracy, nudząc się przez osiem godzin dziennie, ale ogólnie rzecz biorąc, każdy z nas coś robi.
Można powiedzieć za Marksem niejakim, trochę go “uwspółcześniając” i odwracając troszeczkę, “od tyłu” go biorąc po prostu, iż praca się wyobcowała i nie stanowi już istoty człowieka, i nie służy jedynie realizacji samego siebie, (tak jakby życzył sobie tego biedny Marks) lecz, wręcz przeciwnie, praca, czyli działanie wszelkiego rodzaju, ucieczką są od świata i własnej istoty człowieczej. Przez pracę, człowiek nie realizuje się i nie poznaje, tylko ucieka przed sobą samym i światem całym, dziękując przy tym pracy, że jest, bo inaczej by zwariował po prostu. Gdyby nie działanie, gdyby nie “czyn”, (Jak mówił z cynicznym uśmieszkiem na twarzy, profesor Cycuś-Cacuś, cytując zdanie z bodajże „Fausta” Goethego, “na początku był czyn”, mając na myśli, to oczywiście, i tym był spowodowany jego uśmieszek cyniczny, iż większość studencików i studentek, jest chrześcijanami i zrozumie aluzyjką w pełni, nie kończył bowiem tego zdania na przykład “na początku był czyn, bo jak pamiętacie drogie dziatki, w Świętej Księdze, zdaje się, powiedziano – na początku było Słowo, a ono było u Boga, czy jakoś tak to leci – a czy ten profesorek Cycuś-Cacuś, czy jak mu tam było, nie pomyślał, że Słowo miało moc czynu właśnie! O tym prostak nie wiedział? nie!, on wiedzieć nie chciał!
Ludzie biorą sobie to, co im wygodne, w czym im do twarzy! Dziś pasuje to, wkładają sukienkę, jutro to, wkładają spódnicę z flaneli.) to ludziska biedne umarłyby z przerażenia i pustki jaką odkryliby w swoich umysłach z pewnością.
Moja metafizyka o której marzę, a która w ogóle tak naprawdę mnie nie obchodzi, miałaby postać, zbliżoną, do opowiadania Kafki, pt. “Daj spokój”. A więc, ktoś chce znaleźć “coś”, pyta o to kogoś, a ten ktoś odpowiada, “Mnie pytasz o drogę – daj spokój”.
Nie chcę przez to powiedzieć, że drogi nie ma, czy jeszcze tam czegoś, że sensu dajmy na to nie ma. Ja na razie nic nie chcę powiedzieć! Jestem na etapie przygotowań, oczyszczam drogę. Wyrąbuję maczetą dżunglę, toruję drogę, być może dojdę do jakiejś polanki choćby na razie, by odpocząć chwilę, by mnie jakieś paskudztwa nie zjadły po drodze, polanki, na której zastanowić się będę mógł chwilę, w którym kierunku można iść dalej. Na razie jednak, ani polanki nie widać, więc i odpoczynku nijakiego być nie może. Dżungla, las tropikalny, Amazonia jakaś cholerna z każdej strony mnie otacza!
Mówię tylko o formie, o konstrukcji i trochę o języku którego brak jest kompletny. To właśnie stanowi największą przeszkodę – brak języka, kompozycji słownych, środków wyrazu, zasranych! Tego w ogóle nie ma! Trochę literatury by się znalazło, ale metafizyki?! Skąd znowu! Co za kretyn ze mnie! W XXI wieku metafizykę chce uprawiać – po co to komu? Pracą u podstaw się zajmij głupku jeden!

Nie interesuje mnie metafizyka i jest to prawdą, ponieważ, ja jestem metafizyką. Jestem jedynym marnym metafizykiem XXI wieku, chcę przez to powiedzieć oczywiście – nie interesuje mnie żadna teoria, wszystkie są do wyjebania na śmietnik w całości. Jako system, jako nauka, metafizyka nie istnieje dla mnie w ogóle. Istnieje ISTNIENIE!, a nie żadne teorie jego dotyczące. Jak więc napisać książeczkę, skoro będzie to kolejna rozprawka o metafizyce? Wydaje się to być sprzecznością nie do rozwiązania. Czas pokaże.

Jak ja tkwię w myśleniu dialektycznym! Okropność ! I jak tu się z Heglem rozprawić? Na każdym kroku dialektyka. Realność tkwiąca w rzeczywistości, świat duchowy, którego przejawem jest matematyka i logika, i przypadkowy świat ludzkiej świadomości, konieczność duchowa, która okazać się musi wolnością samą, ja i świat, i inne tego tam typu przykłady. Można by je było mnożyć, pełno ich w moim myśleniu. A ja czuję, że samą syntezą trzeba by zacząć myśleć powoli! Nie taką jednak jak robili to mistycy, by uchwycić byt boski, by ducha zrozumieć słowami. Łączyli przeciwieństwa, “coincidentię oppositiorum” uprawiali, bądź stawiali je na przeciw siebie i uwydatniali różnicę, aż do granic absurdu. Mistrz Eckhart na przykład - “im bardziej bluźnisz Bogu, tym bardziej go kochasz”.
Brzydzę się bełkotem mistycznym i trzęsie mną na wszystkie strony. Hegel, wiedział coś na ten temat, wiedział z pewnością o duchu człowieczym dużo, i o zasadach nim rządzących. Stworzył jednak swój system zasrany, dziwadło jakich ludzkość jeszcze nigdy nie widziała w swym życiu, ani przed nim, ani po nim. Jednostka wybitna! Hegel i jego dialektyka zasrana! Totalność wszechogarniająca, duch – pusty z początku, wyobcowany w innobyt przyrody, rozpoznający się w swoich wytworach i wracający do siebie w postaci już doskonałej, jako religia, sztuka i filozofia. Co za sztuczność! Jakie to wymyślone wszystko na siłę, żeby tylko pasowało do tego układu trójkowego, żeby triady jakieś cholerne tworzyć w nieskończoność! Inaczej śmierć marna!
Jedyną poważną sprawą jaka mnie u niego interesuje, to dialektyka, nic więcej. Cała reszta nie istnieje. Metoda jest ważna, niewątpliwie. Bez ruchu przeciwieństw, myśl utknęłaby na mieliźnie. Czy możliwe jest jednak myślenie nie dialektyczne? Jak by tu samą syntezą tylko operować? Język mistyczny mi tylko na myśl przychodzi. Nikt nie odważył się na coś podobnego i o ISTNIENIU nikt w ten sposób nie mówił. Heidegger próbował, i doszedł do wniosku, że musi zamilknąć. Tak jak Cage w swym słynnym utworze, powiedzmy (zapomniałem tytułu) “4 minuty 14 sekund”. Po Martinie nie było już niczego poważnego w Europie. Ludziska wymiękły. Ale skoro jemu się nie udało, i innym również, to przecież nie wynika z tego, że nikomu już się nie uda metafizyki stworzyć porządnej. Dlaczego wszyscy się poddali ? Może naprawdę należy odczekać czas jakiś, by mrok spowił umysły kompletny. A wtedy być może znów rozbłyśnie jutrzenka, wiedza radosna, o której tak marzył Fryderyk nieszczęsny.
Dlaczego nikt dziś w Europie nie może powiedzieć z radością Bóg jest na przykład, albo, że dusza istnieje! Wszyscy cichutko przemykają obok tych słów, udając, że nie ma problemu. Te zagadnienia nie należą już do umysłu ludzkiego. Od czasów Kanta stały sie tylko ideami regulatywnymi, postulatami i czym tam chcecie jeszcze. Duchowa pustynia, a raczej lądolód (które to już zlodowacenie?) nadciągnął i rozpoczął swe panowanie nad mózgami Europejczyków. Człowiek współczesny! Duszę się wprost i mam zwolniony krwioobieg. Dlaczego nie można dziś wykrzyknąć radośnie - Ach! Jakież jest piękne, to życie zasrane!
Gdzie podział się tlen ? Kto wyssał tlen z atmosfery?
Jak cudownie musiało być w starożytności. Nie dziwię się Fryderykowi, iż w tę stronę go bardzo ciągnęło. Albo, w średniowieczu dajmy na to. Czy tam ktoś zadał sobie pytanie, że “coś jest nie tak”? albo, “a może sprawdzić, jak by to było, bez boga na przykład?„ Czy w tych naiwnych, chciałoby się powiedzieć czasach, duch ludzki nie był szczęśliwy? Jak wrócić, biedny Fryderyku do czasów wspaniałych, kwitnącego, bujnego życia, młodzieńczych uniesień i żaru tropików? Czy czas ten przepadł już bezpowrotnie? Nie ma na to lekarstwa? Nie widać ratunku z nikąd? Skąd czerpać energię, skąd wolę mocy wykrzesać w sobie? Czy doprawdy duch ludzki musi już być na wieki lodem pokryty i dusić się w sobie?
Odrzucić tradycji nie wolno, to pewne, przezwyciężyć ją należy, to jasne! Jak tego dokonać? Nikt nie wie. Na szczęście! Metafizyki radosnej potrzeba, wiedzy duchowej brak jest totalny. Ludziska zajmują się wszystkim, co tylko im kto podrzuci. Jak hieny za padliną się uganiają! Byle ochłap potrafi ich zadowolić. Zjadają wszystko, jak wygłodniałe krokodyle. Byle nażreć się jakiegoś paskudztwa, jakiegoś świństwa obrzydliwego! Może być postmodernizm, teozofia, Hegel, Hari Kriszna, czy ...... gdzie to ostatnio Madonna wstąpiła, do jakiejś sekty Kabałę studiującą. O Dziewico Nowo Orleańska! Oświeć umysły nieszczęsnym!
Ludzie naprawdę potrzebują czegoś wielkiego, inaczej zdechną jak szczury w kanałach. Czas marny też jest potrzebny, bo, (i znów kłania się dialektyka) skąd moglibyśmy wiedzieć, do jasnej cholery, że były również okresy wspaniałe?, a duch ludzki nieskrępowany rozwijał się pięknie. Nie tak jak teraz, gdy wszystko, całe towarzystwo za mordę jest wzięte i ani mru, mru, bo w ryj! Notabene, “Ani mru, mru”, jedyny dobry, naprawdę świetny, polski kabaret, rodem z Lublina.
Nie chcę już czekać na nikogo, że może ktoś coś powie i naprawdę wielkie słowo usłyszę, straciłem wszelką nadzieję.

Ludzie są podli, podli jak świnie, nie!, nie, jak świnie, obrażam świnie bardzo, są podli jak ścierwo jakieś najgorsze, którego nie jestem w stanie sobie nawet wyobrazić. Ludzie – udają, że są dobrzy, piękni i szlachetni. Czytajmy Dostojewskiego uważnie, bo miał na ten temat dużo do powiedzenie, najwięcej chyba ze wszystkich.

Nie doceniacie mnie, podobnie jak nie doceniają mnie inni ludzie. A ja chyba nie potrafię tego wyrazić i pokazać tego, co we mnie siedzi. Rozszarpać bym musiał się na kawałki, własnymi pazurami, by pokazać to wszystko! Roztrzaskać musiałbym mózg na miazgę byście zobaczyli me wnętrze! Tak! To byłoby prawdziwe, moje życie wewnętrzne, leżące u waszych stóp!
Przypomniał mi się świetny film, zapomniałem tytuł, o facecie, który chce napisać scenariusz do jakiegoś amerykańskiego filmu, wynajmuje pokój w hotelu, za ścianą mieszka jakiś psychopatyczny morderca z którym się zaprzyjaźnia, a na koniec jest taka scena, gdy cały hotel się pali, ten morderca idzie korytarzem trzymając w ręku strzelbę i mówi taką oto kwestię, uśmiechając się przy tym kretyńsko “Chcesz zobaczyć moje życie wewnętrzne” Film oglądałem chyba kilka razy, jaki on miał tytuł do cholery ...... “Barton Fink”!!!
Jeżeli nie zmienicie swego podejścia do innych, ciągle będziecie zawiedzeni i rozczarowani ludźmi z którymi przyjdzie wam przebywać. Musicie rozgraniczyć swoje życie wewnętrzne od całej reszty rzeczywistości. Na razie, oczywiście, bo później, i o to mi właśnie chodzi, również w moim życiu zasranym, zniknie rozdarcie na ja i świat, na ja i inni. To mam na myśli pisząc, że samą syntezą należałoby zacząć myśleć powoli, nie jest to proste.
Wspomniałem, o Dostojewskim, Kancie i kim tam chcecie, nie ma to znaczenia. Ich życie różniło się znacznie od tego o czym pisali i o czym myśleli.
Taki Dostojewski, ten typ nadaje się jako przykład idealnie. Zdradzał swoją żonę, cierpiała bardzo z tego powodu, jak ona to wytrzymała? Kochała go idiotka nieskończenie, wiedziała, że się łajdaczy, że pojechał za jakąś suką na drugi koniec Europy, a ona czekała na niego w swym domu. Gdy przyjeżdżał zmięty i sponiewierany jak szmata do podłogi, gdy wydał wszystkie pieniądze na jakąś kobietę, a resztę przegrał w kasynie, wtedy wracał do domu. A żona go przyjmowała! Z pewnością płaszczył się przed nią w swej duszy i prosił o litość i przebaczenie. Ona o nic go pewnie nie pytała, robiła mu kąpiel, by zmył z siebie bród, który ze sobą przywlókł. Podawała mu obiad. Jedli w milczeniu. A później dyktował jej swoje zasrane powieści, wywalał to wszystko ze swej głowy, bo inaczej zdechłby i udusiłby się od tego wszystkiego w wielkich męczarniach. Jego życie było inne niż jego książki. Nie było w nim wielkich IDEI!!! Jego życie nie było wielkie i wspaniałe. Jego życie było nędzne! A ile nacierpieli się przy tym jego najbliżsi?, całe szczęście, że tylko oni to wiedzą najlepiej. Życie w waszych główkach nie istnieje w rzeczywistości, póki co oczywiście. Nie twierdzę, że kiedyś nie zaistnieje w świecie również. Potrzebny do tego jest straszny wysiłek, a poza tym, nie wiem, czy warto? Może czasami, należy coś komuś pokazać, trzeba jednak wiedzieć komu, i ile może być ujawnione.
Boże jaki ja mam chaos w głowie o tak wielu sprawach chciałbym na raz. Wiecie, pisałem wam już, że gdy się rozumie ducha człowieczego, to pojmowanie niektórych spraw odbywa się automatycznie, bez wysiłku. Nie trzeba nad niczym się zastanawiać, odbywa się to samo przez się, ponieważ duch człowieczy jest zawsze taki sam, jest wolny w swym myśleniu i jednocześnie ograniczony jakimiś wewnętrznymi prawami. Wziąłem do ręki notatki Wittgensteina i na chybił trafił, co znajduję, “Rozwiązanie problemu życia rozpoznaje się po zniknięciu tego problemu”, albo “Moim ideałem jest pewien chłód”. O tej chłodnej formie pisałem wam, a propos Kafki na przykład. Tego typu przykładów jest cała masa.
Czy was to w ogóle, choć trochę interesuje, bo dla mnie są to ważne sprawy. Ważna jest ta cała cholerna metafizyka!
Być może wielu spraw o których piszę nie ogarniacie i niech tak zostanie. Czy wy myślicie, że ja je pojmuję? Mylicie się, niczego nie rozumiem, mam w głowie coś, coś robię i nie wiem jak się to wszystko skończy. Skąd mam u licha to wiedzieć? Zobaczę jak przyjdzie czas, a może nic nie zobaczę?
Raz jeszcze wrócę do tego, iż to, co robię, nie musi pokrywać się z tym, co myślę! Jasne to jest, czy nie! Nie jest to też jakaś schizofrenia. Od tego jestem daleko.
Zrozumcie, to co macie w głowie, jest tylko w waszej biednej małej główce, jest tylko tam, poza nią świat jest inny – jaki jest? Aaaa! tego na szczęście nikt nie wie! Wyobrażacie sobie kogoś kto wie? Przecież niech od razu idzie taki półgłówek do piachu, niech wykopie sobie łyżeczką od herbaty ładny dołek i się w nim ułoży wygodnie, a później poprosi kogoś, by go szybciutko zasypał wielką łopatą!
Żadnej wiedzy na temat życia, żadnej powtarzam!!! Bo w ryj!!!

Podniecam się czasami niezdrowo, gdy myślę o tej metafizyce zasranej.


Napisałem wam “ja jestem metafizyką”. Wiecie co chciałem powiedzieć? Nic innego niż to, co powiedział niejaki Jezus z Nazaretu.
Wcześniej objawił się Mojżeszowi na pustyni bóg pod postacią ognistego krzewu, jak pamiętacie, który odpowiedział na pytanie Mojżesza, jakie jest jego imię, “Jam jest który Jest” i dalej, gdy Mojżesz zapytał go, co ma powiedzieć swoim rodakom, że z kim rozmawiał i kto go do nich wysłał?, bóg powiedział “Powiedz im, że JESTEM cię posłał” - coś w tym stylu.
Te właśnie słowa, wypowiedziane i powtórzone przez Jezusa, za Mojżeszem, niepokoiły mnie kiedyś i nie dawały spokojnie spać “Jam jest, który Jest”.
Przeczytałem kiedyś u Jaspersa w “Nietzsche a chrześcijaństwo”, że Fryderyk miał ambiwalentny stosunek do Jezusa. Ze mną jest chyba podobnie. Wkurwia mnie podejście Jezusa do wszelkiej ludzkiej miernoty, ale z drugiej strony z kim miał rozmawiać z napuszonymi mędrcami, faryzeuszami, którzy dla niego byli zwykłymi ówczesnymi profesorkami, którzy zjedli całą ówczesną wiedzę. To tak, jakby teraz, ktoś, kto chciałby trafić do kogoś z jakąś nauką. Nie poszedłby przecież ze swoją wiedzą na uniwersytet, bo by go wyśmiano. Jedynym miejscem do nauki byłaby ulica i ciemnota umysłowa, która po tejże ulicy w 99 % przemyka chyłkiem, bojąc się o cokolwiek zapytać. Tak więc z psychologicznego punktu widzenia wszystko jest proste i oczywiste. Pozostaje dla mnie tajemnicą tylko psychika tego czubka, Jezusa. (W tym miejscu Cezary mnie trochę oświecił, gdyż stwierdził: „Jezus nie miał psychiki”, ale dla mnie niezupełnie tak było, ponieważ Jezus wypowiedział również i te słowa „Boże mój boże!, czemuś mnie opuścił!”) Jak on mógł powiedzieć taką sentencję “Jam jest który Jest” Tym rozpierdolił mnie na elementy! Jaką trzeba mieć moc, aby tak stwierdzić? Co trzeba mieć w głowie, żeby tak powiedzieć? Czyżby on wszystko wiedział? To doprawdy tajemnicze dla mnie bardzo. W całej Biblii nie ma dla mnie niczego bardziej dziwnego.
Mówiąc, iż “ja jestem metafizyką” mniej więcej czuję, to, co on chciał powiedzieć mówiąc “Jam jest który Jest”. Moja metafizyka, jak pamiętacie ma zajmować się “ISTNIENIEM”, bowiem z niego wszystko wypływa i ono jest źródłem całości, którą jesteśmy, wy, ja i cała reszta.
Jak sobie pomyślę, i ta myśl w tej chwili jest najczarniejsza, nie umiem sobie z nią w żaden sposób poradzić, że żyjemy tylko raz, i to, co się nam przytrafia już nigdy się nie wydarzy, to chce mi się krzyczeć z rozpaczy! Z drugiej natomiast strony, (widzicie?, ciągle dialektyka, jest jakaś jedna, i jakaś druga strona, podczas, gdy są to po prostu dwie strony tej samej rzeczy) to właśnie jest cudowne, że nic nie powtórzy się już nigdy więcej. Z tego faktu, iż każdy moment życia jest jedyny, wypływa przecież cała jego zakichana i zasmarkana wartość. To piękne, że żyjemy i możemy cierpieć z sobie tylko wiadomych powodów.
Ale wracając do tematu, chciałbym tylko jedno słowo o Nietzschem. Fryderyk miał dwojaki stosunek do Jezusa. Fascynował go momentami, a niekiedy denerwował okropnie. Chcąc powalczyć troszeczkę z tym Żydkiem, znalazł Dionizosa, symbol życia samego. Pisał więc, “Dionizos przeciwko Ukrzyżowanemu”. Biedny Fryderyk! Duchowość chciał zabić ekstazą fizyczną! ISTNIENIE w najczystszej postaci chciał zniszczyć za pomocą ŻYCIA zasranego!!! Dionizyjska ekstaza przeciwko duchowi samemu! Brakowało mu fizyczności, to pewne, był zdechlakiem jakich mało. Chciał żyć! Pragnął żyć w pełni! Marzyło mu się, boskie ciało, a nie ciało i krew jakiegoś Chrystusa - “oto ciało Chrystusa, oto krew jego ....itd.” A cóż on!, kanibalem, albo wampirem był do cholery jasnej!!! Nietzsche miał już tego dość. I ja go rozumiem.
Chrystus potrzebny mi jest czasami do czegoś, na przykład, do rozjaśnienia kwestii istnienia chociażby, potem niech zniknie w czeluściach Hadesu. “Istnienie” samo zabić za pomocą “życia”. Nietzsche popełnił błąd. Nikogo nie należ zabijać i z nikim i niczym nie należy walczyć. Dionizos nie musi stać naprzeciw Ukrzyżowanego. Po co? Nie rozumiem? Tylko obłęd z tego wynika, nic więcej. Istnienie samo, przenika życie całe i nie jest jego przeciwieństwem, tak jakby życzyłby sobie tego Fryderyk. Chciał zabić Jezusa. “Jam jest który Jest” nie da się jednak zabić za pomocą dionizyjskiego upojenia.
Sytuacja człowieka współczesnego, ale nie tylko jego, wcześniej, myślę, że również podobnie bywało, wygląda tak, iż ludzie rzeczywiście zatracają się w dionizyjskiej cielesności, pijąc i bawiąc się do upadłego w jakichś spelunkach, uważając to za świetną i genialną wręcz zabawę. Nie o tym z pewnością pisał biedny Fryderyk, mając na myśli Dionizosa. To, czego nadejście przewidział genialnie, a więc, nihilizm, nastąpiło nieubłaganie. Jemu co prawda chodziło również o komunizm, faszyzm i inne, tego tam typu ruchy społeczne, ale one mnie nie interesują w tej chwili zupełnie. Tylko jednostka jest ważna, nic więcej.
Nadejście wielkich jednostek również było nieuniknione, a europejski duch zalał świat cały. To też jest ciekawy wątek, dlaczego Europa, jej myśl, wygrała z innymi kulturami?
Nadczłowiek zjawił się, tak jak chciał tego Fryderyk. Forma jego była jednak zaprzeczeniem kompletnym ideału nietzscheańskiego. Wola mocy a la Hitler, Stalin, Mao, Kim, i innych afrykańskich watażków była przerażająca. Jednostka zapanowała nad światem, jednostka bez ducha człowieczego, sama moc, samo życie wygrało, a subiektywizm, podmiotywizm, woluntaryzm i egologia europejska, mająca swój nowożytny początek u Kartezjusza, znalazła swój koniec w kulcie jednostki. Dlaczego jednak nie wygrał na świecie dajmy na to, muzułmanizm, albo konfucjanizm? Dlaczego wszyscy nie chodzą w roboczych mundurkach i nie jeżdżą rowerami? Albo nie mają po dziesięć żon?
A więc, ludzkość odkrywa w tej chwili cielesność, życie, seksualność i tego typu historie. Ale moim zdaniem, dialektycznie rzec biorąc, zapomniano, i zapomina się w dalszym ciągu coraz bardziej o istnieniu i słowach Jezusa. Nie interesuje mnie jego nauka zupełnie. To co ważne ulega zatracie niepostrzeżenie.
Życie, świat cały stał się ważny, rzeczywistość przesłoniła istnienie tak bardzo, że ludziska boją się nawet zapytać “dlaczego ? i po co ? to wszystko ?”. Brak jest totalny syntetycznego myślenia. Istnienie, to co realne, nie istnieje w umysłach współczesnych, rzeczywistość ich interesuje, życie, seks i dobra zabawa. Ale im się to znudzi szybciutko i odkryją swą prawdę niebawem. Zobaczą swą nicość i pustkę totalną! Żadnych odpowiedzi, żadnych znaków, żadnych drogowskazów, symboli, wszystko przepadło! Wtedy dopiero zacznie się prawdziwa zabawa!
Cała rzeczywistość człowiecza została poszatkowana naukami, nazwijmy je, naukami ścisłymi, a więc, psychologia, socjologia, antropologia, etnologia, biologia itd. Wszystkie one zabrały się ochoczo za badanie człowieka, a ludzie uwierzyli, że dowiedzą się z ich mądrości wszystkiego o sobie i świecie całym. Piszę wam te banały, ale chcę tylko bardziej rozjaśnić moje rozróżnienie na realne a rzeczywiste. Ludzie badają rzeczywistość, nie dotykając nawet tego co jest realne, tego co naprawdę istotne i ważne. Tam nikt prawie nie zagląda. Od czasu do czasu, jacyś pisarze i poeci. Filozofowie natomiast uznali, jak wspomniałem, że wszystko było, rozpierducha totalna w mózgach jest już zrobiona i teraz można tylko uprawiać “gry językowe”, “dekonstrukcję” itd.



Dziś chciałbym napisać wam o swoim małym, ale ważnym dla mnie odkryciu.
Przeglądając książkę Bogdana Barana pt. “Postmodernizm”, natrafiłem na nazwisko niejakiego Heriberta Boedera, ucznia Heideggera, który podobno, jak pisze Baran przemyślał samodzielnie całość europejskiego myślenia metafizycznego, nie zaciągając języka u swoich mistrzów, “Boeder jest jedynym obok Heideggera współczesnym filozofem, który metafizykę przebył sam, nie zapożyczając od nikogo jej wykładni – jak Francuzi lub Amerykanie”. Myślał samodzielnie! To mi się bardzo podoba. Piękne tytuły jego dzieł chyba na to wskazują “Topologia metafizyki” oraz “Spoiny rozumu w modernizmie”, “stanowią alternatywne choć nie wprost krytyczne wobec Heideggera przebycie dziejów metafizyki”.
Nigdy nie czytałem tego Boedera (nie wiem nawet czy coś jest przetłumaczone na polski), ale rozumiem go doskonale. A więc, jego zdaniem i moim skromnym również, tak jak wam mówiłem, po Heglu, w metafizycznym myśleniu europejczyków nastąpiła katastrofa. Próbował coś powiedzieć Heidegger, ale doszedł do wniosku, iż musi zamilknąć. Przecież otwiera mi się scyzoryk w kieszeni, tępy jakiś kordzik, którym takiego Heideggercia bym zadźgał bez chwili namysłu. Jaki ja jestem mądry? A może rzeczywiście nie ma już jak mówić o metafizyce! Nie zgadzam się z tym i nie zgodzę, póki żyję. Całym swoim istnieniem się na to nie godzę! Wiem, że moje istnienie, nie jest argumentem filozoficzno-metafizycznym – chociaż?, może to jest właśnie największy racjonalny powód (“ja jestem metafizyką”) dla którego mam się tym tematem dalej zajmować.
W Europie zabrakło całościowej wykładni, człowiek jest poszatkowany na drobne kawałki, wszystko jest rozjebane i nie ma niczego, co mogłoby stanowić jakiś punkt odniesienia. Konceptualna wiedza jest już skończona (można zabawiać się słowami, co też robią wszyscy, nie biorąc tego zajęcia poważnie, a waga problemu i ten zasrany patos z tego płynący jest lekceważony na każdym kroku, no może czasami po alkoholu, czy innych używkach, ktoś chciałby coś na ten temat powiedzieć ważnego). Pozostały artystyczne działania, performance, opakowywanie Bramy Brandenburskiej w papierek i inne tego typu bzdury, które mają wyrwać człowieka z letargu. Boże jakie to beznadziejne! Przecież kiedyś jacyś malarze na przykład podchodzili do sprawy, tak mi się wydaje, poważniej, i z szacunkiem jakimś, do kawałka granitu dajmy na to. A dzisiaj? Prowokować by tylko chcieli, inaczej nikt ich przecież nie dostrzeże, a oni przecież o tak ważnych sprawach chcą bydłu powiedzieć!
Wracając do Boedera, „po Heglu, rozum nie dysponuje żadną “całością” (dusza, świat, Bóg), zajmuje się tym, co wobec niego, (“rozumu”) Inne, zajmuje się “bytem” w jego historycznym, światowym, i językowym kształcie, a siebie samego stara pozostawiać w mroku, by nie zbliżać się do samego siebie. Cieszę się bardzo, że ktoś widzi to wszystko podobnie jak ja. Europa nie istnieje, zajmuje się wszystkim tylko nie sobą. Nazywam to rzeczywistością. Ludzie babrzą się w świecie, myśląc, a raczej oszukując się świetnie, ponieważ wiedzą, że z punktu widzenia egzystencjalnego, nie ma to dla ich życia żadnego znaczenia, a wszystko, co robią jest nieistotne. Napisałem wcześniej i jeszcze raz to powtórzę “Ludzie są mądrzy i zrobią wszystko by się oszukać!”. Rzeczywistość może zostać zwrócona jednak w całości i nabrać wartości o którą cały czas mi chodzi, pod warunkiem, że zostanie, jak gdyby “pogłębiona” o wymiar “realny”, jeżeli zostanie odkryte istnienie. Wtedy stanie się na powrót ważna, istotna i znacząca po prostu. Mówiąc “z punktu widzenia egzystencjalnego” nie mam na myśli żadnego pierdolniętego egzystencjalizmu, chodzi mi tylko o fakt, że “ja jest tym, co pokonane być winno.” Egzystencja jest ważna do czasu, do czasu, aż się z nią człowiek nie rozprawi. „Ja”, ma zniknąć z powierzchni ziemi.
Wiem, że wygląda to wszystko bardzo mistycznie, ale uwierzcie mi, od mistycyzmu trzymam się z daleka, jego smród wyczuwam z odległości miliardów lat światła! Nienawidzę mistyków jak psów! Poznają swe “ja”, “boga”, wpatrując się w kamień, albo drzewko jakieś pierdolnięte!, poznając jego naturę! Uwaga!, za chwilę się zrzygam na jakiego świętego, niech będzie nim Grzegorz Szpakowaty z Tarnobrzega!, (kolega z roku, po studiach wstąpił do zakonu jezuitów) który leżąc na tapczaniku w akademiku, wpatrywał się godzinami w sufit i kontemplował. Poznawał tzw. istotę rzeczy!, (chyba farby emulsyjnej w tym wypadku) myśląc, że dosięga boga i nim się staje! Stawał to mu pewnie kutas, gdy tylko przestawał myśleć o tych wszystkich świętościach ! Boże! oświeć mnie, co do niektórych spraw, bo nie wiem, co ze mną będzie po prostu. Wiecie co? Chciałbym spotkać się z takim Grzegorzem i zapytać go, jak to robi? Czy sam się zabawia ptaszkiem? - pod prysznicem dajmy na to, czy ma już kogoś?, niech będzie nim jakiś młody kretyn - seminarzysta, przyszły pederasta!
Wracajmy do Boedera czym prędzej, bo zapuściłem się w regiony naprawdę wielkiej, a raczej nędznej i żałosnej herezji, chrześcijańsko-katolickiej bredni, która twierdzi, iż Matka Boska była dziewicą! Chryste Przenajświętszy! gdybyś to słyszał, z pewnością byś nie zmartwychwstał!
A więc, metafizyka nie potrafiła jednak z najprostszych, niezbędnych naszemu myśleniu pojęć wywieść owego całokształtu, a człowiek nie może osiągnąć trwałego poczucia stabilności. Przypomniał mi się mój ojciec, gdy kiedyś z nim rozmawiałem o pewnym koledze, który miał niedługo się ożenić, a on stwierdził: “Marek nie ma chyba jeszcze stałego rozumu.” To powiedzenie - “stałego rozumu”, utkwiło mi w pamięci jak nie wiem co. “Stały rozum”, a cóż to za zwierzę, do cholery?, myślałem sobie. Wiedziałem mniej więcej o czym mówi. Chodziło mu o fakt bycia mężem, ojcem itp., by ogarnąć wszystko i radzić sobie jakoś w życiu, by utrzymać rodzinę po prostu. Ja natomiast, pamiętam to do dziś, myślałem sobie, a chaos gdy byłem nastolatkiem miałem w swej głowie zajebisty: “Boże! jak to pięknie by było mieć stały rozum. Mieć wszystko poukładane, żadnych bzdur, żadnych idiotycznych pytań w stylu: Dlaczego? Po co? Jak? Gdzie?” Wyobrażacie sobie? Ojciec skierował mnie wtedy na właściwą drogę. Nieświadomie, co prawda. Ja również, po części nieświadomie, po części świadomie się tym “stałym rozumem” przejąłem.
Obecnie moja chęć posiadania “stałego rozumu” jest wielka. Metafizyka powinna być zrobiona, nie jako wiedza teoretyczna jakaś, nie jako praktyka życiowa również, w stylu Jezusa z Nazaretu. Nie wiem dokładnie czym miałaby być. Na razie są to zaledwie mgliste jej intuicje. Coś wiem, a resztę przeczuwam po prostu. Za dużo chciałbym na raz, muszę być bardziej cierpliwy. Wszystko należy spokojnie poukładać w swej głowie, bez nerwów i zbędnej szarpaniny. Żadnej szarpaniny do ciężkiej cholery!


Wigilia. Wyśmienity dzień by napisać, pierwsze słowa przyszłej metafizyki – prawda? Jej nadejście bowiem jest nieuchronne.
Tytuł tej książeczki brzmieć będzie:

“Metafizyka realizmu”
czyli, mistyczny realizm
popełniony przez
Stanisława w Pełni


“Metafizyka jest śmiertelną wiedzą, dotyczącą istniejącego realnie ducha człowieczego.”

A teraz kilka słów wyjaśnienia.
Po pierwsze – jest tu mowa o śmierci i istnieniu
Po drugie – jest tu mowa o wiedzy, a nie filozofii i nauce
Po trzecie – jest tu mowa o duchu człowieczym, a nie o żadnej duszy, ja, ego, psychice itd.
I po czwarte, i to jest najważniejsze – jest tu mowa o przemianie

W Raju, pośrodku ogrodu rosły dwa drzew – dwie najważniejsze rośliny w tym całym pierdolniętym świecie. Drzewo życia i drzewo poznania. “Człowiek” mógł spożywać wszystkie owoce, prócz jednego. Zjadł oczywiście ten niewłaściwy i stał się śmiertelny.
Metafizyka na powrót zwróci ci ducha człowieczego, zagubionego i utraconego zdawałoby się na wieki. Przywróci teraźniejszości jej nieśmiertelny i nieskończony wymiar . Wiedza, odda w całości to, co zabrała filozofia i nauka. Uśmierci w człowieku wszystko, co nie jest nim samym. Przemieni go, nie zmieniając niczego.
Wiedza płynąca z metafizyki jest zabójczym tchnieniem. Ostanie się tylko to co, istnieje realnie. Cała reszta niech zginie, niech sczeźnie w katuszach i mękach piekielnych! Rzeczywistość niech zdycha w konwulsjach, bym mógł nacieszyć swe oczy jej konającym widokiem. Niech ryczy dziko w boleściach jakie jej zadam. Chcę bowiem usłyszeć muzykę sfer. Pragnę poczuć jej odór. Moje nozdrza niecierpliwie czekają na tę niebiańską woń. Chcę zobaczyć, usłyszeć i poczuć jej rozkład. Chcę mieć jej trupa leżącego u swych stóp. (Ale kicha!)
Będę w dalszym ciągu pożerał niewłaściwe owoce, aż zeżrę je wszystkie. W dalszym ciągu jednak będę głodny i nienasycony. Wtedy zapewne przyjdzie czas na jabłuszka z tej drugiej rośliny – na owoce życia samego. Istnienia w swej najczystszej postaci . Nie mogę wprost się doczekać. Ta chwila zbliża się nieubłaganie. Nadchodzi niepostrzeżenie. Skrada się. W ciszy umysłu, pomiędzy neuronami, czai się już do skoku. Czeka na moment, by oddać w całości to, co zostało zaprzepaszczone.
I jeszcze jedna sprawa.
Kant napisał swoje “Prolegomena” i dołożył podtytuł:“Do wszelkiej przyszłej metafizyki, która będzie mogła wystąpić jako nauka.”
Zaczął tę książeczkę takim oto zdaniem: “Prolegomena niniejsze są przeznaczone do użytku nie uczniów, lecz nauczycieli, a i tym służyć powinny nie do tego, by uporządkować wykład pewnej nauki już istniejącej, lecz przede wszystkim, by samą tę naukę wynaleźć.”
Miał świętą rację! Metafizykę należy wynaleźć i on, ten wielki mózg miał tego ogromną świadomość. Bez metafizyki człowiek jest niczym. Jest zwierzęciem pospolitym, kupą mięsa, składającą się w głównej mierze z wody i węgla.
Mylił się natomiast bardzo, sądząc, iż metafizyka może stać się nauką. Metafizyka może być tylko i wyłącznie wiedzą, nie nauką. Nauka zajmuje się rzeczywistością. Wiedział o tym doskonale, do cholery jasnej! Sam to przecież wyjaśnił, dlaczego czysty rozum teoretyczny zajmuje się tylko światem i poza jego obręb wykroczyć nie może. Sam to powiedział, cymbał jeden! W jaki więc sposób metafizyka miałaby stać się nauką?
Zrobił to dla jaj! Dla zgrywu! Pomyślał sobie “po mnie przyjdą inni i niech się mordują, idioci, z tym zagadnieniem!”
Immanuel miał wielkie marzenie, olbrzymie pragnienie, by stworzyć metafizykę. Ja również do tych pragnień i marzeń dołączam.
W tym wigilijnym dniu ponoć zwierzęta zaczynają mówić człowieczym głosem. Może, i ja, gdy się porządnie wsłucham, w ten swój zwierzęcy głos, to również do mnie dotrą pierwsze jej dźwięki – dźwięki przyszłej metafizyki.


Tak sobie myślę, iż nie miałbym z nikim żadnych problemów, gdyby ludzie których przyszło mi spotkać na swej drodze zrozumieli kilka spraw, żeby mieli choć trochę poczucia humoru, i nauczyli śmiać się z ludzi i samych siebie. Niby to bzdet, takie “poczucie humoru”, ale jakie to ważne!, gdy rzeczywistość atakuje człowieka z każdej strony, a ty nie potrafisz się do niej uśmiechnąć. Przecież od powagi świata można dostać obłędu.
W wigilię byłem sam, a właściwie to nie, miałem towarzystwo, wiecie kogo? Zgadnijcie? Tak, tak! Z nim właśnie spędziłem wigilię i pierwszy dzień świąt. Sporo rozmawialiśmy, zadałem mu kilka pytań, nie spodziewając się oczywiście usłyszeć odpowiedzi. Tym kimś był Hegel. Czytałem go i rozmawiałem z nim o wszystkim. Oni dla mnie wszyscy istnieją realnie i są jak najbardziej rzeczywiści. Ich myśli krążą wokół mnie, a ja się do nich przyłączam.
Zapytałem go, [„Jak mam się do Pana zwracać, Panie Georgu, Wilhelmie, czy Friedrichu?” Odpowiedział – „Bez znaczenia.” „Tak pięknie mówi Pan o “duchu”, ale niech mi Pan powie, czym jest me “ja” i „duch człowieczy? Czy jest, tym samym? Dlaczego Pan pisze o “duchu” jakimś absolutnym? A nie o duchu człowieczym, jednostkowym, istniejącym realnie? Pana ogólność jest przerażająca! Ładnie Pan jednak mówi, i to mi się bardzo podoba, gdy naukę swoją nazywa Pan “wiedzą”. Wiedza o duchu człowieczym jest jednak zawsze jednostkowa i indywidualna, a nie totalitaryzmem jakimś cholernym! Co Pan najlepszego zrobił? Zabił Pan duchowość w człowieku na długie setki lat! Czy widzi Pan to teraz i rozumie?]
“Wiedza”, to dobre słowo na oddanie tego, co chcę powiedzieć. Stapia w sobie dwa elementy – teoretyczny i praktyczny. Wiedza o duchu człowieczym, a nie jakimś tam duchu absolutnym, powinna zawierać w sobie teorię i praktykę właśnie. Nie jest samą tylko nauką o duchu – to stanowczo za mało, teorie już się skończyły, praktyką nie jest również – bowiem sama praktyka życiowa jest płycizną totalną. Dopiero synteza obu tych momentów może dać szczęście i spokój biednemu umysłowi.
Po dwudziestu niemal latach zajmowania się myślami innych ludzi mam ich dość. Nieraz czuję radość z własnej myśli, tak było również w wigilię. Bardziej je czułem niż rozumiałem, i nie był to samo-zachwyt. To poczucie jakby cały pokój wypełniony był jakąś przeźroczystą substancją, a ja, zatopiony i pogrążony w tych oparach oddawałem sie temu frywolnie, bez ograniczeń, roztapiałem się w rzeczywistości. Rzeczywistość jest piękna. Wyczuwam nadchodzącą moc. Niedługo zostanę rycerzem Jedi! Znów pachnie mistycyzmem jakimś zawszonym. Muszę pozbyć się patosu. To pewne. Odbiera mi wszystkie witalne siły. Przytłacza i wgniata człowieka w podłogę.
Bycie w Pełni, a nie żadne heideggerowskie, zasrane, bycie-w-świecie. Oto podstawowy egzystencjał mego ducha człowieczego!
Należy pisać i wywalać wszystko z głowy! Nie liczyć się z ludźmi! Niszczyć ich myśli w zarodku.
Przypomniała mi się rozmowa z Wojciechem Popielatym, (znajomym z roku, mieszkającym w mym mieście kochanym) któremu powiedziałem, gdy usłyszałem, czym się ostatnio zajmuje, (zainteresowała go bowiem jakaś socjotechnika) - “o boże!, a co to za gówno! takich ludzi jak ty, chciałbym rozpierdalać w sekundzie na miliony kawałków! By zmieniali jak najszybciej swój stan skupienia, niech będzie nim, powiedzmy ……, księżycowy pył z jego ciemnej strony, i by już nigdy nie mogli pozbierać się całości niepojęte! By pozostali w tym stanie do końca swych dni, które powinny nadejść niebawem. Czy za pomocą takiego paskudztwa jesteś w stanie oszukać się skutecznie?, Wojtku na litość boską!, i ty w to wierzysz?!, że to jest interesujące i ciekawe dla ciebie?”
Z wiedzy o duchu człowieczym musi wypływać taka oto nauka “Żadnego kłamstwa, żadnej pociechy” Musi to być najwspanialsza i najradośniejsza nowina.
Każdy bowiem temat którym ludziska się zajmują nie istnieje realnie. Służy tylko zabiciu czasu i siebie przy okazji. Czy tego nie rozumieją? Istnieją tylko oni sami, ich istnienie jest tym, co istnieje realnie, cała reszta nie liczy się w ogóle. Po co strzępić język niepotrzebnie.
Jaki ja jestem zadowolony. Siedzę sam i nikt mi nie przeszkadza.
Ruch pojęć jest wszechpotężny. Bez niego duch człowieczy jest niczym.
Za pomocą samego tego ruchu “ja” ma zniknąć z powierzchni ziemi.
Ma zwrócić, całość rzeczywistości , bym mógł sobie powiedzieć “jestem wszystkim i nikim.”
Rzeczywistość jest marna - duch człowieczy jest jeszcze marniejszy.
Bez siebie nawzajem są pustką totalną.
Synteza! Oto zadanie!
Myślenie syntezą jest rozpierduchą totalną, której nic nie jest już w stanie powstrzymać.
“Niebyt tego co skończone, jest bytem tego, co absolutne” - Hegel (i odwrotnie – pięknie!)”
Złapałem zadyszkę.
Wcześniej mówiłem sobie w ten oto sposób “nie mogę czytać książek, które rozumiem.” Dziś mówię trochę inaczej “nie mogę czytać książek [o czymś] bowiem nudzą mnie śmiertelnie, żadnej treści, w żadnej postaci.” Interesuje mnie tylko forma myśli, jej ruch w czasoprzestrzeni – nie! nie w czasoprzestrzeni! w sferze myśli, w sferze ducha człowieczego! (wiecie co?, to określenie “duch człowieczy” kojarzy mi się za bardzo religijnie (chyba będę musiał je zmienić), przecież nie chcę, aby kojarzyło się w ten właśnie sposób). Jezus określany jest bowiem jako “syn człowieczy” - nazywany jest tak przez innych i chyba siebie samego.
W sferze ducha nie istnieje czas i przestrzeń. Równie dobrze mogę rozmawiać z Platonem i Heglem jednocześnie. Zmienił sie tylko język nic więcej. Chciałem powiedzieć, że zmianie uległa tylko forma myśli, jej treść natomiast pozostaje od wieków ta sama. Materia (treść) nie interesuje mnie w ogóle – powtórzę raz jeszcze - żadnej wiedzy na temat życia, bo w ryj!. To o czym mówi duch człowieczy, nie zmienia sie nigdy. Należy tylko odróżnić zewnętrzną stronę wypowiedzi, od jej esencji i jesteśmy już w domu, gdzie zamieszkuje ISTNIENIE.
Wiecie, widzę pewną sprzeczność pomiędzy tym, co powiedziałem wcześniej o tym, że duch człowieczy jest zawsze indywidualny i jednostkowy, a nie totalny, ciągle ten sam i niezmienny. Tę sprzeczność należy jakoś rozwiązać. Żadnych uogólniających wniosków. Nie zapominajcie, że prawda jest tylko jedna i jest nią moja prawda. Nie ma innych prawd. Inne są kłamstwem! Prawda jest jednostkowa i indywidualna, tak jak jednostkowy i indywidualny jest mój duch, ciągle zmienny, bowiem istnienie jest ruchem i ciągłą zmianą pozycji. “Prawda” również, podobnie jak “ja”, czyli wszystko, zniknie z pewnością w późniejszej wędrówce. Większość rzeczy o których piszę, a raczej, by być precyzyjnym, one wszystkie muszą zniknąć i nie przeszkadzać w niczym nie skrępowanym istnieniu. Całość wiedzy uśmierci człowieka, by zwrócić mu życie w całości, by mógł się cieszyć, radować, smucić i martwić tym swoim ludzkim i beznadziejnie wspaniałym życiem.

Często wydaje mi się, a raczej jestem tego pewien, że nie piszę zwyczajnie po polsku. Zastanawiam się jak ma wyglądać jakieś zdanie, aby jak najlepiej, jak najprościej oddawało jakąś treść, która na razie jest nieważna i może nie być po prostu częściowo brana pod uwagę.
Wygląda na to, iż przejąłem się tym Schulzem i Kafką. Są dla mnie niedościgłymi wzorami, jak na razie, mam nadzieję – jaki ja jestem bezczelny, i niech tak pozostanie. Pewnie, że jeśli się porównywać, to z kimś wielkim, na miernotę nie ma co tracić czasu. Ale taką właśnie miernotą jestem póki co i mam tego olbrzymią świadomość.
Pamiętam zajęcia z – (no tu muszę pobluźnić, bo nie wytrzymam po prostu!, mam na myśli nazwę tego przedmiotu ) pojebanej, Technologii pracy umysłowej (dostaję kurwicy serca z miejsca i padam rażony piorunem, którym niech będzie, dajmy na to, jakiś psi kutas latający po ulicy), prowadzonej przez niejakiego Lejwodę (czy tak się nazywał ten kasztan?) i prof. Stefcia Burczymuchę, największego mózgu wszechczasów, tego galaktycznego objawienia, w dziedzinie czystej myśli filozoficznej, który powiedział, że czy się nam chce, czy nie, czy mamy natchnienie, czy go nie mamy, należy siadać i pisać, czy robić cokolwiek i nie tracić nadziei, że stanie się być może coś wielkiego i dobrego z naszym mózgowiem. I tu miał świętą rację! Inaczej nic z tego.
Technologia pracy umysłowej!!! Widzicie, ludzie traktują myślenie jako rzecz, jako jeszcze jedną rzecz, jaka jest na tym świecie. Należy nad nią popracować i będzie dobrze. Trochę techniki i już! Należy pracować nad formą, to pewne, ale jak można dawać ludziom do zrozumienia, iż myśl jest czymś, takim sobie stworem, którego należy okiełznać. Żadnego szacunku! Heidegger miał rację, stwierdzając, że myślenie metafizyczne w Europie ukryło się, pod postacią techniki. Technika pracy mózgu. Występuje tu jeszcze, co prawda w minimalnej postaci element Tajemnicy, ale sugeruje się, iż wystarczy nad nim, czyli tym umysłem właśnie, popracować technicznie i się go opanuje, tak jak świat cały. Nie ma już dla nikogo żadnych świętości! A szczególnie w ich głowach, w umysłach jest jasność i oświecenie kompletne. Co za ciemnogród jakiś kretyński!
I do tego na wydziale filozoficznym, tak szacownej uczelni. Zamiast pokazać młodym cymbałom, że myśl jest najdziwniejszą rzeczą na świecie, tam uczy się już na pierwszym roku, jak ją oswoić i zrobić w głowie porządek. Żeby było miło i przyjemnie, żadnych wariactw, porządek musi być! Myśl musi być uwiązana jak pies na smyczy i do tego w kagańcu. I ma siedzieć cicho przy swojej budzie, od czasu do czasu szczekając groźnie, gdy ktoś obcy przez przypadek zawita na nasze podwórko.
Rozumiem intencje twórców takiego przedmiotu, lecz moje niestety są zupełnie inne. Takie cudo mogłoby się pojawić tuż przed końcem studiów, albo w ogóle. Na początku, powinno się uczyć, jak by tu rozpierdolić wszystko w drobny mak, by coś wielkiego mogło nareszcie powstać.
Nie można, do diabła! siać zamętu w głowach biednych i zagubionych przecież w rzeczywistości, studencików i studentek, wielce szanowanego wydziału Filozofii. Co by to było? Jedni, od razu by zrezygnowali, drudzy nie wiedzieliby, o co chodzi, ale myśleliby, że skoro jest to wyższa uczelnia, to z pewnością mówi się tu o “wyższych”, a więc, cholernie ważnych sprawach do licha, i siedzieliby wlepiając swoje wielkie maślane oczy, w prowadzącego zajęcia, który dla nich, byłby guru prosto z Tybetu, no i trzecia grupa, ci, co pojęliby tę naukę, podzielę ich jeszcze na dwa, jedni poszliby, od razu, po pierwszych zajęciach popełnić samobójstwo, gdzieś w ciszy swojej stancyjki, a drudzy, tych byłaby garstka, zaczęliby myśleć po prostu. Tak to sobie wyobrażam – myśleć, oto zadanie!
Myśleć – oto wyzwanie! A nie żałosne banały w stylu “poznaj samego siebie” itp., którymi karmione są dzieci przez całe, dajmy na to, studia filozoficzne, a nieraz jeszcze dłużej, przez całe swe życie. A cóż tam, w tym “sobie” jest do poznania? Przecież “ja” jest tylko czarną dziurą, bezdenną otchłanią z nieskończoną ilością wymiarów. Dopóki nie zacznie się myśleć, wywalać wszystko na papier, czy cokolwiek innego, dopóty duch ludzki nie istnieje w ogóle. Musi wyalienować się z siebie i przejść w swój “innobyt” (jaki ten Hegel skurwysyn jest mądry i wkurwia mnie ciągle nieziemsko). Dopiero wtedy możliwe jest poznanie, nie siebie, co prawda, ale swoich wytworów, dzieł ducha człowieczego, w których ukrywa się to, co jest ważne, a co nie istnieje w rzeczywistości w ogóle.


Chciałbym wam wyjaśnić podtytuł przyszłej metafizyki “popełnionej przez Stanisława w Pełni”.
Zacznę od końca, tak po żydowsku.
Zwrotu “w Pełni” nie muszę tłumaczyć.
Imię “Stanisław”, jest moim drugim imieniem, tak jest zapisane w metryce. Z imieniem tym sprawa się trochę komplikuje, więc zatrzymajmy się przy tym na moment.
“Stanisław”, tak właśnie wołano na mojego dziadka, ze strony mamy i na jego to “cześć i pamiątkę” dostałem je również ja. Wychowywałem się u niego przez całe niemal maleńkie swe życie. Mama pracowała w szkole, a ojciec w lesie. Pilnowali mnie więc dziadkowie. Babcia na imię miała Anna.
Dziadkowie dość dobrze utkwili w mojej pamięci, szczególnie Stanisław, gdy zlał mnie nahajką, takim bacikiem służącym chyba do przeganiania bydła, dajmy na to, z pastwiska do obory. Był to rzemień, którego koniec porozcinany był na drobne paseczki, doskonale przylegające do mojej dupy. Dostałem tym raz w życiu, a jego obraz w mojej pamięci utkwił po dziś dzień w idealnej niemal postaci. Widzę wyraźnie każdy szczegół, a całe zdarzenie miało miejsce przed chwilą. Dostałem w dupę zupełnie słusznie. Pewnego dnia bawiłem się w drwala. Znalazłem brzeszczot i ściąłem nim wszystkie drzewka owocowe w sadzie. Miały chyba kilka lat. Nie były grube, niedługo jednak, powinny przynieść pierwsze owoce, na które Stanisław z utęsknieniem czekał. Chciał je zobaczyć, czerwone, pachnące jabłka, złocisto-zielone gruszki, fioletowe śliwki i żółciutkie, powiedzmy, mirabelki.
Czy wyobrażacie sobie, gdy przyszedł któregoś dnia z pracy i zobaczył cały swój sad wycięty w pień?
Gdzie była babcia? Dlaczego mi na to pozwoliła? Jak to możliwe, iż nic nie widziała i mnie nie powstrzymała? Przecież wycięcie drzewek musiało zająć mi kilka godzin! Pewnie była czymś bardzo zajęta. Jej również, biednej babci Ani, Stanisław musiał nawrzucać! “Coś robiłaś, kurwa jego mać!, nic nie widziałaś! Przecież ten “smród”, zniszczył cały mój sad!” Jego wkurwienie musiało być potężne. Powiedział z pewnością mojej mamie, aby zabrała mnie jak najszybciej od niego, by jego oczy, nie widziały już nigdy więcej mojego oblicza. Że tak właśnie powiedział do mamy, domyślam się tylko, bo o tym, że bluźnił na babcię Anię, na czym świat cały stoi, jestem w stu procentach przekonany i to jej dostało się najbardziej.
Stanisław miał duszę wynalazcy. W wolnych chwilach, gdy czas mu na tylko pozwalał, majsterkował coś w swoim warsztaciku, wymyślał nowe narzędzia itp. Ulepszał świat. Musiał udzielać się również społecznie, bo miał całą masę orderów, którymi bardzo lubiłem się bawić. Medale były dla mnie czymś tajemniczym i niesamowitym, zawierały w sobie magię i moc. Wyróżniały się z otoczenia, były błyszczące, bił od nich blask i jakaś poświata, pochodząca z innego zupełnie wymiaru rzeczywistości. Stanowiły odrębny świat. Hermetyczny świat wyższych, duchowych wartości. One nie były, tym, czym były domowe sprzęty, stół, krzesło i szafa, w której to właśnie leżały, w jej dolnej szufladzie, znajdującej się tuż pod lustrem. W całym pokoju pachniało jabłkami.
Dziadek, jak już wspomniałem, chciał zmieniać świat. Ja również do tej cechy jego charakteru chciałbym nawiązać. Różnica, polega jedynie na tym, iż mnie, nie interesuje zmiana rzeczywistości, aby była lepsza, prostsza i wygodniejsza. Ja, jako Stanisław, chciałbym zmienić, ale duszę człowieczą, nie rzeczywistość. Pisałem już o tym. Ducha w człowieku chciałbym obudzić, a jego “ja” zetrzeć na proch. Zniszczyć je dokładnie, by móc żyć w Pełni, realnie, by ISTNIEĆ we wszystkim i niczym. Tak sobie wyobrażam tę zmianę. Dziadek być może pragnął tego również, ale o tym nie dowiem się nigdy. Zajął się światem, podjął w jakimś sensie wyzwanie i chwała mu za to! Niech spoczywa w spokoju miejscowego cmentarza, położonego na skraju pięknego lasu, odwiecznego boru, skrywającego wiele ludzkich tajemnic.
Pozostało mi wyjaśnić jeszcze jedno słowo zawarte w podtytule przyszłej metafizyki - “popełnionej”. I to jest najważniejsze.
Stanisław zachorował bowiem na dziwną chorobę, która (nie wiem jak się to pisze, napiszę tak jak się chyba wymawia) nazywa się “chorobą Birgera”. Człowiek zaczyna gnić za życia i prawdopodobnie nie ma na to dziadostwo do tej pory skutecznego medykamentu. Zaczyna się od jakiejś kończyny, u niego zaczęło się od palca u nogi, którego mu amputowano. Później chciano amputować mu stopę itd., po stopie przyszedłby z pewnością czas na łydkę i już chce mi się rzygać! Ból i smród gnijącego ciała musiał być piękny, więc Stanisław, po pierwsze, nie dał sobie obciąć stopy, a po drugie, miał tego dość i popełnił samobójstwo. Poszedł do swojego warsztaciku, ulubionego miejsca, gdzie tworzył swe wynalazki, z którym związał się, na – jak się to mówi potocznie – “śmierć i życie”. W tym wypadku mądrość ludowa, której nienawidzę jak ostatniego kurestwa i ścierwa jakiegoś! ukazała swą moc! wystąpiła w całej swej Pełni! w całej swej krasie! O boże jakie to cudowne!
Warsztacik był całym jego światem, tam był u siebie, mógł istnieć i robić co chce. Dlatego wybrał to miejsce. Przecież mógł wybrać jakieś drzewko, których rosło w pobliżu pod dostatkiem. Zastanawiał się nad tym, i wybrał warsztacik. Nie mogło mu to przecież do licha, być obojętne. Wybrał miejsce przez niego ukochane, chciał umrzeć w swym domu, tam bowiem zamieszkiwał jego duch człowieczy. To był jego świat. Znał go najlepiej i kochał z pewnością. To było jego bycie w Pełni! W warsztaciku, na końcu podwórka, powiesił się na jakiejś belce. Zdjęła go podobno ciocia Gienia, najmłodsza siostra mojej mamy.
Troszeczkę odbiegłem od tematu. Chciałem tylko powiedzieć, że słowo “popełnić” , ma dla mnie, to właśnie znaczenie, pisałem już o tym, ale powtórzę raz jeszcze, iż metafizyka, ma zabić w człowieku, to wszystko, co nie jest nim samym, ma przemienić “ja”, w ducha człowieczego, doprowadzić do psychicznego samobójstwa, by ostała się nicość kompletna, samo ISTNIENIE w najczystszej postaci. Jak tego dokonać?
Wszystkie działania Stanisława przebiegały w rzeczywistości i do samego końca pozostał im wierny. Moje natomiast, łącznie z samobójstwem, chcę przeprowadzić w duchu człowieczym, w świecie czystego myślenia, w najbardziej realnym ze światów. W warsztaciku mojego myślenia, będącego mym domem.

Solipsyzm jest nieobalany. Brawo! Niech żyje Nicość!
m_r
Posty: 532
Rejestracja: 2006-08-12, 21:07
Kontakt:

Re: Realne a rzeczywiste cz.II

Post autor: m_r »

wlasnie, jak tego dokonac ? masz juz jakis sposob, jakas metode ??
mam pomysl:)
skoro "ja" objawia sie w dzialaniu, zeby sie go pozbyc, wystrzelic w kosmos, dobic i zniweczyc trzeba zaniechac wszelkiej codziennej aktywnosci, na wzor buddyjski bazd kloszardowski poddac sie pewnemu rodzajowi znudzenia - nudzie egzystencjonalnej, ktora cwiczy umysl poprzze kontenplowanie chociazby szczelin w psich kupach :))
tak miedzy innymi nudzil sie szulc :)
szanse na przebudzenie i ujawnienie sie ducha czlwoieczego dosc spore :)
Awatar użytkownika
fobiak
Posty: 15401
Rejestracja: 2006-08-12, 07:01
Has thanked: 12 times
Kontakt:

Post autor: fobiak »

nie doczytalem jeszcze do konca a to przenosze tutaj bo nie mam zamiaru sie poslizgnac i wpasc do potoku.
"Fobiak, mam coś dla ciebie zajebistego, jeżeli Blejk cię nie przekonuje, to może Weininger coś ci powie:

"Logika i etyka to zasadniczo to samo: to nic więcej, jak tylko powinność wobec samego siebie"."
wyroslem z logiki a etyka potrzebna mi jest wtedy kiedy brak mi odwagi, sluzy mi do oszukania otoczenia. nie wiem z jakich materialow korzystasz serwujac te zlewki, moge sie jednak domyslac ale z gory jestem skazany na niepowodzenia. podszyje sie pod ciebie i stworze cos w twoim stylu, zalozmy ze mam nick wwww1a.
bertrand russell (przyjaciel i wrog wittgensteiner'a) w filozofii zachodu poswiecil kantowi rozdzial XX str. 710-726, nie mam zamiaru tlumaczyc i wyjasniac cauminam wiec streszcze tylko urywek, ktorym sie posluze jeszcze raz (str. 712).

Kant, zalozyciel niemieckiego idealizmu jest politycznie bez znaczenia, pomimo napisania kilku interesujacych tematow z dziedziny polityki. fichte i hegel w przeciwienstwie postawili polityczne doktryny wplywajce na historie. obydwoch mozna zrozumiec, jesli sie wczesniej zapozna z kantem. kant jak i jego nastepcy kladli nacisk na terorie poznania jako metode dojscia do filozoficznego klucza. przeciwienstwo pomiedzy duchem i materia jest tak mocno podkreslone, ze na koncu pozostaje tylko duch. czesto jest kazde ulitarne pojecie moralnosci na korzysc systemu degradowane, ktore przez abstrakcyjne filozoficzne argumenty brane sa za dowody. dowody.
a teraz wwww1a
ten zasmarkany Kant, zalozyciel niemieckiego idealizmu jest politycznie bez znaczenia, pomimo napisania kilku interesujacych tematow z dziedziny polityki. emanuel z pewnoscia nazwalby mnie glupkiem lub ulepilby ze mnie balwana a w ostatecznosci jebnalby mi w lepetyne filizanka, gdyby wiedzial, ze jego przestrzen to krolewiec tak samo jak i dla gorala w szczawnicy hala na niznym. nie bede szukal potwierdzenia u locke berkeleyu czy hume ale fichte i hegel w przeciwienstwie postawili polityczne doktryny wplywajce na historie. obydwoch mozna zrozumiec, jesli sie wczesniej zapozna z kantem. musze dodac, ze ten pojebany fichte nigdy nie byl czystym filozofem takim jak ja ale uchodzil za tworce niemieckiego nacjonalizmu, poprzez swoj referat "mowa do niemieckiego narodu w roku 1807/1808, nawolujacy do powstania po rzezi pod jena przeciwko napoleonowi. fichte byl zlodziejem, tak droga czytelniczko, bo czytelnik nie jest taki glupi aby w to uwierzyc, wiec fichte ukrad "ja" to "ja" stalo sie niemieckie, inne narody go nie posiadalay, nie bylo im potrzebne bo po chuj im ja. jesli inne narody nie posiadaly "ja" byly gowno warte czyli nie musze tu sam od siebie dodatkowo pokazywac wyzszosci niemiec nad innymi narodami. "miec charakter i byc niemcem" jest bezpodstawnie rownowazne, na tej podstawie fichte zbudowal cala swoja totalitarna filozofie, ale chuj mu w dupe. kant jak i jego nastepcy kladli nacisk na terorie poznania jako metode dojscia do filozoficznego klucza. przeciwienstwo pomiedzy duchem i materia jest tak mocno podkreslone, ze na koncu pozostaje tylko duch. czesto jest kazde ulitarne pojecie moralnosci na korzysc systemu degradowane, ktore przez abstrakcyjne filozoficzne argumenty brane sa za dowody. jesli chodzi o dowody to powroce do nich w III czesci. bede tam pisal o skurwysynach z ipeenu, miedzy innymi o krzysztofie szwagrzyku z wojtusia miasta, a tak na marginesie w ipeenie mozna najszybciej zrobic doktorka.
gdzie sa moje filizanki?

[ Dodano: 2009-12-23, 15:19 ]
jest bezpodstawnie * jednoznacznie chyba lepiej

[ Dodano: 2009-12-23, 15:30 ]
po to tu wpierdolilem to gowno aby pokazac jak sie to wyciska
tzn jak to ty zasrywasz
dajcie zyc grabarzom
wwww
Posty: 2581
Rejestracja: 2009-11-10, 16:24
Kontakt:

Post autor: wwww »

„Wyrosłeś” to ty na pewno z wielu rzeczy, ale czy ty „dorośniesz”? Oto jest pytanie. (Mam nadzieję że wyrosłeś już z erekcjato. Ale co ty byś miał dalej pisać? To ciekawe? Wklej coś wreszcie. A jak nie wklejasz, to idź czytać russell’a.

[ Dodano: 2009-12-23, 16:38 ]
Ale się zagalopowałem!, przecież ty już nic nie czytasz prócz siebie! Rzeczywiście solipsyzm jest nieobalany, i ty tą tezę świetnie potwierdzasz






swoją głupotą
Awatar użytkownika
fobiak
Posty: 15401
Rejestracja: 2006-08-12, 07:01
Has thanked: 12 times
Kontakt:

Post autor: fobiak »

chcesz mnie poczytac to ic do terminatorium
ja nie potrzebuje kant`owac

[ Dodano: 2009-12-23, 17:15 ]
acha.. dorosnac to ja nie dorosne, zostane na ZAWSZE CHLOPCEM
nawet cnota mi sie uchowala
dajcie zyc grabarzom
wwww
Posty: 2581
Rejestracja: 2009-11-10, 16:24
Kontakt:

Post autor: wwww »

Kocham CNOTLIWYCH CHŁOPCÓW!!!!


Z okazji zbliżających się Świąt i Nowego Roku, życzę Tobie oraz Wszystkim użytkownikom tego forum - Wszystkiego Najlepszego! - Wszystkiego, czego dusza zapragnie!
Awatar użytkownika
fobiak
Posty: 15401
Rejestracja: 2006-08-12, 07:01
Has thanked: 12 times
Kontakt:

Post autor: fobiak »

stary chuju przeczytalem do konca
mam kilka pytan ale nie podpieraj sie cudzym mysleniem
co znaczy istniec?
czy kazdy istnieje?
ciekawie to opisujesz, widac ciebie w tych prywatnych momentach, calosc jest apelem do ludzkosci z zelaza, twoj friedrich pokazal jak sie uwolnic, jego usmiercanie ma wiecej znaczen niz jedno.
jest teoria, ze jezus by pierwszym komunista, ja sie z tym zgadzam. pewnie nie slyszales, ze z szkola oficerska z lucka zostala przeniesiona do minska maz. ale ty jeszcze duzo nie slyszales.
dajcie zyc grabarzom
wwww
Posty: 2581
Rejestracja: 2009-11-10, 16:24
Kontakt:

Post autor: wwww »

I słyszeć nie chcę.

Fobiak, ja jestem „ciężki”, ale ty przebijasz mnie o nieba całe. Odpowiadaj Sobie na Swoje pytania Sam, bo mnie one w ogóle nie obchodzą. Przeczytaj Realne a rzeczywiste raz jeszcze, później Krótkie resume, a na koniec Pracy nad sobą ciąg dalszy i zobaczysz jakie w mym mózgu zaszły zmiany. Nie stoję w miejscu, (przynajmniej mi się tak wydaje) ponieważ pisanie interesuje mnie tylko i wyłącznie jako proces, jako ruch, jako synteza, jako moc, jako droga po której się kroczy w nieznanym kierunku. Tylko to mnie „pociąg-a”, (zapewne dlatego dwa schuzowskie olśnienia miałem w pociągu) a nie przeszkody, które się na niej pojawiają, i które trzeba jakoś pokonać, albo ominąć.

Powiem ci więc tak: na dzień dzisiejszy, dla mnie, „istnienie” jest „stosunkiem”. Nie jest to nic odkrywczego i być oczywiście nie może.

Tak naprawdę w mojej głowie na chwilę obecną Istnieje tylko jedna „Rzecz” – Aprioryczna Synteza Wyobraźni. Ona mnie w tej chwili interesuje. Reszta jest zabawą. Krótko mówiąc, jak o czymś myślę, to to istnieje, a jak nie myślę, to ……., to kurwa nie wiem gdzie to jest, i gówno mnie to obchodzi.
Awatar użytkownika
fobiak
Posty: 15401
Rejestracja: 2006-08-12, 07:01
Has thanked: 12 times
Kontakt:

Post autor: fobiak »

a nie pomyslales o tym, ze zamiast istniec mozna rowniez egzystowac? myslenie w tych przypadkach ma takie same znaczenie
wiec wyhasnij mi dokladniej istnienie
dajcie zyc grabarzom
wwww
Posty: 2581
Rejestracja: 2009-11-10, 16:24
Kontakt:

Post autor: wwww »

Egzystować można wszędzie, pod mostem, na ławce, w piździe, a istnieć da się tylko w jednym miejscu – w swoim warsztacie, na końcu podwórka.
Awatar użytkownika
fobiak
Posty: 15401
Rejestracja: 2006-08-12, 07:01
Has thanked: 12 times
Kontakt:

Post autor: fobiak »

wwww pisze:Aprioryczna Synteza Wyobraźni.
nie ty bedziesz mi dyktowal apirori
nie bedziesz sobie wybieral stworcow
wwww pisze:Krótko mówiąc, jak o czymś myślę, to to istnieje
tyle pierdolisz o tym mysleniu
wiec wyjasnij mi co to znaczy myslec
bo od istnienia juz sie wywinales
nie odsylaj mnie do literatury bo ja pierdole literature
a ci ktorzy ja tworzyli
nie odpowiedza mi na moje pytania
dotyczace twojego istnienia
dajcie zyc grabarzom
wwww
Posty: 2581
Rejestracja: 2009-11-10, 16:24
Kontakt:

Post autor: wwww »

i nie ty będziesz miał bogów cudzych przede Mną
Awatar użytkownika
fobiak
Posty: 15401
Rejestracja: 2006-08-12, 07:01
Has thanked: 12 times
Kontakt:

Post autor: fobiak »

stary chuju
uzywasz pojec, ktorych nie jestes w stanie wyjasnic
wiec po chuj sie bierzesz za filozofie
zajmij sie szydelkowaniem bo w nosie juz wszystko wydlubales
dajcie zyc grabarzom
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość