W drodze do metafizyki. 4 fazy.

artykuł, kronika, reportaż, polemika, felieton, recenzja, wywiad, relacja, formy dziennikarskie, wlasna publicystyka na kazdy temat

Moderator: anty-czka

wwww
Posty: 2581
Rejestracja: 2009-11-10, 16:24
Kontakt:

W drodze do metafizyki. 4 fazy.

Post autor: wwww »

Część tego, co tu wklejam, była zamieszczona kiedyś na czarnej szkapie, ale ponieważ prawda jest całością, niech więc się dopełnia, tym razem w żółtej scenerii.


Faza 1.


Kolejny film Larsa i kolejne zbliżenie. Tego Duńczyka interesuje wyłącznie metafizyka. “Idioci” i zawarta w nich idea spastykowania.

Każda idea jest fikcją. Realną fantasmagorią, która ma swoje światowe odzwierciedlenie w otaczającej nas rzeczywistości. W jaki sposób to się dzieje? W jaki sposób realność wpływa na rzeczywistość? W jaki sposób idea określa to, co rzeczywiste? W jaki sposób moja wola, która jest moim intelektem (Spinoza) przejawia się w świecie? Oto pytanie! W jaki sposób moje chcenie kształtuje świat? To jest Realne a rzeczywiste.

To co realne Nieistnieje, a jednak zawarte jest w jakiś magiczny wręcz sposób w rzeczywistym świecie naszej codzienności. Moje słynne zdanie Nicość Istnieje! Ale w jaki sposób ona istnieje? W sposób absolutny! Ale co to znaczy do diabła?! Z niej pochodzi cały świat, świat ludzkich doświadczeń!

Jakże głębocy są nasi przodkowie! A jakaż płycizna czasów obecnych! Taki von Trier chociażby. Czy wydaje mu się, że jest głęboki? Bo dla mnie to płycizna okropna. Interesujące są jedynie założenia teoretyczne, które mam nadzieję uda mi się gdzieś kupić i o nich w końcu przeczytam. Sam sposób opowieści i sama opowieść jest beznadziejnie uboga. Jeżeli tak miałyby wyglądać jego pozostałe dzieła (pisząc to mam na myśli “Idiotów”, bo “Element zbrodni” pozostaje jak na razie bardzo dobrym obrazem), to nie będę już oglądał jego filmów, nie ma mi nic do powiedzenia.

Intelekt, wola i intuicja to jedno! Czy to nie piękne? Gdy o tym przeczytałem, od razu rozjaśniło mi się w głowie. Napisałem kiedyś, iż miałem dwa schulzowskie olśnienia w pociągu, i że się będę musiał nad tym głębiej zastanowić. Oczywistym jest chyba fakt i nie muszę o tym pisać, że nie miałem żadnych olśnień, mistycznych doznań, nic z tych rzeczy! Jasne to jest, czy nie? Mistycy łżą jak psy i wiem o tym z całą pewnością. Odpowiedzialnie stwierdzam, Tu!, wszem i wobec!, ja!, który doznałem objawienia! - nie ma żadnych, objawień! Wszystko jest grą naszego umysłu! Wola, w połączeniu z intelektem oraz intuicją powoduje różnego typu przedstawienia w naszej durnowatej łepetynie i stąd również wypływa cała moja twórczość. Wszelka ludzka działalność jest sztuką! Wszelkie tworzenie jest grą, ale nie swobodną grą wyobraźni, o nie!!! Nie ma tu żadnej swobody, żadnej dowolności i frywolności jakby to mogło się co poniektórym współczesnym “artystom” wydawać, tu panują żelazne reguły. Leibniz ma rację. Wszystko wypływa z duchowości, która jest czystą energią, czystą myślą, źródłem wszelkich przedstawień. Przyszedł mu jednak do głowy idiotyczny pomysł z monadami, które są pojęciowym wyrazem naszej duszy, i które to przy okazji są metafizycznymi punktami utworzonymi na nasz obraz i podobieństwo stanowiącymi podłoże wszechświata! Sprowadził wszystko do jednej zasady i na tym zakończył badania. Myślał, że ktoś mu uwierzy? Po co pisze o monadach, których nigdzie nie ma? Jeszcze raz zapytam, dlaczego nawet tak światłe umysły popadają w pisanie bzdur okropnych, gdy tylko zaczynają zajmować się metafizyką? Jak do tego dochodzi? Nie wspominam o mistykach, bo są żałośni. Jeżeli nawet tak świetnie skonstruowane matematycznie mózgi, jak umysł Leibniza chociażby, zaczynają coś bredzić o dziwadłach nieskończonych? To co dopiero mistycy mają mi do zaoferowania?

A więc, odkryłem dziś prawdę tego, o czym wcześniej tylko wspomniałem. Pociąg jest wolą!, intelektem i intuicją! Po około 20 latach rozumiem z czym się wtedy zetknąłem. Sowa Minerwy wylatuje o zmierzchu, jak mawiał Pan mądraliński, Hegel, a ja się pod tym podpisuję i dokładam swoje trzy grosze – dobrze, że w ogóle wylatuje!!!! Jestem wśród nocy i ten dziwny ptak jest moim przyjacielem. Siedzi na mym ramieniu i razem wędrujemy wśród ciemności. To katakumby mego umysłu, a nocny ptak, coraz swobodniej pozwala mi się poruszać wśród labiryntu. Sowa jest dobrym znakiem. Zaczynamy polowanie! Pojawia się w moim pisaniu trochę późno, ale jak mówią beznadziejni Anglicy “Batter late then never”.

Chciałem zostać pisarzem! Któż nie ma marzeń? To było pociąg-ające pragnienie i niech nim pozostanie na wieki, bowiem nie zamierzam, w swoim odkryciu czegokolwiek zmieniać. Zostawiam je takim, jakim było w owe piękne, słoneczno - deszczowe dni. Tory kolejowe, mijane stacyjki, stukot kół, przeraźliwy gwizd lokomotywy wyrywa mnie nagle z letargu. Zbliża się nieostrożny i pijany ze szczęścia rowerzysta. Przyjazd kolejowy, za chwilę może dojść do katastrofy! Jednak nie dochodzi, przejeżdżamy spokojnie, a ja wracam do Schulza i jego świętej księgi.

Sprowadzanie wszystkiego do jednej zasady! To musi się skończyć. Niczego w ten sposób sobie nie wytłumaczymy. A ja?, to niby co robię? Czy nie chcę sprowadzić wszystkiego do Nicości, albo do ducha człowieczego, co i tak na jedno wychodzi? Otóż wydaje mi się, że tak nie jest. Wszystko wypływa z jednego, ale na tym kończą się porównania. Aby za długo nie szukać weźmy za przykład Leibniza.

Całość rzeczywistości sprowadzalna jest do monady. Natychmiast wyciąga z tego taki oto wniosek, że skoro ów metafizyczny punkt jest podstawową częścią wszechświata, to należy go tylko opisać i dowiemy się jaka jest prawda o świecie naszym kochanym. Leibniz!, światły mózg!, całkuje i różniczkuje na wszelkie możliwe i niemożliwe, na znane i nieznane mu sposoby. Wije się jak wąż i wynajduje harmonię prestabilita dajmy na to, bowiem jak już pisałem, jeżeli przyjmie się “coś” za punkt wyjścia, to takiż otrzymamy punkt dojścia. Żadnej tajemnicy, sam czysty europejski racjonalizm, prowadzi ludzki mózg na manowce.

W moim przypadku natomiast jest tak, że ja również zakładam jedną zasadę wszechświata, bo inaczej się nie da po prostu (np. postmodernistyczne pojęcie “różni”, też jest ową zasadą), tyle tylko, że u mnie, ową podstawą jest brak wszelkiej podstawy! To Nicość musi być punktem wyjścia! Jezus Maria! Jakie to proste! Wtedy tylko, gdy jako punkt wyjścia przyjmę, coś, czego nie ma w rzeczywistości, tylko wtedy będę mógł skoncentrować się na owej rzeczywistości i opisywać ją na najrozmaitsze, najdziksze sposoby, uchwytując całą jej różnorodność, złożoność i bogactwo! Nie skoncentruję się na nicości jak robią to wszyscy, bo czymże innym jest opisywanie nieistniejących monad jak w przypadku Leibniza chociażby? Pisze przecież o czymś, czego nie ma. Monady istnieją tylko w jego chorej wyobraźni, tak jak w przypadku Hegla, absolutem, jest tylko jego wyuzdana egocentryczna imaginacja, tzn. on sam. Nie mogę słuchać europejskiego racjonalizmu! Uwierz mi, mam go już dość! Większych bzdur nie słyszałem nigdzie na świecie! Pigmeje, aborygeni, Eskimosi, wszyscy oni są mądrzejsi od naszych wspaniałych racjonalistów, począwszy od Platona, a skończywszy na Husserlu niejakim.

W mojej głowie narasta ogromne skupienie i rozważanie tematu. Prześledzę całość europejskiej metafizyki i rozłożę ją na łopatki. Taki jest mój cel. Żeby nikt, nigdy więcej nie śmiał mi powiedzieć, że “coś” w ogóle jest! W sposób Realny Istnieje tylko Nicość i tylko ona daje mi moc tworzenia! Cała reszta jest fałszem. Prawda jest tylko stanem umysłu, chorym wytworem, naszego potłuczonego mózgu, stłuczonego na kwaśne jabłko studzienną korbą umysłu, służącą do wyciągania z otchłani moich siedemnastu betonowych kręgów nieświadomości ...... czego?

Moja metafizyka będzie homeopatycznym lekiem na europejski sposób myślenia. To najnowocześniejsza technika w walce z nowotworem toczącym nasze organizmy. Ten stan rzeczy trwa już blisko 3000 lat! Stanowczo za długo. Tylko tym samym można zniszczyć to samo! Coś różnego od tej choroby, jakieś chemioterapie, naświetlania i nakłuwania są zupełnie nieskutecznym zabiegiem w przypadku tego schorzenia. Te metody mogą ją tylko zaleczyć na jakiś czas, ale nigdy w życiu usunąć na stałe z mego ciała. Aha! i jeszcze jedno. Nie będzie to oczywiście metafizyka w stylu heideggerowskiego bajdurzenia o byciu, którego przejawy znajdował i tropił zawzięcie u wszystkich wielkich tego świata. Po przeczytaniu kilku jego esei można usnąć, takie to wszystko ciekawe. Wszędzie widział “bycie” skrywające się pod postacią tego lub owego. Gdy się przyjmie jakieś założenie ................, gdy się jest platonikiem po prostu, że “coś” gdzieś jest, że “coś” się gdzieś skrywa, to owe “coś”, nasze myślenie natychmiast odnajdzie, w kiblu, na strychu, pod podłogą, w najciemniejszej kopalni, dawno nie eksploatowanej górniczej sztolni! Wszystko znajdziemy, co tylko nasza dusza zapragnie! Można od tego zwariować! Ludzie wypisują takie niedorzeczności próbując coś sobie wyjaśniać. Natomiast moim zadaniem jest rozpierdolenie europejskiej metafizyki na elementy, na takie jej składniki, aby ukazać całą jej beznadziejność. To jest oczywiście część negatywna mojej filozofii. A jaki jest cel konstrukcyjny? To się dopiero okaże. Nie wiem sam, nie będę nikogo oszukiwał, tak jak robią to inni (a najbardziej w tych praktykach zaprawieni są mistycy), którzy wam wszystko powiedzą, co tylko zechcecie.

Jak kiedyś wspomniałem, drugim krokiem będzie oczyszczenie przedpola, do czego się powoli zabieram, a cztery ostatnie strony przeze mnie napisane na to wyraźnie chyba wskazują. Jest to zapowiedź drugiego etapu mych przygotowań prowadzących do napisania przyszłej metafizyki, która będzie mogła wystąpić jako wiedza!!!! Jako wiedza, nie nauka! Czy to rozumiesz? mój Kanciku zasmarkany! Nie rozróżniasz pojęć, a raczej nie chwytasz sensu, który za nimi stoi, za konstrukcjami, które sam stworzyłeś! Hegel, co nieco zrozumiał, bowiem swą metafizykę, nazwał naukę o duchu i określił wiedzą. Ale na nich przyjdzie jeszcze czas.

Oczyszczanie przedpola to chyba najtrudniejszy i najważniejszy moment w mojej filozofii, nie wiem jak długo potrwa, ale czasu mam pod dostatkiem. Nie mogę napisać swojej metafizyki od razu. To byłoby głupie. Kant pracował nad swoim dziełem do sześćdziesiątego roku życiu, ponieważ ciągle nie był pewien, czy jego praca ma sens (takiej ostrożności u nikogo nie spotkałem, każdy bowiem, jak najszybciej chce być znany i uwielbiany, śpieszy się więc i najczęściej wyskakuje z byle gównem jakimś ogłaszając światu swą pustą, prostacką i nic nie znaczącą nowinę). Podobnie jak Kant, tak i ja przygotowywać się będę do ogłoszenia swej metafizyki. Zabieram się za oczyszczanie przedpola, z myślą skierowaną w przód, czyli donikąd. Jedynie to wykraczanie może nadać sens mej pracy, w przeciwnym wypadku jest to nic nie znaczące bazgrolenie. Immanuel jest moim punktem odniesienia, jest busolą wskazującą właściwy kierunek przemierzania i mam nadzieję, że nie stracę go nigdy z horyzontu mego hermetycznego doświadczenia, w którym to co wieczne, rozpuszczę w morzu śmiertelności. Jeżeli stracę z oczu Kanta i innych, jestem skończony. Współczesne myślenie, które chce wszystko szybko i od razu będzie mą zgubą. Potrzebuję cierpliwości, potrzebuję zakonnego życia wśród Benedyktynów, z którymi bym cierpiał, zamknięty w swej celi. Cierpliwość pochodzi od cierpienia, albowiem tylko ten kto cierpi staje się cierpliwy. Tego potrzebuje ma myśl, cierpliwości i olbrzymiego skupienia, by Nicość otworzyła mi oczy, ponieważ Nicość jest bielą! Oczyszczającą mocą mego umysłu! Muszę się stać przeźroczysty, jak tabula rasa, by wszyscy mogli na niej złożyć swój piękny autograf. Odcisnąć swe piętno, a ja, będąc skupionym, z pokorą przyjmę na siebie wszelkie herezje jakie tylko zdołało popełnić “ja”. Moim zadaniem jest oczyszczenie myślenia z całego szajsu, w którym tkwi człowiek, by duch człowieczy o którym czasami wspominam mógł zaistnieć realnie w naszej jedynej rzeczywistości. Zaistnieć, tzn. być niczym.






Faza 2.

Dlaczego namysł nad Nicością jest taki ważny?

Dzisiejszy dzień zacząłem od nauki matematyki. Największą trudność sprawiało mi właściwe zrozumienie czym jest liczba “zero”. W żaden sensowny sposób nie jestem w stanie wyobrazić sobie pustki. Zbioru, w którym jest Nic, czyli zbioru nie zawierającego w sobie żadnego elementu. Takie coś po prostu nie istnieje. Na przykładzie matematyki widać to świetnie. Naoczność, ogląd jest zupełnie zbędnym i zbytecznym zjawiskiem. Uniemożliwia rozumienie chociażby tak prostej sprawy jaką jest matematyka. Okropność! Co mam powiedzieć o metafizyce, w której jest jedną z kluczowych kategorii? Jak bardzo jest szkodliwą ideą? Kant grubo się myli, sądząc, że to naoczność zapewnia nam syntetyczność sądu występującego w matematyce. Stąd, (wychodząc od matematyki uważanej za wzór naukowej ścisłości) ten cwany prusak, zamierza przerzucić most, najpierw do matematycznego przyrodoznawstwa, a w konsekwencji do czegoś co leży poza fizyką – czyli, do tzw. METAFIZYKI !!! Sądy matematyczne są jednak analityczne.

Jest tu olbrzymi problem do rozwiązania, ale w tej chwili nie mogę się tym zająć. Kłopot tkwi w tym, że pojęcie “liczby” chociażby, nie może zostać zdefiniowane na mocy samej analizy, a więc, sądy matematyczne, nie są czysto analityczne, ani nie mają budowy sądu syntetycznego a priori, jak życzyłby sobie tego biedny Kant. Jedynym jak na razie argumentem przeciw naoczności niech będzie to, że “zera” w żadnym oglądzie nie mogę sobie przedstawić, a od niego wszystko się zaczyna! Czy to jasne? Zero, Nic, to początek! A nie żaden “byt”, “jeden”, “jedno”. “Coś”, nie jest żadnym początkiem i nie może nim być do cholery, ponieważ wszystko wypływa z Nicości. Jeden, jedno, unieruchamia myśl. Wszystko jest określone, stabilne, istniejące, kropka. Nicość jako podstawa wszystkiego, zawiera w sobie wszystko. Jest to potencjalność, czysta możliwość, zawierającą w sobie wszystkie możliwe określenia. Jest pustym zbiorem, pojemnikiem na śmieci! Określoność nieokreśloności. Jakie to piękne!

Dygresja. Nie pamiętam nazwiska, ale pewien Niemiec, stworzył bardzo ciekawą (był zapewne jakimś kontynuatorem myśli Kanta) filozofię transcendentalną rozwijającą sposób myślenia, że się tak wyrażę “możliwościowy” zawarty w dziele Wielkiego Mistrza. Bardzo jestem tego ciekaw i muszę szybciutko się z tym facetem zapoznać, ponieważ wydaje mi się dość interesującą doktryną i krokiem naprzód.

Jeżeli więc w matematyce, która była do niedawna święta, nie występują sądy syntetyczne a priori, to gdzie one są u licha ? Może ich w ogóle nie ma ? Jednak moim zdaniem istnieją realnie, i aby je odkryć, tzn. by zrozumieć jeden, jedyny egzystencjalny syntetyczny sąd a priori (więcej takich sądów nie ma), apodyktycznie zmuszający każde rozumne bydle do przyjęcia go jako pewnego fundamentu wszelkiego myślenia, muszą zostać spełnione następujące warunki. Po pierwsze, precz z pojęciem oglądu i naoczności wszelakiej!, po drugie, żadnych kategorii i zasad!, i po trzecie w końcu, ........... sam nie wiem. Czuję tylko, że jest to jedyny właściwy punkt wyjścia, ponieważ zapewnia każdemu wolność tworzenia!!!!!! Wolność!, rozumiesz?! nie dowolność!!!!! Coś mi się tłucze po głowie, ale nie wiem dokładnie o co mi chodzi. Zostawmy to na razie.

Syntetyczny sąd a priori, to bardzo tajemnicze zwierzę. Aha! Przypomniało mi się coś bardzo ważnego. Dlaczego w ostatniej mej pisaninie tak dużo animizmu, animalizmu i w ogóle zwierzęcości wszelakiej? Dlaczego, jak myślisz? Wynika to chyba stąd, że i ja również czuję się jednym z nich. Jestem zwierzyną, tak samo jak moi bracia i siostry. Razem z nimi przekraczam granice ich terytorium, tropię ją, jestem tuż obok, czuję się z nią związany. Tak jak nasi przodkowie, podążali za stadami mamutów, tak i ja podążam za swoim stadem. Moim celem jest polowanie. By przeżyć potrzebuję skór, mięsa, tłuszczu oraz kości z których zbuduję swój przenośny szałas. Nie mam domostwa, ponieważ myśl nie zamieszkuje, myśl przemierza, myśl nie buduje, myśl konstruuje hipotetyczne światy, tymczasowe budowle, z kamieni, skór i kości. Czas gotyckich katedr i systemów przy ich okazji tworzonych odszedł w niepamięć. Jesteśmy koczownikami, ciągle dokądś zmierzamy i budujemy schronienia. Nie jest to nic wielkiego, a jednak to sztuka! Ciągłe budowanie i niszczenie, ciągła wędrówka, która tak naprawdę jest ruchem w miejscu.

A więc, jestem zwierzęciem. Takim samym jak one, moje siostry i bracia, i ja również mogę zostać przez nie pożarty, zjedzony i wysrany pod jakimś krzaczkiem. Jednak wydaje mi się, że mam nad nimi mimo wszystko pewną przewagę – bowiem, to ja na nie zamierzam polować, a nie one na mnie! Choć może oczywiście okazać się to pewnym złudzeniem i z myśliwego przeistoczę się w ofiarę. “To nie my mówimy, to język nas wypowiada.” Zakładam taką możliwość, iż porządek zostanie odwrócony, ale póki co, żyję w pewnej symbiozie i harmonii z otaczającym mnie środowiskiem. Środowiskiem mych pojęć! To na nie poluję i z nimi przemierzam przestrzenie. Pojęcia są moją zwierzyną, a ja muszę coś jeść, inaczej umarłbym z głodu! Pojęcia, słowa, to opał do mej chaty, to gnój historii, który pozostawili mi w spadku nasi dziadowie. I jak się nie denerwować? Pojęcia nie są dla mnie życiem samym i zabawą w filozofię zasmarkaną, one są tym, co muszę przezwyciężyć, aby Nicość we mnie mieszkająca ukazała swe oblicze. Pojęcia są zasłoną nocy. Swym pięknem mamią poetów, pisarzy i filozofów, a wraz z nimi cały lud człowieczy. Oszukujemy się cudownie, myśląc, bo przecież nikt nie zaprzeczy, że myślimy słowami, językiem, pojęciami, wyrazami, znaczeniami, i w końcu sensami jakie za nimi się ukrywają. Ale, ale?, czy to nie haideggerowszczyzna-polszczyzna? Nie, nie, śpieszę z wyjaśnieniem, iż “sens” nie należy w mojej metafizyce do tego, co ogólnie nazywamy językiem, i co za nim ponoć jest ukryte. “Sens” jest stanem umysłu, to powiązany z moim rozumem i przesiąknięty intuicją duch człowieczy, który jak podlany grzybowym sosem obiad przenika całość mojej makabrycznie nieapetycznej psyche.

Podobno tworzenie, to konstruowanie symboli. Bardzo ciekawa hipoteza i jak najbardziej się z nią zgadzam. Wszelka działalność człowieka, którą nazwałem wczoraj sztuką, wymaga dookreślenia, bowiem pod pojęciem “działalności” mam na myśli jedynie taką aktywność, która wytwarza symbole i metafory. Cała reszta, to po prostu nasza praca, od świtu do nocy, nie mniej ważna od tworzenia symboli. Obie dziedziny są ze sobą bardzo ściśle związane i na dobrą sprawę przenikają się wzajemnie. Realność przenika Rzeczywistość od głębi, do gołębi! Od ziemi po niebo! Wszystko jest ze sobą powiązane. Odbiegłem od tematu.

Sens jest czymś tajemniczym i chyba na razie należy tę sprawę również odłożyć na półkę jak pozostałe, bowiem to skomplikowane zagadnienie. Niech sobie poleży i nabierze sensu, sił i mocy, by być zdolnym do działania. A wtedy objawi się w całej swej okazałości. Jako czyste Nic!

Wracajmy do określenia, czym jest moja metafizyka. Otóż, wydaje mi się, nie!, jestem tego pewien!, że moja filozofia powinna wydać i rozjaśnić - tzn. by stał się w końcu zrozumiały, a więc sensowny, a więc, by ktoś, kto go przeczyta, doznał objawienia!, tzn. by jego umysł eksplodował!, by rozpoczął reakcję syntezy termojądrowej – jeden!, jedyny!, egzystencjalny sąd!!!“NICOŚĆ ISTNIEJE !!!”

Jest to jedyny syntetyczny sąd a priori, który może zrozumieć mój mózg. Cały szkopuł w tym, że muszę go również rozjaśnić, sobie i innym, ale głównie sobie!, na tyle dokładnie, by intuicyjne rozumienie owego aksjomatu, nie będącego oczywiście żadnym aksjomatem w logicznym, czy matematycznym rozumieniu tego słowa, stało się możliwe (ponieważ jak wiadomo wszystkie aksjomaty, o ile dobrze się orientuję i cośkolwiek rozumiem, są tautologiami, a tym samym, sądami analitycznymi), tzn. muszę przekształcić tak owo zdanie, by nikt nie mógł zaprzeczyć prawdziwości tego o czym piszę. To jest wyzwanie dla mojej przyszłej metafizyki! A nie jakieś idiotyczne pojęciowe zabawy! Cel jaki mi przyświeca jest okrutny, ale nic na to nie poradzę. Chcę aby ludzie wyzbyli się wszelkich złudzeń, i zaczęli żyć jak zwierzęta.

Nietzsche kłania mi się w pas i pada do mych stóp dziękując za to, co piszę. Wiem, biedny Frycu, że chciałbyś pobyć jeszcze przez chwilę Dionizosem, Zaratustrą, czy kimś tam. Ten czas już minął! Jednak, tak naprawdę nie wierzyłeś w to przecież? Czyż nie? A jednak! Stało się! Dokonało się! Tak westchnął podobno ktoś zdychając na krzyżu. To coś, dzieje się na moich oczach. Nicość, taka Realna nie wymyślona objawia się w Rzeczywistości. I nie jest to poetyckie bajdurzenie. To proces zstępowania niebios na ziemię. Czy to rozumiecie! Nietzsche był Parakletem! Jestem jego następcą i przynoszę światu wspaniałą nowinę, radosne alleluja! Nicość Istnieje! Realne staje się Rzeczywiste! Nareszcie! I niech już nikt nie śmie mi mówić o niczym, że bóg jest, albo, że dusza istnieje!!! Kończę z głupotą wszelaką i rozpoczynam wyznaczanie kolejnego i wspaniałego, europejskiego para-dogmatu!!! Realne i Rzeczywiste staje się Jednym. Wielkim i obrzydliwym Niczym.

Dość tego! Schodzę powoli na ziemię, odrzucam złudzenia, odrzucam realność tysiącleci, zajmować się będę rzeczywistością, Tobą i Mną.

Pisanie musi płynąć, językowe konstrukcje nie mogą przeszkadzać w czytaniu, muszą się roztopić w potoku słów. Tylko wtedy, gdy język będzie gibki i zwinny, zaistnieje to co Nieistnieje. Słowa, pojęcia, ta brudna woda przewalająca się przez mój mózg, musi zniknąć, a raczej zamienić się w przeźroczystą folię, celofan splątanych zwoi szarej substancji mego umysłu. Wiem, iż jestem na tropie zwierzyny, którą zamierzam zabić, jednak gdy się do niej zbliżam, zmienia się również kierunek wiatru, zwierzę wyczuwa mnie i ucieka. Jestem zmuszony zacząć nowy akapit. Myśl jest tak szybka! A mój łowiecki sprzęt jest taki przestarzały! I te umiejętności! U kogo ja się szkoliłem? U Koziołka Matołka?! Matko boska! Sam tego przecież chciałem i jestem po części sobie winien. Po co tak dużo piłem? Muszę nadrobić stracony czas. Technika poszła bardzo do przodu, a ja stosuję metody z epoki brązu. Tępy scyzoryk i kiepska włócznia zaostrzona tymże nożykiem. Mój umysł musi osiągnąć precyzję scholastycznych mędrców, Abelarda, Ockhama, Dunsa Szkota, Tomasza i innych. Cięcia muszą być precyzyjne, bolesne, bezlitosne, aż w końcu staną się śmiertelne.

W procesie pisania “ja” spełnia funkcję katalizatora, oczyszcza jak gdyby całość działania do jednej wąskiej i prostej linii, która jak najdłużej powinna zostać utrzymana, tzn. napięta do granic możliwości jak cięciwa łuku w momencie oddawania strzału. “Ja” jest tylko punktem, a raczej kontrapunktem, przez który przepływa cała wartka akcja naszego życia.

Zadaniem owego “ja” jest nieprzeszkadzanie mi w życiu, a jedynie umożliwianie go. “Ja” ma pomagać, czyli innymi słowy, musi kumulować energię w jedno, tak, by słowa, przetaczając się przez moją łepetynę jak walec rozgniatały owe “ja” na miazgę!

Pojawia się Nicość, ocean wszelkich źródeł i pisanie staje sie możliwe. Jak do tego dochodzi? Nie wiem oczywiście, ale podkreślę, iż niezbędne jest olbrzymie skupienie, by cały proces mógł się rozpocząć. Dobre pisanie, to nie pisanie, to kajakowy spływ do wtóru muzyki ptolemejskich sfer krążących dookoła mnie. Wsłuchuję się w szum wartkiego potoku, którym płynę, obijając się boleśnie o wystające zewsząd kamienie, a także nasłuchuję dźwięków przestrzeni, ponieważ chcę je zachować dla siebie – dźwięki przyszłej metafizyki!!! Moja zwierzęca natura czeka na tę chwilę z niecierpliwością.

Zbliżając się powoli do końca dzisiejszej pisaniny, na moment wrócę do jej początku, czyli do logiki, a raczej jej pewnego braku, który bardzo bym sobie życzył w nieodległej przyszłości mego pisania. Choć na razie nie za bardzo wiem na czym miałoby to polegać, ale intuicyjnie czuję, że z konieczności muszę przełamać fale. Muszę złamać krnąbrną naturę języka, by stała mi się posłuszna i by nie ograniczała w żaden możliwy sposób mojego bazgrolenia. Jedynie wtedy, gdy stanie się to faktem, będzie możliwe powiedzenie czegoś tak naprawdę od siebie. Póki co, jest to nieosiągalne, choć jak najbardziej prawdopodobne. Jedną nogą muszę stać na twardym podłożu – by być intersubiektywnym, logicznym i zatopionym we współczesność, a z drugiej strony, muszę oderwać się od tego wszystkiego, od tego całego chaosu, bowiem racjonalność europejska jest takim właśnie bagniskiem w którym tkwię, zanurzony po uszy, jak w jakimś gównie! Muszę oddać się czemuś a-logicznemu, czemuś, co mnie porwie i rozszarpie na strzępy! Tylko wtedy forma o której pisze osiągnie pełną niezrozumiałość! Będzie a-logiczna, nieintersubiektywna i wspaniała! Będę współczesny i wieczny jednocześnie. Falowanie i spadanie. Co to wszystko znaczy, do diabła?! Wiem tylko tyle, że rzecz idzie o coś naprawdę istotnego. O styl, którego nikt, nigdy i nigdzie nie widział. Styl o którym pierdnąłem na samym początku swoich wypocin na trzeciej, bądź czwartej stronie Realne a rzeczywiste, to syntetyczne, a raczej metasyntetyczne połączenie Św. Trójcy polskiej literatury, Schulza, Witkiewicza i Gombrowicza w Jedno. Tylko wtedy przekroczone zostanie triadyczne europejskie myślenie w ogóle! Wiem, że jest to możliwe i z tą możliwością należy się zmierzyć. Ależ ja jestem głupi! i bezczelny jednocześnie! Ileż pracy przede mną. Cieszę się jak logicy, na myśl, że nie wszystko jest określone i skonstruowane, ponieważ kontemplacja to nie zajęcie. To ogłupianie umysłu! Tworzenie, budowanie, przemieszczanie się, niszczenie i rozbiórka, oto moje horyzonty, wektory i współczynniki! W ostatnim zdaniu tak naprawdę ważne jest tylko jedno słowo, pojęcie mówiące o syntezie. Przemieszczanie, poruszanie, proces, czas i bezczas tylko to jest istotne. To, co tworzy syntezę, łącząc w sobie skrajne, tak bardzo odbiegające od siebie sposoby myślenia, zamieniając je w popiół i diament. W trzecią jakość, będącą czwartą jednością mego wszechświata! Na dziś wystarczy.



Faza 3.


Czy “liczba” “zero” jest liczbą? Co to jest “zero”? I skąd się wzięło? Co ono oznacza, o ile coś w ogóle oznacza?

Wymyślili je Hindusi w 5 wieku naszej ery. W jaki sposób przywędrowało do Europy? Zapewne dotarło do nas za pośrednictwem Arabów, ale to należy sprawdzić. Ważne jest co innego. Dlaczego liczba “zero”, jako pierwsza pojawiła się w Indiach, a nie na naszym kontynencie? Dlaczego wymyślili je Hindusi, a nie Europejczycy? Śmiem twierdzić, iż podłożem wystąpienia owej idei była metafizyka. To za jej pośrednictwem możliwe było pomyślenie sobie “zera” jako abstrakcji matematycznej zakorzenionej w realnej myśli hindusów. Co więcej, śmiem twierdzić, iż u podłoża każdego wielkiego odkrycia, ale nie tylko, u podłoża każdej naszej działalności, tkwią jakieś rozstrzygnięcia i intuicje natury metafizycznej.

Za przykład niech posłuży nam ktoś bliski – Kopernik! Przecież Kopernik był Platonikiem (albo jak kto woli kobietą), a u Platona jak wiadomo, w centralnym punkcie systemu umiejscowiona jest idea Dobra, która oświetla wszystkie inne idee udzielając im jak gdyby sprawczej mocy. Jest naczelnym bytem – jest to, hiper-super-idea wszelkich możliwych idei! Gdy tylko ten fakt uświadomił sobie nasz maestro Kopernikus, (tzn. gdy metafizyczną myśl Platona zastosował w swych badaniach astronomicznych), a raczej, gdy go coś tknęło i oświeciło jego biedny umysł, wykrzyknął zapewne radośnie “eureka!”, i natychmiast zamiast Ziemi w centralnym punkcie znanego mu wszechświata umieścił Słońce, naszą dobrą gwiazdę, dzięki której możliwe jest ziemskie życie w ogóle itp. (Oczywiście był też i uczeń Platona, nie pamiętam nazwiska, który już w starożytności wysnuł podobną ideę.)

Nie chcę o tym pisać ponieważ to, co chcę powiedzieć jest oczywiste. Metafizyka jest źródłem wszelkiego myślenia! Od czasu do czasu są to marzenia senne, ale w ten temat na razie nie wchodźmy, bo ktoś może sobie pomyśleć, że jestem jakimś pierdolniętym irracjonalistą! A tak przecież nie jest, swą myśl bowiem staram się trzymać na wodzy, a raczej ona sama się trzyma, bowiem wszelką głupotę wyczuwa z odległości miliardów lat światła.

A teraz wykonam mały przeskok kwantowy i zajmę się ideą “makro” i “mikro” kosmosu. Temat ten nie jest tak odległy jakby na pierwszy rzut oka mogło się nam wydawać, od tego, o czym przed chwilą napisałem, choć nie zaprzeczam, iż można odnieść wrażenie, że tak właśnie sprawy się mają.

Ideą tą zajmował się o ile dobrze pamiętam Mikołaj z Kuzy (notabene też platonik), ale nie tylko, później wyznawał ten pogląd chyba cały romantyzm (Goethe, Schelling, Schleglowie, Lessing itp.), a w czasach nam bardziej współczesnych ? .......... chyba ja. Chodzi o jedno bardzo ważne pojęcie, a raczej dwa pojęcia, które muszę wprowadzić, by lepiej zrozumieć zjawisko “syntezy”. Tymi słowami są pojęcia “symetrii” i “synchronii”.

Aby mogło dojść do syntezy tego co różne, co więcej, tego co przeciwstawne sobie, opozycyjne itp., to coś, musi być tym samym! Musi przebiegać symetrycznie (przestrzennie) i synchronicznie (czasowo) wzdłuż siebie. Tylko wtedy, gdy zostanie odkryty ów porządek, możliwa stanie się meta-syntetyczna więź tego, co różne, z zachowaniem owej “różni”, mówiąc językiem Derridy, w nienaruszonym stanie.

Na marginesie. Nie bardzo jak na razie uchwytuję różnicę między pojęciem “syntezy” w wykonaniu Hegla, a pojęciem “różni” w ustach Derridy. U Hegla synteza tego co różnorodne (teza – antyteza) zawiera w sobie ową różnorodność którą połączyła. Jego duch wypełnia się jak gdyby całością wchłanianych w siebie przeciwstawień. Jest to jedność różnic. W ujęciu Derridy, jak go rozumiem, chodzi o to, by z “różni” nie robić zasady wszechświata naszej myśli i nie sprowadzać wszystkiego do jednej postaci bytu, jaką u Hegla jest duch. Różnica jest tym co różne, a nie jednakie. Wydaje mi się, że Derrida nie chce żadnych zasad jednoczących. Chce tylko tego co odmienne. Jednak myśl uparcie dąży do jedności. Myśl, czyli nasz rozum. Intelekt jest tym, co operuje różnicą, jest analityczno-syntetyczną władzą międlenia pojęć “w-te” i “we-wte”. Natomiast rozumność nie znosi i nie toleruje zbyt długo tego stanu rzeczy (uważając to za chaos) i wprowadza jedność, tzw. zasadę wszechświata.

Niemożliwe jest jednak poznanie czegoś, co jest od nas absolutnie odmienne. Kant ma rację ustanawiając w swoim systemie “rzecz samą w sobie”, o której szybciutko twierdzi, że jako nieokreślone “coś”, jest podłożem naszych wrażeń, danych naocznych, napominając równocześnie, że owa rzecz sama w sobie, nie może zostać nigdy przez nas poznana, ponieważ jest od nas różna. Wychodząc z punktu widzenia podmiotu, od razu w opozycji pojawia się coś od nas innego i niepoznawalnego, a mianowicie jakiś przedmiot. Kant popełnia jeden, jedyny błąd, a mianowicie ten, że w ogóle wprowadza noumena do swej myśli. Bez tego pojęcia nic wielkiego by się w jego filozofii nie wydarzyło, i nie załamałaby się z tego powodu jej wspaniała architektonika. Oczywistym jest dla mnie fakt, iż Kant, postuluje istnienie rzeczy samej w sobie jedynie po to, by nie być posądzonym o idealizm w stylu Berkeleya, co więcej, by nie być posądzonym o solipsyzm! Kant, stwierdza więc, świat jest, ale jest niepoznawalny, dlatego, że jest od nas różny, tak różny, jak ja jestem różny od jego durnowatej łepetyny. Zachowuje więc porządek poznania mówiący o tym, iż tylko to samo możemy poznać tym samym. W jego epistemologii poznajemy wyłącznie nasze fenomeny. Skąd więc, Immanuel do diabła wie, że w ogóle istnieją jakieś noumena? Przecież może jedynie przypuszczać, zakładać, ustanawiać i postulować taki rodzaj istności w swej myśli, nic więcej. Walcząc z metafizyką został ojcem największej i najpłodniejszej myśli filozoficznej jaka się po nim pojawiła w Europie, a przyczyniło się do tego oczywiście jego pojęcie “noumenu”. Ludzie rzucili się na niepoznawalne i szybciutko uczynili z niego poznawalne! Myśl, podobnie jak przyroda nie znosi próżni! Wszystko co jest, musi zostać przez nas poznane, oswojone i ugłaskane! Wszelka różnica musi zostać zniesiona. Na świecie ma być JEDNO! Ład i porządek musi być! A nie jakieś dziwactwa i głupoty z postmodernizmem na czele! Tego wymaga od nas nasz europejski racjonalizm. Nuda, jednostajność, jednolitość, płaskość! Oto czym jest rozum w swej najgłębszej warstwie.

Inni, chociażby Kuzańczyk, z pewnością muszą wprowadzić pojęcie boga, stwórcy wszystkiego, by idea mikro i makro kosmosu miała sens. Bóg stworzył świat oraz nas i dlatego też wszystko jest tym samym, bowiem świat w skali makro jest tylko odpowiednikiem świata w skali mikro, świata naszego umysłu, lub też odwrotnie, wszechświat, mikro-kosmos w naszej łepetynie jest odzwierciedleniem, makro-kosmosu, naszego wielgachnego wszechświata. Tak czy siak, wszyscy muszą wytłumaczyć sobie w jakiś sposób fakt naszego poznania odwołując się do idei jedności poznania. To samo poznajemy tym samym, ponieważ my, jesteśmy tym co inne, lub to inne jest nami.

Ja również jestem wyznawcą idei makro i mikro kosmosu, z tą tylko różnicą, że ja niczego nie chcę sprowadzać do jedności. Moim zadaniem i celem jest sprowadzenie wszystkiego do Niczego (pamiętasz! absolutną podstawą jest brak wszelkiej podstawy), tak by wszystko, całe bogactwo i różnorodność świat naszego możliwego i niemożliwego doświadczenia pozostawić w nienaruszonym stanie.

Wszechświat jest energią wytwarzającą materię, mój umysł również jest takową mocą wytwarzającą myśl. Umysł jest czystą myślą, czystą formą, kształtem mego wszechświata! Jest Niczym z którego wyłania się “coś”! Owe “coś” powstaje i znika, równie szybko jak się pojawia. Moim zadaniem jest unieruchomienie jak gdyby tego “czegoś” na jakiś czas, by można było się temu przyjrzeć z bliska i obejrzeć z każdej strony, uchwycić jego kształt i rozmiar. Unieruchomić, nie znaczy w moim przypadku oczywiście “zatrzymać w czasie”, w jakiejś „teorii”, a obejrzeć, to nie to samo, co “zaobserwować” i przeprowadzić doświadczenie.

Wszechświat jest Niczym, przez instrumentalistów strunowych coraz częściej nazywanym “energią pustej przestrzeni”. Cząstki pojawiają się i znikają. Przychodzą nie wiadomo skąd i odchodzą nie wiadomo dokąd. Moje myśli są myślami wszechświata. Ważna jest więc symetria i synchronia między obiema Nicościami, czy jak kto woli, między obiema pieśniami. Dlatego też, istotne jest, by pisanie dostroiło się do współczesnej muzyki sfer.

Kakofonia, polifonia, teoria kontrapunktu! Wielość linii melodycznych, tonacji, harmonii i rytmów zawarta w jednym utworze. Oto współczesna metafizyka! Racjonalny, jednostajny, monotonny rozwój myśli, to archaiczna przeszłość mego mózgu.

Wspomniałem o Kafce i jego klarownym języku, gdy opowiada o jakimś metafizycznym zagadnieniu, że jego umysł był idealnie dopasowany do tematu, którym się właśnie zajmował. To mam na myśli pisząc, że aby poznać cośkolwiek, myśl musi być założona jako emanacja pieśni wszechświata. Pieśń, nie oznacza w tym przypadku czegoś harmonijnego, melodyjnego, czy rytmicznego. Nie o takim rodzaju muzyki tu mowa. Cząstki i myśli pojawiają się znikąd i pędzą donikąd, wytwarzając zawirowania czasoprzestrzeni. Same również są niczym! (Wszystko co piszę, kojarzy mi się z jakimś cholernym buddyzmem, albo innym gównianym mistycyzmem! Postaram się, aby tym nie było!, bo takie kretyńskie kontemplacyjne poglądziki nic, a nic mnie nie obchodzą. Ani one, jako teoryjki, ani tym bardziej jako praktyka życiowa z nich wypływająca. Brrrr!!! Gdy pomyślę o ich flegmatycznym i pobożnym ustępowaniu wszystkim miejsca (nawet krowom!), takim niekrzywdzeniu nikogo (tzw. zasada ahinsy!) nawet wówczas, gdy będzie cię wpierdalać stado jakichś robali, masz się dać zjeść żywcem, bo nie wolno przecież krzywdzić nikogo!!! Czy ktoś słyszał większe brednie?, to mam odruch wymiotny! Potrzebuję mocy, a nie współczucia całemu światu! Potrzebuję duchowej energii, by nieudane formy tego świata niszczyć w zarodku! Czy to tak trudno pojąć? Bylejakość i nijakość mnie nie zadowala. Liczy się tylko to co wielkie i wspaniałe! Proszę nie mylić również mojej metafizyki z jakimś faszystowskim poglądzikiem wypreparowanym z biednego Fryderyka, przez jakiegoś debila o partyjnie nastawionej mózgownicy! Mam na myśli jedynie myśl, a nie przejawy naszej codziennej beznadziejności w której tkwię od rana do wieczora, przez cały dzień boży. Na szczęście pod koniec dnia zjawia się Nicość i mogę przez kilka godzin odpocząć od tego wszystkiego. Zapaść się pod ziemię, zejść do jej rozgrzanego, ciekło-metalurgicznego jądra, w którym Hefajstos wykuwa podkowy boskim rumakom, bym mógł ogrzać się choć przez chwilę w jego upiornym cieple. Jestem synem Ziemi, a energia o jakiej śnię nie pochodzi z zaświatów. Jej genealogia jest prosta. To ziemska moc, która przychodzi do mnie nocą. We śnie rozpala we mnie ogień, a heraklitejska rzeka stara się go ugasić wraz z pierwszym porannym pianiem wygłodniałego koguta, z pierwszym groźnym szczeknięciem psa, skierowanym w stronę zabłąkanego przechodnia.

Moje myśli muszą być zsynchronizowane i zsymetryzowane z pojawianiem się i znikaniem cząstek w subatomowym wszechświecie makrokosmosu. Wielgachny mikrokosmos mego umysłu musi zaistnieć jako paralelny świat leżącego u mych stóp maleńkiego wszechświata. Tylko wtedy dokona się meta-syntetyczny związek pomiędzy mną a światem i pisanie metafizyki stanie się faktem. Na razie są to nędzne przymiarki. Równoczesność procesów odbywających się we mnie i poza mną musi stać się faktem, a więc zaistnieć realnie i rzeczywiście. Nie jest też tak, że cząstki i myśli pojawiają się byle jak i byle gdzie. Wspomniałem już, że światem nie rządzi logos, lecz coś na pierwszy rzut oka bardzo dziwnego, tzw. a-logos. Dla jednych wydaje się porządkiem i harmonią, a dla innych chaosem. Dla mnie natomiast nie jest ani tym, ani tamtym. Te pojęcia są jedynie nazwami czegoś, co leży u podłoża naszej rzeczywistości, a raczej realności z której wypływają, będąc jej emanacją. Plotyn, a później Eriugena. Ci panowie również sporo wiedzieli. Pojęcie “wypływania” jest o tyleż ważne i ciekawe, ponieważ uchwytuje proces, stawanie się bytu. Jest syntetycznym pojęciem scalającym całość różnorodności zachowując jej strukturę i formę.

Jak zwykle wydawać by się mogło, iż odbiegłem od tematu. Zacząłem od “zera”, a kończę na “emanacji”. Proces tworzenia, tylko to mnie tak naprawdę interesuje. Wypływające z Niczego “coś”!, które jest Rzeczywiste, ale nie Realne! Pamiętajmy! Realnie Istnieje tylko i wyłącznie Nicość! Rzeczywistość jest emanacją “zera”! Jest wirtualnym zawirowaniem czasoprzestrzeni! Świat jest wytryskiem! Tak jak i życie pochodzi z wszechświatowego aktu prokreacji. Jest konwulsyjnym dreszczem sześćdziesiątego piątego skurczu macicy, czyli 65-ego wymiaru nieistniejącej, a więc teoretycznej przestrzeni!, zapłodnionej myślą współczesnego fizyka. Życie powstaje w akcie syntezy! Życie jest syntezą, ciągłą metasyntezą, budowania i rozpierdalania wszystkiego wokół! Myśl powstaje i ginie. “O powstawaniu i ginięciu gatunku” - taki tytuł może śmiało nosić moja przyszła książka.

Wiem, a raczej czuję dość wyraźnie, jak ma wyglądać metafizyka w moim wykonaniu, jednak jest zdecydowanie za wcześnie, choć nie ukrywam, że już!, natychmiast!, chciałbym się oddać w jej władanie. Wiem również i czuję to wyraźnie, że jest zdecydowanie za wcześnie. Dlaczego? Ano dlatego, iż zdaję sobie w pełni sprawę, że z duchem człowieczym nie ma zabawy i słownych igraszek. Było wielu śmiałków, którzy odważyli się tam zajrzeć, jednak niewielu powróciło stamtąd żywych. Jednym z nielicznych przykładów szczęśliwego powrotu jest Szewczyk Dratewka, jednak on ocalał ponieważ był naiwny. Jest to pogańska legenda przyprawiona chrześcijańskimi ziołami, a więc w swej symbolice i wymowie pozostaje dość prymitywna. Bądź naiwny, jak dziecko, a wiele będzie ci wybaczone i nie zdechniesz w ogniu piekielnego smoka, a twoje prostackie cwaniactwo będzie ci wybaczone, ponieważ służysz w dobrej sprawie. Tyle legenda. Wiem mniej więcej jak powinno wyglądać dobre pisanie, ponieważ miałem tego przedsmak, gdy wspomniałem o armatniej kuli, która zamieniła się w barwnego motyla i tyle co mam w tej chwili do powiedzenia. Rzecz jest niebywałej wagi, i nie można jej zranić, ani pokaleczyć, ani tym bardziej samemu zostać zranionym, pokaleczonym, a co gorsza zabitym na śmieć!!! (doskonała reklama środka owadobójczego) Na wszystko musi przyjść odpowiednia pora i czas, co nie znaczy, abym w międzyczasie nie mógł zaglądać używając nie-dualizującego sposobu mówienia za parawan, gdzie kąpie się młoda dziewczyna. Siedzi w drewnianej balii. Gorąca woda paruje, a ona spłukuje pianę swego ciała, kryształowo-lodowatą substancją pochodzącą z porcelanowego dzbana jej wyobraźni, hartując w ten sposób zmęczony organizm.

By napisać metafizykę muszę być twardy niczym średniowieczna stal! Z konieczności muszę więc oczyścić przedpole, by zdobyć niezbędne mi doświadczenie. Zbyt dużo metafor. Jest to z pewnością kolejny krok, jednak metaforyczność języka to nie wszystko. Potrzebna jest chłodna forma, spokój przewalający się przez kilka stron, rozjaśnianie i komplikowanie tematu, by później, za pomocą jednej dobrej metafory, jednego dobrego symbolu wyprowadzić czytelnika z równowagi, tak by jego dotychczasowy świato - obraz runął w przepaść jego umysłu. By zobaczył Nicość, którą jest co dnia, a nie żadne bóstwo, czy absolut jakiś pierdolnięty!, typu prostego “ja”, “duch”, “ego” itp. ble, ble, ble! By zapadł się i zniknął w swej osobliwość na wieki. By siła grawitacji jego umysłu nie wypuściła go już nigdy od siebie! By żaden słoneczny promień nie opuścił jego duszy! Tym jest duch człowieczy! Mówię ci to ja, który tam nigdy nie byłem! Topologia tych rajskich obszarów jest praktycznie nieznana, bowiem racjonalizowanie w duchu europejskiej metafizyki dotyka zaledwie brzegu tej przestrzeni. Porusza się na granicy horyzontu zdarzeń, skrzętnie omijając wszelką dziwność jaka się tylko pojawia w naszej schorowanej mózgownicy. Już Platon wspomina, iż nasi przodkowie mieli osobiste kontakty z Niesamowitym, a jemu pozostał tylko posmak i pomruk owych cudownych i upojnie spędzonych dni. Czy to rozumiesz? Platon!!!, który zdawałoby się, iż miał wgląd w to, co Tajemnicze, pisze, że dla niego, jest ono zaledwie mrocznym i niejasnym wspomnieniem. Epifanią delfickiej wyroczni. Czyż to nie tragiczne zjawisko? Do dyspozycji pozostały eleuzyjskie misteria, czary, okultyzm, teozofia, wróżbiarstwo, ezoteryczne wykłady mędrców ze Wschodu, new age! Beznadziejność totalna i żadnej duchowości. Irracjonalne wygłupy. Relatywizm i nihilizm. Toniemy w oparach kretynizmu uważanego za duchowość, za tzw. przejaw wzniosłej i mistycznej wiedzy. Świat jest znów płaski, a my w swoich wyobrażeniach o nim wróciliśmy do nauk starożytnych hindusów, gdzie Ziemia jest dyskiem podtrzymywanym przez kilka dorodnych i wypasionych mlekiem idiotyzmu wszelakiego, bogu ducha winnych bengalskich słoni.

Racjonalizujemy nawet cuda, mówiąc, że są jakimś boskim darem. Boskim, a więc oswojonym, bo czyż z boga nie zrobiliśmy naszego ojca? Przecież “tato” nie zrobi nam krzywdy, prawda? A gdyby zrobił, to co? Od razu lud człowieczy by się go pozbył i od niego odwrócił. Szybciutko wynaleziono by inne bóstewko, bardziej pasujące do naszego świato - obrazu. Tak myślą racjonaliści. Okropność! Jakie to wstrętne i obrzydliwe! Jak można w ten sposób podchodzić do myśli?! Jak można powiedzieć, że książka jest tylko książką, czyli zbiorem zapisanych czymś kartek?!

Tak więc, około roku 1515 w Europie pojawiło się “zero”, nastąpił wspaniały rozwój arytmetyki (geometria była dość dobrze opracowana przez Euklidesa) i wszystko ruszyło z miejsca. Doszło do syntezy hinduskiego “zera” i greckiej “jedności”. Racjonalizm europejski, aż po dziś dzień chętnie korzysta z tego związku, na co najlepszym dowodem myślenie binarne zastosowane w technice komputerowej. Jednak kres owej syntezy jest już bliski. Takie jest moje zdanie, ale nie tylko. Postmoderniści są chyba tego świetnym przykładem. Zaczynają wyznaczyć nowy, jak go nazwałem, para-dogmat, europejskiego racjonalizmu. Nie czepiajmy się ich zbytnio, ponieważ do tego, o czym przebąkują jest ciągle daleko. Nazywam to myśleniem fazowym, ponieważ czuję się fazowym racjonalistą, posługującym się wielowartościową logiką mego umysłu. Syntetyczną meta-syntezą, rozdrabniającą rzeczywistość na elementy, atomy, monady – sieczkę! To nieograniczone niczym “myślę”. I jego alogiczna struktura. Metasyntetyczna jedność wszelkich sposobów myślenia. To analityczno-syntetyczny proces rozpadu “ja”. Pojawienie się rzeczywistości. Bajkopisarska forma mej wygłodniałej myśli, ponieważ tylko to, co różnorodne jest interesujące. Opowiadanie bajek i odkrywanie zawartej w nich struktury. To mnie pociąga. Czysty racjonalizm jest pomrukiem usypianego Nabuchodonozora.


Faza 4, czyli przedsmak.


Myślisz może, że zapomniałem o tobie. Nic z tych rzeczy. Pamięć jest wieczna! To przestrzeń, gdzie zamieszkują moje demony. Ale nie tylko. Anioły również się zdarzają. Są co prawda rzadkimi istotami w mej głowie, ale niewątpliwie w niej występują.

Napiszę ci coś niesamowitego, coś, co wprowadzi twój mózg w stan narkotycznego upojenia, rozdrażni neurony do tego stopnia, że przypominać będą trzęsącą się galaretę. Pokażę ci prawdziwe halucynacje, byś nie wiedział, gdzie jest Realne a rzeczywiste.

W pracy czytam “Krytykę czystego rozumu”, a w domu coś współczesnego, niejakiego pana Deleuzea, książkę pt. “Co to jest filozofia”. I powiem ci, że zatracam się w nim jak w jakimś eleuzyjskim misterium. To powrót do korzeni myślenia. To transcendencja w nieznane archaiczne wyobrażenia, splątane najprzeróżniejsze formy i kształty, a jednocześnie czuję w nich obecność duchowości, skręconej, powyginanej, obezwładniającej, przyprawiającej o szybsze bicie serca. To pęd i wyciekanie, jak z rozbitego garnka mojego mózgu słów i pojęć. Czytanie go jest podniecającą wyprawą do łona, do matecznika wszelkiego myślenia skąpanego w pianie złudzeń, ale nie tylko. Myślenie oczyszcza się w procesie pisania, ujawnia swą nieobliczalną i niepohamowaną niczym moc, jako energia wypływająca z Nicości. Tworzenie filozofii! Nie studiowanie!, choć to także jest z pewnością niezbędny element mojego myślenia i takim niech pozostanie na wieki. Będę czytał Kanta, Hegla i innych do upadłego. Ich problemy nie obchodzą mnie w ogóle, interesujący jest tylko sposób ich opowieści, a opowiadają czasami wspaniale, wkurwiająco pięknie!, jestem obezwładniony i przerażony. Myśl musi uwolnić się od tego wszystkiego, by poszybować donikąd i tam odnaleźć swe źródło. Nie mogę myśleć jak inni, o dla nich istotnych jedynie zagadnieniach. Moim spełnieniem jest czyste myślenie, nie zaprzęgnięte w okowy czystego racjonalizmu. Nie tylko rozum, nie tylko wiara, nie tylko sztuka i nauka, jest jeszcze coś innego, czemu należy się poddać z rozkoszą, by pisać pięknie. Nie chodzi również o filozoficzną literaturę - tej jest pod dostatkiem! Ględzenie o wielkich tego świata. Jakie to śmieszne! Patrzę w przód swego pisania i nic nie widzę, to jest wspaniałe, słyszę stukot klawiatury i radość z myślenia, niosącą w przestworza radosną nowinę! Coś podobnego czuję u Deleuzea, żadnych akapitów, żadnego namysłu, potok słów, ale nie o Niczym, o czymś, o którym nic nie wie. Zajebisty słowotwórczy galimatias, gordyjski węzeł, splecione tory kolejowe na trasie Radom - Lublin - Warszawa - Radom. Czy to jeszcze filozofia? Twierdzi, że tak, i ja również tak sądzę. Wiedza Kanta, Hegla i innych, musi zostać przefiltrowana, oczyszczona na zupełnie innych poziomach percepcji. Sam namysł, jest już skończony. To interesuje zawodowych filozofów akademickich, ale tylko ich. Na konferencjach i odczytach. Rozmowa o czymś, o jakimś czymś, które tak naprawdę mają gdzieś! Jako temat do rozważań. Z tym trzeba skończyć – samo się skończy!

Myślenie to pęd do nieskończoności, i niezmierzalne położenie cząstki w jej drodze powrotnej. Przestrzeń jest czasem. Jest jego założeniem, eksterioryzacją naszego umysłu. Czas, jest niekończącym się ciągiem liczb przepływającym przez Nic. Nieprzerwane całkowanie naszego mózgowia. Ileż ekscytujących zjawisk po drodze. Potrzebne jest olbrzymie skupienie. Zapanowanie nad nieskończoną logiką wielowartościową operującą cyframi fazowymi jest niemożliwe i w pewnym sensie zupełnie zbędne. Wysiłek naszego Ja polega na ukierunkowaniu procesu tworzenia i posuwania go zgodnie z wektorem przesunięcia środka ciężkości. Fazowość racjonalizmu polega na otwarciu procesu i zbudowaniu odpowiednich kondensatorów umożliwiających odbiór przekazywanych informacji. Odkrytość myślenia. Heideggerowska aletheia stojąca w prześwicie istnienia, twarzą w twarz z Czystym Nic. Metafizyka Realnej Nicości jako źródła wszelkiego źródła! Niezapomniane wrażenie z odkrycia własnego Ja pozostaje do dziś dnia największą sensacją XX wieku. Jednak nikt nie opowiada tak pięknie jak Wołoszański. Historię musimy napisać sami. Bajkę o Niczym, które przede mną. Podążamy za sobą, za myślą roztapiającą się w pustkowiu. Pełznę niczym pustynny wąż zostawiając po sobie jedynie ślad, przeskakuję z pojęcia na pojęcie. Myślenie jest zbyt rozgrzane, bym całą powierzchnią ciała mógł stykać się z nim dłuższą chwilę. Dotykam go swymi słowami i przesuwam się bokiem, chyłkiem jedynie, ukradkiem zaglądam za zasłonę nocy.

Podoba mi się cholernie! Poszukiwanie w przestrzeniach o których racjonalizm europejski dawno zapomniał. Powrót zakładający całość metafizycznego doświadczenia Europy. Tego potrzebuję. Cofnięcia się w czasie i wybiegnięcia w przód, do mojej przyszłej metafizyki. Facet operuje przedziwnymi pojęciowymi konstrukcjami, wciąga mnie w swój świat, uwodzi niczym starożytny mag. Powiem ci, że nie wiem, co jego myślenie ma wspólnego z filozofią rozumianą jako racjonalny dyskurs odbywający się pomiędzy ludźmi, ale z pewnością niewiele. Tak niewiele, jak tylko możliwe, a jednak to filozofia, nauka nowa – (Scienza nuova) Vico!

Nie zależy mu zbytnio na rozumieniu, by ktoś go ogarniał i pojmował, nie w tym rzecz. Bawi się słowem, konstruuje swoją płaszczyznę immanencji. Bardzo łatwo jest w takim pisaniu przepaść bez śladu, ale jest w tym również coś uwodzącego. To dziwne filozofowanie, ale nie mniej pociągające. Czytam go przed snem, mój mózg faluje, jest zmęczony, ale i zadowolony. Odkładam książkę na podłogę, gdy czuję, że fluktuacje kory mego umysłu przybierają postać fal tsunami. Odkładam ją w pośpiechu, zaznaczam byle czym, i jak najszybciej potrafię, staram się usnąć. Jestem wypełniony chaosem skrywającym elementy ratio. Śledzę tę rozumność w jej niezbyt udanych przejawach, jak się wije w porodowych skurczach przypominających narodziny bękarta. Protuberencje między synapsami mego umysłu powodują rozpad całego energetycznego systemu. Transformatory nie wytrzymują napięcia, rozpryskują się jak kryształowe kule. Świat pogrąża się z wolna w ciemnościach. Zasypiam. Racjonalizm w wykonaniu francuskim przyprawia o mdłości. Post-modern-art jest ciekawy ponieważ jest żywym poszukiwaniem. Nie jest gotową postacią czegoś, co się pojawi w Europie za jakieś kilkadziesiąt, może kilkaset lat. Musimy nauczyć się na nowo myśleć, dawne wzorce są zamierzchłą przeszłością. Czuję to wyraźnie. Pisanie w stylu ułożonego wykładu, określanie wszystkiego do granic absurdu jest już skończone.

Oczywiście, aby tak pisać założona musi być cała tradycja. Poszukiwanie. Wydobywanie z Nicości Myślenia - Myśli, które nie odnoszą się do żadnego możliwego przedmiotu danego nam w naszym możliwym doświadczeniu, tego potrzebuje ma Myśl.

Nie zrozum tego tak, że raptem stałem się postmodernistą. Czytam Kanta, coś rozumiem, czegoś nie rozumiem, ale co do istoty rzeczy, tj. co do metody pisania, co do sposobu opisywania swoich zagadnień, to jestem w kompletnie innej epoce. Po prostu nudzi mnie śmiertelnie. Żadnych metafor, przenośni, porównań, wykroczeń poza obręb zagadnienia, dygresji, odskoczni, paraboli, skrętów i wybryków, porównań, hiperboli, żartów itp. żadnego polotu, niemiecka precyzja, żelazna dbałość o logikę i porządek – Ordnung must sein! Nie to co u moich francuzików! Luz swoboda, żargon, mnóstwo nazwisk, ale to wszystko jest poza ich zasięgiem, oni wyznaczają nowe granice możliwego doświadczania naszej pojebanej rzeczywistości.

Kant jest poważny, ponieważ szuka prawdy! Oni są frywolni, kochają życie i różnorodność, zdają sobie sprawę z faktu, że tak naprawdę filozofowanie w starym stylu europejskiego racjonalizmu, wiary w myśl, jest już skończone. Nie znaczy to jednak, że filozofia się skończyła. Skończyły się jej pewne ujęcia, pewne płaszczyzny, w których pojawiały się stare, filozoficzne problemy. Co do swej czystej formy filozofia jest wieczna.

Tkam wielki i ciężki gobelin. Staram się przekładać delikatnie, z należytą starannością i precyzją czółenko między osnową przyszłej tkaniny, od czasu do czasu spoglądając nerwowo na wzór ukazujący się mym wygłodniałym oczom. Piękno warsztatu tkackiego, jego prostota. Budowa nowej metafizyki.
Wiesz co mnie najbardziej podnieca ..........

Zjawił się kolejny dzień, a ja nie mam odwagi spojrzeć na to, co napisałem wczoraj. Boję się, ponieważ metoda, a raczej jej brak, przyprawia o zawrót głowy. Jestem Pan Nikt! Czy to nie piękne? Nieskończone Nic objawiło mi się wczoraj, było to zaledwie muśniecie, ale poczułem jego oddech, który niczym świst armatniej kuli przefrunął obok mnie jak barwny motyl. Czułem trzepot jego skrzydeł, gdy coraz dalej, dalej i dalej odlatywał w róg mego pokoju. Ale nie o tym chciałem pisać.

Pisanie jest bałwochwalczą pieśnią do mej Myśli. Jest radosnym skowytem, jazgotem żeliwnych łańcuchów o stalową burtę statku zakotwiczonego na redzie, unoszącego się wśród gnijących trupów rozsianych na przestrzeni historii. Słowa, pojęcia i znaczenia, te odmęty brudnej wody, górskiego potoku, wytryskującego z bazaltowej skały, oceanu mego źródła. Jestem szczeliną z której sączy się jad. To trucizna na skłębione fale mego umysłowego stepu. Jestem pasterzem mongolskiego bydła. Czasami biorę udział w polowaniu z sokołami, ale na razie staram się być bacznym obserwatorem tego widowiska. Być może w niedalekiej przyszłości sam wezmę w nim udział. Przestanę paść trzodę i będę łowcą, Myśl-iwym zabijającym z rozkoszą swoją ofiarę.

Powiedziałem, iż chcę uprawiać bajkopisarstwo i jest to prawdą. Wczoraj uczyniłem pierwszy ku temu krok, wybiegłem, ku ......., czyli donikąd. Na moment podążyłem za Myślą. Bajkopisarstwo nie jest opowiadaniem, to nie opowieść, to transcendentalny sposób opowiadania o jedynym możliwym transcendentalnym przedmiocie, który możemy pomyśleć, o Czystej Myśli, Czystym Ja, czy jak kto woli, Czystej Nicości, którą Jesteśmy. To Nic, jest warunkiem wszystkiego, to myślenie w swym nie myśleniu, określającą wszystko apercepcją, samowiedzą mego Ja. Jedyne a priori jakie udało mi się odnaleźć. Nieokreślone kantowskie Myślę. Nie znajduję w swej myśli żadnych form naoczności, kategorii i zasad. Znajduję za to czyste myślenie, będące Niczym. Wydobywam z niego pojęcia, które układają się w różnego typu wzory. Jestem Ulissesem, który błądzi w swym własnym domu. Nawet nie w mieście. Miasto znam dość dobrze, układ ulic, budynki, place. Tam gdzie zamieszkuję panują najgłębsze ciemności. Jestem ich władcą zbliżającym się do ich jądra. Pisanie o tym, musi być pieśnią, a słowa powinny uderzać swym odorem w rozpalone afrykańskim słońcem nozdrza wściekłego hipopotama.

Pędzę naprzód, jednak muszę również odpocząć przemierzając od lewa do prawa kartkę papieru. Po części już wiem, czym jest to, o co mi chodzi. W pewnym sensie pisanie jest opanowywaniem. Nie jest to strumień świadomości. Kontrolują go żelazne reguły, i wydobycie owej alogicznej struktury mej myśli jest moim zadaniem. Pisanie jest przemierzaniem, i odkrywaniem. Czego? Niczego! Myślenia jako myślenia! To oniryczny, roztańczony leśny gnom z germańskiej lub celtyckiej legendy. Odkrywam odkrytość. Funkcje i pierwiastki alogicznej duchowości. Nie bez powodu Quine cytuje motto z Lewisa Carrolla do swej książki zatytułowanej “Filozofia logiki”. Co ma wspólnego logika z bajkopisarstwem o księżniczkach i tamtych stronach zwierciadła? Bardzo wiele, ale mnie interesuje co innego. Porównuję swą filozofię, swą przyszłą metafizykę do sposobu pisania bajek. Dlaczego zapytasz? Ano dlatego, że bajki traktują o Niczym. O Niczym rzeczywistym, a logika tam użyta jest na pierwszy rzut oka absurdalna. Jednak intuicyjnie wyczuwamy, że tak nie jest. Nie chodzi o absurd. Rzecz idzie o traktat – trakt mej Myśli. W racjonalizmie europejskiego myślenia dość jest absurdów silących się na patos i mądrość. W swoim pisaniu chcę odkryć alogiczność procesu myślenia. Nie chaos, lecz a-logos. Droga do tego daleka, ale czuję się na właściwej ścieżce. Na razie przechadzam się po bezdrożach, ale od czego jest benedyktyńskie przekleństwo “Módl się i pracuj” Forma doskonała, myśl = myśl. Tworzenie i niszczenie, synteza i analiza, konstrukcja i dekonstrukcja. Wszystko podporządkowane jednemu – Myślę! Myślenie wypływa i wpływa, to przypływ i odpływ. Falowo-korpuskularna natura umysłu. Wśród myśli unoszą się cząstki, drobiny, pojęcia, trupy. Taka jest rzeczywistość. Myśl, jedyna realność ogarniająca nieogarnione. Roztapiam w heraklitejskim ogniu jedno. Buduję myślenie. Na ruinach pozostawionych mi w spadku. Powoli, jak żółw ociężale wzbijam się do lotu. Odwracam kierunek wznoszenia. Transcendencja to ja. Piękno które przebłyskuje z paleniska mego alchemicznego pieca, spogląda na mnie groźnie i mówi “Co robisz głupcze, jest jeszcze za wcześnie! Nie rozumiesz idioto?!” Zatrzymam się na moment. Bajkopisarstwo starożytnych, aż do odkrycia boskiego Platona. Nie istniał tamten świat, paradygmat był prosty. Rzeczywistość była realna. Opowiadano o niej bajki, a wiedza w nich zawarta nie była tylko nauką o pojęciu. Była nauką o apeironie, żywiołach, atomach, ogniu i jednym. Nie istniały podziały na tamten i ten świat, na podmiot i przedmiot. Snuto opowieść, opowiadano o świecie. Zostawiam tylko formę, treść odkładam na bok, bo kogo dziś obchodzi prawda? Interesujące prawda?
Awatar użytkownika
fobiak
Posty: 15401
Rejestracja: 2006-08-12, 07:01
Has thanked: 12 times
Kontakt:

Post autor: fobiak »

z tego co przeczytalem nie przekonales mnie
jesli potrafisz to to wymien w punktach dlaczego wg ciebie nicosc istnieje
dajcie zyc grabarzom
wwww
Posty: 2581
Rejestracja: 2009-11-10, 16:24
Kontakt:

Post autor: wwww »

Ty chyba fobiak zwariowałeś?

[ Dodano: 2010-01-15, 18:33 ]
Mogę Ci tylko powiedzieć dlaczego mój sąd jest syntetyczny i a priori.

Ponieważ, ja jeszcze żyję, jak zdechnę, będzie aposteriori.
Awatar użytkownika
fobiak
Posty: 15401
Rejestracja: 2006-08-12, 07:01
Has thanked: 12 times
Kontakt:

Post autor: fobiak »

259. w pojeciu filozoficznym "nic" sie nie da okreslic, nie posiada desygnatu, sokrates mowiac wiem, ze nic nie wiem, rozpoznal to, a ze mowimy tu o poezji w ktorej wszystko jest a nawet czego nie ma, zgadzam sie z obrona slowa nic, choc lepiej by pasowalo prawie nic, lub jest cos takie by nie moglo byc innym (nic nie jest takie by moglo byc innym).

to co ty ze swoimi kuplami, ktorych tu wymieniles chcesz zrobic jest bedem logicznym. nic to nic, tam nie ma nawet pustki, bo gdyby byla to nie bylob by nic. jesli istnieje inna rzeczywistosc to trzeba ja nazwazc, bo jezeli istnieje to nie moze istniec w nicosci wywodzacej sie z nic.

[ Dodano: 2010-01-16, 15:22 ]
wwww pisze:Przestrzeń jest czasem. Jest jego założeniem, eksterioryzacją naszego umysłu. Czas, jest niekończącym się ciągiem liczb przepływającym przez Nic.
a te bzdury to gdzie wyczytales?
zastanow sie sam nad tym co ty pitoisz po jakims wielkim pitolarzu pewnie bo sam bys na takie herezje nie wpadl
dajcie zyc grabarzom
wwww
Posty: 2581
Rejestracja: 2009-11-10, 16:24
Kontakt:

Post autor: wwww »

Fobiak, długa droga przed Tobą.
Awatar użytkownika
fobiak
Posty: 15401
Rejestracja: 2006-08-12, 07:01
Has thanked: 12 times
Kontakt:

Post autor: fobiak »

widzisz, ten numer
on oznacza to ze juz sie tym zajmowalem
aktualny numer to chyba ponad 400
nie wiem bo poszlo wszystko z dyskiem w pizdu
powiem ci cos
czas aby skonczyl nad uzalaniem sie i podziwianiem jakich dupkow filozoficzynch
i zaczal sam myslec

wszystko o czym piszesz juz zostalo przez innych obalone
na tamte czasy byly moze sensacje
nam na nasze czasy zostal tylko arystoteles do naciagania

nie usiluj zmieniac "nic" bo przyjdzie ci stworzyc slowo zastepcze
najgorzej bedzie go wprowadzic w zycie

dlatego te wszystkie dupki zamiast tworzyc neologizmy wyreczyli sie juz istniejaca terminologia po to aby za duzo nie pierdolic

nic to jest nic i nic nie zmienisz z nic nie mozna stworzyc nicosci, nicki to wiedzial
dajcie zyc grabarzom
wwww
Posty: 2581
Rejestracja: 2009-11-10, 16:24
Kontakt:

Post autor: wwww »

Fobiak, przymierzam się.
Ty naprawdę jesteś pojebany!
Ty myślisz, że można "coś" powiedzieć od siebie? Po prawie XXI wiekach zajmowania się sobą?
Ty naprawdę jesteś pojebany!

Wiesz co można powiedzieć?
Domyślasz się zapewne.
Nic!, kurwa! nie można powiedzieć!
Nicość Istnieje!
Awatar użytkownika
fobiak
Posty: 15401
Rejestracja: 2006-08-12, 07:01
Has thanked: 12 times
Kontakt:

Post autor: fobiak »

ciebie mozna gniesc jak gline
albo ugniesc z ciebie ormowca
aby powtarzal
wolno przechodzic tylko po pasach
dajcie zyc grabarzom
wwww
Posty: 2581
Rejestracja: 2009-11-10, 16:24
Kontakt:

Post autor: wwww »

Z gliny postałeś, i w glinę się obrócisz. Z gliny będzie też Twój grób.

[ Dodano: 2010-01-17, 17:15 ]
Fobiak, wiem, że Cie trafia, mnie też trafia, i co ja kurwa poradzę?
Awatar użytkownika
fobiak
Posty: 15401
Rejestracja: 2006-08-12, 07:01
Has thanked: 12 times
Kontakt:

Post autor: fobiak »

wejdz sobie do terminatorium
i nie wychodz
zobacz sobie ile mysmy stworzyli tam nowej filozofii
niepodjebanej

nic nie zostalo jeszcze powiedziane
caly swiat mozna obalic
bo zbudowany jest na watpliwych fundamentach
oni pisali tysiace lat
a ty mozesz napisac cos nowego od siebie w ciagu godziny
bo nic nie zostalo jeszcze powiedziane
co mialoby sens
dajcie zyc grabarzom
wwww
Posty: 2581
Rejestracja: 2009-11-10, 16:24
Kontakt:

Post autor: wwww »

Ależ me "ja" kocha solipsystów!!!!!
Awatar użytkownika
fobiak
Posty: 15401
Rejestracja: 2006-08-12, 07:01
Has thanked: 12 times
Kontakt:

Post autor: fobiak »

swojego czasu do zakladu psychiatrycznego zaczeli sie zjezdzac studenci aby zobaczyc nitzsche'go ale nie dlatgo, ze byl filozofem, tylko dlatego, ze byl najmlodszym profesorem, jego filozofia wspinala sie do gory dzieki manipulacji jego siostry
zreszta po co ja ci to pisze jesli ty sam nie istniejesz jeszcze
twoje ja czy ego
nie ma zadnego znaczenia dopoki nie wykujesz na pamiec cogito ergo sum
dajcie zyc grabarzom
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości