Jestem grzecznym chłopcem
: 2010-06-08, 21:33
Z Jaczkiem Dehnelem, poetą, prozaikiem i tomikarzem dla miesięcznika die Vertriebene rozmawia Eleonora Steinbach
Jaczek, chyba mogę się tak zwracać do ciebie, ze względu na różnicę wieku
Nie!
Czy mógłbyś podzielić się z czytelnikami naszego miesięcznika nad czym obecnie pracujesz? Komu poświęcasz swoje prace, czy spotykają się w społeczeństwie z pozytywnym odbiorem, jaki wpływ mają na kształtowanie świadomości prostego człowieka? Regularnie występujesz w polskiej telewizji w programach literackich tworząc kulturę polską i z tego co wiem jesteś również znanym malarzem.
Ja nie pracuję, nigdy nie pracowałem i nie będę się tym zajmował. Wie pani, praca do niczego dobrego nie prowadzi, gdyby każdy Polak napisał raz w miesiącu jeden wiersz, to mógłby z tego utrzymać nie tylko siebie, ale i całą rodzinę, tylko że im się nie chce, bo to naród leniwy i nie nadaje się do wysiłku intelektualnego, a co tu mówić o myśleniu. Być może uda mi się w przyszłym roku wprowadzić ogólnopolską synekurę, dlatego popieram polityków, którzy pomogą mi w tym, jednym słowem pozbędziemy się bezrobocia.. "Wątpię, żeby istniało społeczeństwo, w którym dzieło można było adresować do wszystkich. Nawet ludzie bardzo oczytani, światli, obdarzeni czułym gustem mają niekiedy bardzo rozbieżne gusty. Nie mówiąc już o tym, że w Polsce jest przecież cała masa półanalfabetów; są ludzie, którzy latami nie czytają niczego, nawet gazety "Fakt", a jedyne medium, z jakim obcują, to telewizja. Nie mam ambicji docierania do nich, a niech sobie siedzą w fotelu i patrzą w ekran." Moje obrazy sprzedają się tak dobrze, ze nie nadążam malować, w przyszłości będę musiał do pomocy zatrudnić dorywczo jakichś studencików. "Moja matka jest malarką, moja babcia pisała słuchowiska i w młodości dużo rysowała, dziadek grał na fortepianie, jego siostry były malarkami, jedna prababcia skończyła konserwatorium, pradziadek amatorsko malował i grał na skrzypcach, prapradziadek był kolekcjonerem dzieł sztuki… Dla mnie było oczywiste, że młody człowiek (a, jak pisała bodajże Woolf, każdy człowiek od dziecka do starości uważa się w głębi serca za młodego mężczyznę lub młodą kobietę) powinien pisać, rysować, czytać, opowiadać, dyskutować. I, prawdę mówiąc, dalej jest to dla mnie oczywiste."
Jaczek wspominasz o swojej rodzinie, jeszcze nie tak dawno wyszukiwarki na necie wyłapywały twoje poszukiwania genealogiczne. Jak daleko zabrnąłeś w tej pracy, czy odnalazłeś swoje dwie ciotki z Hesji? Wiem, że miało to duże znaczenie dla ciebie, bo było związane z "von" przed nazwiskiem, czyli jednoznacznym potwierdzeniem szlachetności i schlacheckości. Jak wyglądało twoje dzieciństwo, czy prześladowano cię za pochodzenie i dlaczego właśnie szukasz korzeni po stronie niemieckiej a nie tatarskiej?
Dowiedziałem się, że za represje, wyśmiewanie się, rząd niemiecki nie płaci żadnych odszkodowań i kiedy już miałem "paszport" w ręku przestałem się interesować polityką. A Tatarzy co mi mogą dać, oni sami nic nie maja. Przez jakiś czas używałem jeszcze nielegalnie mojego "von" przed nazwiskiem, ale spotkałem się z niezadowoleniem w kręgach salonowych, więc zaprzestałem tego i usunąłem z netu wszystkie moje poszukiwania. Teraz już mi nikt nic nie udowodni. "Nie prowadziłem i nie prowadzę żadnych specjalnych poszukiwań genealogicznych, nigdy nie miałem do tego głowy ani zdolności. Po prostu od dziecka wiedziałem, skąd się mniej więcej wzięliśmy, skąd są rodziny mamy i ojca, po mieczu, po kądzieli - i to nie z powodu jakichś tam wielkopańskich pretensji, tylko z powodu opowieści. Rodzina, która zachowuje taką tkankę literacką, tkankę rodzinnych narracji, konserwuje zarazem wiedzę o parantelach: kto jest z kim spokrewniony i w jakim stopniu, jak się nazywały prababki i pradziadkowie, bo to są po prostu postaci z rozmaitych historii, jak bohaterowie książek czy mitów. Do tego, owszem, dochodziło to pomieszanie narodowościowe, czyli tradycje polskie, niemieckie, rosyjskie, ginące gdzieś w pomroce dziejów wątki, mieszanka religii, języków i kultur - ale nie znaczy to, że jestem Francuzem czy Wikingiem. Jestem po prostu Polakiem, bo tu się urodziłem i w tym języku piszę. Pisarz mieszka w języku, w którym pracuje." "Nie jestem z pewnością “rodowitym Gdańszczaninem”, bo rodowitych Gdańszczan prawie nie ma z oczywistych względów historycznych. Mój dziadek Dehnel wychował się w Węgrowie (gdzie jego ojciec, lekarz-legionista, był dyrektorem szpitala), do Gdyni przyjechał jako oficer marynarki w latach 30-tych; babcia była rodowitą Warszawianką, przeprowadziła się za nim po ślubie, już po wojnie. Dziadek ze strony mamy urodził się w Białej Cerkwi, bo Karpińscy po powstaniach byli rządcami w magnackich majątkach na Kresach; do Gdańska przyjechał w 1962 z babcią, która wychowała się na Kielecczyźnie, ale oboje jej rodzice byli skądinąd jeszcze, z Kijowa, a tam też w pierwszym pokoleniu. Jesteśmy zatem, można powiedzieć “z Polski”, a i to, jeśli się bliżej przyjrzeć, nie do końca prawda, bo wszyscy prawie mają obce korzenie: francuskie, niemieckie, rosyjskie, tatarskie, jaćwieskie, wikińskie, i tak dalej. Uważam się za Gdańszczanina, bo w Gdańsku się urodziłem, z tym miastem są związane moje najwcześniejsze wspomnienia, lata szkolne, dom rodzinny. Ale równocześnie uważam się za Warszawiaka, bo w Warszawie mieszkam przez ostatnią dekadę, a w moim wieku to bardzo długo, bo tu mam, do spółki z Piotrem, nasze pierwsze własne mieszkanie, swoje ulubione ulice, którymi idę rano po bagietki i gazetę, w południe do kawiarni, a wieczorem do kina, opery czy do przyjaciół i znajomych, których mamy tu znacznie więcej niż w Gdańsku (ja) i w Krakowie (Piotr). Patrząc zaś bardziej rodzinnie i tradycyjnie - na Powązkach cywilnych i wojskowych, na cmentarzu Ewangelicko-Augsburskim mam więcej rodzinnych grobów niż gdziekolwiek indziej. A to ponoć jest wyznacznikiem “skąd się jest”. Sama pani widzi, że nasza rodzina ma tradycje rozdwojenia, jak już wspominałem, mój pradziadek amatorsko malował i jednocześnie grał na skrzypcach, a ja nie jestem gdańszczaninem, tylko warszawiakiem, pomimo tego, że uważam się za gdańszczanina.
Media podają, że jesteś największym polskim poetą i do tego bardzo młodym. Z jakich źródeł czerpiesz tematy do swoich wierszy? Kiedy odkryłeś swój talent, jak można określić nurt poezji, którą reprezentujesz i co to znaczy tomikarz? Zajmujesz sie również tłumaczeniami.
Jestem gramatykiem...
Chyba dramatykiem?
Nie, pani Steinbach, jestem gramatykiem, to znaczy piszę wszystko gramatycznie, lub, jak kto woli, poprawnie, nie popełniam błędów ortograficznych i stylistycznych, cała moja twórczość opiera się na gramatyce. " Ja nie lubię określenia „neoklasycyzm”, ono jest mylące, nie bardzo wiadomo, co tak naprawdę oznacza. Już bardziej identyfikuję się z tomikarzem, kiedyś jeden z dyspozytorów sobie zażartował i przywiózł mi palety z tomikami, które nie schodziły z magazynów i wyładował je pod blokiem na parkingach sąsiadów, miałem trochę nieprzyjemności z tego powodu, ale wykupiłem sobie miejsce w stodole u Piotra i tam je przewieźliśmy. Tomikarz, to autor publikacji w formie książkowej własnej twórczości "poetyckiej", potoczne określenie, autor tomiku. Większość autorów finansuje pierwsze tomiki z prywatnych środków. Po wydaniu kilku tomików, tomikarz nieposiadający wykształcenia filologicznego staje się automatycznie poetą i jest chroniony przez mafię tomikarską w zamian za reprezentowanie wspólnych interesów i blokadę "nowego". Mnie to nie dotyczy, nie w ten sposób zostałem poetą, na początku nie znałem gramatyki i miałem trudności z "rz" i z z kropką. "W końcu jednak nabrałem sprawności, w prasie pojawiły się pierwsze recenzje, a poza wszystkim dostałem rekomendującą notkę od Czesława Miłosza, w której nazwał mnie poetą. A skoro Miłosz tak napisał, to i ja pozwoliłem sobie tak myśleć." Co do moich tłumaczeń to "Ja generalnie nie tłumaczę wierszy, które uważam za kiepskie." Sprawdzam na początku przecinki i kropki, jeśli są na swoim miejscu to zabieram się do pracy.
Jaczek, przepraszam, że ci przerwę, ale poezji ponoć się nie da przetłumaczyć. Emocji się nie przekaże, określi w innym języku, ponieważ mają inne znaczenie i często są zdeformowane metaforami, i tak np.: "letzte pflaume" ma więcej niż trzy znaczenia podobnie jak polski koń, u nas nikt nie zrozumie "bicia konia".
Bzdety, bzdety, bzdety, ja tłumaczę to wiem lepiej. Polski czytelnik jak już pisałem to półanalfabeta więc, co za różnica, które ze znaczeń przetłumaczę, ważne jest to, aby nie tłumaczyć z błędami. "A w wierszu „wszystko można”, tak myślałem wtedy… no i napisałem wiersz." Albo dokonałem tłumaczenia.
Byłeś laureatem na wielu konkursach zdobyłeś wiele nagród, na wiele sposobów zostałeś doceniony...
Tak proszę pani. "Tak, na wiele, bardzo wiele. Bo przez długi czas to było jedno z moich źródeł utrzymania – może nie aż tak jak u pewnego łódzkiego poety, który się zawsze chwali, że żyje z konkursów literackich," nie będę tu zdradzał nazwiska, ale wszyscy wiedzą, że chodzi o Roberta Miniaka albo, mbm czyli Biedrzyckiego. Wszyscy polscy tomikarze są zrzeszeni w ugrupowaniu, które się nazywa kapipoe i może tam być tylko literat tworzący dla zysków, który żyje z publikacji, nazwa wywodzi się od kapitału i poety, którego znaczenie jest drugorzędne, wspomagamy się jak możemy z rożnych środków, które udaje się nam wydusić, przyswoić, wyżebrać z wszystkich możliwych źródeł. Zasiadamy w jury wszystkich konkursów i wcinamy te same sałatki.
Jaczku na zakończenie, czy masz więcej przyjaciół czy wrogów?
"W podstawówce miałem tylko dwóch czy trzech kolegów, z którymi dobrze się rozumiałem, wszystkich z inteligenckich domów." Z tak zwanymi chamami nie utrzymywałem kontaktów od czasu jak mnie starszy kolega w piaskownicy na podwórku podrapał po plecach przez opalacze. Chciałem mu przyłożyć łopatką, ale wydawała mi się za mała i pobiegłem do babci do drewutni po siekierę, której nie znalazłem, bo ktoś ją ukradł w nocy, więc wziąłem dużą łopatę i przydzwoniłem Marcinowi Rajskiemu, bo tak się nazywał w głowę. Później się dowiedziałem, że z nim coś nie tak, więc dla świętego spokoju wysyłam mu zawsze na urodziny nowy kaftan.
Jedynym moim wrogiem jest erekcjato, jeśli się będzie dalej tak nielegalnie i szybko rozmnażać jak chwast, to wszyscy pójdziemy z torbami.
Dziękuję za wywiad
Ja również pani dziękuję
Z niemieckiego tyle o ile przetłumaczyła autorka
Jaczek, chyba mogę się tak zwracać do ciebie, ze względu na różnicę wieku
Nie!
Czy mógłbyś podzielić się z czytelnikami naszego miesięcznika nad czym obecnie pracujesz? Komu poświęcasz swoje prace, czy spotykają się w społeczeństwie z pozytywnym odbiorem, jaki wpływ mają na kształtowanie świadomości prostego człowieka? Regularnie występujesz w polskiej telewizji w programach literackich tworząc kulturę polską i z tego co wiem jesteś również znanym malarzem.
Ja nie pracuję, nigdy nie pracowałem i nie będę się tym zajmował. Wie pani, praca do niczego dobrego nie prowadzi, gdyby każdy Polak napisał raz w miesiącu jeden wiersz, to mógłby z tego utrzymać nie tylko siebie, ale i całą rodzinę, tylko że im się nie chce, bo to naród leniwy i nie nadaje się do wysiłku intelektualnego, a co tu mówić o myśleniu. Być może uda mi się w przyszłym roku wprowadzić ogólnopolską synekurę, dlatego popieram polityków, którzy pomogą mi w tym, jednym słowem pozbędziemy się bezrobocia.. "Wątpię, żeby istniało społeczeństwo, w którym dzieło można było adresować do wszystkich. Nawet ludzie bardzo oczytani, światli, obdarzeni czułym gustem mają niekiedy bardzo rozbieżne gusty. Nie mówiąc już o tym, że w Polsce jest przecież cała masa półanalfabetów; są ludzie, którzy latami nie czytają niczego, nawet gazety "Fakt", a jedyne medium, z jakim obcują, to telewizja. Nie mam ambicji docierania do nich, a niech sobie siedzą w fotelu i patrzą w ekran." Moje obrazy sprzedają się tak dobrze, ze nie nadążam malować, w przyszłości będę musiał do pomocy zatrudnić dorywczo jakichś studencików. "Moja matka jest malarką, moja babcia pisała słuchowiska i w młodości dużo rysowała, dziadek grał na fortepianie, jego siostry były malarkami, jedna prababcia skończyła konserwatorium, pradziadek amatorsko malował i grał na skrzypcach, prapradziadek był kolekcjonerem dzieł sztuki… Dla mnie było oczywiste, że młody człowiek (a, jak pisała bodajże Woolf, każdy człowiek od dziecka do starości uważa się w głębi serca za młodego mężczyznę lub młodą kobietę) powinien pisać, rysować, czytać, opowiadać, dyskutować. I, prawdę mówiąc, dalej jest to dla mnie oczywiste."
Jaczek wspominasz o swojej rodzinie, jeszcze nie tak dawno wyszukiwarki na necie wyłapywały twoje poszukiwania genealogiczne. Jak daleko zabrnąłeś w tej pracy, czy odnalazłeś swoje dwie ciotki z Hesji? Wiem, że miało to duże znaczenie dla ciebie, bo było związane z "von" przed nazwiskiem, czyli jednoznacznym potwierdzeniem szlachetności i schlacheckości. Jak wyglądało twoje dzieciństwo, czy prześladowano cię za pochodzenie i dlaczego właśnie szukasz korzeni po stronie niemieckiej a nie tatarskiej?
Dowiedziałem się, że za represje, wyśmiewanie się, rząd niemiecki nie płaci żadnych odszkodowań i kiedy już miałem "paszport" w ręku przestałem się interesować polityką. A Tatarzy co mi mogą dać, oni sami nic nie maja. Przez jakiś czas używałem jeszcze nielegalnie mojego "von" przed nazwiskiem, ale spotkałem się z niezadowoleniem w kręgach salonowych, więc zaprzestałem tego i usunąłem z netu wszystkie moje poszukiwania. Teraz już mi nikt nic nie udowodni. "Nie prowadziłem i nie prowadzę żadnych specjalnych poszukiwań genealogicznych, nigdy nie miałem do tego głowy ani zdolności. Po prostu od dziecka wiedziałem, skąd się mniej więcej wzięliśmy, skąd są rodziny mamy i ojca, po mieczu, po kądzieli - i to nie z powodu jakichś tam wielkopańskich pretensji, tylko z powodu opowieści. Rodzina, która zachowuje taką tkankę literacką, tkankę rodzinnych narracji, konserwuje zarazem wiedzę o parantelach: kto jest z kim spokrewniony i w jakim stopniu, jak się nazywały prababki i pradziadkowie, bo to są po prostu postaci z rozmaitych historii, jak bohaterowie książek czy mitów. Do tego, owszem, dochodziło to pomieszanie narodowościowe, czyli tradycje polskie, niemieckie, rosyjskie, ginące gdzieś w pomroce dziejów wątki, mieszanka religii, języków i kultur - ale nie znaczy to, że jestem Francuzem czy Wikingiem. Jestem po prostu Polakiem, bo tu się urodziłem i w tym języku piszę. Pisarz mieszka w języku, w którym pracuje." "Nie jestem z pewnością “rodowitym Gdańszczaninem”, bo rodowitych Gdańszczan prawie nie ma z oczywistych względów historycznych. Mój dziadek Dehnel wychował się w Węgrowie (gdzie jego ojciec, lekarz-legionista, był dyrektorem szpitala), do Gdyni przyjechał jako oficer marynarki w latach 30-tych; babcia była rodowitą Warszawianką, przeprowadziła się za nim po ślubie, już po wojnie. Dziadek ze strony mamy urodził się w Białej Cerkwi, bo Karpińscy po powstaniach byli rządcami w magnackich majątkach na Kresach; do Gdańska przyjechał w 1962 z babcią, która wychowała się na Kielecczyźnie, ale oboje jej rodzice byli skądinąd jeszcze, z Kijowa, a tam też w pierwszym pokoleniu. Jesteśmy zatem, można powiedzieć “z Polski”, a i to, jeśli się bliżej przyjrzeć, nie do końca prawda, bo wszyscy prawie mają obce korzenie: francuskie, niemieckie, rosyjskie, tatarskie, jaćwieskie, wikińskie, i tak dalej. Uważam się za Gdańszczanina, bo w Gdańsku się urodziłem, z tym miastem są związane moje najwcześniejsze wspomnienia, lata szkolne, dom rodzinny. Ale równocześnie uważam się za Warszawiaka, bo w Warszawie mieszkam przez ostatnią dekadę, a w moim wieku to bardzo długo, bo tu mam, do spółki z Piotrem, nasze pierwsze własne mieszkanie, swoje ulubione ulice, którymi idę rano po bagietki i gazetę, w południe do kawiarni, a wieczorem do kina, opery czy do przyjaciół i znajomych, których mamy tu znacznie więcej niż w Gdańsku (ja) i w Krakowie (Piotr). Patrząc zaś bardziej rodzinnie i tradycyjnie - na Powązkach cywilnych i wojskowych, na cmentarzu Ewangelicko-Augsburskim mam więcej rodzinnych grobów niż gdziekolwiek indziej. A to ponoć jest wyznacznikiem “skąd się jest”. Sama pani widzi, że nasza rodzina ma tradycje rozdwojenia, jak już wspominałem, mój pradziadek amatorsko malował i jednocześnie grał na skrzypcach, a ja nie jestem gdańszczaninem, tylko warszawiakiem, pomimo tego, że uważam się za gdańszczanina.
Media podają, że jesteś największym polskim poetą i do tego bardzo młodym. Z jakich źródeł czerpiesz tematy do swoich wierszy? Kiedy odkryłeś swój talent, jak można określić nurt poezji, którą reprezentujesz i co to znaczy tomikarz? Zajmujesz sie również tłumaczeniami.
Jestem gramatykiem...
Chyba dramatykiem?
Nie, pani Steinbach, jestem gramatykiem, to znaczy piszę wszystko gramatycznie, lub, jak kto woli, poprawnie, nie popełniam błędów ortograficznych i stylistycznych, cała moja twórczość opiera się na gramatyce. " Ja nie lubię określenia „neoklasycyzm”, ono jest mylące, nie bardzo wiadomo, co tak naprawdę oznacza. Już bardziej identyfikuję się z tomikarzem, kiedyś jeden z dyspozytorów sobie zażartował i przywiózł mi palety z tomikami, które nie schodziły z magazynów i wyładował je pod blokiem na parkingach sąsiadów, miałem trochę nieprzyjemności z tego powodu, ale wykupiłem sobie miejsce w stodole u Piotra i tam je przewieźliśmy. Tomikarz, to autor publikacji w formie książkowej własnej twórczości "poetyckiej", potoczne określenie, autor tomiku. Większość autorów finansuje pierwsze tomiki z prywatnych środków. Po wydaniu kilku tomików, tomikarz nieposiadający wykształcenia filologicznego staje się automatycznie poetą i jest chroniony przez mafię tomikarską w zamian za reprezentowanie wspólnych interesów i blokadę "nowego". Mnie to nie dotyczy, nie w ten sposób zostałem poetą, na początku nie znałem gramatyki i miałem trudności z "rz" i z z kropką. "W końcu jednak nabrałem sprawności, w prasie pojawiły się pierwsze recenzje, a poza wszystkim dostałem rekomendującą notkę od Czesława Miłosza, w której nazwał mnie poetą. A skoro Miłosz tak napisał, to i ja pozwoliłem sobie tak myśleć." Co do moich tłumaczeń to "Ja generalnie nie tłumaczę wierszy, które uważam za kiepskie." Sprawdzam na początku przecinki i kropki, jeśli są na swoim miejscu to zabieram się do pracy.
Jaczek, przepraszam, że ci przerwę, ale poezji ponoć się nie da przetłumaczyć. Emocji się nie przekaże, określi w innym języku, ponieważ mają inne znaczenie i często są zdeformowane metaforami, i tak np.: "letzte pflaume" ma więcej niż trzy znaczenia podobnie jak polski koń, u nas nikt nie zrozumie "bicia konia".
Bzdety, bzdety, bzdety, ja tłumaczę to wiem lepiej. Polski czytelnik jak już pisałem to półanalfabeta więc, co za różnica, które ze znaczeń przetłumaczę, ważne jest to, aby nie tłumaczyć z błędami. "A w wierszu „wszystko można”, tak myślałem wtedy… no i napisałem wiersz." Albo dokonałem tłumaczenia.
Byłeś laureatem na wielu konkursach zdobyłeś wiele nagród, na wiele sposobów zostałeś doceniony...
Tak proszę pani. "Tak, na wiele, bardzo wiele. Bo przez długi czas to było jedno z moich źródeł utrzymania – może nie aż tak jak u pewnego łódzkiego poety, który się zawsze chwali, że żyje z konkursów literackich," nie będę tu zdradzał nazwiska, ale wszyscy wiedzą, że chodzi o Roberta Miniaka albo, mbm czyli Biedrzyckiego. Wszyscy polscy tomikarze są zrzeszeni w ugrupowaniu, które się nazywa kapipoe i może tam być tylko literat tworzący dla zysków, który żyje z publikacji, nazwa wywodzi się od kapitału i poety, którego znaczenie jest drugorzędne, wspomagamy się jak możemy z rożnych środków, które udaje się nam wydusić, przyswoić, wyżebrać z wszystkich możliwych źródeł. Zasiadamy w jury wszystkich konkursów i wcinamy te same sałatki.
Jaczku na zakończenie, czy masz więcej przyjaciół czy wrogów?
"W podstawówce miałem tylko dwóch czy trzech kolegów, z którymi dobrze się rozumiałem, wszystkich z inteligenckich domów." Z tak zwanymi chamami nie utrzymywałem kontaktów od czasu jak mnie starszy kolega w piaskownicy na podwórku podrapał po plecach przez opalacze. Chciałem mu przyłożyć łopatką, ale wydawała mi się za mała i pobiegłem do babci do drewutni po siekierę, której nie znalazłem, bo ktoś ją ukradł w nocy, więc wziąłem dużą łopatę i przydzwoniłem Marcinowi Rajskiemu, bo tak się nazywał w głowę. Później się dowiedziałem, że z nim coś nie tak, więc dla świętego spokoju wysyłam mu zawsze na urodziny nowy kaftan.
Jedynym moim wrogiem jest erekcjato, jeśli się będzie dalej tak nielegalnie i szybko rozmnażać jak chwast, to wszyscy pójdziemy z torbami.
Dziękuję za wywiad
Ja również pani dziękuję
Z niemieckiego tyle o ile przetłumaczyła autorka