Wspomnienie pewnego koszmaru

bujanie maluszkow, lanie wody, etc.
wlasne publikacje
Jergo
Posty: 109
Rejestracja: 2010-07-27, 21:17
Kontakt:

Wspomnienie pewnego koszmaru

Post autor: Jergo »

Jest to kontynuacja tekstu którego poprzednie części zamieściłem onegdaj na tej stronie. Ponieważ było to dawno, przypomnę, że bajka opowiada o śnie głównego bohatera. Dlatego czasem (w tej części zaledwie kilkakrotnie) występują tu zdania pozornie bezsensowne, majce za zadanie wywołać nastrój absurdalności i psychodeliczności świata snu.

WSPOMNIENIE PEWNEGO KOSZMARU. CZĘŚĆ III: SMOK WIELOGŁOWY.

(...)Tak więc szedłem na wschód bez kompasu i mapy. Po prostu wiedziałem, w którą stronę mam jechać- jak to w snach.
Znów kierowałem się wzdłuż torów, z tą jedynie różnicą, że były one bezszynowe. Pociągi wszak tutaj nie jeździły, gdyż transport nie był zbyt popularny. Tak więc i szyn nie montowano w torach.
Tę pierwszą miejscowość z mojego snu (tę, w której ludzie pili szambo) łączyła podówczas z ową drugą osadą autostrada, o czym wówczas jeszcze nie wiedziałem. Gdybym jednak wiedział, nic by to nie zmieniło.
Poza tym owej autostrady pilnowali Hiszpanie.
Około południa, chociaż Ryszard wtedy twierdził że była to jednak północ, dotarłem w pewną odludną okolicę. Rejon ten nosił wszelkie ślady zamieszkania przez wielogłowego smoka, niezwykle groźnego i drapieżnego. Mój miecz podjął już stosowne zamiary, ażeby pokonać bestię, toteż musiałem zgodzić się na walkę z potworem.
Wśród porozrzucanych tu i ówdzie kości oraz rozszarpanych ciał udało nam się znaleźć jednego człowieka który żył jeszcze. On to powiedział, żebyśmy wystrzegali się owej krainy jak ognia, gdyż mieszka tutaj również coś gorszego od smoka- coś, co ma więcej głów i krwiożerczych pazurów- nie zdradził jednak co mianowicie ma na myśli. Potem umarł. Uradziliśmy więc, to znaczy ja i mój miecz, że walczyć będziemy jedynie ze smokiem, a tę drugą bestię zostawimy w spokoju, gdyż nie jesteśmy jeszcze tak wprawieni w boju.
Podjąłem więc niezbędne kroki aby odszukać smoczą jamę. Po niedługim czasie zaczaiłem się w krzakach i przyuważyłem potwora z daleka. Dostrzegłem więc, że oprócz wielu głów i ostrych pazurów, ma ten smok na sobie niezwykle grubą skórę, zrogowaciałą tu i ówdzie i osłoniętą łuskami. Zrozumiałem więc, że mój miecz jest za słaby aby ją przebić, i że należy wymienić mu ostrze na mocniejsze.
Odszukałem więc w pobliżu wzgórze, o którym wiedziałem, że kryje ono w sobie złoże pewnego metalu o niezwykłej twardości, który świetnie nadawał się do ulepszenia mojej broni. Zaraz też chciałem zbudować sobie niewielką kopalnię, aby podjąć z ziemi trochę owego kruszcu. A w promieniu około dwóch tysięcy kilometrów nie było żadnego miasta, osady, wsi, a nawet pojedynczego domostwa czy zagrody- ba, nie było tam nawet żywego ducha. Ucieszyłem się więc, że moją pracą nikomu nie będę przeszkadzać w wypoczynku.
Postanowiłem natychmiast przystąpić do budowy niewielkiej kopalni na wzgórzu. Jednakże wtedy oznajmiono mi, że ziemia ta nie należy do mnie i muszę dopiero ją kupić od Państwa. Zdecydowałem zatem, że postąpię zgodnie z miejscowym prawem. Odszukałem najbliższy Urząd Państwowy. Wyraziłem przed urzędnikiem chęć nabycia gruntu. On zaś wycenił jego wartość na pięćdziesiąt tysięcy sztuk złota. Zapłaciłem więc tę sumę, on jednak nie wydał mi aktu własności.
- Dlaczego nie dasz mi aktu własności?- zapytałem.
- Ponieważ musi pan jeszcze zapłacić Państwu odpowiedni podatek od zakupu ziemi.
- Przecież kupuję tę ziemię od Państwa!- zawołałem.- Dlaczego więc Państwo do ceny od razu nie doliczyło podatku?
- Takie są przepisy- rzekł urzędnik.- Podatek wynosi dwadzieścia dwa procent ceny ziemi, czyli musisz uiścić jeszcze jedenaście tysięcy sztuk złota.
- Gdzie mam je zapłacić?- zapytałem.
- Tutaj, w Urzędzie Państwowym.
Zdziwiłem się niezmiernie, jednak bez słowa wyciągnąłem jedenaście tysięcy sztuk złota i wypłaciłem je urzędnikowi. Wtedy wydał mi akt własności.
Wróciłem więc na wzgórze, które od tej chwili należało do mnie. Już zabierałem się za stawianie mojej niewielkiej kopalni, dzięki której zamierzałem wydobyć mniej więcej jedno wiaderko urobku, gdy oznajmiono mi, że nie mogę ot tak po prostu postawić sobie kopalni. Gdy zapytałem dlaczego, wyjaśniono mi, że projekt budynku musi być sporządzony przez fachowca posiadającego państwowy certyfikat.
Wsiadłem więc na konia i pojechałem do odpowiedniego inżyniera, którego usługi wydawały mi się najtańsze, i zleciłem mu zaprojektowanie niewielkiej kopalni.
- Jak bardzo niewielkiej?- zapytał mnie.
- Takiej, co sięga mi do pasa, a w glebę zagłębia się na około pół metra.
- To rzeczywiście malutka- przyznał.
I zabrał się do pracy.
Po około godzinie, czy może miesiącu, przedstawił mi projekt kopalni wielkiej jak pewien blok mieszkalny, który znałem, póki go nie zabroniono. Rzekłem inżynierowi, że przecież chciałem malutką kopalnię. On jednak wyjaśnił mi, że budynek wydobywczy musi spełniać wszelkie państwowe normy dotyczące bezpieczeństwa, higieny pracy, rentowności, ekologiczności, ekonomiczności, teologiczności, filozoficzności, chemiczności, polityczności, statyczności, kinematyczności, odporności, obronności, funkcjonalności, wieszakowatości, skalistości, pijalności, odpłatności, wysturewalnobytowości oraz (a może: przede wszystkim) zarewonyfonetorysoweronykowatości, i po uwzględnieniu niniejszych norm sporządził projekt najmniejszy z możliwych. Westchnąłem ciężko i zapłaciłem mu za usługę pięć tysięcy sztuk złota i woreczek srebra. Potem okazało się, że do tej ceny muszę jeszcze doliczyć stosowny podatek w wysokości ponad tysiąca sztuk złota i odprowadzić go na rzecz Urzędu Państwowego. Podatek ten mogłem wysłać jedynie pocztą, co z kolei kosztowało mnie dodatkowe dziesięć sztuk złota, plus dwadzieścia dwa procent podatku od świadczonej usługi pocztowej. Po około miesiącu, czy może roku, pieniądze doszły do Urzędu i wtedy wreszcie mogłem zabrać swój projekt i wrócić na moje wzgórze.
Zaraz też chciałem przystąpić do budowy. Po spojrzeniu w projekt stwierdziłem jednak, że jest on zbyt skomplikowany. Wynająłem więc najtańszą firmę budowlaną i osobiście przetransportowałem robotników na moje wzgórze. Zapłaciłem im z góry dwadzieścia tysięcy sztuk złota i odprowadziłem stosowny podatek od świadczonej usługi. Potem uiściłem właściwe opłaty na rzecz ich obowiązkowego ubezpieczenia. Wtedy mogli zacząć budowę.
Szef firmy oznajmił mi jednak, że działka którą posiadam jest określona w akcie własności jako działka rolnicza. Oznaczało to, że nie mogę przeznaczyć jej pod zabudowę. Poprosiłem więc, żeby zaczekał chwilę, a sam wziąłem akt własności i projekt mojej kopalni do kieszeni, po czym popędziłem do Urzędu Państwowego. Z miejsca poprosiłem urzędnika o przekwalifikowanie mojej ziemi na grunt budowlany.
- Zobaczę, co da się zrobić- odparł.
Wziął mój akt własności i wysłał go do szczegółowej analizy w Instytucie Analiz, za co oczywiście musiałem wnieść opodatkowane opłaty. Po około tygodniu nadeszła odpowiedź, że istnieje możliwość przekwalifikowania mojego gruntu na budowlany. Ucieszyłem się niezmiernie.
Urzędnik jednak zwrócił mi akt własności działki rolniczej.
- Dlaczego nie przekwalifikowaliście dokumentu?- zapytałem.
- Na razie określiliśmy, że istnieje taka możliwość- wyjaśnił mi.- Jeśli chce pan mieć ziemię budowlaną, musi pan dopłacić do aktu własności dwadzieścia tysięcy sztuk złota i odprowadzić stosowny podatek.
Posłusznie wypełniłem wszelkie jego polecenia. Gdy tylko wyłożyłem pieniądze na jego biurko, urzędnik wziął akt własności, skreślił długopisem wyraz „rolnicza” i pod spodem dopisał „budowlana”. Potem mu podziękowałem i chciałem wrócić na wzgórze.
On jednak zatrzymał mnie w progu, gdyż się nade mną ulitował, i udzielił mi bardzo cennej rady:
- Jeśli chcesz postawić ten swój budynek, to lepiej od razu jedź do Urzędu Zagospodarowania Cudzych Działek. Muszą tam najpierw zobaczyć twój projekt i wydać pozwolenie na budowę.
Zrobiłem jak mi radził. W Urzędzie Zagospodarowania Cudzych Działek wyłożyłem mój projekt na stół i bez ogródek poprosiłem o pozwolenie na budowę.
- Ładny projekt- stwierdziła urzędniczka.- Spełnia wszelkie państwowe normy. A gdzie ma pan plan zagospodarowania działki?
- Yyy…- zdziwiłem się.- Jak plan? Po prostu chcę postawić sobie tę budowlę na szczycie wzgórza, bo tam mi pasuje, ot co.
- Ach, oczywiście, że pan chce. Niestety, nie posiada pan odpowiedniego planu zagospodarowania działki, gdyż to dopiero my go sporządzamy.
No i wysłała zarówno projekt kopalni, jak i akt własności działki, do Instytutu Sporządzania Planów Zagospodarowania Cudzych Działek. Oczywiście uiściłem najpierw stosowne opłaty wraz z podatkami i podatkami od podatków.
Niebawem z Instytutu zwrócił mój akt własności działki, projekt budynku kopalni oraz plan zagospodarowania terenu.
- Ale to mi w ogóle nie odpowiada!- zaoponowałem, gdy spojrzałem na papier.- Nie mogę postawić tej budowli na północnym zboczu, gdyż tam nie ma żadnych złóż metalu! Potrzebuję ją tylko i wyłącznie na szczycie!
- Proszę się nie martwić, zaradzimy temu- uspokoiła mnie urzędniczka.
Plan zagospodarowania mojej działki został odesłany do Instytutu i ponownie uiściłem opłatę. Instytut więc przeprowadził nowe badania i zwrócił zupełnie inny plan, w którym kopalnia znalazła się w ogóle poza obrębem mojej ziemi. „Są tylko dwie możliwości”- oznajmili autorzy.- „Albo na północnym zboczu, gdzie właścicielowi gruntu kompletnie nie odpowiada, albo tuż za południową granicą jego ziemi, gdzie w ogóle nie może postawić budynku”. Westchnąłem ciężko i wybrałem tę drugą opcję. Potem kupiłem ów plan zagospodarowania terenu, zabrałem moje dokumenty i wróciłem pospieszne na wzgórze.
Wszystko to zaczynało mi coś przypominać, w ogóle jednak nie mogłem skojarzyć, co to takiego. W głowie świtały coraz to nowe myśli, odpędzałem je jednak jak najdalej, przeświadczony, że w przeciwnym wypadku odjadę stąd zbyt szybko.
Gdy dotarłem na moje wzgórze, przekonałem się, że robotnicy już nie żyli. Okazało się, że w międzyczasie przyszedł smok i wszystkich pożarł. Nająłem więc nowych budowniczych, dokupiłem kawałek ziemi na którym- według planu- miała stanąć moja kopalnia, zapłaciłem wszystkie stosowne podatki i nakazałem przystąpić do budowy.
Niebawem budynek był gotów. Ku mojej niezmiernej radości okazało się, że tam, gdzie go postawiono, również znajduje się złoże metalu, niewielkie wprawdzie, jednak wystarczające do wydobycia jednego wiaderka urobku, który mnie interesował.
W ogóle jednak nie miałem pojęcia, jak obsługiwać moją wielką kopalnię, toteż postanowiłem wynająć jednego górnika, który znał się na rzeczy. Tamten zjawił się w umówiony dzień na mojej ziemi i z miejsca oznajmił, że nie zamierza pracować na czarno.
- W porządku- odparłem.- Zaraz przygotuję stosowną umowę.
- Chwileczkę, panie- rzekł tamten.- Umowa to za mało. Jeśli chcesz mnie zatrudnić, wpierw zalegalizuj swoją działalność gospodarczą w Urzędzie Państwowym.
Westchnąłem więc, gdyż znów opadły mnie złe przeczucia i myśl, że zaraz coś sobie przypomnę. Pojechałem jednak do Urzędu Państwa.
Na miejscu pouczono mnie, że aby otworzyć działalność gospodarczą, muszę zapłacić stosowne podatki od rozpoczęcia działalności gospodarczej, wykupić ubezpieczenie dla wszystkich pracowników, nabyć szyld z nazwą firmy, wypełnić około trzy wywrotki urzędowych papierów, opłacić stosownych inspektorów którzy przeprowadzą odpowiednie inspekcje na terenie zakładu pracy i orzekną, czy spełnia on wszelkie państwowe normy, oraz zrobić mnóstwo innych rzeczy. Ostatecznie stwierdzono, że wszystko razem będzie kosztować mnie trzysta milionów sztuk złota i trzynaście worków srebra.
- Ale ja chcę tylko wydobyć wiaderko urobku!- jęknąłem.
- Jakiego urobku?- zapytał podejrzliwie urzędnik.
- No… na mojej działce jest niewielkie złoże pewnego metalu…- wyjaśniłem niepewnie.
- Ha! Metalu!- wykrzyknął tamten.- Wszelkie bogactwa mineralne należą do Państwa!
Po czym Państwo odebrało mi akt własności i całą ziemię, zburzyło moją kopalnię, nałożyło grzywnę za próbę przywłaszczenia sobie dobra publicznego, a za uzyskane w ten sposób pieniądze postawiło swoją własną, nierentowną kopalnię. I to na szczycie wzgórza.
Zdziwiłem się niezmiernie, że Ryszard się nie odzywa, on jednak od dawna już pasł się na łące nad brzegiem Sekwany. Podjąłem więc pewne zamiary, z których nie zdawałem sobie sprawy. I mocno zapragnąłem, żeby koszmar się już skończył.
Wszystko to coś mi przypominało. Postanowiłem więc następnego dnia o świcie wyjechać i kupić stosowną ilość potrzebnego mi metalu w Ameryce Południowej, gdzie nikt nigdy nie słyszał o żadnych podatkach. Tak też zrobiłem.
Mój miecz był bardzo zadowolony z nowej klingi, jaką mu wykułem. Wróciliśmy więc w świetnych nastrojach w owe miejsce, które nosiło wszelkie ślady bytności smoka. Znów odszukałem jego jamę.
Już chciałem przystąpić do walki z bestią, gdy nagle oznajmiono mi, że Partia Zielonych Obrońców Fauny i Flory protestuje. Musiałem więc zaniechać dalszych starań i schować broń do pochwy. Stałem przez chwilę z założonymi rękami, zastanawiając się, co począć w obecnej sytuacji.
Gdy rozmyślałem, Partia Zielonych Obrońców Fauny i Flory szybko zyskała mandaty posłów sejmowych i nim zdążyłem zareagować, wydała ustawę, w myśl której smocza jama i okolice zostały uznane za Park Państwowy, niedostępny dla zwiedzających. Szybko więc wskoczyłem na siodło i oddaliłem się na odległość rzutu kamieniem, by nie naruszać granic owego rezerwatu. Gdy to uczyniłem, Ryszard podsunął mi pomysł, bym zaczekał aż bestia zgłodnieje i sama wyjdzie ze swojej enklawy przyrodniczej- wtedy mógłbym ją zasiec, zasłaniając się przepisami o obronie koniecznej przed dzikimi zwierzętami.
Istotnie, nim upłynęło trzydzieści minut, smok opuścił Park Państwowy i napadł na sąsiednią wieś, którą zrównał z ziemią. Pożarł również wszystkich mieszkańców.
Stanąłem mu na drodze by sprowokować go do ataku, gdyż sam nie chciałem być uznany za agresora. Smok więc ruszył na mnie i wywiązała się walka. Po chwili jednak przyjechała policja i oznajmiła mi, że nie mam prawa potykać się z potworem.
- Czemu?- zapytałem.
- Ponieważ Partia Zielonych Obrońców Fauny i Flory przed chwilą poszerzyła Park Państwowy o teren spalonej wsi, uznając ją za niezamieszkaną. Smok jest u siebie.
- Ale przed chwilą rozszarpał około dwieście osób! Dlatego teren jest niezamieszkany! - próbowałem oponować.
Policjanci jednak udawali, że nie słyszą. Wlepili mi mandat za walkę ze smokiem przy użyciu ostrego narzędzia. Wytłumaczyłem im, że tylko się broniłem, oni jednak orzekli, że przekroczyłem granice obrony koniecznej, gdyż smok posiadał pazury długości zaledwie pół metra, a mój miecz mierzy sobie ponad metr i w takim wypadku jestem winny aktu agresji. Potem zabrali mi broń, gdyż nie miałem na nią pozwolenia i jeszcze naliczyli odsetki od kwoty mandatu. Gdy wreszcie zapłaciłem już wszystko, odesłali mnie do najbliższego Urzędu Państwowego, bym uiścił abonament za posiadanie konia oraz wykupił pozwolenie na dosiadanie go.
Sprawę abonamentu i podatku od niego udało mi się uregulować, jednak zgodnie z najnowszą ustawą Partii Zielonych Obrońców Fauny i Flory jeżdżenie na koniu było zakazane.
Powoli zaczynałem rozumieć, o jakiej drugiej, gorszej od smoka bestii mówił konający nieznajomy, którego spotkałem po zawitaniu w te strony. Poza tym coś zacząłem sobie przypominać, nie mogłem jednak pojąć, co to takiego.
Wykradłem z komisariatu mój miecz, nielegalnie dosiadłem konia i pognałem do smoczej jamy, by bezprawnie rozsiekać bestię. Na miejscu okazało się jednak, że potwór opuścił te tereny i udał się na inną planetę, gdyż przepędziło go stąd coś, co miało więcej głów niż on sam, a także dłuższe, chciwsze szpony i apetyt tak potężny, że zmuszał do pożerania wszystkiego w zasięgu paszczy.
Ja także poczułem, że ta dziwna kreatura zaraz zacznie mnie ścigać, a raczej że ścigała mnie od dłuższego czasu. Spakowałem się więc i ruszyłem w samo południe nie oglądając się za siebie.
Ryszard dogonił mnie gdzieś na szlaku i przypomniał, żebym zmierzał na najdalszy wschód. Popędzałem więc konia, nie zatrzymując się na postój przez najbliższe dwadzieścia minut, gdyż zależało mi na pośpiechu.
Awatar użytkownika
fobiak
Posty: 15401
Rejestracja: 2006-08-12, 07:01
Has thanked: 12 times
Kontakt:

Post autor: fobiak »

Jergo pisze:Tę pierwszą miejscowość z mojego snu
tutaj juz nie musisz przypominac, ze to sen, bo obnizasz napiecie

[ Dodano: 2012-04-07, 15:34 ]
a najlepiej by bylo gdybys sen wrzucil na koniec, lub wcale nie napominal o nim
dajcie zyc grabarzom
Jergo
Posty: 109
Rejestracja: 2010-07-27, 21:17
Kontakt:

Post autor: Jergo »

Słuszna uwaga.

[ Dodano: 2012-04-07, 21:18 ]
Tzn. moim zdaniem pierwsza uwaga jest słuszna (ta z obniżeniem napięcia). Z drugą uwagą się nie zgadzam, bo pierwsza część tekstu, dodana onegdaj pt. Miasto szaleńców, wymaga aby wyjaśnić iż to sen i skąd się ów sen wziął. Natomiast masz rację, że tutaj, w trzeciej części, już nie powinienem przypominać ze to sen.
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości