W kościółku na wzgórku.
W kościółku na wzgórku.
A więc. O czy to ja chciałem? Jak zwykle o niczym. O niczym ważnym. O sobie, o świecie, o matko boska! Zdechnę! Chyba zdechnę. Mózg się kisi, drzwi zamknięte. Szczelnie, na klucz. Izolacyjka. Otoczenie nie istnieje. Samotność bez samotności. Szum gwar, opowieści tysiące leci. Dno i wodorosty. Glony, zielsko, wszystko pływa
po powierzchni.
Opowiem co nie co, o pewnej dziewczynce. Małej, ładnej, niskopodwoziówce. Anna. Ładnie się wabi. Spodobałem się jej. Zaczepiła mnie i poszliśmy. Na spacer, do kościoła. Wcześniej, musze się przyznać, przed sobą, przed wami, zaintrygowała mnie trochę. Czym? Swymi egzorcyzmami. Swym częstym myciem. Niemal co godzinę czyściła zęby. Raz nawet poszedłem za nią do łazienki. Natręctwo, odpowiedziała i się ładnie zaśmiała. Chodźmy, mówię, jesteś piękna. Gdzie? Do kościoła, odpowiedziała. Idziemy. Niemal za rączkę się trzymamy i szepcemy. Wymownie. Gesty, słowa, mowa ciała, pięknie wyglądała. Że chcemy. Tak oto przebiegała szczera rozmowa. Długie, czarne jak węgiel drzewny włosy. Uwielbiam czarne kobiety. Pachną mahoniem, baobabami, egzotycznymi drzewami. Tytoniem. Nie znosiła mojego palenia, mojego wiercenia, mojego nieprzystosowania do otoczenia. Fajnie! Kocham konkretne dziewczyny. W dalszym ciągu idziemy.
A oto i kościół. Malowniczo położony. Na wzgórzu dość stromym. Włazimy. Jesteśmy sami. Zapach kadzideł. Skąpe światło jadowite. Demonicznie się sączy z nieszczelnych witraży. Odlotowo. Pechowo? Być może. Boże! Cudownie! Metafizycznie. Jesteśmy sami. We dwoje. Cisza. Bzyka. Żadna muzyka. Nic nie przeszkadza.
Siedzimy w kątku. Od początku. Raz jeszcze się jej pytam. Po kiego chuja?! Chcesz w kościele? No tak! Jestem religijna. A ja? Nie bardzo, mówię, i się w nią wtulam. Wiem o tym, dlatego chcę ciebie. Tu i teraz. Oddaje mi się chętnie. Bardzo jest podniecona. Namiętnie. Jej ciężkie westchnienia wypełniają całość pomieszczenia. Bocznej nawy. Prawej, czy lewej? Bez znaczenia. Prócz miłości.
Czy się boimy? Tak! Oczywiście! Że ktoś wejdzie. Na nasze nieszczęście. Nikogo tam nie ma. Żywego ducha. Bojaźń i drżenie. Organy. Nasze wnętrze! Nasze zewnętrze!
Kładziemy się na posadzce. Zimnej, kamiennej, lodowatej, grobowej. Mam pisać? Chcecie wiedzieć co było dalej? Dobrze. Słuchajcie. Wszedłem, wyszedłem. Koniec.
po powierzchni.
Opowiem co nie co, o pewnej dziewczynce. Małej, ładnej, niskopodwoziówce. Anna. Ładnie się wabi. Spodobałem się jej. Zaczepiła mnie i poszliśmy. Na spacer, do kościoła. Wcześniej, musze się przyznać, przed sobą, przed wami, zaintrygowała mnie trochę. Czym? Swymi egzorcyzmami. Swym częstym myciem. Niemal co godzinę czyściła zęby. Raz nawet poszedłem za nią do łazienki. Natręctwo, odpowiedziała i się ładnie zaśmiała. Chodźmy, mówię, jesteś piękna. Gdzie? Do kościoła, odpowiedziała. Idziemy. Niemal za rączkę się trzymamy i szepcemy. Wymownie. Gesty, słowa, mowa ciała, pięknie wyglądała. Że chcemy. Tak oto przebiegała szczera rozmowa. Długie, czarne jak węgiel drzewny włosy. Uwielbiam czarne kobiety. Pachną mahoniem, baobabami, egzotycznymi drzewami. Tytoniem. Nie znosiła mojego palenia, mojego wiercenia, mojego nieprzystosowania do otoczenia. Fajnie! Kocham konkretne dziewczyny. W dalszym ciągu idziemy.
A oto i kościół. Malowniczo położony. Na wzgórzu dość stromym. Włazimy. Jesteśmy sami. Zapach kadzideł. Skąpe światło jadowite. Demonicznie się sączy z nieszczelnych witraży. Odlotowo. Pechowo? Być może. Boże! Cudownie! Metafizycznie. Jesteśmy sami. We dwoje. Cisza. Bzyka. Żadna muzyka. Nic nie przeszkadza.
Siedzimy w kątku. Od początku. Raz jeszcze się jej pytam. Po kiego chuja?! Chcesz w kościele? No tak! Jestem religijna. A ja? Nie bardzo, mówię, i się w nią wtulam. Wiem o tym, dlatego chcę ciebie. Tu i teraz. Oddaje mi się chętnie. Bardzo jest podniecona. Namiętnie. Jej ciężkie westchnienia wypełniają całość pomieszczenia. Bocznej nawy. Prawej, czy lewej? Bez znaczenia. Prócz miłości.
Czy się boimy? Tak! Oczywiście! Że ktoś wejdzie. Na nasze nieszczęście. Nikogo tam nie ma. Żywego ducha. Bojaźń i drżenie. Organy. Nasze wnętrze! Nasze zewnętrze!
Kładziemy się na posadzce. Zimnej, kamiennej, lodowatej, grobowej. Mam pisać? Chcecie wiedzieć co było dalej? Dobrze. Słuchajcie. Wszedłem, wyszedłem. Koniec.
-
ann13
-
ann13
tak przypuszczawszy, że to się skończy w nawie, bez względu na to czy w prawej czy w lewej, zresztą... nawet jeśli na wzgórku stoi kościół to i tak nie inaczej jak erotycznie mi się skojarzy, wzgórek to wzgórke, zalesiony czy nie...jakoś mniej wkurzające są te Twoje szatkowańce w wersji prozatorskiej, jak to mało do szczęścia trzeba, wystarczy jedna porządna treściwa linijka.
szara eminencja
Co Wy tam wiecie o prawdziwie religijnie usposobionych kobietach.
ps. Kochają jak bóg przykazał.
[ Dodano: 2010-05-05, 09:04 ]
ps2. Cabreiro, tak, zgadza się, szatkuję jak mogę, ale uwierz, to kwestia percepcji, gdybym przeczytał Ci swoje wierszyki w realu, nie były tak pociachane. Moja rada, zmień kąt natarcia na tekst.
ps3. W mojej łepetynie nic nie jest poszatkowane, tam wszystko jest rozpierdolone i pojebane.
ps. Kochają jak bóg przykazał.
[ Dodano: 2010-05-05, 09:04 ]
ps2. Cabreiro, tak, zgadza się, szatkuję jak mogę, ale uwierz, to kwestia percepcji, gdybym przeczytał Ci swoje wierszyki w realu, nie były tak pociachane. Moja rada, zmień kąt natarcia na tekst.
ps3. W mojej łepetynie nic nie jest poszatkowane, tam wszystko jest rozpierdolone i pojebane.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości