tekst nieetyczny
: 2007-05-23, 17:17
usiadłaś w ten charakterystyczny sposób, bezwiednie eksponując jeden ze swoich atutów. zaczęłaś opowiadać. masz niezwykły głos, "terapeutyczny". najpierw patrzyłaś w punkt gdzieś tuż nade mną, a kiedy przez moment spotkałyśmy się wzrokiem, szybko spuściłaś oczy i tak było do końca. nie mogłam się skupić na tym, co mówisz. po raz pierwszy miałam okazję przyjrzeć się tobie, nie będąc posądzoną o wścibstwo. jesteś dojrzała lecz wciąż dziewczęca. tylko kiedy nieznacznie się uśmiechasz, dyskretne kurze łapki zaznaczaja swoją obecność. zaraz, ale dlaczego się uśmiechasz. przecież twoja opowieść, niedawne wydarzenia, których byłaś uczestnikiem, niejednemu zryłyby psychikę. nieczęsto mając tyle lat zostaje się wdową i to w tak burzliwy sposób. no tak, mówiłaś o dzieciach.
wiem, że nie przyszłaś mi opowiedzieć o swoim życiu, bo nawet bliscy niewiele o nim wiedzieli. chciałaś tylko u kolejnej osoby, co do której wydawało ci się, że z racji tego, czym się zajmuje wie coś więcej o życiu niż ty, znaleźć potwierdzenie na to, że byłaś i jesteś całym złem, czarownicą, że to przez ciebie ten człowiek popadł w chorobę psychiczną, targnął się na swoje życie i ponawiał próby aż dopiął swego. pamiętam jego pogrzeb. stałaś dokładnie pomiędzy tymi, którzy za życia skazali cię na potępienie, a tymi, którzy zdawali sobie sprawę z tego, że splot wydarzeń i jego choroba były powodem, dla którego tam się znaleźliśmy.
wciąż pamiętam, jak kiedyś musiałaś uciekać przed nim z dziećmi, a potem, z lękiem powiedziałaś: "żeby tylko on nas wszystkich nie zabrał ze sobą na tamten świat". od lat dogorywaliście w tym związku. i może gdyby wtedy, gdy po raz pierwszy nieśmiało wspomniałaś o rozwodzie, wywołując burzę,
"bo przecież w tej rodzinie jeszcze nikt nigdy", wszystkie wydarzenia potoczyłyby się inaczej. wtedy jeszcze nic nie wskazywało na to, że choróbsko tylko czeka, by się ujawnić. może... umilkłaś i popatrzyłaś wyczekująco, a ja najchętniej okopałabym się byle tylko nie musieć się określić w tej sprawie.
winna/niewinna.
wiem, że nie przyszłaś mi opowiedzieć o swoim życiu, bo nawet bliscy niewiele o nim wiedzieli. chciałaś tylko u kolejnej osoby, co do której wydawało ci się, że z racji tego, czym się zajmuje wie coś więcej o życiu niż ty, znaleźć potwierdzenie na to, że byłaś i jesteś całym złem, czarownicą, że to przez ciebie ten człowiek popadł w chorobę psychiczną, targnął się na swoje życie i ponawiał próby aż dopiął swego. pamiętam jego pogrzeb. stałaś dokładnie pomiędzy tymi, którzy za życia skazali cię na potępienie, a tymi, którzy zdawali sobie sprawę z tego, że splot wydarzeń i jego choroba były powodem, dla którego tam się znaleźliśmy.
wciąż pamiętam, jak kiedyś musiałaś uciekać przed nim z dziećmi, a potem, z lękiem powiedziałaś: "żeby tylko on nas wszystkich nie zabrał ze sobą na tamten świat". od lat dogorywaliście w tym związku. i może gdyby wtedy, gdy po raz pierwszy nieśmiało wspomniałaś o rozwodzie, wywołując burzę,
"bo przecież w tej rodzinie jeszcze nikt nigdy", wszystkie wydarzenia potoczyłyby się inaczej. wtedy jeszcze nic nie wskazywało na to, że choróbsko tylko czeka, by się ujawnić. może... umilkłaś i popatrzyłaś wyczekująco, a ja najchętniej okopałabym się byle tylko nie musieć się określić w tej sprawie.
winna/niewinna.