Wcisnął przycisk. Usłyszał trzask, po nim jednostajne zgrzytanie, ustało dopiero, kiedy winda zatrzymała się na jego piętrze.
Otworzył ciężkie, metalowe drzwi i znalazł się w zatęchłym pudle windy. Wcisnął parter. Metalowa skrzynka szarpnęła i ruszyła w dół. Jechała powoli, bez pośpiechu.
„Rano windy też są zaspane”. To wytłumaczenie wymyślił od razu, kiedy zapytał siebie: „Dlaczego ona jedzie tak długo?”
Tylko, że po przejechaniu parteru, winda nie miała zamiaru się zatrzymywać.
Przycisk „P” palił się nadal. Wcisnął „Stop”. Winda nie reagowała, jechała dalej. Spojrzał przez szybę w drzwiach. Piętra i korytarze klatek schodowych zniknęły. Na zewnątrz nie było nic, oprócz ciemności.
I wtedy stanęła.
Było tak cicho. Otworzył drzwi. Poczuł chłód na twarzy. Nie był nieprzyjemny, raczej orzeźwiający. W windzie pod koniec było już zbyt duszno.
Puścił drzwi od windy, zamknęły się wolno. Usłyszał trzask za plecami, winda ruszyła w górę.
Pogrążył się w kompletnej ciemności.
Nie miał lepszego pomysłu, co robić, więc poszedł niepewnie przed siebie z wyciągniętą ręką. Przeszedł kilka kroków i potknął się o coś twardego. Wymacał stopą schody prowadzące do góry.
Ruszył niezdarnie w górę. Ciemność ani przez chwilę się nie rozproszyła.
Prawie upadł, kiedy trafił stopą na powietrze. Schody się skończyły i miał chyba przed sobą korytarz. Poszedł w głąb. W oddali zamajaczyło światło, poczuł się pewniej, więc poszedł szybciej. Chciał jak najszybciej stąd wyjść. Nie powinien spóźniać się do pracy, jest połowa kwietnia, ma jeszcze sporo pracy. Nie wypełnił jeszcze połowie pracownikom rocznego rozliczenia podatkowego. Jest dobrym księgowym. Szef dał mu nawet dwa miesiące temu podwyżkę i przedłużył umowę o następne pół roku.
Światło rosło. Zmrużył oczy, kiedy stanął na progu korytarza. Prawie z zamkniętymi oczami wyszedł. Stanął na czymś miękkim. To był gęsty, leśny mech. Stał pośrodku sosnowego lasu.
Światło nie było jednak intensywne, raczej rozproszone, jakby na niebo ktoś naciągnął folię. Miało jasnobłękitny kolor.
Sosny stały w równych szeregach, idealnie proste, a konary wysoko w tym samym poziomie. Tunel, którym przyszedł delikatnie obniżał się przez pewien odcinek, na końcu topił się w mchu.
To nie mógł być sen. Pamiętał, że obudził go budzik. Wstał, umył się, zjadł śniadanie i wyszedł domu. Pamiętał kobietę myjącą schody. Miała na sobie czerwony fartuch i związane włosy. Mleczarz rozstawiał pod drzwiami mleko, zabierając puste butelki. A nie, to pamiętał z dzieciństwa.
Na suficie klatki schodowej odpadał tynk. Jego blok był niedawno malowany, ale tynk zdążył już odpaść. Zawsze odpadał w tym samym miejscu i od razu po malowaniu.
Nie słyszał ptaków. Panowała idealna cisza, którą przerywały tylko jego kroki. Mech skrzypiał pod nogami jak świeży śnieg. Poszedł przed siebie aż do polany. Błękit nieba nie drasnęła nawet najdrobniejsza słoneczna rysa. Polanę okalały pierścieniem wysoko ścięte pnie sosen. O każdą z nich oparta stała niewielka drabina.
„Naprawdę nie powinienem tu być. Sto czwórka już odjechała”. Nerwowo przemknęło mu po głowie. „Gdybym tylko stąd wyszedł, zdążyłbym na następną, byłbym akurat, gdyby nie było korków.”
Przetarł ręką spocone czoło. Przełożył teczkę do lewej ręki, prawa mu zupełnie ścierpła.
Na środku polany zauważył czyjąś sylwetkę. „Nareszcie”. Poszedł szybko w jej stronę.
To była kobieta. Leżała na jedwabnym prześcieradle. Miała na sobie sukienkę kończącą się tuż nad kolanami. Ręką opierała głowę, patrzyła w jego stronę.
- Bardzo panią przepraszam, dzień dobry, trochę to dziwna sprawa, ale nie za bardzo wiem, gdzie jestem. A chciałbym się stąd wydostać.
- Gdzie chce pan się wydostać? – jej głos był miękki, łagodny.
- Spieszę się do pracy. Może mi pani powiedzieć, gdzie jest jakiś najbliższy przystanek autobusowy?
- Mógł pan zejść schodami.
- Skąd mogłem wiedzieć, że winda jest zepsuta. Ciągle nią zjeżdżam.
- Kiedyś musi być ten ostatni raz.
Dziewczyna kogoś mu przypominała.
- Nie znamy się przypadkiem? – zapytał.
- Pierwszy raz pana widzę. Ale dobrze, że już pan przyszedł. Czekałam właśnie na pana.
- Przecież się nie znamy.
- Niestety nie będzie mógł pan iść dalej. Plany uległy zmianie. Musimy poczekać. Napijesz się czegoś? Mogę ci mówić na ty? Będzie łatwiej.
- Tak. Na co czekamy? Naprawdę nie mam czasu na jakieś bzdury.
- To „tak” było na potwierdzenie, że chcesz coś do picia, czy że możemy przejść na ty?
- Może mi pani mówić na ty. Czekam na wyjaśnienia.
- Piwo, drink, wino?
- Nie piję alkoholu.
- No to, kawa, sok, herbata? Nie będziesz tego czuł, ale chociaż może nie będziesz się niezręcznie czuł i coś zrobisz z rękami.
Mężczyzna nerwowo szarpał za ucho od teczki. Trzymał je w obydwu rękach. To jego bezwarunkowy odruch. Zawsze podobnie robił, kiedy czuł się nieswojo. A teraz jeszcze pociły mu się ręce.
- Słuchaj, powiedz mi, o co chodzi? – zapytał.
- Nie mogę powiedzieć. Nie pozwalają mi nic mówić dopóki nie przyjdą, zresztą nie wiem za dużo.
- Jacy oni?
- Zadajesz za dużo pytań.
- Kiedy tu przyjdą?
- Nie wiem, nigdy nie mówią.
- Zbyt wiele tych zagadek. Ja się nigdy nie wtrącam do czegoś podejrzanego. Chcę przeżyć życie spokojnie, a potem mieć święty spokój.
- Każdy tak chce.
- A możesz mi chociaż powiedzieć co to za pnie z tymi drabinkami?
- To ci mogę powiedzieć. Tam mieszkają nasze krasnoludki.
- Co to za bzdury?
- A to?
Kiwnęła głową wskazując coś za jego plecami. Odwrócił się, na jednym z pni siedział krasnoludek. Miał rude włosy, czapkę, na czole zmarszczki, zapadnięte oczy. Siedział ze spuszczonym nogami z pnia i patrzył na nich.
- Nie powiesz mi, że to jest prawdziwe?!
Przestraszył się.
- Nie bój się, nie jest groźny. To staruszek, on nawet w nocy nie śpi. Cierpi na bezsenność. Pozostali śpią teraz w pniach, do których wspinają się po drabinach. Jesteś bezpieczny.
- Dlaczego tamci śpią w dzień?
- Kiedyś przecież muszą spać.
- Naprawdę nie jest groźny?
- Nie.
- Nigdy nie lubiłem krasnoludków.
- One są tylko niebezpieczne w nocy. Ale ciebie już nie będzie, kiedy zapadnie noc.
- A jednak coś wiesz.
- Tylko tyle. Chyba, że coś się popsuje.
- A co się ma popsuć?
- Między nami na przykład.
Spojrzał na nią słabo rozumiejącym wzrokiem. Ich spojrzenia spotkały się, równo spojrzeli na siebie.
Jej wzrok był inny. Głębszy. Za nim krył się ktoś, kto wie więcej. Dotychczas sprawiała wrażenie nieobecnej, jakby była myślami, gdzie indziej.
- Nie chciałabym, żebyś musiał przechodzić przez tę próbę. Jesteś inny niż pozostali. Czuję to wyraźnie.
Nie zadał żadnego pytania, nawet nie skomentował słów kobiety. Jej głos się zmienił, był teraz mocniejszy, wyraźniejszy. Do tej pory słyszał ją jak za ścianą, jakby do jego uszu dostała się woda.
- Jeżeli przejdziesz próbę, będziesz mógł iść dalej. Tam już ciągle świeci słońce. Teraz jesteś w miejscu przejściowym. Tutaj wszystko się decyduje. Jak przejdziesz, wyjdziesz stąd. Ja zostanę tutaj.
- Jaka jest ta próba?
Podeszła do niego. Stanęła przed nim.
Zorientował się, że do tej pory niczego nie czuł. Nie czuł zimna ani ciepła. Nie czuł, kiedy szedł po mchu. Musiał być bardzo miękki, bo delikatnie się uginał. Tego nie czuł. Widział jedynie. Nie czuł zapachu. Nie poczułby nawet smaku.
Mógł widzieć i pamiętać. Pamiętał wszystko, co się zdarzyło w jego życiu. Był księgowym, musiał mieć dobrą pamięć.
Wiedział, że już gdzieś widział tę kobietę. Kogoś mu przypominała.
I wtedy po raz pierwszy coś poczuł. Jej zapach. Świeży jak czysty wiatr, jak ocean tuż przed wschodem słońca.
Jej delikatne rysy twarzy, pełne usta, jasne, gęste włosy. To była ta kobieta, która mu się kiedyś przyśniła i o której ciągle myślał. Szukał jej idąc ulicą, jadąc tramwajem, siedząc w barze. Czasem spotykał podobne do tej ze swojego snu, ale nigdy do nich nie podszedł i nie zagadał. Był nieśmiały, czekał raczej sam na znak od kobiety. Dotychczas nie znalazła się taka, więc był sam. Uświadomił sobie, że miał wystarczającą ilość szans, z których nie skorzystał.
- Jeżeli nie przejdziesz próby, zostaniesz tu na zawsze.
- Ty też tu będziesz?
- Tak.
Dotknęła go za rękę, przesunęła po ciele. Jej ręka spoczęła na jego piersi.
- Ale wtedy wszystko się zmieni. Nie będzie tak samo. Inaczej będziesz na mnie patrzył. Zmienię się.
- Wszystko się zmienia. Tylko nigdy nie wiemy jak.
To ostatnia szansa dana przez los. Nie miał zamiaru jej marnować. Czuł, że nie może jej zmarnować.
Zbliżył się do niej blisko. Czuł jej ciało. I intensywny zapach. Był w swoim śnie.
Pocałowała go.
Teraz już czuł. Nie mech, na którym leżeli, tylko ją. Kiedyś znajomy poczęstował go kokainą. Uczucie było to samo, ta sama wzrastająca fala podniecenia i rozkoszy, tego mrowienia sięgającego do każdej części ciała.
Kiedy potem zasypiał i czując, że nie może tego powstrzymać, kiedy jego ciało stawało się ciężkie jak kamień, wiedział, że to się nie powtórzy. Patrzyła na niego jak zasypia. Zamykając oczy, ciążące mu jak kamienie, zobaczył w jej oku łzę.
Coś go kopnęło. Otworzył oczy. Było ciemno. Nad nim tłoczył się krąg jakiś stworów. Były duże, miały szerokie barki, owłosione na całym ciele. Głowy przypominały ludzkie, ale były znacznie większe i miały przerażająco dzikie oczy. Pochrapywały głośno. Kilku z nich trzymało pochodnie, reszta uzbrojona była w ciężkie topory. Wśród nich stało coś, co przypominało dużą jaszczurkę stojąca na łapach z pazurami. Wysuwała i szybko chowała długi, cienki język. Poczuł potworny smród. Jaszczurka syknęła i krasnoludy unosząc topory zbliżyły się do niego. Jeden uderzył go w głowę, drugi w klatkę piersiową.
Nie zdążył nawet krzyknąć.
- Wlokła go przez piętra. Kiedy wychodził z windy na parterze ruszyła nagle, to podobno jakaś awaria instalacji. Winda wciągnęła go do środka, był bez szans, od razu zmiażdżyło mu głowę. Pewno nawet nie zdążył krzyknąć, nikt zresztą nic nie słyszał. Panie, to się zdarza coraz częściej. Tydzień temu, dwa bloki stąd, to samo. Aż strach. Panie, ja mam dzieci. W ogóle nie jeździmy windą, chodzimy schodami na siódme piętro.
Mieszkaniec bloku relacjonował wypadek z windą dziennikarzowi z telewizji.
- Taki porządny chłop. Szkoda gadać.
Winda
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości