martwym oddechem miasta bez twarzy
bezdomnym dialogiem kreślę linie
opadając resztką sił by kiedyś przytulić puste ściany
stygmaty bezradności
droga wybojami zawraca
i kołuje niczym wiatr kłosem na polu
a ja
otwierając czaszkę na zakupy
reperuje wzrok kijem po chodniku
przecieram oczy piaskiem
wole być ślepcem
