Miłości cd.
Miłości cd.
Nudne jest wszystko. Jak diabli. Tematy się wyczerpały. Źródełka powysychały. Czym by tu jeszcze zaciekawić? Nie ma czym. Pokłady duszy zasypane. Zagruzowane. Szczelnie. Zalane. Beton, ołów, stal. Surówkę popijam wodą prosto z kranu. Ohyda! Taka dieta. Chcę dostać rozwolnienia. Sucha pasza. Karma dla psów. Żołądek się kurczy. Przybiera formę włoskiego orzecha. Jak mózg zamarynowany w słoiku. Czeka wieki. Na co? Chyba na zbawienie. Ale ono nie nadchodzi. Cisza. Pustka. Nic. Grób. Martwica prawej nogi. Od kolana w dół. Bezwład. Chodzę i człapię. Aż się ludzie oglądają. Kuśtykam jak starzec. Niedołęga jakiś pierdolony. Zutylizować dziada! Po chuj on chodzi?! I stęka, że go coś boli, coś mu dolega. Jęki się z niego wydobywają, jak z jakiegoś rannego zwierza. Nie wiem doprawdy. Co mam zrobić? Odciąć ją? Odpiłować? Mam w domu stila. Łańcuch jest naostrzony. Trzeba by było pojechać tylko po benzynę i olej. Tak. Z tym paliwem i olejem jest zajebisty problem. Nie chce mi się już! Odrąbię ją siekierą. To dużo prostsze. Poproszę kolegę. Z wielką przyjemnością to zrobi. Nie cierpi ze mną nigdzie chodzić. Wstydzi się mnie. Mówi, że wyglądam jak zombie. A ja? Mam w dupie z kolei to, co on mówi, co trąbi. Pierdzę na takie majaczenie. I tak wiem swoje. Lubi mnie, bo do mnie przychodzi. Za każdym razem się prawie kłócimy. A później, w kolejnym zdaniu, godzimy. Najlepiej zmienić temat. Szybko. O jakiejś dziewczynie trzeba pogadać. Z miejsca ma wizje. Już się z nią kocha. Już jej coś wkłada. Nie ma szczęścia. Ma raczej pecha. To tylko wyobraźnia. Rozbuchana. Podszyta wolą, ochotą, chceniem. Odwieczną żądzą.
Przystojny jest jak cholera. Kiedyś mu powiedziałem. Nie zainteresował się moimi słowami poważnie. Sam bym go z chęcią przeleciał. Chyba go kiedyś upiję i zerżnę. Może mu przejdzie ta jego podświadoma uraza, niechęć do kobiet. Tłumaczyłem. A cóż cię to obchodzi? Nie kochasz? To choć sobie zaruchaj. A on? Nie!!! On swoje. Bez miłości, to ja pierdolę! Nie mogę się kochać. Uwierz! A ja z kolei się śmieję. Wykrzesz, mówię, coś z siebie, choć odrobinę. Z nerwów wytrzymać nie mogę. I myślę sobie. Kogo on chce oszukać? Mnie? Czy siebie? Czy dziewczyny? Wiadomo kogo, więc to zostawmy. Odłóżmy na bok. Niech przemyśli. Niech się zastanowi. Nad sobą, nad tym co powiedziałem. Nad dziewczynami niech w końcu kark pochyli. Niech się nagnie. Ukorzy. Nie! Jest zbyt dumny! Piękny! Długowłosy. Szczeciną porośnięty. Mózg barani! Brzydzę się nim czasami. Tyle rozkoszy. Chwil pięknych. Dałby, a nie chce. Kwadratowy jełop! Kiedyś mu za to zajebię. Prosto w ryj. Mówię mu …… czego ty się boisz? Przecież cię nie zjedzą. Nie odgryzą małego. Nie połkną. Nie wessą. Choć? Jak trafisz na odpowiednią? Kto wie? Może? Daj boże! Przecież, tłumaczę jak dziecku, one też się ciebie boją. Jesteś przystojny. Bardzo wręcz ładny. Nie widzisz? Nawet mi! Po pijaku czasami się podobasz. Ty myślisz, że co? Że zadawałbym się z brzydalem?! Nie myśl sobie bógwieco?! Nie zgwałcę cię! Ale kiedyś, jak będziesz sam miał na mnie chcicę, to mi powiedz. Zrobię ci dobrze. Dobrze? Dobrze. No to się cieszę. Zapewne nigdy ten wspaniały dzień nie nastąpi, ale chcę abyś wiedział. Lubię cię i choć w ten sposób będę mógł ci pomóc. Jakoś się chociaż trochę postaram za to wszystko odwdzięczyć. Za co? No jak za co? Za to, co dla mnie robisz. Dobrze już. Uspokój się. Wracajmy do dziewczyn.
Co z nimi? Masz jakąś? No mam. Próbuję ją zmiękczyć. Spulchnić. Ale nic z tego. Póki co, kocha innego. Kogo do chuja?! Jasnego! Przecież ty jesteś niemal piękny! Jestem. No i co z tego? Podobam się jej. Więc? Kto taki? A wiesz, znasz go. Pewien artysta, muzyk dość popularny. Mag. Ach?! To tak?! To ten pacan?! Jej wpadł w oko. Ale, ale? Przecież on ma babę. Nie żonę co prawda, ale? Nie mniej jednak. Dziecko z nią od czasu do czasu wychowuje. No i co z tego? Kocha właśnie jego. Usrała się na niego. Od czasu do czasu ją przeleci, a potem wraca do swojej kobiety i dziecka. A ta moja wariatka, raz na pół roku przez niego bzykana, za chwilę, po każdym takim stosunku sobie wyobraża. Chuj wie co?! Całe życie z nim już układa. Zabawę. Powagę. Rodzinę. Boże?! A on ma ją w dupie. Młoda jest. Szkoda mi jej. Jej najświetniejsze lata właśnie mijają, przechodzą przed nosem. Do lamusa. Odchodzą w niepamięć. Wolnym krokiem. Niedługo cycki jej opadną. A ma fajne! Grawitacja. Siły przyrody. Atomy. Molekuły. Wszystko to działa. Nie zwalnia. Nie zatrzymuje. Chuj z tym! Przykra sprawa. I do tego wszystkiego, wyobraź sobie, ma raka! Coś jej kurwa! na kolanie wyrosło. Taki trzpień jakby. Jakaś narośl. Okropne! Podobno złośliwe kurestwo. Już jej raz usunęli. Odrasta. Odradza się. Jak feniks z popiołów. Jezusicku przenajświętszy! Mówię ci! Chciałem jej jakoś pomóc. Zaopiekować. Ale i to nie pomaga. Rak. Śmierć. Nic jej nie przeszkadza. Kocha jak szalona! Tego Maga? Nie ciebie? Tak. Jest nawiedzona. Kopnięta.
Kiedyś odwiedziłem ją w szpitalu. Płakała. Pytam więc. Co się stało? Złe wyniki? Kiedy zdechniesz? Odkładać na wieniec? Kocham cię głupia pizdo! Gadaj! Jaki kupić? Z jakimi kwiatami? Dobra. Kupię najdroższy. Jaki tylko będzie. Jak wiesz, żyje z renty na głowę. 560, pierdolonych nowych polskich złotych! Gdy będziesz wydawać ostatnie tchnienie, a ksiądz będzie udzielał ostanie namaszczenie, daj znać. Ok? Zgadzam się, mój ty prawie kochany! Dam znać. Sprawdzę tylko konto. W porządku. Doładowane.
No więc? Czego ryczysz? Głupia krowo. Wiesz co się stało? Nie wiem! Gadaj! Jego dziecko, w przedszkolu …. (cały czas szlocha) …. bawiło się, i jakoś tak niefortunnie się złożyło ….. przypierdoliło w którymś momencie w akwarium. A te spadło na podłogę i się potłukło. Rybki i roślinki odzyskano, ale biedny chłopczyk rozciął się w szczękę. Chyba szczękę, dokładnie nie wiem. Straszne! I z tego powodu ryczysz? Tak! Okropnie się martwię. Wstrętne jest to życie! Biedne dziecko. Może do końca swych dni będzie miało bliznę? Szramę jakąś obrzydliwą. Jaka dziewczyna go zechce? Zapewne cierpiał. Bolało go bardzo. Na pewno. Mój boże! Zapewne tak było. Zamknij jadaczkę!!!!! Głupia cipo!!!!! Nie dość, że masz raka własnego, wyhodowanego, na kolanie, to chyba dodatkowo przydałby ci się jakiś inny, dobry specjalista. Wstawaj! No już! Zaprowadzę cię do niego. Znam takiego. Psychiatryk jest niedaleko. Pasujecie do siebie. Z pewnością się zrozumiecie. Powiedz no mi, kochanie ty moje, dlaczego jesteś pojebana? No nie wiem. Też chciałabym wiedzieć. To silniejsze ode mnie. A ja? Co? Mam przez ciebie cierpieć? Chuj z twoim rakiem! Skoro tak, głupia jesteś! Kochasz fikcję! Kretynko! Nie widzisz idiotko?! No przecież widzę. Jeszcze nie oślepłam. Czego się na mnie wydzierasz? Nie jestem też głucha. Mam tylko raka. Och! Spierdalaj! Nic nie poradzę. Nie kocham ciebie. Wiesz co to miłość? Barani mózgu. Cymbale! Nie! Nie wiem! I powiem ci, nie chcę wiedzieć. Zdychaj tu sobie. Idę się opalać. Kochaj go sobie, tak jako i ja będę kochał ciebie. Też amen.
ps. Ciekawe jest to kochanie. Najczęściej, najsmaczniejsze jest to, co nieosiągalne. Choć jak najbardziej, nie przeczę, wydawać by się mogło, że jest realne. Ale nie! Lepiej niech takim pozostanie. Tak właśnie! Niech istnieje idealnie. Piękne to wszystko. Niewyobrażalnie! Platońskie idee, kantowskie warunki transcendentalne ……. egzystencje na kółkach jeżdżące. Dam spokój. Na dziś finto.
Przystojny jest jak cholera. Kiedyś mu powiedziałem. Nie zainteresował się moimi słowami poważnie. Sam bym go z chęcią przeleciał. Chyba go kiedyś upiję i zerżnę. Może mu przejdzie ta jego podświadoma uraza, niechęć do kobiet. Tłumaczyłem. A cóż cię to obchodzi? Nie kochasz? To choć sobie zaruchaj. A on? Nie!!! On swoje. Bez miłości, to ja pierdolę! Nie mogę się kochać. Uwierz! A ja z kolei się śmieję. Wykrzesz, mówię, coś z siebie, choć odrobinę. Z nerwów wytrzymać nie mogę. I myślę sobie. Kogo on chce oszukać? Mnie? Czy siebie? Czy dziewczyny? Wiadomo kogo, więc to zostawmy. Odłóżmy na bok. Niech przemyśli. Niech się zastanowi. Nad sobą, nad tym co powiedziałem. Nad dziewczynami niech w końcu kark pochyli. Niech się nagnie. Ukorzy. Nie! Jest zbyt dumny! Piękny! Długowłosy. Szczeciną porośnięty. Mózg barani! Brzydzę się nim czasami. Tyle rozkoszy. Chwil pięknych. Dałby, a nie chce. Kwadratowy jełop! Kiedyś mu za to zajebię. Prosto w ryj. Mówię mu …… czego ty się boisz? Przecież cię nie zjedzą. Nie odgryzą małego. Nie połkną. Nie wessą. Choć? Jak trafisz na odpowiednią? Kto wie? Może? Daj boże! Przecież, tłumaczę jak dziecku, one też się ciebie boją. Jesteś przystojny. Bardzo wręcz ładny. Nie widzisz? Nawet mi! Po pijaku czasami się podobasz. Ty myślisz, że co? Że zadawałbym się z brzydalem?! Nie myśl sobie bógwieco?! Nie zgwałcę cię! Ale kiedyś, jak będziesz sam miał na mnie chcicę, to mi powiedz. Zrobię ci dobrze. Dobrze? Dobrze. No to się cieszę. Zapewne nigdy ten wspaniały dzień nie nastąpi, ale chcę abyś wiedział. Lubię cię i choć w ten sposób będę mógł ci pomóc. Jakoś się chociaż trochę postaram za to wszystko odwdzięczyć. Za co? No jak za co? Za to, co dla mnie robisz. Dobrze już. Uspokój się. Wracajmy do dziewczyn.
Co z nimi? Masz jakąś? No mam. Próbuję ją zmiękczyć. Spulchnić. Ale nic z tego. Póki co, kocha innego. Kogo do chuja?! Jasnego! Przecież ty jesteś niemal piękny! Jestem. No i co z tego? Podobam się jej. Więc? Kto taki? A wiesz, znasz go. Pewien artysta, muzyk dość popularny. Mag. Ach?! To tak?! To ten pacan?! Jej wpadł w oko. Ale, ale? Przecież on ma babę. Nie żonę co prawda, ale? Nie mniej jednak. Dziecko z nią od czasu do czasu wychowuje. No i co z tego? Kocha właśnie jego. Usrała się na niego. Od czasu do czasu ją przeleci, a potem wraca do swojej kobiety i dziecka. A ta moja wariatka, raz na pół roku przez niego bzykana, za chwilę, po każdym takim stosunku sobie wyobraża. Chuj wie co?! Całe życie z nim już układa. Zabawę. Powagę. Rodzinę. Boże?! A on ma ją w dupie. Młoda jest. Szkoda mi jej. Jej najświetniejsze lata właśnie mijają, przechodzą przed nosem. Do lamusa. Odchodzą w niepamięć. Wolnym krokiem. Niedługo cycki jej opadną. A ma fajne! Grawitacja. Siły przyrody. Atomy. Molekuły. Wszystko to działa. Nie zwalnia. Nie zatrzymuje. Chuj z tym! Przykra sprawa. I do tego wszystkiego, wyobraź sobie, ma raka! Coś jej kurwa! na kolanie wyrosło. Taki trzpień jakby. Jakaś narośl. Okropne! Podobno złośliwe kurestwo. Już jej raz usunęli. Odrasta. Odradza się. Jak feniks z popiołów. Jezusicku przenajświętszy! Mówię ci! Chciałem jej jakoś pomóc. Zaopiekować. Ale i to nie pomaga. Rak. Śmierć. Nic jej nie przeszkadza. Kocha jak szalona! Tego Maga? Nie ciebie? Tak. Jest nawiedzona. Kopnięta.
Kiedyś odwiedziłem ją w szpitalu. Płakała. Pytam więc. Co się stało? Złe wyniki? Kiedy zdechniesz? Odkładać na wieniec? Kocham cię głupia pizdo! Gadaj! Jaki kupić? Z jakimi kwiatami? Dobra. Kupię najdroższy. Jaki tylko będzie. Jak wiesz, żyje z renty na głowę. 560, pierdolonych nowych polskich złotych! Gdy będziesz wydawać ostatnie tchnienie, a ksiądz będzie udzielał ostanie namaszczenie, daj znać. Ok? Zgadzam się, mój ty prawie kochany! Dam znać. Sprawdzę tylko konto. W porządku. Doładowane.
No więc? Czego ryczysz? Głupia krowo. Wiesz co się stało? Nie wiem! Gadaj! Jego dziecko, w przedszkolu …. (cały czas szlocha) …. bawiło się, i jakoś tak niefortunnie się złożyło ….. przypierdoliło w którymś momencie w akwarium. A te spadło na podłogę i się potłukło. Rybki i roślinki odzyskano, ale biedny chłopczyk rozciął się w szczękę. Chyba szczękę, dokładnie nie wiem. Straszne! I z tego powodu ryczysz? Tak! Okropnie się martwię. Wstrętne jest to życie! Biedne dziecko. Może do końca swych dni będzie miało bliznę? Szramę jakąś obrzydliwą. Jaka dziewczyna go zechce? Zapewne cierpiał. Bolało go bardzo. Na pewno. Mój boże! Zapewne tak było. Zamknij jadaczkę!!!!! Głupia cipo!!!!! Nie dość, że masz raka własnego, wyhodowanego, na kolanie, to chyba dodatkowo przydałby ci się jakiś inny, dobry specjalista. Wstawaj! No już! Zaprowadzę cię do niego. Znam takiego. Psychiatryk jest niedaleko. Pasujecie do siebie. Z pewnością się zrozumiecie. Powiedz no mi, kochanie ty moje, dlaczego jesteś pojebana? No nie wiem. Też chciałabym wiedzieć. To silniejsze ode mnie. A ja? Co? Mam przez ciebie cierpieć? Chuj z twoim rakiem! Skoro tak, głupia jesteś! Kochasz fikcję! Kretynko! Nie widzisz idiotko?! No przecież widzę. Jeszcze nie oślepłam. Czego się na mnie wydzierasz? Nie jestem też głucha. Mam tylko raka. Och! Spierdalaj! Nic nie poradzę. Nie kocham ciebie. Wiesz co to miłość? Barani mózgu. Cymbale! Nie! Nie wiem! I powiem ci, nie chcę wiedzieć. Zdychaj tu sobie. Idę się opalać. Kochaj go sobie, tak jako i ja będę kochał ciebie. Też amen.
ps. Ciekawe jest to kochanie. Najczęściej, najsmaczniejsze jest to, co nieosiągalne. Choć jak najbardziej, nie przeczę, wydawać by się mogło, że jest realne. Ale nie! Lepiej niech takim pozostanie. Tak właśnie! Niech istnieje idealnie. Piękne to wszystko. Niewyobrażalnie! Platońskie idee, kantowskie warunki transcendentalne ……. egzystencje na kółkach jeżdżące. Dam spokój. Na dziś finto.
-
ann13
huhu, czytałam chyba ze 4ry razy, znaczy że mi się podoba, oczywiście nie, że te zakręty pod górkę są przepięknej urody, tylko, że ta opowieść jest prosto spod płotu i nawet ci się udało sklecić ją całą w porządne moje rozmyślanie
na tym, że jednak nie czas żałować róż, jak płoną lasy, czyli nad opcją, że się przecież niewymydli;)
na tym, że jednak nie czas żałować róż, jak płoną lasy, czyli nad opcją, że się przecież niewymydli;)
wwww dodam słówko na pożegnanie - widzisz filozofie, pisarzu, poeto, wg mnie dyskutować na jakiś temat można po przeskoczeniu pewnej poprzeczki. Taką najniższą poprzeczką na portalu poetyckim/literackim/czy chuj wie jakim jest poprawność językowa <oczywiście nie wymagam jej od siebie, bo nie tworzę, ale od TWÓRCY mam prawo, a nawet wprost żądam >.
Dopiero po pokonaniu tego podstawowego prożka, można zacząć wchodzić na kolejne.
Poprawność językowa jakiegokolwiek utworu, utworku czy dzieła to jak wytarcie butów z gówna przed wejściem na próg.
Dopiero po pokonaniu tego podstawowego prożka, można zacząć wchodzić na kolejne.
Poprawność językowa jakiegokolwiek utworu, utworku czy dzieła to jak wytarcie butów z gówna przed wejściem na próg.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość